Prolog
Dzisiejsza noc była doprawdy piękna. Granatowe niebo rozświetlały miliony gwiazd, a na szczycie pagórka, wiatr rozwiewał liście u pojedynczych drzew. Okolica była dosyć pusta i aż trudno w to uwierzyć, że o tak późnej porze siedział siedmioletni chłopiec. Kolana miał podciągnięte pod brodę i kątem oka przypatrywał się "świetlikom" zdobiącym niebo. Były tak daleko. Pragnął chociaż jednego chwycić w swoją drobną rączkę i by rozświetlał przed nim nadchodzącą przyszłość. By łzy ostatnich wydarzeń starł jakiś cud. Shuichi pomimo tak młodego wieku nie był jak inne dzieci. Domagające się uwagi rodziców, krzyczące i płaczące bez powodu. Dorastał przy swoim dziadku; był starszy, a chłopiec rozumiał że jego opiekun nie może się przemęczać. Dlatego całe dnie spędzał, by go uszczęśliwiać. Robienie wykwintnych posiłków, sprzątanie wszystkiego na błysk, inne prace domowe i załatwienia, które tylko rodzice w większości wykonują. Mały Saihara od każdego dorosłego tylko słyszał "Jaki on uroczy", "Chłopczyku, w czymś Ci pomóc?", "Gdzie twoi rodzice?". Brunecik miał ochotę odszczeknąć, że patrzą na niego spośród wiszącej na nieboskłonie waty cukrowej, ale oszczędził sobie tego, bo dziadziuś nie byłby szczęśliwy słysząc takie niegrzeczności z ust wnuczka.
Shuichi wyciągnął w przód nogi bolące od ciągłego zginania kolan i odpłynął w strefę wspomnieć. Chciałby, by były związane z tatą i mamą, których nie było dane mu za bardzo poznać. A jego jedyna rodzina parę lat temu zginęła zostawiając za sobą tylko nić wspomnień, bo nawet nie dał rady pożegnać się z nim jak należy... Ale skąd miał wiedzieć?
- Dziadziu, nie możesz! Musisz odmówić, twoje zdrowie z dnia na dzień się pogarsza. Dziaaadziuu! - Przeciągnął pieszczotliwy wyraz i chwycił cieniutkimi palcami krawędź jego płaszczu patrząc błagającymi oczami.
- Shuichi-chan. Jestem rad, że się tak o mnie martwisz. Lepszego podopiecznego nie mógłbym sobie wymarzyć. - Zaśmiał się chrypliwie i uklęknął powoli uważając na swoje plecy. Gdy to zrobił, jego głowa była prawie na tym samym poziomie co młodszy; odrobinę był wyższy. - Ale wiesz, że to jest ogromna szansa. Wyjeżdżam w tą delegację, by zarobić troszkę pieniążków, wiesz? - To tylko miesiąc.
- Mimo wszystko powinieneś być już dawno na emeryturze. - Burknął pod nosem. - W końcu nadejdzie dzień, gdy nie będziesz w stanie wstać z łóżka. A wtedy ja... chyba umrę z rozpaczy... - Spuścił głowę wpatrując się w swoje stopy.
- Wiem Shuichi, wiem. Ale musimy za coś żyć. Mieszkanie pod nosem nie wchodzi w rachubę, a wątpię byśmy dostawali wystarczają ilość pieniędzy. - Pokręcił głową i ostrożnie wstał. - Dobrze, teraz odprowadzę Cię do Sierocińca Towa, a potem ruszam na lotnisko.
Czarnowłosy teraz zdecydowanie się ożywił. Spojrzał na mężczyznę szeroko, przerażonymi oczami niedowierzając. On i... Sierociniec?
- Nie żartuj w ten sposób, to nie jest śmieszne. Z poważnych rzeczy się nie żartuje. - Odparł przy tym sepleniąc.
Jednakże ze strony emeryta nie nadeszła żadna odpowiedź. Śmiech czy słowa pocieszenie czy też przeprosiny. Żadne z tych się nie stało. Saihara w końcu pojął, że to nie jest żaden blef.
- Ale poradzę sobie sam! Widzisz jaki jestem samodzielny, prawda? Nigdy Cię nie zawiodłem!
Dziadek westchnął ciężko. Wiedział, że będzie to mu trudno przyjąć do wiadomości, ale nie ma innego wyjścia.
- Nie zostawię czterolatka samemu sobie na miesiąc, o tym możesz zapomnieć chłopcze. Nie mamy też zaufanych znajomych czy też rodziny. Mamy tylko siebie. I to musisz zaakceptować. - Spojrzał mu prosto w oczy i złapał za malutkie ramiona. Takie drobne ciało z łatwością można było uszkodzić. - Nie mogę Ciebie stracić Shuichi Saihara. Promyczku nadziei tego świata. Wyrośniesz na młodzieńca o dobrym sercu. - Uśmiechnął się i trochę się odsunął.
- Twoje rzeczy są już spakowane, walizka stoi w salonie. Będę czekał w aucie. - Podał dziecku klucze od domu i wyszedł zostawiając wnuka na środku przed pokoju ze zdezorientowanym wyrazem twarzy.
Brunet ostatni raz wszedł do swej sypialni, by popatrzeć na pusty pokój, pomijając meble takie jak łóżko czy komoda. Plakaty z filmów detektywistycznych zapewne były schowane w jego walizce, tak samo i książki kryminalne, pluszak i inne duperele. Czas się pożegnać.
- Do zobaczenia kopalnio przygód. Wracam za miesiąc, obiecuję! Znowu z szeryfem Isamu złapiemy kolejnego bandziora. - Podekscytowanie na myśl o zabawie figurką owego pana była wręcz napełniająca energią.
Ostatni raz z utęsknieniem spojrzał na spustoszoną krainę i ze smutnym uśmiechem opuścił miejsce, w którym czuł się najbezpieczniej. Razem z bagażem wyszedł na ganek i szczelnie zamknął drzwi. Upewnił się czy na pewno dobrze je zakluczył szarpiąc za klamkę. W końcu dowlókł się do samochodu siadając obok kierowcy. Wiedział, że nie powinien jeszcze siadać z przodu, ale chciał wykorzystać "ostatnie" chwile przed rozstaniem. Dziadek mówił coś o tym, że znajdzie sobie w końcu przyjaciół, przecież dużo tam jest dzieciaków w jego wieku. Tylko, że tego nie potrzebował. Może i był trochę aspołeczny, ale to dlatego, że jego rówieśnicy są nazbyt dziecinni i żadna z nimi konwersacja nie miałaby sensu. I to nie jest tak, że uważał się za kogoś lepszego. Licealiści czy chociażby nastolatkowie w wieku podstawówkowym nie chcieliby się zadawać z takim "bachorem" jak on. Dlatego nie podobał mu się ten cały pomysł zostania w sierocińcu na tak długi czas.
Chłopiec najwyraźniej zasnął z tego całego stresu, bo zanim się obejrzał, auto się zatrzymało. Tuż obok do góry piął się ogromny budynek. Nie wyglądał jak miejsce z jego wyobrażeń. Ładny, zadbany, przypominał trochę pałac z książek o księżniczkach czy wróżkach. Gdyby nie wiedział co kryje się w środku to jego reakcja byłaby jak "wow", ale teraz ma mieszane uczucia. Dzieci tam będące, przerażone, płaczące i nie kochane. Zostawione na pastwę losu przez ich własnych rodziców... lub też bez żadnego wyboru. Z zewnątrz wygląda pięknie, ale w środku rozgrywa się najprawdziwszy koszmar.
- Nie wejdziesz ze mną? - Spytał Shuichi z ogromną nadzieją.
- Przepraszam, ale naprawdę śpieszę się na lotnisko. - Spuścił głowę zawiedziony. - Jeszcze wcześniej zadzwoniłem do sierocińca i Cię zameldowałem. Nie musisz się o nic martwić. Do zobaczenia Shu'.
Shuichi rzadko kiedy płakał. Powstrzymywanie łez wiele by nie pomogło. Widać było, że targał nim ogromny smutek jakiego jeszcze nigdy nie czuł. Nagle rzucił się w ramiona dziadka wydobywając z niego zaskoczony okrzyk. Malutka istota wtuliła się w niego dosięgając tylko do pasa. On natomiast, gdy już zapoznał się z sytuacją, uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk.
- Kocham Cię Shuichi-chan. Nigdy nie zapominaj, że oboje będziemy walczyć z przeciwnościami świata. Do samego końca. Jestem z ciebie taki dumny... - Miał jeszcze dopowiedzieć, że tak bardzo przypomina ojca, ale nawet nie śmiał tego zrobić. Chociaż chłopczyk na ich wspominanie nie reaguje źle, to nie chciał i tak psuć tej atmosfery.
W końcu rozdzielili się. Czterolatek poszedł w swoją stronę, a mężczyzna po pięćdziesiątce w swoją. Jednakże żaden z nich nie wiedział, że to ich ostatnie spotkanie...
A teraz Saihara tkwił w samotności dopiero co uciekając z tego ponurego miejsca. Faktycznie, zewnętrzny wygląd budynku nie oddawał tego jak jest w środku. Nie chodzi o strukturę lub wyposażenie. Miał tylko nadzieję, że opiekunki nie mają własnych dzieci...
Był popychadłem, co tu kryć. Nie wierzył w siebie, w to że bez dziadka da radę pokonać każde zło. Zawsze dawał się w robić w jakieś paskudztwo, a potem dostawało mu się po łapach. Siniaki na jego młodym ciele będą chyba przypomnieniem tych zdarzeń na całe życie. Jak klątwa, uzależniające kulty... Chłopiec nie miał pojęcia co zrobić ze sobą, gdy zdołał już uciec. W głowie obmyślał plan, ale każdy był absurdalniejszy od drugiego. Na razie chyba zostanie tutaj, pod rozgwieżdżonym niebie.
Gdyby czarnowłosy nie był pochłonięty swymi myślami to na pewno usłyszałby zbliżające się kroki. A autorka tej powieści może śmiało stwierdzić, że były one żywe i pełne energii. Jak rumak biegnący przez pola, tylko że stukot miał w sobie coś uspokajającego. Cień w końcu padł na całą postać Shuichiego, ale ten po prostu myślał, że niebo przykryły chmury.
- Hej, co tutaj robisz? Jesteś sam?
Trochę się przestraszył nagłego głosu, ale w końcu zaryzykował. Przed nim ukazał się chłopiec mniej więcej w jego wieku. Włosy miały barwę fioletu, a na ustach gościł troskliwy uśmiech.
- Też przyszedłeś obserwować noc spadających gwiazd? Będzie ich całe masę. To jedna z lepszych rzeczy, które można zaobserwować w nocy.
Usiadł obok chłopca, a jego wzrok powędrował ku górze. Shuichi wpatrywał się w niego jakby zobaczył ducha. Ta sytuacja była niespodziewana i nie miał pojęcia jak się zachować. Zazwyczaj dzieciaki nie były dla niego tak miłe. To jakaś nowość w życiu Saihary. Nie wiedząc co zrobić, spojrzał w to samo miejsce co nieznajomy aż nagle jedna z gwiazd przecięła nocne niebo.
- Widziałeś? Pomyślałeś życzenie? - Dopytywał się podekscytowany.
- Czemu miałbym? Gwiazdy? Masz na myśli świetliki? Rodzice mi mówili, że te jasne kropki to świetliki żerujące tylko podczas nocy. Ale są za daleko, by móc zobaczyć je z bliska. - Westchnął zawiedziony.
- Huh? Nie, to są gwiazdy. Ciała niebieskie ujawniające się po zmroku. Są piękne, prawda? Zawsze chciałem zobaczyć jak powstają. Jest ich miliony... Nie, miliardy! Niezliczona ilość. Trzeba polecieć w kosmos, by odkryć ich prawdziwe piękno. Gdy dorosnę, na pewno będzie to pierwsza rzecz jaką zrobię.
Shuichi na chwilę zamilkł, a potem w końcu spojrzał na twarz rówieśnika. To co mówił wydawało się być absurdalne, ale nie wyglądał jakby kłamał.
- Skąd ty tyle o nich wiesz?
Jego rozmówca nagle wstał i z dumnym uśmiechem przedstawił się.
- Ponieważ jestem Kaito Momota! Światło gwiazd, które kiedyś pozna cały świat!
"Ma trochę wybujałe ego. I jest dość głośny..." - przeszło mu przez myśl
- J-ja... Nazywam się Shuichi Saihara. Ech, miło mi Cię... Poznać? - Ostatnie zdanie brzmiało niepewnie, ale Kaito nie zdawał się tego zauważyć.
- Mi również jest miło, pomocniku!
- Co? Pomocniku? - Saihara spojrzał na drugiego przekrzywiając głowę w niezrozumieniu.
- No tak! Jak będę już dorosły to zabiorę Cię ze sobą w kosmos. Będziesz mi asystować. - Oparł się dłońmi o biodra patrząc na ciemnowłosego.
Oczywiście. Shuichi nie miał zamiaru tego robić. I tak zaraz sobie pójdzie dalej się włóczyć i pewnie już nigdy nie ujrzy energicznego chłopaka. No bo jakie są szanse, że ich drogi ponownie się zejdą?
- Ah, umm... - Gdy rozmówca mu nie odpowiedział, podrapał się w kark z lekkim zakłopotaniem. - To gdzie są twoi rodzice?
- Nie żyją.
To było bezpośrednie, owszem, ale nie ma co owijać w bawełnę. Jest jak jest. Jednakże jego wzrok zaćmiła pustka. W jednym momencie poczuł się tak beznadziejnie.
- Przepraszam, nie wiedziałem... To naprawdę jesteś sam?
- Chyba żadna odpowiedź nie jest potrzebna do stwierdzenia tego...
Krótką ciszę między chłopcami, przerwał zupełnie inny głos.
- Kaito, chodź tu do nas! Zaraz się zacznie!
Fioletowowłosy zerknął w kierunku prawdopodobnie jego rodziców, a potem na nowego kolegę.
- Idź już, najwyraźniej czekają na ciebie...
Bez zapowiedzi, młody Momota po prostu wyciągnął do niego rączkę czekając aż ten ją przyjmie.
- Dowódca galaktyki nigdy nie zostawia kompanów w potrzebie!
- Nie powiedziałem, że jestem...
No i tak to się skończyło. Kaito z niecierpliwością sam wziął dłoń Shuichiego i razem pobiegli do dorosłych. To też nowy rozdział w życiu Shuichiego Saihary się rozpoczął.
*************
Witam wszystkich. To jeden z niewielu fanfiction o Saimocie, a cholernie potrzebuję tego. Sądzę, że ten ship jest bardzo niedoceniany. Rozdziały będę stawiać różnie. Może być następny za 5 dni, 2 tygodnie lub miesiąc. Zależy to od moich chęci xD See ya, ludziska. Dajcie znać co o tym sądzicie bułeczki :3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro