Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝐗𝐈𝐗. "Naprawdę? Jemioła?" 🎄

kocham komentarze, 
piszcie je,
nie ograniczajcie się

               VIVIENNE BAWIŁA SIĘ NIESAMOWICIE. Przygotowania do świąt były naprawdę klimatyczne, nawet, jeśli jedyne co do tej pory zdążyła zrobić to dosłownie przygotować listę potrzebnych rzeczy. Jej ulubionym świętem w roku jest raczej halloween - bezdyskusyjnie; jednak tegoroczne święta prawdopodobnie sprawią, że ten okres grudniowy uplasuje się na drugim miejscu. Przez ostatnie lata niekoniecznie czuła potocznie zwaną magię świąt, a teraz oczywiście było inaczej. I jak zwykle przy czymkolwiek, co tyczy się zmian, zawdzięcza to przyjaciołom. 

          Wszystko już było ustalone, a prawie cała klasa jakkolwiek zaangażowana. Alexy stwierdził, że przygotuje świąteczną składankę piosenek wraz z Arminem - najcięższe zadanie, ale niebieskowłosemu może lepiej nie dawać niczego ambitniejszego (szanse są, że zapomni, tak samo jak jego brat). Rozalia wraz z Lysandrem kombinują nad odpowiednią ilością jedzenia, Iris, Violetta i Kim zajmują się ozdobami, Nataniel i Melania jakimiś tam formalnościami, zaś Peirce i Kastiel przywłaszczyli sobie brudną robotę. Brudną, bo różowowłosa stwierdziła, że pieczenie pierników i ozdabianie ich nie skończy się dobrze. Dosłownie była gotowa rzucać się na każdego, byleby to zadanie zostało przypisane ich dwójce; ale jak można się domyślić nikt nie zamierzał się kłócić (bo kto chciałby ryzykować śmiercią z gołych dłoni Rozalii i Alexy'ego?).

          Zaplanowała dosłownie wszystko co możliwe, naprawdę. Co prawda listy w fizycznej formie nie miała, ale w głowie takowa już się znajdowała; i to wypchana po brzegi. Veilmont będzie miał sporo roboty z nią, ale tak właściwie to przecież sam nie miał żadnych planów na święta. Stwierdzenie, że ktokolwiek odwiedza go w święta byłoby największym kłamstwem tego roku, bo jedyne co dostanie to ewentualny kilkuminutowy telefon z życzeniami od rodziców. Cud, że i o tym będą w ogóle pamiętać.

          Aktualnie był niedzielny poranek, i cudem niemiłosiernym było to, że Peirce w ogóle stała na nogach. Abstrakcją to było ogromną, że dziewczynie udało się obudzić o tak wczesnej porze - bo statystycznie mało który nastolatek budzi się w niedzielę o ósmej trzydzieści. Poświęcenie się jednak było wobec czerwonowłosego, więc nie marudziła zbytnio i prędko się ogarnęła. Wybrali tak wczesną porę raczej dlatego, że w okolicach świąt w sklepach jest tłok, szczególnie, iż to była niedziela, w którą sklepy były otwarte. A tego dnia mieli sporo do kupienia, a nawet jeszcze więcej, niż sam Kastiel oczekiwał - bo Vivienne zamierzała pójść do jeszcze jednego sklepu.

— Wychodzisz? — różowowłosa spytała, trzymając telefon w prawej dłoni, zaś lewą odłożyła kubek po herbacie, którą przed chwilą skończyła pić. 

— Ta — odpowiedział krótko głos po drugiej stronie, a niebieskooka odmruknęła jedynie i kiwnęła głową, czego czerwonowłosy nie był w stanie zobaczyć. Następnie słychać było długi dźwięk, symbolizujący rozłączenie się. Vivienne poszła na korytarz i założyła swoje buty, a następnie kurtkę, szalik i obowiązkowo rękawiczki. Zabrała jeszcze przy okazji mały plecak i założyła go na swoje plecy, wychodząc z domu.

          Z daleka była w stanie dostrzec Kastiela, który albo podczas rozmowy już był w trakcie spaceru do niej, albo niesamowicie zapieprzał, bo niemożliwe, że w tak krótkim czasie już znajdował się obok niej. Nie zastanawiała się nad tym jakoś długo bo zwyczajnie podeszła do niego szczęśliwym krokiem, widać, że była podekscytowana ich małym niedzielnym spotkaniem. Veilmont aż zachwiał się, gdy Vivienne przytuliła go mocno na powitanie, posyłając mu ciepły mimo pogody uśmiech.

— Widzę, że humorek dopisuje.

— Jeszcze jak — niebieskooka parsknęła na jego komentarz. — Oby tobie dopisywał, bo przypominam Ci, że idziesz ze mną na dosłowne zakupy — wyraźnie podkreśliła ostatni wyraz, co sprawiło, iż na twarz czerwonowłosego wpełzł grymas. 

— Postaram się.

               W SKLEPIE ZNAJDOWALI SIĘ NIEDŁUGO PÓŹNIEJ. Cali i zdrowi, choć i te dwa określenia są nieco pod znakiem zapytania, bo w trakcie drogi Vivienne zdążyła zaliczyć prawie dwa spotkania z mroźnym śniegiem, a na sam koniec jeszcze wybuchała śmiechem. Prawie dwa, bo za tym pierwszym razem Kastiel dzięki szybkiemu refleksowi ją zdążył złapać, ale drugim razem już było zbyt późno. Do trzech razy sztuka, jak to stwierdziła ostatecznie Peirce, i mentalnie gotowa była na ponowny upadek w drodze powrotnej.

          Wchodząc do sklepu na policzki Vivienne od razu wpłynęło ciepło, które było przyjemną odskocznią od tego mrozu, który panował na zewnątrz. Do uszu obojga dotarły także świąteczne nuty, na co różowowłosa parsknęła cicho. Zapamiętała słowa swojej matki sprzed kilku lat, gdzie to pani Josee twierdziła, że takowe piosenki w święta mają za zadanie manipulować ludzi, by kupowali jak najwięcej klimatycznych rzeczy. Cóż, była to szalona teoria, choć być może trafna, bo na pewno z Kastielem nie wyjdą z tego sklepu z pustymi rękoma.

— To najpierw... cukier puder — przypomniała sobie pierwszą rzecz na swojej wyimaginowanej liście zakupów, po czym zaciągnęła chłopaka w odpowiednią alejkę i złapała za potrzebne rzeczy. 

— Coś jeszcze? — spytał czerwonowłosy, gdy Vivienne zastanawiała się nad dwiema foremkami na pierniki. Ostatecznie, jak sam chłopak się spodziewał, wzięła po prostu obie.

— No wiesz co? — fuknęła z niezadowoleniem, prawie oburzona tym, że mógł zapomnieć o tak istotnym elemencie w przygotowywaniu tych ciasteczek. — Ozdoby! Myślisz, że będziemy jeść takie brzydkie i szare pierniczki? Chyba Cię pojebało. 

          Kastiel wywrócił oczami na jej słowa, choć wcale nie zirytowany, bo dziwnie zainteresowany był w wyborze ozdób i nawet wdał się w polemikę z Peirce, co jeszcze bardziej utrudniało jej finalną decyzję. Nie mogła przecież wykupić całej półki. Chyba. 

— Dobra, mamy osiem pisaków, powinno wystarczyć — Vivienne westchnęła, idąc do kasy z pustymi rękoma; czerwonowłosy jako dżentelmen nosił cały koszyk przez cały ten czas, co nie było wielkim wyczynem, ale różowowłosa nawet takim szczegółom potrafiła niekiedy poświęcać uwagę. — Ale będzie z tym wszystkim roboty.

          Wychodząc ze sklepu ich następną lokalizacją było, no właśnie, żadne szczególne miejsce, tak przynajmniej myślał Veilmont - bo przecież mowa była jedynie o zakupieniu potrzebnych rzeczy na upieczenie pierników. Jednak jak wiadomo, bądź i nie, Vivienne zawsze miała jakiś dodatkowy cel i tym razem był to sklep odzieżowy. W końcu nie będą siedzieli w kuchni w czarnych bluzach.

— Ale po co, babo — Kastiel jęknął ociężale, gdy Peirce usiłowała zaciągnąć go za nadgarstek w przeciwnym kierunku - co jej nie wyszło, ale nie zraziła się tym; puściła jego dłoń i z westchnięciem kazała zaczekać na siebie czerwonowłosemu. 

          Zaledwie kilka minut później wyszła z zapełnioną reklamówką, i trzeba było przyznać, że Veilmont zadziwiony był z głównie trzech powodów. Pierwszym było to, że niebieskooka w ogóle mu odpuściła i sama poszła do sklepu; drugim to, że wyszła z czymkolwiek. A trzeci powód był raczej oparty na tym, że spędziła tam tak krótką chwilę, w momencie gdy ten przygotowywał się na co najmniej piętnaście minut samotnego czekania.

— No i co żeś znalazła? — spytał zainteresowany z chęcią podejrzenia, co tam zakupiła. Viv jednak wytknęła język w jego stronę, zamykając szczelnie torbę po czym ruszyła do przodu, rzucając jedynie:

— Zobaczysz w domu, skoro nie chciałeś ze mną pójść!

               I FAKTYCZNIE, ZOBACZYŁ W DOMU. A raczej poczuł na swojej własnej skórze, bo to wcale nie tak, że Vivienne wręcz siłą kazała mu założyć świąteczny sweter, który przecież sama mu zakupiła. Uznała to za prezent, a prezentów przecież się nie odrzuca. Taki był przynajmniej jej argument. 

— Wyglądam jak głąb.

— Tak jakbyś nigdy wcześniej tak nie wyglądał — Vivienne wywróciła oczami, spoglądając na ich pasujące do siebie swetry. — No przecież są zajebiste — skomentowała krótko. Mówiąc prawdę, gdy dojrzała je w sklepie to były one tak bardzo kiczowate i zajebiście żenujące, że aż przykuwały uwagę. To chyba najbardziej czerwony i oczojebny sweter jaki widziała w życiu, i to była jedna z przyczyn, które pozwoliły podjąć jej decyzję o zakupie go. Drugą przyczyną była chęć zobaczenia Kastiela w nim, no a jeszcze następną chęć pośmiania się. Wszystkie były przecież wystarczająco przekonujące. — Przyzwyczajaj się, bo założysz ten sweter w wigilię...

— Nie ma opcji dziewczynko — założył ręce na klatce piersiowej z krótkim parsknięciem, zaś Peirce jedynie uśmiechnęła się na jego słowa. On jeszcze nie wie, że już przegrał i nie ma w ogóle głosu w tej sprawie.

— Pewnie — skomentowała, wyciągając z torby cukier puder i inne potrzebne składniki. — Lepiej się za to weźmy, bo jeszcze po nocach będziemy siedzieć — różowowłosa wyciągnęła na stół telefon z wyświetlonym na nim przepisem. 

          Mimo tego, że w trakcie pracy zdecydowanie dekoncentrowała ich wzajemna obecność - bo wiadomo, że w ciszy nie będą siedzieć, a w pewnym momencie rozmowa ich całkowicie odciągnęła od pracy - to z ciastem uwinęli się dość szybko. Vivienne włożyła je do lodówki, by nieco odpoczęło, a następnie zajęła się jako-takim sprzątaniem stołu. 

          Nagle, poczuła jak coś lekko uderza ją w tył głowy. Była w stanie z łatwością wyczuć, co to jest, i z przymrużonymi oczami odwróciła się w stronę stojącego jak gdyby nigdy nic Veilmont'a.

— Czy ty... — podeszła bliżej do czerwonowłosego. — Właśnie... — kolejny krok. — Rzuciłeś we mnie mąką? — przy wypowiadaniu tych słów stała już dosłownie parę centymetrów od niego. Pech chciał, że była niższa od niego, więc widok jej nadętej twarzy z góry bardziej rozśmieszył chłopaka, niż przestraszył. Poczochrał jej włosy, co właściwie skutkowało opadnięciem tej pozostałej na włosach mąki na sweter i podłogę.

          Szybkim ruchem Vivienne złapała za torebkę, w której znajdowały się resztki mąki i wysypała chłopakowi na głowę. A raczej taki miała zamiar, bo nie do końca dosięgła i większość z tego wylądowała na jego twarzy.

— Bałwan — burknęła. Kastiel, korzystając z okazji nachylił się nad różowowłosą i przytrzymując ją w pasie jedną ręką, drugą położył na policzku i pocałował w usta. Oczywiście nic bez celu, bo mąka z jego twarzy wylądowała też na Peirce. — O ty chuju!

               NIEDŁUGO PÓŹNIEJ UPIEKŁY SIĘ PIERNICZKI. To był tak naprawdę ten najlepszy czas, gdy Vivienne mogła ponieść się fantazji i ozdobić ciasteczka w ten niekoniecznie schludny, ale przynajmniej kreatywny sposób. Było ich naprawdę wiele a godzina wpół do pierwszej nie zwiastowała, że uwiną się z tym szybko. To zresztą też nie stanowiło wielkiego problemu, bo Peirce tak sobie wszystko zaplanowała, że całą niedzielę mogła poświęcić swojemu chłopakowi, który - jak łatwo dało się wyczytać z jego twarzy - miło spędzał z niebieskooką czas.

— Siadaj — rozporządziła różowowłosa, usadawiając chłopaka na krześle. Skończyła wycierać mu włosy ręcznikiem (bo przecież gdy pierniczki się piekły to musieli jakoś wyzbyć się mąki z otoczenia) i odłożyła go na bok, a następnie z szerokim uśmiechem złapała za tackę i przysunęła bliżej czerwonowłosego. — Dawaj, zobaczymy, czy jesteś też dobry w innym rodzaju sztuki, artysto — wytknęła w jego stronę język, łapiąc za czerwoną tubkę. 

— Z pewnością — parsknął. — Nie mogłem sobie lepiej wyobrazić niedzieli niż ozdabianie pierników. Mamy pięć lat? — dodał sarkastycznie, ale Vivienne bardzo dobrze wiedziała, że w środku cieszy się ze spokojnego popołudnia. W końcu pan maruda nigdy by nie przyznał, że czyjaś obecność powoduje u niego jakkolwiek pozytywne emocje. 

— Bardzo dobrze wiemy, że serio tak myślisz.

— Jasne — odpowiedział krótko. 

— To ty — stwierdziła Peirce, dumnie wypinając pierś gdy przysunęła bliżej Kastiela pierniczek w kształcie ludzika. Tak naprawdę jedyne w czym przypominał chłopaka to czerwone włosy, grymas na twarzy i czarne bluzko-podobne coś - cóż, nie da się zaprzeczyć, że idealnie go to odzwierciedlało. To wystarczyło by różowowłosa była dumna ze swojego małego dzieła. 

          Kastiel o dziwo zaśmiał się szczerze na to, co zobaczył, co spowodowało lekkie zdezorientowanie u Vivienne. Raczej rzadko słyszała, gdy ten całkowicie szczerze i głośno się śmiał, zazwyczaj raczej były to sarkastyczne parsknięcia. Najprawdopodobniej to wystarczyło, by ta uśmiechnęła się szeroko. 

— Faktycznie, przypomina mnie — uniósł ledwo widocznie kącik ust, tym razem to on przysunął swój pierniczek w stronę różowowłosej.

— To ja! — sapnęła głośno, ciesząc się jak małe dziecko z takiego małego gestu. Veilmont parsknął, a dziewczyna zdążyła jedynie przykuć uwagę różowej polewie na pierniku, zanim Kastiel bezceremonialnie włożył go do buzi i pochłonął całego. — Jesteś okropny! — stwierdziła z niedowierzaniem.

— Już oboje to wiemy od dawna — uniósł brew niewzruszony, po czym dokończył jedzenie biednego ciastka na oczach Peirce.

               KASTIEL I VIVIENNE DO KLASY WESZLI NIECO SPÓŹNIENI. To właściwie z powodu tego, że Veilmont niezbyt pozytywnie zapatrywał się na przyjście do liceum o nieco wcześniejszej porze, by wszystko przygotować - tak też gdy się zjawili, ozdabianie klasy spotkało już swój finał. Jak zwykle Violetta nie zawiodła z ozdobami, a pomagające jej Kim i Iris również dodały coś od siebie. Cała sala miała bardzo uroczy wystrój, naprawdę przytulny i przez moment Vivienne miała wrażenie, jakby zwyczajnie znajdowała się w domu. Być może to dlatego, że nie było dziś żadnych lekcji, więc czuła się bardziej bezpiecznie... To był dość dobry argument. 

— Matko, ale wypakowani! — Rozalia wręcz musiała włożyć nos do torby, którą trzymał Kastiel, by przez choćby ułamek sekundy popatrzeć na zapakowane pierniki. Nie zobaczyła nic konkretnego, ale cóż, sam fakt, że spojrzała się dla niej liczył. — Hej, Viv! — przytuliła mocno swoją przyjaciółkę, całując ją w policzek. Następnie uczyniła to nieco szybciej z Kastielem (tu już bez całowania), a jej wzrok szybko przeniósł się na jego klatkę piersiową. — O nie nie, kochany, w co ty się ubrałeś?

— Prawda? To samo mu mówiłam, ale był uparty jak osioł — fuknęła różowowłosa, zakładając ręce na piersi i zilustrowała jego czarny strój. — I tak wzięłam ze sobą jego sweter. 

— Na co czekasz, rudy? — Rozalia nie hamowała się w słowach. — Ubierasz sweter, już, dalej — klasnęła w ręce, oczekując jakiegoś ruchu z jego strony. Czerwonowłosy parsknął.

— Wolałbym odciąć sobie palce niż ubrać przy ludziach ten sweter.

— To dawaj palce — wzruszyła ramionami Vivienne, która trzymała nóż do krojenia ciasta. Alexy wybuchnął śmiechem widząc niezadowoloną minę chłopaka, który westchnął ciężko i złapał część ubioru, szybkim ruchem przekładając przez głowę. — No, takie trudne to było?

— Teraz jest zajebiście, każdy ma kiczowaty sweter — ucieszony niebieskowłosy uniósł kciuk w górę.

          Chwila zamieszania, i pan Farazowski wszedł do klasy. Standardowo rozpoczął swoją formułkę, mówiącą jak to bardzo jest wdzięczny za ten rok, i mimo paru kłopotów nadal kocha tę klasę. Oczywiście przy tym stał się nieco czerwony, ale chyba magia świąt sprawiła, że nikomu z tego powodu nie chciało się w tamtym momencie śmiać. I jakimś cudem nawet Amber siedziała cicho, co było już naprawdę rzadkim wydarzeniem. 

          Wychowawca posiedział chwilę z klasą, po czym pod pretekstem szkolnego apelu, który miał się odbyć następnego dnia, wyszedł z klasy, pozostawiając uczniów samych. Chociaż z drugiej strony być może właśnie popełnił jeden z największych błędów swojej nauczycielskiej kariery. 

          Wyraźnie rozbawiony Alexy uniósł plastikowy kubek z sokiem jabłkowym, przy okazji skupiając na sobie uwagę całej klasy. 

— Wesołych świąt, idioci! Jesteście super — zaśmiał się głośno, co spotkało się również ze śmiechami całej sali, po czym zwyczajnie upił sok, śpiewając pod nosem świąteczne kolędy. — All I want for christmas is you — przeciągnął ostatnią samogłoskę, bujając się na krześle. Priya spojrzała na niego rozbawionym wzrokiem.

— Alexy, jesteś pewny, że to był tylko sok? — spytała. 

— Nie pierdol, zaśpiewaj ze mną — machnął ręką. 

Rozalia odwróciła wzrok od Alexy'ego, którego zostawiła samego na dosłownie chwilę, by pogadać z Vivienne i Iris. 

— Nieźle — skomentowała Iris. — Bałam się, że z początku będzie jakaś stypa, a jest ciekawie — zaśmiała się krótko. 

— Z nim nie ma nigdy stypy — Rozalia uśmiechnęła się szeroko. O wilku mowa, bo dosłownie chwilę później białowłosa poczuła jak coś, a raczej kogoś ręce owijają się wokół jej szyi. Akurat Kim zawołała rudowłosą, co skutkowało tym, że zostali we trójkę razem.

— Wy wiecie, kobiety, jak ja was uwielbiam — westchnął nostalgicznie, tak, jakby właśnie przeżywał wspomnienia z lat dziecięcych. — Im życzyłem tylko wesołych świąt, ale wam życzę dużo hajsu, zdrowia, no i hajsu jeszcze raz — oznajmił humorystycznie. — I powiedziałbym, że miłości, ale to już macie obie — spojrzał znacząco na Vivienne, której wzrok z kolei poleciał na Kastiela rozmawiającego z Lysandrem. — A jak o miłości mowa... — tym razem obrzucił wzrokiem Rozalię, której spojrzenie ukazywało, że coś knuła. 

— Co?

— Nic — złotooka uśmiechnęła się szeroko, jakby to miało zapewnić różowowłosą o swojej czystości. — A wracając, to nawzajem, Alexy — odpowiedziała szczerze Roza.

— Miłości, na przykład Kentina — szepnęła w jego stronę Peirce, na co bliźniak wywrócił oczami.

— Takie oczywistości, kochana, to zostaw dla siebie — parsknął krótko, ale następnie podziękował krótko. 

— Dobra, idę po pierniczki! — podekscytowana Rozalia wstała jak poparzona z krzesła, by dostać się do tacy z ciasteczkami na drugim końcu klasy. Alexy zaśmiał się i poszedł za nią, gdy Vivienne dała mu znać, ze podejdzie do Kastiela.

— Co tak stoisz sam? — usiadła obok niego na ławce. — Lysander Ci gdzieś uciekł? — zagaiła.

— Nie uwierzysz, jak powiem, że zgubił gdzieś kluczyk do szafki? — parsknął rozbawiony, co Viv też uczyniła. 

— No, to faktycznie ciężko uwierzyć — stwierdziła, poprawiając czapkę mikołaja na głowie czerwonowłosego, która zdążyła się nieco zsunąć. Wtedy też dopiero zauważyła coś zielonego nad ich głowami, i praktycznie od razu wiedziała co to, kiedy mniej więcej się pojawiło, i kogo to sprawka. Odwróciła się z uniesionymi brwiami, by ujrzeć niebieskowłosego i Rozalię. 

— Naprawdę? Jemioła? — różowowłosa spytała jedynie. 

— Wystarczyło poprosić, a nie sprowadzać jakieś chwasty — stwierdził Veilmont z chytrym uśmiechem, po czym złapał jedną dłonią policzek różowowłosej i złożył na jej ustach ciepły pocałunek.

— Gorzko! Gorzko! — klaskał Alexy, nie mogąc ominąć takiej okazji na głośne zaakcentowanie wydarzenia. W końcu, po dłuższej chwili dwójka oderwała się od siebie, a na twarzy Vivienne z łatwością dało się zauważyć rumieńce.

— Zabiję Cię — sprzedała kuksańca w bok swojego chłopaka z uśmiechem.

               NIEDŁUGO PÓŹNIEJ TO ALEXY MIAŁ BYĆ OFIARĄ. I nawet jeśli ciężko było w to uwierzyć, to niebieskowłosy nawet nie podejrzewał, że jego własny plan obróci się przeciwko niemu... Chociaż gdyby go spytać, to zdecydowanie stwierdziłby, że było to dla niego jedynie plusem. 

— Dawaj mi to — szepnęła nagle niebieskooka, łapiąc z dłoni Rozalii jemiołę, gdy ujrzała bliźniaka rozmawiającego z Kentinem. Na twarzy białowłosej od razu pojawił się chytry uśmiech, który na pewno nie zwiastował niczego dobrego. Dosłownie potarła razem dłonie, wyglądając jak zła postać z bajki.

          Vivienne podeszła do dwóch chłopaków, i uniosła wysoko dłoń. 

— Alexy! — Iris udała, że woła swojego znajomego, co skutkowało jego oderwaniem się od rozmowy. Ujrzawszy za sobą jedynie różowowłosą przyjaciółkę uśmiechnął się, i dopiero chwilę później ujrzał jemiołę nad ich głowami. Obrócił z powrotem głowę w stronę Kentina, który rozkojarzony trzymał jedynie dłonie w kieszeni swoich spodni.

— Nie mamy wyjścia, siły wyższe przemówiły — stwierdził z triumfującym uśmiechem, po czym pocałował Kentina na oczach całej klasy; bo całkiem przypadkiem wszystkie oczy były zwrócone w ich stronę.

          Alexy z zadowoleniem odszedł od brązowowłosego (który zresztą nie był w stanie nic powiedzieć) i napił się soku. Tak po prostu, co wzbudziło lekkie rozbawienie klasy. 

— Miałem nadzieję, że to zrobisz — niebieskowłosy puścił oczko w stronę Peirce, która jedynie wytknęła mu język. 

          Vivienne jeszcze kilka miesięcy temu wybuchnęłaby ogromnym śmiechem, gdyby ktoś powiedział jej, że będzie siedzieć w szkole podczas wigilii szkolnej i bawić się jak nigdy dotąd, w dodatku czując się tak naprawdę jak... w domu. Miała przy sobie chłopaka, przyjaciół, i dobre nastawienie. Czego chcieć więcej? 

          To chyba bezdyskusyjnie najlepsze święta w jej życiu, a trochę ich już było.

NOTE! ponad 3200 słów, ja naprawdę na jakieś rekordy idę

wesołych świąt!! 🎄 zdrowia, hajsu, miłości, cokolwiek se wymarzycie, i obyście spotkali na swojej drodze kogoś takiego jak vivienne. albo i nie, wasz wybór

nie jestem pewna, czy do końca roku wrzucę jeszcze jakiś rozdział, więc na zapas - oby następny rok był jeszcze lepszy niż ten i dziękuję tym wszystkim czytającym za ostatnie kilka miesięcy, serio, zajebiście jest mieć wiedzę, że ktoś czyta coś, nad czym się starasz <3 

szczęśliwego nowego roku!! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro