Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Pierwszy rozdział z 12 rozdziałów happy endu 🙌

~Magnus~
- Wiecie, co jest małe, ładne... Ale upierdliwe i ciężkie do ogarnięcia? - spytał Simon, uważnie przyglądając się każdemu z nas. Parsknąłem śmiechem.

- Mam to w dupie - stwierdził Ragnor, ale zaraz syknął z bólu, kiedy Catarina uderzyła go łokciem w żebra.

- Co? - z uśmiechem i politowaniem na twarzy Clary spojrzała na swojego przyjaciela.

Naprawdę zabawne było siedzenie i gapienie się na rozmowy i zachowanie tej grupki osób wokół mnie. Przez to prawie się nie odzywałem! Co było dziwne.

- Klocki LEGO.

Tylko ja zacząłem się śmiać.

- Czyli Ragnor przed chwilą stwierdził... - zaczęła Catarina z lekkim obrzydzeniem na twarzy. - Że ma w dupie klocka LEGO?

No teraz to wszyscy się zaśmiali. Prócz zdegustowanego Ragnorka, który się obraził, odszedł od naszego stolika i po prostu sobie poszedł. Aha. Nie zapłacił nawet za swoje spaghetti, które teraz zostało bez właściciela.

Catarina, dziewczyna Ragnora, zachichotała tylko i podreptała za nim.

- Kto teraz za to zapłaci? - Jem wskazał na pół pusty talerz, przed którym przed chwilą siedział Fell.

- Magnus zaprosił, Magnus płaci - powiedziała z uśmiechem Clary.

- W końcu na coś się przydało żebranie od ojca - puściłem jej oczko i przysunąłem do siebie talerz, by dokończyć spaghetti. Zjadłem swoje frytki z kurczakiem i wciąż byłem głodny, a czegoś jeszcze zamawiać nie będę.

- Dobra, ludki. Spadam - powiedział Jem, cmoknął mój policzek i odszedł od stołu. A Clary dziwnie spojrzała się to na mnie, to na Jema. Zmrużyłem oczy.

- Jesteście w końcu razem czy nie? - spytał zaciekawiony Simon. - Bo Jem cię podrywa. Chyba. Ale chyba mam rację.

- Nie jesteśmy razem - wywróciłem oczami i chciałem sięgnąć po serwetkę, by wytrzeć policzek z pocałunku Jema, ale moja ręka zawisła w połowie drogi. A w płucach zastygło powietrze.

Serwetka była niebieska.

- Magnus? - spytała Clary, ale jej głos brzmiał jak echo w mojej głowie.

Kurwa, znowu. Znowu niebieski. Znowu skojarzenia. Znowu pojawiają się w moim durnym umyśle te błękitne oczy, w których kilka lat temu zakochałem się jak głupi.

- Magnusie.

Dlaczego to musi tak boleć? Powinienem dawno o nim zapomnieć. Żyć swoim życiem, powoli zapomnieć... Ale nie, życie lubi robić ludzi i ich szczęście w chuja.

Ocknąłem się, kiedy poczułem lekki ból na dłoni. Simon dźgał mnie widelcem.

- Już okey - mruknąłem, zabierając rękę zdala od niebieskich serwetek i widelca Simona.

Za dużo tego niebieskiego w ciągu dnia... Nawet boję się popatrzeć chwilę w niebo... To jest naprawdę męczące. Nie potrafię długo dusić tego w sobie i udawać, że jest w porządku. Jak teraz, w zwykłym wyjściu z przyjaciółmi do baru. Akurat w takim momencie musiałem sobie przypomnieć.

- Znowu on? - spytała z ciężkim westchnieniem Clary, pocierając moje ramię w geście otuchy.

- Znowu... - przyznałem na głos, zamykając oczy, pod którymi zebrało się kilka łez.

~Alec~
- Jace! Jace! - krzyczała Isabelle, czym rozsadzała mi głowę. - Jace, na Anioła! Chodź tutaj! Kod zielony! Kod zielony!

Pociągnąłem nosem, ocierając łzy z policzków. Byłem naprawdę żałosny. Od kilku lat. Bez przerwy. Ciągle jestem utrapieniem dla ludzi wokół mnie... Tak bardzo, że czasami myślałem o tym, jak to by było zażyć tabletki, napić się alkoholu i...

- Znowu? - zirytowany Jace wszedł do mojego pokoju z koszem słodyczy w rękach. - Alec, ogarnij się, do jasnej cholery. Ile można? - warknął, jednak podał kosz Isabelle, usiadł obok mnie i objął ramieniem.

Z drugiej strony siedziała przy mnie dziewczyna, która odłożyła zapas łakoci na łóżko za sobą. Ja po prostu siedziałem między nimi skulony, próbując nie płakać.

- Co tym razem? - westchnął zmęczonym tonem Jace.

- Zobaczył w reklamie jakiegoś skośnookiego gościa z zielonymi oczami - odpowiedziała Isabelle, trochę ze smutkiem, ale też zrezygnowaniem i równym zmęczeniem, które słyszałem u blondyna. Tak strasznie było mi wstyd...

- Nie musicie tu siedzieć, idźcie... - poprosiłem cicho, zaciskając szczękę, żeby przypadkiem nie zacząć beczeć jak głupi. - Nie chcę was męczyć, przejdzie mi...

- Oj, Alec... - Isabelle pogłaskała mnie po głowie. Zamknąłem oczy. - Jesteś głupi, ale jesteś moim bratem. I cierpisz, i...

- Znowu... - dodał Jace, ale Iz go zignorowała.

- I dlatego nie zostawię cię teraz samego.

- MY, nie zostawimy cię teraz samego - poprawił blondyn. Ponownie pociągnąłem nosem, lecz uśmiechnąłem się trochę.

A kiedy znowu zobaczyłem w głowie obraz chłopaka z wakacji, tych oczu i uśmiechu, nie umiałem powstrzymać płaczu, który mną wstrząsnął...

Poczułem jeszcze, jak brat i siostra obejmują mnie mocno ramionami, zamykając w uścisku, nim kompletnie się rozpłakałem...

★★★
- Alexandrze, masz dziewiętnaście lat! - sarknęła matka. - A rzuciłeś szkołę i znowu zamknąłeś się w swoim pokoju! To nie jest normalne zachowanie!

- Przepraszam! - jęknąłem żałośnie, nie wiedząc, co powiedzieć. Już tyle razy ich przepraszałem za samego siebie, że stało się to jakąś chorą rutyną...

- Dlaczego nam to robisz?!

- Ja...

- I jeśli znowu powiesz "tęsknie za nim"... - zaczęła groźnym tonem. Ojciec po prostu stał z boku i słuchał. Czasami zerkał w swój telefon. - To naprawdę wyrzucimy cię z domu. Rozumiesz?

Westchnąłem.

★★★
Zrozumiałem. Spakowałem się w jedną walizkę, wziąłem pieniądze. I tak oto szedłem sobie wieczorem chodnikiem... Gdzieś. Może do hotelu? Czy w ogóle zamówić taksówkę i gdzieś wyjechać? Albo pójdę sobie na lotnisko i samolot mnie zabierze w jakieś fajne miejsce? Mam nadzieję...

★★★
Spojrzałem na rozpiskę lotów. O tej porze leci jak narazie tylko jeden samolot, do Nowego Jorku. Isabelle zawsze chciała tam polecieć...

Dobrze, że Iz, Jace i Max siedzieli w swoich pokojach i nie widzieli, jak wychodzę z domu. A raczej jak zostałem z niego wyrzucony. Przynajmniej teraz mój telefon nie brzęczy, bo nikt się do mnie nie dobija. I nie martwi.

Podszedłem do recepcji, by szybko kupić bilet i zapakować się do samolotu. Miałem przy tym ochotę się roześmiać. Z własnej głupoty. Z własnego pecha. Z całego swojego popieprzonego życia, które rozpadło się kilka lat temu po tych jednych wakacjach.

Potem oczywiście w kolejne lata znowu jeździłem do Kornela i Elizy. I gdy tylko wchodziłem do ich domu, krzyczałem, pytając się, czy Magnus przyjechał do swoich wujków. Rok w rok przez kilka lat. Za każdym razem otrzymywałem taką samą odpowiedź, po której chciałem uderzyć głową w ścianę, żeby coś sobie zrobić.

Westchnąłem głośno, a jakaś kobieta stojąca niedaleko mnie dziwnie się na mnie spojrzała. Ścisnąłem mocniej uchwyt od mojej walizki, zamykając oczy i mając malutki promyczek nadziei na jakąś zmianę w moim życiu...

★★★
~Magnus~
Ja: Odbierzesz ten telefon?

Dżem: Łee, jestem zajęty ;*

Ja: Przystań wysyłać do mnie te buźki XD przecież ci się nie podobam. Dlaczego wysyłasz mi jakieś takie gesty, co? Przyznaj się tylko i nie kłam :*

Dżem: Clary mi kazała ;*

- Clarisso Fray... - westchnąłem głośno z grymasem na twarzy, a ruda przestała mówić o malarzu, na którego wystawę będzie się wybierać. - Dlaczego kazałaś Jemowi mnie podrywać?

Ruda wyraźnie się zapowietrzyła i zarumieniła, więc była zmuszona do powiedzenia mi prawdy, bo kłamstwo i tak by jej nie wyszło. Mruknęła coś pod nosem, nim się odezwała.

- Myślałam, że zapomnisz o tym Alecu... - wymamrotała, a moje oczy zamknęły się mocno, kiedy usłyszałem te imię. - A Simon zakochał się jakiejś Mai, więc poprosiłam o przysługę Jema...

- Nic mi nie jest - powiedziałem z uśmiechem, kłamiąc. - Przecież czasami tylko sobie przypominam. Ale jest okey. Naprawdę.

- Prawie rozpłakałeś się w barze - ustała przede mną, zatrzymując mnie. Znaleźliśmy się pod światłem jednej z latarni. Zobaczyłem troskę w zielonych oczach dziewczyny, która patrzyła na mnie uważnie. Ja jedynie się uśmiechałem jak zwykle. - Martwię się, Magnus.

- Nie musisz...

- No chyba muszę - burknęła. - Ostatnio jeszcze zerwałeś z Camille. Ile z nią byłeś? Kilka tygodni?

- Przecież nie szukam stałego związku. Normalne, że byłem z blondynką kilka tygodni - wzruszyłem ramionami. - Lubię takie życie. Przecież wiesz - puściłem jej oczko. Niestety dalej mi nie uwierzyła, że daję sobie radę.

- Nie musisz przede mną kłamać, idioto.

- Weź się już zamknij - wyciągnąłem rękę do jej rudych włosów. Szybko przerzuciłem je z tył na przód, zasłaniając twarz dziewczyny, na co kaszlnęła zirytowana. - I jestem zmęczony. Spadaj do siebie, a ja do siebie.

- I tak nie skończyliśmy tej rozmowy - pogroziła mi palcem, odgarniając kłaki z twarzy.

- Ple, ple - uśmiechnąłem się szeroko i ją ominąłem. - Dobranoc!

- Oby własna poduszka cię napadła!

- Nic mnie nie zabije! - odkrzyknąłem z werwą w głosie, przyspieszając kroku. Nie chciało mi się już udawać szczęśliwego, sarkastycznego gościa.

Kiedy zniknąłem za rogiem, kierując się do własnego mieszkania, odetchnąłem z ulgą. Kilka razy. Potem wyciągnąłem telefon z kieszeni, sprawdzając godzinę. Przed 22. Może zrobię sobie jakiś maraton do północy... Co z tego, że jutro środa... Jestem niemądrym uczniem, wiem. Ale dzisiejszy dzień w szkole był męczący. Clary dzisiaj była niewyobrażalnie męcząca! Więc muszę się wyluzować.

Wiem, że Fray się o mnie martwi, ale nie znoszę współczucia. Radzę sobie. Uśmiecham się i żyję tak, jak chcę. I dobrze mi tak. Nie narzekam. A jak już, to w samotności, nie męcząc ponurym humorem ludzi wokół mnie.

Czasami sobie przypomnę, wypiję kilka kieliszków, prześpię cały dzień, poużalam się razem z Prezesem Miau, moim kotem. Ale potem znowu żyję pełną parą i jestem szczęśliwy.

Wyłączyłem myśli, kiedy dotarłem do swoich drzwi. Wszedłem do mieszkania i rozebrałem się z płaszcza i butów. Od razu usłyszałem miauczenie mojego puchatego dziecka, które według Simona jest chomikiem.

- Czas na maraton serialowy z jakimś dobrym winem, Miau - oznajmiłem, kierując się do barku z alkoholem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro