Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝕐𝕠𝕦'𝕣𝕖 𝕞𝕪 𝕠𝕓𝕤𝕖𝕤𝕤𝕚𝕠𝕟

Świeże powietrze dostało się do jego płuc, a krople deszczu opadały na jego ciało i wchłaniały się w ubrania. Odgarnął mokre końcówki włosów, z czoła, i ruszył przed siebie. Wypuszczono go jako ostatniego, z całej mafii. Narobił najwięcej szkód. Wiedział, że nie ma już co zwracać się do swoich byłych współpracowników, więc musiał działać na własną rękę.

— Rodzina — prychnął pod nosem. — Po chuju.

Libertà piena di sangue było kiedyś postrachem wpływowej śmietanki Włoch. Po śmierci jego wuja i ujęciu mafii, w ludziach ponownie zagościł spokój. Krew go zalewała na samą myśl, że to wszystko przez tego pieprzonego Grishę Jeager'a.

Sześć lat. Siedział w pierdlu sześć długich lat. Musiał się nagimnastykować, by wypuścili go za dobre sprawowanie. Lecz wysiłki się opłaciły, a 31-latek przemierzał ulice Florencji, nie za bardzo wiedząc, gdzie iść. Niby nic się nie zmieniło, ale nie znał tej części miasta. Rozglądał się po ludziach, oceniając ich wzrokiem. Uliczni kibole. Biznesmeni. Lesbijki. Studenci. Kobiety w podeszłym wieku.

Założył kaptur i włożył dłonie do kieszeni bluzy. Delikatnie spuścił głowę, by jego twarz była słabo widoczna. Choć tyle czasu przesiedział za kratkami, jego uroda nie uległa zmianie. Brak zmarszczek, oznaczających zbyt szybkie starzenie się skóry. Brak blizn, po mimo licznych bójek. Oczy lśniły tak samo złowrogo. Był dumny z tego w jak dobrym stanie zdołał się utrzymać. 

Jednak nigdy nie był narcyzem, więc nie zamierzał też zbyt długo skupiać się na sobie. Miał inny cel w głowie. Na samą myśl uśmiechnął się pod nosem. Już nie mógł się doczekać, aż dopadnie go w swoje ręce. Dzięki ostatniej przysłudze od Hanji, był w stanie go znaleźć.

— To ostatnia rzecz jaką dla ciebie robię, Levi. Telefon i namiary na dzieciaka — rzekła na odchodne, wychodząc z celi na wolność.

Wyciągnął telefon. Na jego tapecie miał szczegółowe informacje na temat pobytu chłopaka. Nie musiał iść daleko. Owszem, Eren przeprowadził się, ale dosłownie kilka ulic dalej. Skromne mieszkanie w bloku, który znajdował się na skrzyżowaniu Via del Drago D'oro z Via del Cardatori. Niedaleko znajdowało się przedszkole. Dzielnica nie była zaniedbana, ale też o wiele biedniejsza, niż jego poprzednia.

— Odcięcie się od dawnego stylu życia. Mądre posunięcie, Jeager — pomyślał.

Znał konkretny blok i numer mieszkania. Wystarczyło czekać na odpowiednią okazję. Dla Levi'a to nie był problem. Był bardzo cierpliwym człowiekiem.

Nastał zmrok, gdy dostrzegł w oddali znajomą mu sylwetkę. Prawdopodobnie wracał z pracy, a że zbliżała się zima, to o godzinie osiemnastej było już dość ciemno. Chłopak przeglądał coś w telefonie, o omacku wyciągając klucze. Do uszu Ackermann'a dotarł dźwięk przychodzącego połączenia, które młodszy Jeager odebrał praktycznie od razu.

— Hej mamo. Tak, właśnie jestem pod blokiem — włożył klucze do zamka i począł próbę otwarcia drzwi. — Nie, nie dzwonił do mnie. Zresztą nie zależy mi na kontakcie z nim.

Drzwi ustąpiły, a Eren wszedł do środka. To była jedyna szansa. Starszy wślizgnął się bezszelestnie za nim. Drzwi zamknęły się z hukiem.

— Tak, wiem mamo, że wasza relacja nie powinna wpłynąć na moje postrzeganie go. Ale skrzywdził i mnie bo byłem chory. Zresztą sama rozumiesz — jego kroki odbijały się po klatce schodowej, gdy zaczął wspinać się po schodach na górę.

Szatyn mieszkał na drugim piętrze, a z jego kondycją taka ilość schodków nie była wyzwaniem. Zresztą, Levi'owi także nie sprawiały problemu. Nie bał się, że młodszy go usłyszy. Jego głos zagłuszał inne dźwięki w okół.

— Tak mamo, czuję się dobrze. Chodzę regularnie do Pani Winson. Naprawdę jest coraz lepiej — po klatce rozległ się dźwięk otwierania drzwi mieszkalnych. — Nie musisz się martwić, mamo. Odwiedzę cię za dwa dni, okej? Tak, ja ciebie też, papa.

Eren, rozłączając się, wszedł do mieszkania. Nie zamknął za sobą drzwi na zamek. W tej okolicy nie dochodziło do włamań, w bloku praktycznie wszyscy się znali. Nie spodziewał się więc, że tej nocy coś mogło się zmienić. W końcu co miałoby?

Ackermann powoli się nim bawił. W końcu nie zamierzał go zabijać. Przynajmniej jeszcze nie. Więc sprawiał mu małe psikusy. Przestawiał rzeczy, gdy chłopak był pod prysznicem. Zostawiał notatki pod drzwiami czy śledził go do pracy i spowrotem. Po trzech dniach chłopak zaczął pojmować, że coś jest nie tak. Ktoś z nim pogrywał i z każdym dniem było to mniej zabawne. Traumy znów zaczęły się odzywać. Nie wspomniał jednak o tym terapeutce. Chciał najpierw mieć pewność, że nie wariuje. Postanowił więc wziąć wolne w pracy i spotkać się z Mikasą i Armin'em.

Idąc na miejsce spotkania dalej czuł się obserwowany. Ale postanowił nie dać po sobie tego poznać. W końcu dotarł do skromnej kawiarenki. Dzwoneczek nad drzwiami oznajmiając przybycie nowego klienta, gdy chłopak wszedł do środka. Rozejrzał się, a gdy dostrzegł przyjaciół od razu ruszył w ich stronę. 

Usiadł przy stoliku i uśmiechnął się słabo do towarzyszy. Czuł się zmęczony i wyssany z życia. Dwójce nie umknął stan chłopaka i od razu rzucili mu zmartwione spojrzenia.

— Cześć Eren — odezwał się blondyn jako pierwszy.

— Źle wyglądasz. Dobrze się czujesz? — zasypała go dziewczyna.

— Szczerze to nie — młodszy Jeager westchnął zrezygnowany.

Zaczął się rozglądać zaniepokojony. Musiał mieć pewność, że nikt ich nie podsłuchuje. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się okej. Jednak w  kawiarni był tłum ludzi, a on nie znał swojego śledzącego. Nie wiedział nawet jak mógłby wyglądać. Bądź mogłaby. Nigdy nic nie wiadomo.

— Eren, co się dzieje? — Arlert zaczął się niepokoić o przyjaciela.

— Od kilku dni czuję się obserwowany — obniżył głos, na wypadek gdyby ktoś jednak słuchał. — Nie wiem kto to jest i czego chce. Czuję, że niedługo oszaleję.

— Rozmawiałeś ostatnio z psychiatrą? — zapytała Ackermann.

— Niczego sobie nie uroiłem — warknął zirytowany. — Przez trzy dni ten ktoś wchodził mi do domu i przestawia mi rzeczy, zostawia dziwne wiadomości pod moimi drzwiami i nie odpuszcza mnie na krok. Gdziekolwiek nie pójdę.

Armin i Mikasa spojrzeli po sobie. Dość ciężko było im w to uwierzyć. Od porwania ich przyjaciela minęło sześć długich lat. Od tamtej pory nikt nie zatruwał życia Eren'a. Więc kto miałby to robić teraz?

— Eren — zaczął ostrożnie blondyn. — Wierzymy ci, naprawdę. Nie sądzimy, że sobie wymyśliłeś te wszystkie rzeczy.

— Po prostu — kontynuowała brunetka. — Trochę ciężko nam w to wszystko uwierzyć. Musisz nas zrozumieć. Od tylu lat w końcu żyjemy spokojnie. Co miałoby się nagle zmienić?

— Nie wiem Mikasa. Ale coś jest nie tak. Boję się przebywać w swoim własnym domu — schował twarz w dłonie. — Prawie nic nie śpię. Ciągle czuję na sobie czyiś wzrok, ale nigdy go nie widzę. A wiem, że nie oszalałem. Z tego wszystkiego zapamiętuje umieszczenie rzeczy, w moim mieszkaniu, co do milimetra.

Wiedział, że przyjaciele mu nie wierzą, że wydaje im się to nierealne. Dla niego też. Tak jak mówiła dziewczyna, żyli swoim życiem od sześciu lat. Zero zastraszania, śledzenia czy porwań. Mieli spokój, odkąd Levi i jego mafia byli w więzieniu. Nawet wyprowadził się ze starego mieszkania, nie za daleko bo najciemniej pod latarnią. Więc co się wydarzyło?

Zamknął za sobą drzwi. Dzisiaj postanowił przekręcić zamek. Miał nadzieję, że to powstrzyma stalkera przed dostaniem się do jego mieszkania.

Udał się do łazienki, by przepłukać twarz. Był wyczerpany. Nie spał tyle godzin, że powoli wszystko stawało się dla niego snem na jawie. Oparł dłonie o umywalkę i spojrzał w lustro. Woda powoli spływała mu od czoła, przez policzki, aż do podbródka.

Wory pod oczami, bledsza cera, nieobecny wzrok. Tym był od trzech dni. Cieniem samego siebie. Strach i panika powróciły do niego.

Wraz ze wspomnieniami.

Nigdy nie zapomniał. Choć minęło tyle czasu, wydarzenia sprzed lat dalej czasem dręczyły go we snach. Ale żyło mu się łatwiej. Nie bał się już ciemności, radził sobie z zachowaniem higieny.

Do słuchawek jednak nigdy nie powrócił.

Nie zapuścił także ponownie włosów. Próbował. I za każdym razem nie potrafił patrzeć na siebie w lustrze, gdy końcówki sięgały poniżej szczęki. Postanowił więc zostać przy krótkiej fryzurze. Nie bał się już chodzić fryzjera.

Ich dłonie obchodziły się z nim wyjątkowo delikatnie.

I gdy jego życie w końcu się ułożyło, a on nauczył się żyć z coraz mniej strasznymi zmorami przeszłości, strach wrócił. Znów ktoś chciał zrobić mu krzywdę. Tym razem nie rozumiał dlaczego. Co tym razem zrobił nie tak?

Nic go już nie łączyło z jego, pożal się Boże, ojcem. Żył jak zwykły Kowalski. Nie kąpał się w białych truflach, ale też nie musiał odliczać od dziesiątego do dziesiątego. Mieszkał w zwykłej dzielnicy, w której widok dzieci był częsty, z racji przedszkola będącego dosłownie po drugiej stronie ulicy.

Spodziewałby się więc prędzej pedofili. Ale stalkera? I to jeszcze z jakąś chorą obsesją na punkcie Jeager'a?

Nie mogli znaleźć go po nazwisku. Po utracie stosunków z ojcem, zmienił nazwisko na panieńskie jego matki. Więc skąd?

I najważniejsze — kto mógłby go śledzić? Kim była osoba, która od trzech dni zatruwa mu życie i powoduje u niego paniczny strach.

Od razu wybudził się z zamyślenia, gdy jego uszy zarejestrowały dźwięk próby otwarcia drzwi. Poczuł jak jego całe ciało zamiera, a on nie wie jak miałby zareagować. Wziąć nóż i zaczaić się na włamywacza? A może schować się i siedzieć cicho jak mysz pod miotłą?

Jedno wiedział. Czas mu się kończył, gdyż osoba na korytarzu zaczęła majstrować coś z jego drzwiami. Musiał działać szybko.

— Myśl, Eren — panikował.

Chowanie się nie miało sensu. Ktokolwiek to jest wiedział, że szatyn jest w swoim mieszkaniu. Dlatego próbował się tam dostać. Nie było jednak pewności, że tym razem skończy się tylko na przestawianiu rzeczy czy liścikach.

Więc co robić?

Jego organizm zareagował instynktownie. Zamknął drzwi od łazienki, wypuszczając westchnięcie ulgi z ust. Wiedział, że możliwość zamykania jej na kluczyk to dobry pomysł. Tak bardzo sobie za to dziękował, w tamtej chwili. Jego radość jednak uleciała z dźwiękiem ustępującego zamka drzwi do mieszkania.

Wszedł do środka, a w całym pomieszczeniu zapanowała cisza.

Rozglądał się ostrożnie po przedpokoju. Wiedział, że chłopak jest w środku. Zauważyłby z korytarza, gdyby postanowił opuścić dom. Więc gdzie to mógł się schować?

Jego powolne kroki odbijały się od ścian, a panele skrzypiały pod jego ciężarem. Wodził swoim uważnym wzrokiem po otoczeniu, choć znał je na pamięć. Nie było wiele miejsc, w których Eren mógł się schować.

Sypialnia i łazienka.

Udał się więc na lewo, gdzie znajdował się pokój 26-cio latka. Był on mały i przytulny. Szaro-białe ściany, jednoosobowe łóżko przy oknie, duża szafa i jedna komoda pod ścianą, naprzeciwko drzwi. Omiótł pomieszczenie szybkim spojrzeniem.

Chłopak trzęsącymi dłońmi wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer alarmowy. Zawahał się jednak na moment. Sam nie wiedział czemu. Czuł silne wrażenie, że ściąganie tu policji może niewiele dać.

Gryzł paznokcie zestresowany. Co innego mógł jednak zrobić? Jeśli nie wezwie pomocy, będzie zdany na siebie i łaskę włamywacza, kimkolwiek on był.

Nie zastanawiając się długo wybrał numer do Armin'a i wcisnął zieloną słuchawkę. Przyłożył komórkę do ucha i zamknął oczy. Modlił się, by przyjaciel odebrał telefon. Z każdym sygnałem czuł się coraz słabiej, gdy nagle blondyn odebrał.

— Eren? Wszystko ok?

— Armin. Ktoś jest w moim domu — starał się mówić najciszej jak potrafił, jednocześnie by chłopak po drugiej stronie słuchawki słyszał wszystko wyraźnie.

— Eren, rozmawialiśmy już o tym.

— Armin, do cholery — wszedł mu w słowo. — Ktoś naprawdę jest w moim domu. Siedzę zamknięty w łazience.

— Dzwoniłeś na policję? — szatyn słyszał odgłosy po drugiej stronie.

Wyglądało na to, że Armin pospiesznie wychodził z domu.

— Nie. Spanikowałem i zadzwoniłem od razu do ciebie — głos mu się załamał.

Łzy napłynęły mu do jadowicie zielonych oczu, a oddech był tak szybki, jakby Eren przebiegł maraton.

— Eren, posłuchaj mnie uważnie. Musimy wezwać policję. Ten ktoś może być uzbrojony — rzekł blondyn.

Zaczął się niepokoić gdy nie usłyszał odpowiedzi. Praktycznie wybiegł z bloku i ruszył do mieszkania przyjaciela. Zdążył także napisać do Mikasy, by zadzwoniła na policję. On sam wolał widzieć co, w danej chwili, dzieje się z jego szatynem.

— Eren?

— Idzie tu — usłyszał cichy i przepełniony przerażeniem szept.

Pot poleciał mu po czole, a na plecach poczuł zimny dreszcz. Musieli cokolwiek zrobić, by grać na czas. Policja nie dotrze tam w minutę.

— Nie możesz mu pozwolić wejść do łazienki, rozumiesz mnie? Oprzyj się o nie całym ciałem, zabarykaduj je czymś. Cokolwiek!

Eren popadał w panikę. Wizja, że zaraz umrze sprawiała, że miał ochotę zwrócić wszystko co jadł tamtego dnia. Zbliżające się kroki tylko potęgowały to uczucie. Słowa Armin'a do niego nie docierały.

Wtem rozległo się pukanie do łazienkowych drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro