Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🦋

Wystrzał pistoletu.


         Słowa miały wydostać się z ust, tymczasem słyszalny był tylko zduszony krzyk. Ciało białolicego mężczyzny padło na ziemię. Ten oddychał jeszcze przez chwilę; łapał kolejne oddechy z jeszcze większym trudem, dopóki nie przestał być w ogóle w stanie.

         Twarda ziemia, szosa oświetlana przez liczne latarnie, pokryła się szkarłatem. Krew z rany niejakiego Fiodora Dostojewskiego brudziła podłoże, a jego czarne włosy zaczęły tworzyć aureolę wokół głowy.

          Fiołkowe oczy wciąż pozostawały otwarte. Ich spojrzenie nie posiadało żadnego życia czy świadomości, było rozmyte, o ile możnaby mówić tu o jakimkolwiek jego istnieniu. Bladoróżowe usta nieco rozwarte, poplamione krwią, którą żałośnie kaszlały w ostatnich momentach życia.

Stukot broni upadającej na ziemię.

         Nikołaj Gogol nieprzytomnie wpatrywał się w swego martwego przyjaciela. Byli sobie tak drodzy, klatka piersiowa Ukraińca wypełniała się emocjami za każdym razem, gdy widział fiołkookiego. Jednocześnie klaun tak długo planował zabójstwo Szczura, ażeby uwolnić się od jakichkolwiek więzów. Chciał być wolny jak ptak. W końcu mu się udało, lecz... Co to za gorycz ściskająca serce, co to za wściekłość i zrozpaczenie? Nikołaj zaczął krzyczeć i płakać. A to wszystko przez owada, którego zobaczył.

         Spora, aczkolwiek niepozorna ćma. Ćma ta podleciała do Rosjanina, ażeby przysiąść na jego podbrzuszu. Chodziła po nim chwilę. Następnie podleciała w miejsce rany postrzałowej w klatcie piersiowej. I po niej chodziła przez chwilę, by następnie chodzić po twarzy i ustach. Wzbiła się w powietrze.

        Tak oto zaczął się szaleńczy taniec ćmy, która wcześniej oderwała się od latarni. Owad latał i przy zwłokach, skręcał niespodziewanie, wydawał się niemalże odprawiać swego rodzaju rytuał. Swym szarym kolorem tak dziwnie pasował do Dostojewskiego, wpasowywał się w jego wychudzone zwłoki.

        Aż nagle ćma po prostu odleciała. Wyglądała, jak lęcąca w stronę księżyca. Pośrednik ziemii i kosmosu, śmierci i życia, końca i wieczności.

Szloch Gogola.

        Wtedy właśnie zrozumiał — nie miał i nigdy nie będzie mieć prawa być ptakiem. Urodził się ćmą. Tak zmienną istotą, nieprzewidywalną i piękną. Jednocześnie mogącą niespodziewanie pojawić się w czyimś domostwie i widocznie tańczyć przy żarówce. Poddawał się emocjom, z głębokiego smutku przechodził w szaleńczą radość. Nie mógł nagle stać się ptakiem, więził go własny umysł i emocje. Przez to oszalałe pragnienie stracił światło, do którego jego natura ciągnęła. Stracił najbliższego sobie człowieka, którego duch odszedł w stronę księżyca wraz z owadem, który miał za zadanie go odprowadzić. Inna zbłąkana dusza przyjęła go do siebie, gdy Nikołaj podle wyrzucił go z świata materialnego.

         Gogol wręcz dusił się przez płacz, aż w końcu upadł na kolana i na prawy bok. Położył głowę na ziemię, kuląc się. Jednocześnie chciał śmiać się z własnej głupoty. Przez łzy nie widział już świata wokół. Wszystko się rozmywało, rzeczywistość zacierała.

Dźwięki syren.

         Głowa bolała od ciągłego hałasu, dodatkowoż pojawiły się inne, dwukolorowe światła.

         Ćma latająca wokół latarnii spaliła się o żarówkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro