❄
Nikołaj miał piętnaście lat, gdy pierwszy raz zobaczył ludzkie zwłoki... To znaczy, byłem nastolatkiem — według ojca nawet dzieckiem — gdy zmarł mój tata. Silenie się na obiektywizm za pomocą narracji z trzeciej osoby jest bez sensu, skoro całe to spojrzenie i rzeczywistość wokół utknęła zamknięta w mojej głowie od dnia narodzin. A tutaj, gdy ręka drżała mi przy pisaniu, nie dałoby się opisać tego wyzbytego z uczuć. Te wspomnienia zaprowadziły mnie do aktualnego momentu w swym życiu.
Nie chcę jednak żalić się jak sierota, bo choć duchowo to nowy dla mnie stan, tak fizycznie takową jestem od drugiego miesiąca życia. Od tamtego czasu wychowywała mnie dwójka mężczyzn w relacji podobnej do małżeńskiej — młodszy to Ajax, zaś starszy przedstawiał się jako Zhongli.
Ajax od zawsze był dla mnie tatą, przede wszystkim ze swym pewnym uśmieszkiem półgębkiem, brakiem postawy przesadnie poważnej jak Zhongli oraz momentami czułości jak najwspanialsza matula. Był cierpliwy, starał się uczyć mnie podstawowej matematyki, języka używanego w Snezhnayi z której pochodził, a także — wręcz jako priorytet — obsługi łuku, walki nim. Do tego często kazał mi biegać, trenować siłowo, choć z moim średnim wzrostem oraz szczupłością byłem tylko szybki i zwinny, lecz niespecjalnie umięśniony. Finalnie nie krytykowano tego, bo nauczyłem się samoobrony przy której ważniejszy był refleks niż siła.
Mimo tego szczerego uśmiechu na jasnej twarzy, przy czasem rumianych policzkach, zawsze wiedziałem, iż coś było nie tak. W oczach niebieskich jak ocean niejednokrotnie panowała pustka, nieodgadniony szum, póki nie wracał z walki. Postać ubrudzona krwią, nieraz poraniona, z pustym kołczanem oraz wariackim wyszczerzeniem ukazującym zęby. Taki czasem był tata. Wtedy już wyżyty, spokojniejszy, a w jego oczach znów były emocje. Do tego często, powróciwszy z pracy, rzucał się ojcu na szyję, całując go i pozwalając prowadzić starszemu w tańcu na który ten niespodziewanie nabierał ochoty. Znając ich jedynie domyślałem się finału tych poczynań.
Widziałem, że moi rodzice byli w sobie zakochani, ba, kochali się. Nie pamiętam, by kiedykolwiek się kłócili, choć byli tak różni od siebie zważywszy na odmienne spojrzenie na świat wokół oraz swoje zachowanie. A ja byłem ich dzieckiem, wychowanym przez wodę i skałę. Z dumą mogłem pochwalić się swą urodą — jasne oczy w kolorze zimnego, lodowego błękitu; brązowe włosy w chłodnym odcieniu, jaśniejsze od ojcowskich; blada, biała skóra; kilka jaśniutkich piegów rozsypanych na nosie. Choć szczegóły wyróżniały mnie od ojców, to ogół upodabniał do ich wyglądu. Rzadko działo się tak u dzieci przygarniętych, niebiologicznych — zaś mnie tata wziął ze względu na te cechy, przynajmniej tak twierdził. Imię ponoć wybierał mi ojciec, uwzględniając chęć Ajaxa, by to pochodziło z jego narodu. Finalnie zaś zwracano się do mnie "Nikoła" zamiast "Nikołaj".
Moje dzieciństwo było jak z bajki. Życie na całkiem niezłym poziomie, rodzicielska miłość, pochwały za inteligencję i mądrość, wkradnięcie się w łaski przyjaciół ojca na pozycji — dla takiego dzieciaka — wręcz boskiej. Jednakże wszystko niespodziewanie zakończyło się w wieku nastoletnim, gdy z pracy taty przyszedł nam list. Prośba do partnera rodzica o pojawienie się tam, by spotkać Ajaxa w stanie fatalnym na wskutek obrażeń z pola bitwy. Ten miał trzydzieści dziewięć lat, duże doświadczenie w walce i awanturniczą żyłkę. Wszystko miało być w porządku, tata miał po prostu wyjść ze starcia nieco bardziej poharatany niż zwykle... Więc ojciec zabrał mnie ze sobą do Północnego Banku, mówiąc, że towarzystwo rodziny z pewnością podniesie Ajaxa na duchu.
Tak oto przed mymi oczami ukazała się biała twarz, której prawa strona została przeryta podłużną blizną niby pole przez pług. Od czoła, przez oko, po podbródek. Skóra wokół niej nieco się marszczyła, wyróżniając różową linię. Ślad liczył sobie już dwa lata. Od lewego kącika ust ciągnęła się druga szrama, szyją spływająca na obojczyk. Lico taty było mi już znane tak dokładnie, że te ślady przestały mnie przerażać — w przeciwieństwie do czasu, gdy z nimi wrócił i ujrzałem je pierwszy raz. Mimo tego powodowały ścisk w sercu, bo przecież rodzic zdobył je, cierpiąc. Zaś górna połowa jego lewego ucha już od lat była odszarpana, odcięta. Efekt problemu z całkowitym uniknięciem strzały. Akwamarynowe oczy tkwiły otwarte, przypominające morskie głębiny pełne przerażających, niepoznanych istot. Długą grzywkę Ajaxa, pukle jego pięknych, rudych włosów, odcięto na raz, niczym kobiecie sprzedającej swe ciało i rodzinę na wojnie. Zwłoki mego rodzica pełne były obrażeń. Od szyi po podbrzusze... Całkowity brak litości.
Nie umiałem się ruszyć. Brakowało mi sił, by zrobić cokolwiek. Zaś ojciec wydusił z siebie słowa krótkiej modlitwy, palcami zamykając oczy taty. Następnie położył mi dłoń na ramieniu, swą ręką obejmując moje barki. Szedłem przy nim jak w transie, gdy prowadził mnie do domu.
— Synu, chodźmy. Zrobię ci herbatę na uspokojenie, pójdziesz spać. Nie spodziewałem się tego, przyznaję szczerze... — Zatrzymał się na chwilę. Słyszałem go jak przez szum górskiego potoku. — Mimo to... — I mówił coś jeszcze. I tak mówił, mówił oraz mówił, gdy stawiał kolejne kroki, a ja to ignorowałem. — ...Lecz przyrzekam, że pamięć o tacie będę pielęgnował przez kolejne tysiąclecia. Dopilnuję stworzenia legend o wspaniałym wojowniku, opieką otoczę nagrobek i spróbuję uwolnić duszę. Tyle mogę zrobić, choć życia nie przywrócę. — Ostatnie, co usłyszałem, przed wybuchnięciem płaczem na widok rodzinnych zdjęć w domu. Ja, tata, ojciec i obrazki zrobione prototypową kamerą z Fontaine. Upadłem przed tym ołtarzykiem, ciemne drewno mocząc łzami, gdy ojciec zignorował to, pociągając nosem, nie umiejąc porozmawiać z dzieckiem. Kiedy leżałem na podłodze wręcz dusząc się płaczem on po prostu stał obok, kryjąc intensywnie łzawiące oczy za dłońmi, próbując stłumić swój szloch.
Po tym w domu nastąpiła cisza.
Ojciec zawsze budził mój podziw, jego postawa była dumna, wysoka. Co rano, przy śniadaniu, łapał w swe ręce jedną dłoń moją i jedną taty, a następnie zmawiał modlitwę przed posiłkiem. Dziękowaliśmy sobie nawzajem za towarzystwo, możliwość zjedzenia, a także prosiliśmy wszechświat o kolejną taką sposobność. Zarządzenie Zhongliego. A gdy mówił, siedząc przed oknem, promienie słoneczne wpadające do pomieszczenia okalały jego głowę, tworząc złotą koronę. Podkreślała oczy, dodawała wyższości, przypominała o statusie Adepta, przez który na poważne ojcowskie lico nigdy nie zawitała żadna zmarszczka. Ta niezwykła istota, blisko z samym nieboskłonem, kazała mi wierzyć w świat wokół, będąc siebie pewnym. Jego modlitwy i duchowość tyczyły się właśnie naszego wpływu na świat, a także odpowiedzi niejakiego "wszechświata". Ojciec był jak bóg i kaznodzieja w jednej osobie, kontrolując cały dom. Zawsze przyrządzał posiłki z najwyższą pieczołowitością, mieszkaniem zajmował się bez szemrania, a następnie wychodził do pracy w zakładzie pogrzebowym. Zaś po śmierci taty nawet chmury słuchały mego rodzica, przywołując ulewny deszcz, jak gdyby ten miał służyć za łzy wielowiekowego mężczyzny. Nieśmiałe promyczki tworzyły jego aureolę, a on łapał obie moje ręce i modlił się, tym razem prosząc. Prosząc o to, by i mnie nie zabrakło. Cóż za zmiana...
Nigdy nie powiedziałem ojcu, co wówczas czułem. Ja nawet nie wiedziałem, co czułem! Wciąż nie wiem. Emocje są tak pomieszane i nierealne... Zaś Zhongli nigdy nie umiał ze mną rozmawiać. Od zawsze bardziej przywiązany byłem do taty — gdy coś się działo on potrafił przytulić, a ojciec miał problem z poklepaniem po ramieniu. Ponadto często, nawet niecelowo, traktował mnie jak dziecko. Gdy zwracałem na to uwagę przepraszał i mówił, że czas mija dla niego aż nazbyt pośpiesznie. Przez to nie odzywaliśmy się do siebie zbyt często. Oczywiście, istniało między nami przywiązanie, a śmierć taty była pretekstem by zacieśnić więzi, ale jedząc obiady w kuchni panowała cisza. Ajax zawsze zaczynał rozmowę, czego ojciec nie robił, zaś ja charakterem byłem podobny do starszego rodzica.
Zhongliego przypominałem w wielu kwestiach. Kochałem obserwować z poważną miną, ale często się zamyślałem. Choć ojciec zdawał się lawirować wśród swoich myśli w zupełnie innym świecie, postrzegając rzeczywistość wokół inaczej niż ja i tata. Był pedantyczny, skupiony na szczegółach, pamiętał mnóstwo i nie patrzył ludziom w oczy. A ja byłem spokojnym człowiekiem, przynajmniej od pewnego momentu. Co prawda jako dziecko często słyszałem określenie "beksa", ale to od kolegów z podwórka, zaś ojciec podsumowywał moje zachowanie krótkim "To wrażliwy chłopiec". Ten Adept, mimo zdystansowania i problemów z nawiązywaniem relacji, był dla mnie niesamowicie ważny. Od małego uczył mnie o przeszłości Liyue, a także tłumaczył rozumienie historyczne. Czasem odnosił się do innych państw. Przywiązywał wagę do poprawnego stosowania języka, a także postaw patriotycznych. Opowiadał wszelkiej maści mity i legendy. W trakcie tych wykładów był w swoim żywiole, wręcz płonąc z pasji. Nawet jako dziecko potrafiłem długo go słuchać, bowiem wypowiadał się interesująco. Tata czasem wysłuchiwał ze mną, twierdząc, że ojciec skradł mu serce przede wszystkim tymi historiami. Następnie, co jakiś czas, starszy rodzic brał mnie za rękę i prowadził na spotkanie ze swoimi przyjaciółmi. Inni Adepci... Tam zostawałem przepytywany ze swojej wiedzy — każda poprawna odpowiedź to małe gratulacje, a pomyłka owocowała w krótką opowieść korygującą. Słyszałem pochwały na temat mojej wiedzy i inteligencji, a gdy podrosłem padały wypowiedzi pokroju "Szkoda, że jest przybłędą, gdyby był z twojej krwi to z pewnością wyrósłby na dobrego Adepta" kierowane do Zhongliego. Zwykle zbywał to "Racja, aczkolwiek najważniejsze, że jest moim synem. To mi wystarczy". Kiedy rozmawiałem o tym z tatą w domu to mówił, iż ojciec tak wyrażał dumę z mojej osoby. Zaś w wieku jedenastu lat — dwie wiosny po zaczęciu pracy nad walką łukiem — pozwolono mi wybrać, jaką inną bronią chciałbym się posługiwać. Obrałem sobie włócznię, więc walki nią uczył mnie ojciec. Był wymagający, ale cierpliwy. Odkąd zacząłem robić postępy zawsze, gdy się przewróciłem bądź padałem na kolana, Zhongli podawał mi swoją dłoń, pomagając się podnieść. Nie kwitował tego słowami, to tata później twierdził, że tak wyrażano szacunek i opiekuńczość wobec mnie.
Po tych czterech latach władania włócznią mogłem stwierdzić, że wychodziło mi to świetnie. Wszak, potrzebując wyzbyć się negatywnych emocji, ruszałem z bronią na zabijanie Hilichurlów. Ich krew wsiąkała w ziemię, a ja nie czułem się winny, zabierając tyle żyć — w końcu należały jedynie do potworów. Poza tym tata kiedyś chętnie zabierał mnie na "polowania". Musiał być już wtedy wyżyty, aby mnie pilnować, ale odczuwał dumę, gdy rzucałem się w wir walki. U jego boku czułem się bezpieczny, więc ryzykowałem. A tata gratulował.
Kiedy Ajax umarł to na "polowania" wychodziłem niemalże codziennie. Brałem cały kołczan strzał, do tego swój łuk i włócznię, po czym zabijałem oraz rabowałem Hilichurle. W Teyvacie to prawie jak wolontariat. Wtedy nie musiałem myśleć o całym tym bólu, tęsknocie. Wtedy nie chciało mi się płakać, nie widziałem ojca z oczami wiecznie zaczerwienionymi ani nie zauważałem zdjęć na komodzie w salonie. Krążąc po górach udało mi się przy okazji podziwiać piękne widoki, kojące dusze niby lód na guzy.
Nawet dotarłem na polanę pełną glazurowych lilii. Później to wyklinałem, często uważając za sól na ranę w swojej ówczesnej sytuacji. Kwiecie nie rozkwitało, było jak martwe. Początkowo ten stan mnie zadziwił, ale następnie szybko przypomniałem sobie słowa ojca. Te szczególne lilie swe środki ukrywały do czasu, aż nie otrzymały pieśni. Były niczym skromne damy oddające serca poetom i przyjezdnym grajkom. Z tegoż właśnie powodu począłem śpiewać — nie umiałem, fałszowałem, ale starałem się jak mogłem, wyśpiewując kołysankę znaną od wczesnego dzieciństwa, bowiem była melodią śpiewaną mi przez tatę w noce przerywane mym dziecięcym płaczem. Piosnka pochodziła ze Snezhnayi, nawet ciotka Tonia nuciła mi ją w trakcie mych odwiedzin. Dopiero wtedy kwiaty nieśmiało rozkwitły, w trakcie moich starań i nieudolnego koncertu. A ja siedziałem pośrodku ich wianku, przyglądając się wspaniałej liyuejskiej roślinności. Było tak do czasu, aż nagle coś błysnęło przy ziemii, gdy słońce rzuciło tam swój blask. Zacząłem dłońmi wyszukiwać wśród kwiatów jakiegoś przedmiotu, robiłem to kierowany intuicją, której ojciec kazał słuchać. I znalazłem... Zawinięte w bandaż, chyba metalowe coś. Postanowiłem zbadać to w domu, więc schowałem w torbę przypiętą do pasa. Położyłem się wśród glazurowych lilii, ukochanych kwiatów ojca. Obok leżał mój kołczan i łuk, przy mym boku niby kochanka w pościeli legła duża włócznia, a ja podparłem głowę na rękach, wpatrując się w chmury płynące po jasnym niebie.
Do domu wróciłem wieczorem. Ojciec przygotowywał nam kolację, nawet nie zareagował na moje przybycie. W tamtym czasie był bardziej obojętny i zamyślony niż zwykle, widocznie przeżywając śmierć taty. Bez słowa zamknąłem się w swoim pokoju, odłożyłem bronie i wyciągnąłem z torby znaleziony wcześniej przedmiot. Siadawszy na podłodze ułożyłem go na swej dłoni, gdy był owinięty materiałem. Czułem, jak lodowaty dreszcz przebiegł po mym kręgosłupie. Wzdrygnąłem się, przeklinając na chłód, którego nienawidziłem. Przerzucając rzecz z ręki do ręki w końcu postanowiłem uwolnić ją z tych szmat. Zacząłem odwijać bandaże, czując zimno kłujące w me palce. Coś, jakby szklana kula na stali zaczęła błyszczeć. Poczułem zawrót głowy, gorąc pośpiesznie bijącego serca, a także pulsowanie przedmiotu. Wpatrywałem się w niego, choć oczy zaszły mi mgłą.
Następnie wrzasnąłem na całe gardło, znaleziskiem rzucając w ścianę. Chwilę siedziałem, nie wiedząc, co robić, wpatrując się w błyszczące szkiełko leniwie barwione jasnym błękitem. Po tym zacząłem panicznie płakać, czując jednocześnie, iż coraz trudniej było mi oddychać. Łzy spływały po mych policzkach, a ja szlochałem głośno, hiperwentylując. W tamtym momencie marzyłem, by rzucić się w morskie fale, duszę oddać gwiazdom, ciało pianie i wodzie wdzierającej się w płuca. Chciałem odciąć swą głowę, a wraz z nią wszystkie myśli. Miałem pobożne życzenie, by wyzbyć się przekleństwa emocji, pozwalając na wyrwanie serca z piersi. Me ręce zaczęły drżeć, ciało mrowiło, brzuch rozbolał. Poczułem się jak przeklęty, kiedy doszło do mnie, że klatka piersiowa bolała przez nierówne, szybkie wdechy i wydechy. Mimo tego krzyczałem, płakałem i rzucałem na miejscu, aż w końcu drzwi za moimi plecami zostały otwarte. Usłyszałem głos zaskoczonego ojca. Wskazał na coś przede mną, następnie siadając na kolanach po mojej prawicy. Poczułem jego umięśnione ramiona obejmujące moje drżące ciało.
— Spokojnie, mój chłopcze, przecież tu jestem — powtarzał w kółko, bujając ze mną. Jego postawa zdawała się wyrażać, iż nie pierwszy raz uspokajał kogoś, kto czuł się, jakby umierał, doświadczając silnego, wbijającego w duszę niepokoju.
Po jakimś czasie począłem się uspokajać, głową wtulony w ojcowski bark. Czułem jego perfumy — pachniały jak te używane przez starsze, eleganckie kobiety. Kojarzyły mi się jeszcze ze wczesnym dzieciństwem, gdy — według dawnych historii taty odnośnie czasu, kiedy byłem tak malutki, iż nawet tego nie pamiętałem — Zhongli czasem brał mnie na ręce i pozwalał zasnąć przy nim. Może stąd to nagłe ukojenie niby ciepła strawa i wygodne łóżko dla strudzonego podróżnika. Nawiedziło mnie poczucie bezpieczeństwa, wyczuwając pachnidła, których rodzic nie zmienił od lat, a także słysząc jego głęboki głos pasujący do tego silnego ciała. Dopiero wtedy dojrzałem, że w tak trudnym momencie był dla mnie jedyną ostoją wśród szalejących wichrów jakimi były moje myśli i uczucia, nowy moment w życiu, nawet jeśli nieraz byliśmy od siebie oddaleni jak gwiazdy na nocnym niebie.
W końcu swój wzrok pokierowałem tam, gdzie wcześniej pokazywał starszy. Spojrzałem na Wizję Cryo leżącą pod oknem. Moją Wizję Cryo. Ajax zawsze powtarzał, że dostanie własnej moc to wielki moment, który będziemy świętować całą rodziną, jeśli ją zdobędę. Ale dlaczego podarowano mi tę zimna i miłości nalężącą do Archontki w służbie dla której zginął mój najdroższy tata? Dlaczego dopiero po jego śmierci? Czemuż ten świat tak bardzo znienawidził mnie, chcąc poranić głowę i serce tak podle, w tak młodym wieku?
Później siedziałem w kuchni razem z ojcem. On przygotowywał nasz posiłek, a ja — owinięty w koc, kiedy moje dłonie drżały przez brak otrząśnięcia się z szoku — popijałem herbaty. Oczy mnie szczypały, byłem zmęczony. Zhongli przez większość czasu nic nie mówił, jedynie ukradkowo zerkając w moją stronę. Postanowił odezwać się dopiero w trakcie kolacji.
— Wcześniej, za sprawą słów Ajaxa, układałem sobie w głowie to, jakie przemówienie wygłoszę, gdy otrzymasz Wizję. Niestety teraz one wszystkie się załamują, ponieważ widzę twój stan — ogłosił, jak zwykle poważnym tonem. — Rozumiem tę reakcję, naprawdę. — To mnie zdziwiło. — Śmierć taty odbiła się na mnie, a przecież już tyle wspaniałych osób zostało wspomnieniami... A ja wciąż nie jestem odporny na krwawiące serce, podłą tęsknotę. Przy tym Adepci kochają inaczej, mocniej i wiekami, pamiętając nawet najmniejsze szczegóły przez setki lat. — Zamyślił się, milknąc. Westchnął ciężko. — Ale cóż masz powiedzieć jako dziecko tracące rodzica? To jeszcze większa tragedia, kiedy ten był z tobą od zawsze, na dobre i na złe. — Spojrzał w moją twarz z politowaniem. — Proszę tylko, byś traktował swoją Wizję z należytym szacunkiem i powagą. To nadal dar, mimo takich okoliczności otrzymania. Tata byłby dumny i szczęśliwy, że ją masz.
— Ojcze... Możemy nie rozmawiać o tacie? Ja naprawdę tęstknię, wciąż nie rozumiem, nie godzę się z jego odejściem... To straszne, ojcze. — Pierwszy raz starałem się wyartykułować, co tak właściwie czaiło się w mej głowie i klatce piersiowej. Po czasie zauważyłem także, iż ojciec po raz pierwszy przyznał mi, co właściwie czuł. — Przecież kilka dni temu był jego pogrzeb, jedynie trochę ponad tydzień. Wizja tylko o tym przypomina...
— W porządku. Mi o Ajaxie przypominają morskie fale, płomienie ogniska i nasz dom.
Do ojca trudno było dojść, ale po tej rozmowie zacząłem lepiej rozumieć jego zamyślenie. Przecież prościej było mu zamykać się w swoim świecie i analizować, gdy ja biegałem z włócznią. Ponadto nie miał w zwyczaju zaczynać rozmów. Dopiero ja starałem się to robić, powoli, kiedy dni w kalendarzu oddalały się od daty śmierci taty. Mimo tego my zdawaliśmy się cały czas przeżywać tamten moment na nowo, przepełnieni bólem i żalem. Już nie chodziło tylko o mnie, powoli zacząłem zastanawiać się, jak to jest tęsknić przez całe życie, będąc nieśmiertelnym. Jak bolesne jest kochanie kogoś, gdy ma się świadomość, że ta osoba odejdzie bardzo szybko nawet dożywając sędziwej starości, a samemu będzie się istnieć przez kolejne tysiąclecia? Adepci zostali potraktowani nazbyt surowo, mogąc kochać śmiertelników... Choć dla mnie koniec życia osobiście nigdy nie był straszny. Bardziej niż swego odejścia obawiałem się kolejnego krzyża dla ojca. Mocniej od wizji własnej śmierci przerażało mnie wieczne istnienie i strata bliskich. Bo cóż po mnie w tym świecie, kiedy byłem jedynie zagubioną sierotą wychowaną przez dwójkę niezwykłych mężczyzn? W grobie i tak nie widziałbym świata ponad kilkoma metrami ziemii.
Ponadto Liyue zaczęło zdawać się obce. Choć wróciły dni słoneczne mimo ojcowskich smutków, to czułem się tam zagubiony. Jak gdybym nie pasował, wyrwano mnie z innego obrazka i usilnie przyklejono do pięknego dzieła sztuki. Na pewno nie byłem dzieckiem Liyuejczyków, to widać na pierwszy rzut oka. A ojciec mawiał "Dusza zawsze ukojenie poczuje w swym kraju, tylko tam serce będzie bić całością sił, a człowiek oddychać pełną piersią". Było to dość ironiczne, gdy mieszkał z tatą, który w końcu ogromną część życia spędził z dala od rodzimych stron, a do tego ich przybrany syn najpewniej był dzieckiem nielegalnych imigrantów. Jednakże Zhongli potrafił wypowiedzieć słowa przesadnie niezręczne, peszące rozmówcę, i nic nie zauważyć.
Po tym kraju przechadzałem się często. Chłonąłem widoki wokół, nieraz piłem wodę z górskich potoków — bez żadnego powodu, po prostu mając ochotę. Patrzyłem w niebo, które przecież było zauważalne w całym świecie. Zbierałem kwiaty. Uczyłem się o tradycjach Liyue, gdy ojciec zabierał małego mnie do swej pracy w zakładzie pogrzebowym, ponieważ nie było z kim zostawić dziecka w domu. Obserwowałem, uczyłem się, uwielbiałem. Byłem prawie jak Liyuejczyk, zapewne kochałem ten kraj bardziej niż niejeden mieszkaniec z krwi i kości. Lecz zawsze wiedziałem, że to ułuda, która miała na celu zmylić mnie, ludzi wokół, tatę. Jej zadaniem było jedynie udawać, iż tam należałem, bo moje serce czuło inaczej.
Czułem się jak z ziemi niczyjej, zaś dusza ciągnęła do podróży. Chciała wyszarpać mnie z rodzinnego domu, zabrać do Monstand, potem Snezhnayi, Inazumy, Fontaine... Zaprowadzić mnie wszędzie poza opiekę ojca i państwo Geo. Kazała spakować plecak i ruszyć, szukając swego prawdziwego kraju, odkrywając pochodzenie zapisane w krwi. A ja nie opierałem się, gdy na górskich miejscach wypoczynku widziałem młodszego siebie, tatę i ojca, który nalegał na wspólne spacery, a wspomnienia niezapowiedzianie postanowiły mnie zaatakować. Tańczyłem z nimi masochistyczne tango, gdy na grobie taty rozmyślałem o szczęśliwych, rodzinnych chwilach. Oraz finalnie postanowiłem posłuchać Zhongliego, by ruszyć w świat i przysłać mu pocztówkę z nowego domu, a następnie odwiedzić, mówiąc, że znalazłem swój kraj. Tylko na to liczyłem, choć byłem piętnastoletnim dzieciakiem i wiedziałem, iż eskapada musiała poczekać co najmniej pół dekady.
Tak oto począłem przygotowywać się do wyprawy. Na początku były to tylko proste marzenia, gdy spacerowałem po Liyue, ale przerodziły się w poważne plany.
— Ojcze... Cóż byś powiedział, gdybym wyruszył w Teyvat, szukając nowego domu? — niespodziewanie zapytał szesnastoletni ja. — Jak mówiłeś, człowiek najlepiej odnajdzie się tylko w swoim kraju. A ja chcę go znaleźć, choć wdzięczny jestem za wychowanie w Liyue, umożliwienie poznania tej pięknej kultury i tutejszych wspaniałych tradycji.
— Gdybym miał wysyłać cię w świat, to jedynie wyedukowanego — rzekł głośno Zhongli, mimo iż wcześniej milczał w zamyśleniu. — Choć jesteś inteligentny, mądry, to także brakuje ci dużo wiedzy o sąsiednich krajach. Nauczę cię. Do tego musisz udoskonalić swą walkę, zrozumieć Wizję. Nie zapominając, że nadal jesteś dzieckiem.
Na tę odpowiedź znów się odezwałem. Rozmawialiśmy o mych planach, a ojciec starał się mnie wysłuchać pomimo widocznego niezadowolenia z tej informacji. Pół roku temu stracił ukochanego, do tego w swoim mniemaniu zapewne zostanie zupełnie sam, gdy dziecko ruszy w świat. Choć nie chciałem sprawiać mu bólu, to samemu potrzebowałem się uwolnić, wyprowadzić i samotnie zwiedzać Teyvat. Jednakże przystałem na jego pomoc... Skończyło się nauką, nauką i znów nauką.
Czekała mnie ciężka praca. Znów wrócił tryb edukacji domowej, a po tym treningi. Przez odejście taty na pół roku to przerwaliśmy, dopiero dzięki rozmowie postanowiłem z ojcem, aby wrócić do wspólnej nauki. On znów próbował odżyć, pomagając mi. A ja starałem się przestać brzydzić swej Wizji. Niestety na powitanie, gdy zanurzyłem dłoń w potoku, lód pokrył mą rękę. Problem szybko został zażegnany, ale brakowało mi zaufania do tej mocy. A ojciec nalegał, bym się jej nauczył... Więc kolejne cztery lata próbowałem zacząć panować nad lodem. Coraz bardziej nie rozumiałem siebie, to zimno i miłość płynące z Cryo przypisując jako część mnie, nieodłączny element duszy. Niestety — sam nie wiedziałem, czy byłem chłodny, czy może jednak pełen miłosierdzia. A wymagające treningi z ojcem nie pomagały, powodując jedynie większe osamotnienie.
W tym czasie uczyłem się podstaw języków pozostałych sześciu narodów, czytałem o ich kulturze, zwyczajach. Próbowałem poczuć bliskość z którymkolwiek z nich, choć wychowanie tworzyło mętlik w mej głowie. Aczkolwiek udało się przygotować. Zhongli starał się rozmawiać ze mną o tej decyzji, a ja byłem nieugięty. Żałowałem tylko, iż nie będę mógł widzieć ojca ani przychodzić na grób taty, gdzie starszy rodzic codziennie spędzał czas. Z Adeptem udało mi się zacieśnić więzi po odejściu Ajaxa, finalnie dowiedziałem się o nim więcej niż przez resztę życia. Tak oto w wieku dziewiętnastu, prawie dwudziestu lat, opuściłem kraj w którym zostałem wychowany. Na plecach trzymałem swój bagaż z niezbędnymi rzeczami — pieniędzmi, ubraniami na zmianę, dziennikiem, czymś do pisania, dokumentami, notatnikiem z najważniejszymi informacjami, listem napisanym przez Zhongliego. Wcześniej nie potrafiłem gospodarować środkami na życie, ale wiedziałem, że jako dorosły będę musiał się tego nauczyć. Główną radą było, bym wszystko wydawał na siebie i nie kupował bzdur — co miało sens, bo jako nastolatek do domu ciągle znosiłem kolejne kadzidła, antyki, ozdoby oraz książki. Wszystko wydawało mi się wspaniałe i warte mory. Lecz — jako że nie chciałem głodować — nie mogłem już kupować takich rzeczy, tym bardziej, iż w podróży i tak nie mógłbym nosić ich ze sobą.
Ruszyłem do Monstand. Starałem się trzymać gardę w trakcie drogi, a także pamiętać zalecenia ojca, nie wyobrażając sobie za dużo odnośnie tego kraju. Wiedziałem, że był bardziej liberalny i progresywny, choć jednocześnie bardzo religijny. Wierzyli w swego boga, lecz nie rozmawiali z nim. Nie był dla nich faktem, a bajką — co Zhongli nazwał absurdalnym, niszczącym relację bóstwa i ludzi. Ponadto powiedział — "Tam nikt głodnego nie nakarmi, nagiego nie odzieje, więc dbaj o siebie" — a ja posłuchałem, mimo wiadomości do doręczenia.
Marsz był dwutygodniowy, męczący. Starałem się robić notatki, zapisywać swoje uwagi, gdy spałem w karczmach lub na drzewach. Monstand było zielone, do tego dało się wyczuć tam dziwną ważkość, wolność. Niegdyś ciężkie kroki stawiałem lżej, jak gdyby unoszony na wietrze... Czyli moc Anemo faktycznie przepływała przez wszystko, tak samo jak energia Geo oplatająca Liyue. Trudno było powiedzieć, czy tam pasowałem. Raczej nie. Ludzie zdawali się bardziej radośni, nieskupieni na troskach, a ja... Gdy zatrzymałem się przy wodzie, by obmyć twarz, zauważyłem w odbiciu swe lico — ubrudzone zmęczeniem, z dużymi oczami podkrążonymi od zmartwień, tęczówkami poblakłymi przez smutek. Po stracie taty stałem się pusty, a wojaż miała mnie zapełnić. Zaś kiedy rozpuściłem kitkę na czubku głowy nierówno przystrzyżone włosy opadły na ramiona, łaskocząc je końcówkami. Grzywka wpadała na czoło i momentami przysłaniała świat wokół. Nabrałem wody w dłonie bandażem owinięte dla czystej ozdoby, dodatkowo przyodzianymi w bransoletki i pierścionki. Chlusnąłem sobie w twarz tylko dla rozbudzenia, a krople rozproszyły odbicie litościwie wyglądającej postaci.
Mimo wiosek mijanych po drodze nigdzie nie zatrzymałem się na dłużej — wyjątkiem była stolica kraju, także nazwana Monstand. Kiedy stanąłem na jej brukowanych uliczkach, zobaczyłem neoromańskie budowle i ludzi w ubraniach tak innych od tych z Liyue, to zasłabłem w bramie. Upadłem, gdy me oczy łzawiły intensywnie. Któryś z rycerzy podszedł do mnie, a po moim otworzeniu ocząt zapytał, czy wszystko w porządku. Na odpowiedź twierdzącą zostałem wypuszczony, więc ruszyłem dalej, szukając karczmy i łaźni. Wyglądałem niby żywy trup. Chodząc po kamieniach, wśród obcego ludu, czułem się najbardziej samotny na świecie. Chciałem krzyczeć, wracać do ojca, mimo że wiedziałem, iż byłoby to głupie, nie przyniosłoby ukojenia. Nie rozumiałem, skąd te reakcje... Po prostu byłem tam obcy, znów wklejony w nieznany obraz. Lecz postanowiłem chociaż poznać ten kraj, bo mimo automatycznego budzenia mojej odrazy na swój sposób ciekawił.
Na szczęście znalazłem potrzebne mi miejsca, a następnego dnia odsypiałem. Dopiero na trzeci dzień od przybycia postanowiłem wyruszyć w miasto, zwiedzając, poznając je. Przede wszystkim obrałem sobie gotycką katedrę jako główny cel, biorąc ze sobą mały bagaż podręczny, a w nim list własnoręcznie napisany przez Zhongliego. Starszy rodzic kazał przekazać go swemu "dawnemu przyjacielowi", który poproszony o pomoc z pewnością udzieliłby kilku informacji w zamian za kompanię do kufla piwa.
Udało się. Adresat stał pod posągiem Barbatosa, podobizny bóstwa, która wraz z kościołem za sobą górowała nad Monstand. Chude, jasne palce odbiorcy ojcowskiego listu z gracją sunęły po lirze, wykrzesując z niej dźwięki będące ukojeniem dla duszy. Młody, wysoki głos przekazywał spokojną pieśń wychwalającą Archonta Anemo. W ciemne włosy z turkusowymi warkoczykami wplątały się pojedyncze listki z drzewa. Strój barda leżał idealnie, dodając uroku szczupłemu ciału. Tylko jedno "ale" cisnęło się na usta... Wyglądał na maksymalnie czternaście lat, choć idealnie wpasowywał się w opis ojca. Głos też miał chłopięcy. Starszy rodzic mówił, że ten był kimś na zasadzie liyuejskiego Adepta, choć nie do końca. Lecz było to nieważne, kiedy stałem wpatrzony w niego, wsłuchany w pieśń. Nigdy nie miłowałem muzyki jak boga, ale spokojne dźwięki powodowały, że bujałem się w miejscu, zatopiony w myślach. Musiały zostać przerwane, by minął mój trans. Och... Chłopiec dziękował za rzucane mu monety. Wyjąłem z sakiewki nieco mory, podchodząc bliżej, zagadując. Po przywitaniu podałem pismo, gdy na słowa "Mój sędziwy ojciec z Liyue ma list dla swojego starego znajomego" otrzymałem uśmiech i potwierdzenie. Młodzieniec szybko przeczytał wiadomość, choć widocznie był w tym uważny.
Nim się spostrzegłem zostałem pociągnięty do pubu, a przede mną ustawiono skromną strawę i spory kufel z piwem. Przede mną siedział "Barbatos", wówczas znany jako "Venti" i komentował zarówno mnie, ale też mojego ojca. W końcu pozwolił na zadawanie pytań, godząc się na oprowadzenie po jego mieście oraz obdarzenie mnie radami odnośnie przeżycia w tym kraju.
Po owym spotkaniu byłem zmęczony. W głowie kręciło się od alkoholu, ona z jego winy bolała. A jednak zadowoliło mnie, że w zupełnie obcym państwie dałem radę się dogadać, choć — gdy już nie wyrabiałem — czasem przestawialiśmy się na liyuezyjski. Tak było prościej, bo mój przewodnik biegle się nim posługiwał... Zaskakujące, choć także mój ojciec znał wszystkie siedem języków naprawdę świetnie. Mimo iż Monstand nie podobało mi się, odstręczało, to postanowiłem zostać tam na miesiąc.
To zaskakujące, że skończyłem na obczyźnie, pisząc w skórzanym notatniku tajemnice mego serca. Jest teraz późno, księżyc góruje nad miastem, a ja tęsknię za ciepłem rodzinnego domu, obecnością poważnego ojca i śmiechem taty. Gdy tylko skończy się miesiąc to ruszę do państwa Geo, by spotkać się z Zhonglim, a następnie nazbierać kwiatów i zostawić je na grobie Ajaxa. Jestem osamotniony, nawet udana podróż mnie nie cieszy. Monstand jest mi obce, choć mój kraj miałby wydać mi się bliski. Więc państwo Anemo nie jest moje, ja nie jestem jego. Kiedy wrócę do Liyue Harbor to spędzę tam czas z rodzicem, a następnie wyruszę do Snezhnayi. Wcześniej nieraz bywałem tam z tatą, aczkolwiek tylko w jego rodzinnej wsi. Obecnie trzymam się postanowienia, by państwo Carycy odwiedzić samemu, zwiedzić dokładnie — mimo Wizji Cryo i nienawiści do zimna.
Oczywiście te krótkie podróże nie są wystarczające. Monstand sąsiaduje z Liyue, ale gdziekolwiek dalej wyruszę, tam spędzę zdecydowanie więcej czasu. Jestem świadomy, że "domu" mogę szukać przez wiele lat. A jeśli go nie znajdę lub efekt okaże się nieznaczący, gdy droga do niego będzie jedynym sensem życia, to zapewne oddam się w otchłań dekadencji, nieprzerażony śmiercią i niechętny wobec istnienia innego niż obecnie obrane. Chciałbym jedynie, by — po tym, kiedy wreszcie zdechnę — mój nagrobek stanął obok grobu taty w Liyue Harbor, by ojciec mógł odwiedzać je oba, zapewne żyjąc wspomnieniami przez następne wieki.
— — — — — — —
Witam!
Jak widać, po krótkiej nieobecności napisałem kolejne opowiadanie. Tym razem jest ono mocno w formie pamiętnika, do tego skupione na moim OC. Plus osobiście jestem z niego zadowolony. W zaokrągleniu ma pięć tysięcy słów, choć wydaje się krótkie.
Ogólnie to nie tworzę zbyt wielu własnych postaci, więc z chęcią zapytam — co sądzicie o Nikole jako bohaterze opowieści i osobie? Jak oceniacie tę pracę?
Do tego pragnę wspomnieć iż rozumiem, że dzieciństwo Nikołaja mogło wydać się komuś zbyt cukierkowe. Więc już wyjaśniam pewne niedomówienia!
Zacznijmy od tego, jak nasz szatynek w ogóle trafił do swoich ojców. Według fabuły z wyżej wspomnianego RP Ajax zabił jego rodziców należących do grupki rzezimieszków przebywających w okolicach Liyue Harbor. Po tym rudzielec zorientował się, że coś tam płacze i ,cóż, znalazł małe dziecko. Jako że było podobne do niego i Zhongliego, to wziął je, tym bardziej, iż umiał zająć się maluchem dzięki doświadczeniu z rodzeństwem. Tu nawet nie chodzi o szczególne przywiązanie od samego początku, a zwykłe przygarnięcie czyjegoś synka bez uprzedniego zastanowienia.
Autystyczne zachowanie Zhongliego to także element wzięty z roleplayu. Przy okazji nasz złotooki początkowo nie przepadał za Nikołą i chciał go oddać, ale finalnie młody został z nimi na stałe, co Zhongli zaakceptował.
Nikoła nigdy nie wnikał w sprawy rodziców jakoś dokładnie. Ot, był tata i ojciec — i było dobrze. Przez co nie interesował się pracą Childe'a czy nie zastanawiał dogłębnie nad tym, iż wychowywał go Rex Lapis. Niestety jednak nie udało się wspomnieć o relacjach młodego z otoczeniem, a z wczesnym dzieciństwem poleciałem raczej ogólnikami.
A, do tego wiem, że Ajax teoretycznie powinien umrzeć młodo, ale... Cóż, to już mankament czy element użyty stricte dla fabuły tego one-shota, a także backstory Nikoły.
Pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro