Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3

~Magnus~
Zacząłem szybciej oddychać. Wręcz bałem się odwrócić. To było takie głupie, jednak nie mogłem wyrzucić z siebie tych uczuć.

- Magnusie... Ja... - załamał mu się głos. Sam poczułem łzy w oczach. Zacisnąłem pięści i zacząłem powoli się odwracać...

Stał tam. On. Kilka metrów ode mnie. Wystarczyło tylko podejść... A świat odzyskałby dawne barwy, bez sztuczności. Poczułem, jak robi mi się gorąco.

- Magnus... - powiedział, po czym uśmiechnął się. Delikatnie. W oczach miał łzy, policzki były czerwone. Obecne były cienie pod oczami. Ale o czym ja myślę; cały wyglądał jak wrak człowieka. Zmęczony.

Myślałem, że znalazłem się w jakiejś własnej, chorej rzeczywistości. Nie mogłem uwierzyć w to, że właśnie on stoi przede mną. A ja stoję jak słup.

- Alexandrze... - odezwałem się w końcu, lecz mój głos brzmiał dla mnie nieobecnie, dochodził z daleka.

Miałem wrażenie, że nie miałem czym oddychać. To było okropne i jednocześnie najlepsze uczucie od kilku lat. Lat, w których tęskniłem codziennie rano, w południe i wieczorem za człowiekiem, który stał teraz przede mną. Jakby spełnił się mój głupi sen. Nie mogłem oderwać oczu od tych błękitnych. Tego odcieniu niebieskiego, który nękał mnie dzień w dzień. Cholera...

Podczas gdy ja wciąż tak stałem, czując... Nie wiem nawet dokładnie, co, Alexander Lightwood uśmiechnął się szerzej, a zaraz po tym ruszył w moją stronę. Chwiejnie, a jednak pewnie. I objął mnie.

Wstrzymałem oddech. Poczułem, jak jego ciało drży, jak pięści zaciskają się na mojej marynarce. Uniosłem swoje ręce. Też drżały. Objąłem... Teraz już mężczyznę, którego gorący policzek poczułem na szyi. W uszach zaczęło mi szumieć.

Nadal nie mogłem uwierzyć w to, że po tych kilku latach go znalazłem. Nawet nie szukałem. Myśl, że rzeczywistością jest to, iż teraz się z nim przytulam, nie mogła przebić się do mojego trzeźwego myślenia. Nie czułem się trzeźwy. Ani trochę.

~Alec~
Przez te kilka cholernych lat w żadnej chwili nie czułem tego, co teraz. Znalazłem go. Zwyczajnie spotkałem w parku, idąc po... Chyba bułkę. A natrafiłem na niego. W końcu!

Uśmiechnąłem się szerzej. Uczucie, które mnie zalało, sprawiało... Że najchętniej zacząłbym tańczyć. Tak tu i teraz. Wśród tych ludzi, w środku parku. Jezu, znalazłem go. Więcej, przytulam go teraz...! Nareszcie wszystko może się zmienić!

- Tęskniłem... - wyszeptałam, czując, jak łza potoczyła się przez mój policzek. Wylądowała na srebrnej marynarce Magnusa.

- Alexandrze - powiedział tak, jakby się dławił.

Trochę tego nie rozumiałem. Nie cieszył się...? Odsunąłem się od niego powoli. Cóż, było to łatwe, bo nie ściskał mnie tak, jak ja jego.

- Tak? - uśmiechnąłem się do niego, lecz zacząłem się czuć niezręcznie. Myślałem, że... Że obaj za sobą tęsknimy, że teraz się cieszymy...

Magnus otwierał usta, ale po chwili je zamykał. Nawet na mnie nie patrzył. Gdy mnie zobaczył, nie odrywał spojrzenia od moich oczu, ale teraz... Nie wiem, co zrobiłem. Może przeraził go mój wygląd? Możliwe... Nie wyglądałem najlepiej. Od kilku lat zresztą.

- Um... - zaczął, gubiąc się. Przecież on się nie gubi... Przynajmniej kiedyś nie.

Zauważyłem, że nerwowo ściskał krawędź od swojej marynarki. Przełknąłem ślinę. Nie wiedziałem już, czy dalej nie mogę wytrzymać z radości, bo nie byłem pewien, czy Magnus w ogóle chce mnie widziec... Gdyby nie odezwał się do mnie po imieniu, pomyślałbym, że mnie nie rozpoznał, ale tak...

- Mogę... Iść... - mruknąłem kulawo, naprawdę nie wiedząc, jak mam się zachować. Może nie powinienem go przytulać? Może to przez to...

Zrobiłem krok do przodu (prawie padając na ziemię, bo nie miałem czucia w nogach) ale Magnusem jakby coś tchnęło.

- Absolutnie - powiedział nagle i głośno, wbijając we mnie wzrok. Znowu poczułem krew napływającą do moich policzków. Jego złotozielone oczy patrzyły na mnie, szeroko otwarte. Sam chyba przestałem mrugać. - Nie idź.

Nawet nie chciałem.

- Nie pójdę - zaprzeczyłem od razu, stając bliżej niego i powstrzymałem się, żeby znowu go nie przytulić. Po prostu nie mogłem wytrzymać. On był tym, czego potrzebowałem. Tylko jego potrzebowałem. I tylko jego potrzebuję. Jak stwierdziłem kilka lat temu w te pamiętne wakacje; stał się dla mnie tlenem.

- Może... - zaczął, jakby odzyskując rezon i pewność siebie. Odchrząknął i wyprostował się, poprawiając klapy marynarki. - Pójdziemy coś...

Nie dokończył, bo mój brzuch głośno zaburczał. Świetnie. Robię z siebie kretyna. Naprawdę...?!

- Zjeść... - skończył, cicho się śmiejąc. A mi zmiękły nogi. Śmiał się tak, jak kiedyś. Miał ten sam piękny uśmiech. Trochę smutny, ale... Jednak ten, który śnił mi się po nocach. Uśmiechnąłem się.

- Właśnie... Szedłem... P... Po coś... Do sklepu - odetchnąłem głośno, próbując uspokoić swój drżący głos. Te wszystkie emocje... Kumulowały się we mnie, jakby w pewnym momencie miały wszystkie naraz się uwolnić. Idioci!

- To chodźmy - kiwnął głową w bok, znowu posyłając mi uśmiech. Próbowałem nie jęknąć na ten piękny widok.

Zacząłem iść chwiejnie za nim, kiedy on odwrócił się nonszalancko na jednej pięcie i pewnym siebie krokiem poszedł przed siebie. Święty Boże... Muszę się skupić na czymś innym niż swoich zapędach.

★★★
Siedziałem przed Magnusem w jakimś barze. Mężczyzna przed chwilą złożył zamówienie. Za nas obu, bo mój mózg nawet nie mógł ogarnąć, o czym Magnus mówił z kelnerką. Jednak wykorzystałem to, że nie patrzył na mnie. Wbiłem w niego wzrok. Pewnie maślanych oczu, ale walić to.

Zmienił się. Wydoroślał przez te 3 lata. Stał się wyższy i chudszy. Rysy twarzy stały się ostrzejsze. Używał też mocniejszego makijażu. Styl ubioru był równie kolorowy, tyle że teraz widziałem wszędzie jakieś brokatowe dodatki i biżuterię na szyi, dłoniach i w uszach.

Miałem też wrażenie, że ukrywał wory pod oczami pod warstwą pudru. To nie była cecha szczęśliwego człowieka... Lecz w oczach miał iskierki. Takie psotne, trochę leniwe, ale takie, jakie zapamiętałem. Na wąskich ustach miał bezbarwny błyszczyk. Chyba tylko one pozostały takie, jak kiedyś.

Był piękny. Nigdy nie twierdziłem inaczej.

~Magnus~
Złożyłem zamówienie za nas obu i wziąłem to samo, bo gdy się spytałem Aleca, co by chciał, nie odpowiedział. Czułem, że ciągle się na mnie gapił, więc ja tego nie robiłem. Niech się napatrzy. Ale aż tak się zmieniłem?

Kiedy kelnerka odeszła, oparłem się o oparcie skórzanej kanapy i w końcu spojrzałem na Alexandra. Ale nie w oczy. Zacząłem badać czujnym spojrzeniem jego twarz i tą część ciała, którą widziałem nad stołem.

Zmienił się. Tylko szkoda, że na gorsze. Kiedyś był po prostu jakby znudzony życiem, taki trochę obojętny. Teraz wyglądał tak... Jakby życie go przeżuło i wypluło na beton. Albo kamienie.

Czarne włosy stały się matowe, pozbawione blasku. Szare, wręcz fioletowe sińce pod oczami wyraźnie odznaczały się na bladej i suchej twarzy. Cera też nie była zadbana. Usta mocno spierzchnięte. I schudł. Strasznie. Kiedy przytulił mnie w parku, przestraszyłem się tym. Jakby ocierał się o mnie kościotrup w ubraniu. Będę musiał go potem spytać, co jest przyczyną tego wszystkiego.

Uniosłem spojrzenie na jego oczy. Na szczęście nie odwrócił wzroku. Błękitne tęczówki cały czas, odkąd mnie zobaczył, pokryte były iskierkami. Skrzyły się nieustanie. Mam nadzieję, że z mojego powodu...

- Więc... Co tam u ciebie? - spytałem, a mężczyzna lekko podskoczył, jakby wybudzony z transu. Próbowałem się nie zaśmiać.

- Em... - zamyślił się.

Co jest, chce mi skłamać? Tak nie wolno. Mimo wszystko Alec wzruszył ramionami, bawiąc się palcami na stole. Och, aż przypomniała mi się ta moja wakacyjna niemowa...

- A co robisz w Nowym Jorku? - spytałem z większą werwą i przekręciłem lekko głowę, stukając kolorowymi paznokciami na stole.

- Tak jakby... Cóż, po prostu... Wyprowadziłem się? - spytał, krzywiąc się lekko. Nieudolny kłamczuch.

- Z Kolorado? - uniosłem brew, biorąc do ręki serwetkę. Niebieską. I teraz uśmiechałem się leniwie, widząc ją w takim kolorze.

- Tia... - kiwnął głową. - Taka... Uhh, po prostu się nudziłem, ok? - jęknął ze zmęczeniem i spojrzał na mnie błagalnie. Uniosłem na niego wzrok.

- Nie umiesz kłamać, idioto - pokręciłem głową, lecz uśmiechnąłem się. - A mnie nie oszukasz. Nawet nie próbuj.

- Oj tam... Nie śmiałbym... - mruknął i spuścił wzrok. I uśmiechnął się pod nosem. Tak... Zadziornie. A to mały, bezczelny...

- Czy ty się ze mnie nabijasz? - zmrużyłem oczy, powstrzymując wredny uśmiech, który hardo pchał mi się na usta.

- Coś ty...

- Zaraz dostaniesz przez łeb tą serwetką - burknąłem.

- Em... Powodzenia... - zachichotał, lecz od razu zaczął kaszleć, żeby nie roześmiać się bardziej. Pf.

Mimo wszystko uśmiechnąłem się delikatnie. W końcu usłyszałem jego śmiech. Dziwny, ale śmiech. Moje serce miło podskoczyło.

Za chwilę przyszła kelnerka. Położyła przed nami dwa talerze ze spaghetti i szklankę wody mineralnej z bąbelkami. I poszła sobie.

- Nie wiedziałem, co byś chciał... - powiedziałem, biorąc w rękę widelec z koszyka na środku stołu. - Więc wziąłem coś, co każdy lubi. Bo w moim towarzystwie każdy to lubi. Kto nie lubi spaghetti? - uniosłem brew, zerkając na swój talerz.

- Ktoś na pewno - zaśmiał się cicho Alec, po czym zaburczało mu w brzuchu, kiedy wciskał widelec w kluski z sosem pomidorowym.

Już miałem to kwaśnie skomentować, kiedy wystraszyłem się, bo mój telefon nagle zaczął głośno brzęczeć. Alexander uniósł na mnie wzrok.

- Na zawał chcą mnie zabić... Czy co... - wymamrotałem z irytacją, wyrywając telefon z kieszeni moich ciasnych spodni. I odebrałem od razu, bo wiedziałem, kto dzwoni. - Tak? - przy okazji wbiłem wzrok w Aleca, który uroczo się zarumienił i zaczął jeść.

- Mags - warknęła Clary. - Gdzie ty jesteś? Wiedziałam, że potrzebujesz jakieś pół godziny, ale chwila i już półtorej ciebie nie będzie!

- Nie przyjdę dzisiaj - odpowiedziałem gładko. - Jestem zajęty.

- Ale czyyym... - jęknęła. - No chodź. Dla mnie!

Parsknąłem śmiechem na ton jej głosu. Uparta wiewiórka.

- Nie czym, tylko kimś - odparłem i nie widziałem powodu, by ogarnąć uśmiech, który wpełzł na moje usta. Zacząłem grzebać w swoim talerzu.

- Oh... - słyszałem, że Clary się ucieszyła, ale nie chciała tego okazać. - To... Fajnie. Zadzwoń potem i powiedz, co i jak. Pa! - i rozłączyła się, ale jeszcze sekundę przed tym usłyszałem jej pisk. Super, teraz będzie plotkować z Camille i Maią...

- Przepraszam, stokrotko - powiedziałem, chowając telefon z powrotem do kieszeni. - Już nikt nam nie będzie przeszkadzał.

Uniosłem wzrok i natknąłem się na spojrzenie Aleca. Błyszczało jeszcze bardziej niż wcześniej. Sam po chwili się zorientowałem, że nazwałem go tak, jak kiedyś... I wyszczerzyłem się wesoło.

W końcu zaczynałem dowierzać, że ten ktoś, kto był w stanie dać mi taki jedyny rodzaj szczęścia na tym świecie, siedzi właśnie przede mną i uśmiecha się do mnie. Serce znowu było lekkie.

💙💙💙
Miałam wam dawać codziennie po jednym rozdziale, a tu zaraz wrzucę wszystkie przed południem XDD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro