Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36

~Alec~
Siedzieliśmy tak przez około dziesięć minut. Majonez się powoli kończył, bo mój chłopak, który udawał gołębia, wcale go nie oszczędzał. Oberwało jakiś pięciu ludzi, w tym niemowlę, które spało sobie w wózku prowadzonym przez kobietę. Najśmieszniejsze było to, że ono dalej spało, a jego zapewne matka nic nie zauważyła.
Rodzic miesiąca! I śpiące dziecko miesiąca.

Gdy Magnus czaił się z majonezem na dłoni na kolejnego człowieka, ja zauważyłem niepokojący mnie samochód, który podjechał pod sklep...

- Magnus... - przerażony zacząłem szarpać koszulkę mojego chłopaka, nie odrywając wzroku od auta.

- Alec... Muszę się skupić - mruknął.

- Spadamy! - pociągnąłem go w tył, kiedy drzwi auta się otworzyły.

Padłem z Magnusem na plecy, a azjata spojrzał na mnie karcąco. Na policzku miał białą plamę.

- Co ci odbiło?

- Kornel podjechał pod klep, kretynie - zmarszczyłem brwi, starając się nie roześmiać z jego ubrudzonej twarzy.

Kiedy zauważył, że gapię się na jego policzek, przetarł go, za chwilę z obrzydzoną miną patrząc na swój biały nadgarstek.

- Okey, to jeszcze jeden ludek i spadamy - powiedział i się podniósł do siadu.

Wywróciłem oczami i również się uniosłem, przemierzając parking badawczym spojrzeniem. Azjata zaczął chichotać, gdy spuszczał kolejną bombę na nic nie podejrzewającego człowieka.

- Co jest?! - krzyknął jakiś tam mężczyzna. Odsunął się od sklepu i zadarł głowę, dostrzegając nas. Super. Na głowie miał rozlazłą, białą plamę. - Ja wam dam łazić po dachach! Schodzić natychmiast! Dzwonię na policję! - krzyczał.

Mój mądry... Najgłupszy chłopak na świecie postanowił mu odpowiedzieć:

- Poluźnij portki, koleś! - krzyknął na odczepne, a ja strzeliłem się z otwartej dłoni w czoło.

Bóg prócz wyglądu mógłby mu dać choć odrobinę pokory i rozumu. Dlaczego tego nie zrobił?!

- Chodź, cwelu - westchnąłem, wstając i chwytając kołnierz koszulki Magnusa, który pociągnąłem do góry.

- Muszę mu nagadać! - krzyknął obruszony, ale wstał na szczęście.

- Gołębie nie gadają - stwierdziłem i spojrzałem na tamtego kolesia, który przystawiał telefon do ucha, a drugą ręką zawzięcie gestykulował, co wskazywało na jego zdenerwowanie.

Moje oczy zdążyły zauważyć jeszcze wyłaniającą się sylwetkę mojego wujka, zanim rzuciłem się wraz z Magnusem do ucieczki.

Już latanie na Zafirze było bardziej bezpieczniejsze niż to.

****
- Co robisz? - podszedłem do mojego chłopaka, który siedział na stoliku. Malował swoje paznokcie czarnym lakierem.

- Bawię się w Lucyfera - odrzekł, nie zaprzestając skupiać swojej uwagi na czynności.

- Było się majonezem wysmarować - prychnąłem wrednie i usiadłem sobie obok nastolatka.

Z lekkim zdumieniem wgapiłem się w jego palce, które trzymając zakrętkę od lakieru, precyzyjnie jeździły czarnym włosiem po paznokciach drugiej ręki.

- Ciebie wysmaruję w nocy - mruknął.

- Jeśli to zrobisz, odgryzę ci rękę - warknąłem.

- Smacznego - powiedział ze śmiechem, i gdy skończył swoją robotę, spojrzał na mnie. Jego oczy były tak słodko wypełnione iskierkami szczęścia. - Daj rękę.

- Podziękuję - zaśmiałem się.

- No weź! Będą ci do włosów pasować!

- Nie maluję paznokci - dalej rozbawiony patrzyłem na jego naburmuszoną twarzyczkę.

- To zaczniesz, panie "nie pomaluję paznokci na czarno, bo princessie nie wypada" - powiedziałz pokazując cudzysłów w powietrzu, a jego czarne paznokcie zaszły blaskiem od promieni słońca, które przedzierały się przez okno.

- A od kiedy ja jestem jakąś princessą? - uniosłem brew do góry i znowu przestałem rozumieć słowa mojego chłopaka.

Dlaczego tak się dzieje podczas dosłownie każdej rozmowy?

- Od teraz? - przekręcił głowę, na której twarzy zagościł uroczy uśmiech, a ja nie byłem w stanie tego nie odwzajemnić.

- To ty jesteś...

- Tak? - spytał z iskierkami ciekawości w oczach.

- Jesteś sprzątaczką w zamku Lucyfera.

- Lucek by mi tego nie zrobił! - krzyknął na nowo oburzony, wyrzucając ręce do góry w akcie desperacji.

Cmoknąłem szybko policzek jego poddenerwowanej twarzy.

- Ależ Lucy z chęcią by to zrobił, na moją prośbę - stwierdziłem, zaczynając się śmiać na głupi.

- Chamstwo się szerzy na tym świecie... - westchnął teatralnie.

Za chwilę zaczął dotykać swoich paznokci, pewnie sprawdzając, czy wyschły. I gdy rzeczywiście były zdatne do dalszego egzystencjowania, ich właściciel posłał mi zadziorny uśmiech.

- Co się tak ga... - nie dokończyłem, gdyż przeszkodziły mi usta Magnusa, zaborczo całujące moje wargi.

Mruknąłem zadowolony i zacząłem oddawać pieszczotę. Wpełzłem okrakiem na jego kolana, zatapiając palce w gęstych włosach azjaty. Kiedy zaczął wydawać podniecone pomruki, uśmiechnąłem się przez pocałunek.

Po dłuższej i namiętnej chwili oderwaliśmy się od siebie. Łapiąc powietrze w płuca, Magnus począł pocierać o siebie czubki naszych nosów, na co zaśmiałem się cicho.

- Idziemy na spacer? - spytał. - Wieczór się robi, to będzie fajno.

- W sumie musimy jakoś zastąpić twoją krainę - stwierdziłem z uśmiechem.

- NASZĄ krainę, kotecku - sprzedał mi pstryczka w nos, a ja nie wiedząc czemu, kichnąłem. - Tysiąc lat! - krzyknął uśmiechnięty Magnus.

- Nie jestem wampirem - potarłem swój nos.

- Jak chcesz, to możesz być - wzruszył ramionami i cmoknął krótko moje usta. - To chodźmy na ten spacer.

****
~Magnus~
Szedłem z Alekiem między drzewami, przemierzając gęsty las. Za sobą zostawiałem żółte papierki po krówkach, byśmy jakby co nie zgubili się. Zaczęło się już ściemniać, co wprawiało moją kruszynkę w niepokój. Przykleił się do mojej całej ręki i ukradkowo rozglądał na boki.

- Boże, nie bój się - pokręciłem głową z rozbawieniem.

- Ciemno się robi - mruknął.

- No i co? - pocałowałem jego skroń. - Może Batmana spotkamy.

- Jeśli natrafimy na jaskinię.

- To przybijmy gdzieś znak z napisem "jaskinia" i już - zaproponowałem, śmiejąc się.

- Ale ty jesteś głupi - skwitował również rechocząc i tym samym rozluźnił się w końcu.

Szliśmy tak sobie, a mrok ogarniał las coraz bardziej. Zauważyłem, że drzewa za chwilę się skończą i zacznie się jakaś polana. Nieduża, ale zawsze coś.

Ominąłem z Alekiem ostatnie kilka drzew i natrafiliśmy na małą łąkę, na której w niektórych miejscach można było zauważyć pnie ściętych drzew. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech, rozkoszując się świeżością i zimnem wieczornego powietrza.

****
~Alec~
Leżałem z Magnusem na trawie w jakiejś małej polance w środku lasu. Azjata ciągle patrzył w ciemne niebo pokryte milionami białych punkcików, a ja przytulałem się do jego torsu. Przymykałem czasami powieki, rozkoszując się obecnością Magnusa.

Nie wyobrażam sobie, co będzie po wakacjach. Serce złamie mi się w pół, czy kompletnie je stracę?

- Alexandrze... - szepnął, a ja otworzyłem oczy, które pozostawały zamknięte przez kilka ostatnich minut. - Spójrz.

Odwróciłem głowę, nakierowując wzrok na czarne niebo. Mój chłopak potarł moje plecy ręką, na której leżałem, a drugą wystawił w górę. Zaczął kreślić nią różne wzory w powietrzu, a przez moją wyobraźnię widziałem niebieską smugę, która ciągnęła się za jego dłonią.

- Gwiazdozbiór Strzały - powiedział Magnus, pokazując jakiś kształt na gwieździstym niebie.

- Co to znaczy? - spytałem.

- Wyobraża strzałę z łuku mitologicznego boga miłości Erosa. Takie coś jak Kupidyn - uśmiechał się delikatnie. - Lub strzałę, którą Apollo pokonał cyklopa. Zdaniem Eratostenesa, Apollo zemścił się na Zeusie. Jedną z błyskawic, wytworzonych przez cyklopów dla Zeusa, bóg zabił reprezentowanego w pobliskim gwiazdozbiorze Wężownika Eskulapa, syna Apollo. Natomiast  Hyginus wierzył, że Sagitta jest jedną ze strzał, które Herakles wystrzelił, by zabić orła wyrywającego wątrobę Prometeusza. Jeszcze inna wersja mówi, że była to strzała, którą Herakles zabił ptaki stymfalijskie wykonując jedną z dwunastu prac - wytłumaczył. - Ale ja wierzę w pierwszą wersję - powiedział i obrócił głowę, uśmiechając się do mnie ciepło, podczas gdy ja rozdziawiłem usta w zdziwieniu.

- W... Wow - wydusiłem z siebie tylko tyle.

Zostałem wręcz pokonany jego wiedzą astronomiczną. Niewiarygodne... I wspaniałe. Jak na mojego Magnusa, który jeszcze niedawno bawił się w gołębia i rzucał majonezem w ludzi.

Magnus zaśmiał się z mojej reakcji. Zaczął opowiadać o innych gwiazdozbiorach, a ja słuchałem go, jakby jego głos prowadził mnie przez życie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro