4
~Magnus~
W nocy nie mogłem zasnąć. I przez niebieskooką piękność, ale i przez te drzwiczki, które wlazły mi do głowy i nie chciały wyjść za nic.
Westchnąłem i zapaliłem lampkę przy łóżku. Spojrzałem na telefon, który leżał przy mnie, by po chwili wziąć go w rękę i włączyć. 00:34. Aha... Chyba pozwolę się kierować mojej wyobraźni i ciekawości.
Wygramoliłem się z ciepłego łóżka, wziąłem latarkę, którą włączyłem i wyszedłem z pokoju. Ta rezydencja w nocy jest owiele bardziej straszniejsza niż za dnia. Normalnie jak w rezydencji Slenderman'a. Chociaż tam to chciałbym się znaleźć...
Dotarłem do zerwanej tapety przy małej szafce, która mnie wcześniej ugryzła. Kucnąłem przed drzwiczkami i zastanowiłem się chwilę, czy je otworzyć. Będzie tam mur? Eh, to je otwórz, zamiast się zastanawiać w środku nocy, gdzie myślenie za trzeźwe nie jest.
Westchnąłem i chwyciłem za klamkę, ciągnąc ją w moją stronę. Moim oczom ukazał się wąski korytarz, zamiast cegieł. Co? Pewnie śnię... Będę miał zajebisty sen!
Bez zastanowienia schyliłem się i na czworaka zacząłem czołgać się przez mini korytarz. A raczej jakąś rurę od wentylacji.
Męczyłem się tak chyba kilka minut, w ustach trzymając latarkę, kiedy jej światło zaczęło padać na jakieś kolejne drzwiczki. Przystawiłem do nich dłoń i otworzyłem, zostając boleśnie porażonym w oczy przez jakieś światło. Od razu spuściłem głowę z jękiem niezadowolenia. Schowałem latarkę do kieszeni i poczołgałem się jeszcze odrobinę do przodu, aż nie poczułem pod dłońmi miękkiej trawy. Uniosłem głowę i zabrakło mi powietrza w płucach.
Przede mną rozciągała się polana, którą obrastała błękitna, długą trawa. Korony majestatycznych drzew, których nie było mało, zrobione były z różowej waty cukrowej. Zamiast jabłek rosły na nich różnorodne kamienie szlachetne. OMG. Niebo było białe, a słońca albo czegoś innego, co dawało by mi światło w tej krainie, nie zauważyłem. A jasno było, i to bardzo.
Wstałem na nogi i poczułem się tak, jakbym chodził po chmurach albo łóżku wodnym. No tylko zdejmować buty i skakać. Nagle jak echo o niewidzialne ściany, rozniósł się głośny ryk. Zadarłem głowę i zauważyłem ciemne skrzydła sunące po niebie.
Początkowo myślałem, że to smok, ale nie brzmiało jakoś na gada. Bardziej na gryfa.
Zaintrygowany obserwowałem ciemną postać na niebie, kiedy nagle dane niebo przybrało czerwony kolor. Spojrzałem za siebie na drzwiczki, które się zamykały. Trza spieprzać!
Jak poparzony rzuciłem się do ucieczki i wcisnąłem do ciasnego korytarza. Szybko przez niego przeszedłem i wyszedłem na korytarz domostwa wujków. Wyciągnąłem latarkę z kieszeni, by się upewnić, czy jestem tam, gdzie jestem. Nogą zamknąłem drzwiczki i osadziłem tyłek na nie za miękkim dywanie, który pokrywał podłogę korytarzy.
To był sen? Bo ja naprawdę nie rozumiem.
Posiedziałem tak chwilę, zastanawiając się nad tym, co przed chwilą ujrzałem, aż w końcu postanowiłem wrócić do łóżka.
Kiedy zakryłem się kołdrą myślałem tylko o tym, że już wiem, gdzie udam się następnej nocy....
*****
~Alec~
Po porannej toalecie i ogarnięciu w jakiś sposób mojego wyglądu, udałem się do kuchni na śniadanie.
Przez noc cały wstyd i rozczarowanie samym sobą ucichło, więc mogłem normalnie zacząć kolejny dzień wakacji.
Wszedłem wesoły do kuchni i od razu zaglądnąłem do lodówki. Szukałem wzrokiem jajek, i kiedy sobie coś uświadomiłem, chciałem pobiec do swojego pokoju, schować się pod łóżko i stamtąd nie wychodzić.
- Alec, po jajka - odezwał się mój wujek, który również był w kuchni.
- Mogę dziś nie? - zamknąłem lodówkę i spojrzałem na niego błagalnie.
Jeśli Magnus będzie codziennie rano podlewał kwiaty, to jestem już martwy. Nie wytrzymam naszego kontaktu wzrokowego, który trwał by zaledwie kilka sekund, a i tak był by niewyobrażalnie męczący, tak samo jak po prostu obecności azjaty. I to tylko dlatego, że boję się, że weźmie mnie za dziwaka. Przecież już robię z siebie dziwaka! Błędne koło...
- Dlaczego nie? - spytał wujek. Spojrzał na mnie, tym samym przerywając krojenie warzyw.
- Bo... Tak? - brawo! Super wymówka!
- Dziendobry - do kuchni weszła zaspana ciocia. -Alec, idź po jajka.
- No proszę was! - jęknąłem zdruzgotany.
- Alec! - krzyknęli jednocześnie.
*****
Głupie wujostwo. Głupie wakacje. Głupie jajka, po które muszę iść. Głupi sklep, który jest w tej dzielnicy! Nie wiem, czy Magnus podlewał te kwiatki, czy nie, bo nawet nie spojrzałem na ogórek sąsiadów, tylko prawie wybiegłem ze swojej posesji, by jak najszybciej znaleźć się za żywopłotem.
Szedłem sobie w miarę spokojnie, gdyż zdołałem uspokoić myśli, kiedy usłyszałem ten głos, który wywoływał ciarki na moich plecach...
- Alec! - zawołał Magnus, a ja się wzdrygnąłem.
Nie odwracałem się, tylko szedłem dalej i na szczęście znalazłem się pod sklepem. Wparowałem szybko do budynku i przez chwilę patrzyłem na drzwi, ale na szczęście nie otworzyły się. Uff... Odetchnąłem z ulgą i wziąłem się za kupywanie tych przeklętych jajek.
Wyszedłem ze sklepu i myślałem, że zaraz wbiegnę do niego z powrotem i nie wyjdę. O ścianę budynku opierał się Magnus, spokojnie sobie czekając. Zapewne na mnie.
Super...
Przełknąłem ślinę i z ciągle rosnącym zestresowaniem ruszyłem przed siebie, omijając azjatę bez słowa. Oczywiście nie mogło mi się upiec.
- Hej - przy moim boku znalazł się wesoły Magnus.
Nie patrzyłem na niego, tylko uparcie przed siebie. Dlaczego droga do domu musi dłużyć sie w najmniej chcianych momentach?! Pytam się?!
Nie odzywałem się. Dlaczego on nie może sobie pójść...?
- Alecuś, nie ignoruj swojego przyszłego chłopaka - powiedział ze śmiechem.
Chwila. Co? Natychmiast przystanąłem, co on zrobił kilka kroków przede mną. Uniosłem na niego spojrzenie pełne niezrozumienia, podczas gdy jego odpowiedzią był uśmiech. Ale nie byle jaki.
Słodki, emitujący pozytywną energię. Taki, który roztapiał lód na sercu i...
- Alec? - azjata pomachał mi ręką przed twarzą, a ja momentalnie wróciłem na ziemię.
- C-co? - pokręciłem głową i spojrzałem na niego.
- Jej, mówisz! - wykrzyknął uradowany. Ma piękne iskierki w oczach, gdy się cieszy...
- Ee... Tia - przytaknąłem.
Ominąłem Magnusa i ruszyłem w dalszą drogę do domu, zastanawiając się, dlaczego tak nagle strach i zestresowanie minęło.
Przez resztę kilko minutowej drogi Magnus zacięcie opowiadał o kamieniach szlachetnych i ogólnie brylantach, czy diamentach. Nie wiem, co go tak nagle tknęło na ten temat, ale słuchałem go z zaciekawieniem. Miał bardzo przyjemną barwę głosu. Aż chciałem spytać, czy śpiewa.
Kiedy ze smutkiem zdałem sobie sprawę, że zbliżamy się do furtek ogrodzeń naszych domów, zwolniłem kroku.
- Zauważyłem to - powiedział rozbawiony mój towarzysz. Zerknąłem na niego z pytajnikami w oczach, mając nadzieję, że nie będę musiał się odzywać. I nie musiałem. - Zwolniłeś kroku, zauważyłem to, stokrotko.
- S-stokrotko? - spytałem zaskoczony i znowu się zatrzymałem.
- Tak - posłał mi szeroki uśmiech. - Jesteś śliczny i niewinny jak stokrotki.
Automatycznie spuściłem głowę i byłem pewny, że moja twarz wyglądała jak dorodny pomidor. Czy on musi gadać takie rzeczy...?
- To dozobaczenia, stokrotko - powiedział.
Kiedy uniosłem głowę, nie było go przede mną. A, no tak, stoimy już przy płocie. Odetchnąłem by wypuścić z siebie wszystkie emocje, które się we mnie kumulowały jak kumulacja w Lotto, i ruszyłem do domu mojego wujostwa.
❤❤❤
Miłej nocy!! 💟💟
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro