Rozdział 4
~Magnus~
Azjata siedział przy stole, starając się zjeść śniadanie w postaci jajecznicy. Jednak im dłużej przypatrywał się żółtej papce na jego talerzu, tym bardziej czuł, że nie weźmie tego do ust. Nie chodziło o to, że było niejadalne. Było, bo w końcu sam je zrobił.
Ale może ojciec coś zauważy? W końcu rodzice martwią się o swoje dzieci, jeśli nie chcą jeść, prawda? Cóż, w każdym razie, Magnus Bane miał jeszcze odrobinę nadziei co do tego.
- Magnus - odezwał się Asmodeus, ze smakiem pałaszując bułkę z szynką. - Mam dziś wypłatę, dam ci po szkole kilka stów i pójdziesz na zakupy.
- Dlaczego ja? - spytał znudzony, unosząc wzrok na ojca.
- Nie wiesz? Przecież mnie znasz - uśmiechnął się półgębkiem, czego nastolatek nie znosił. - Pójdę po jakieś alko. Mam wolne jutro, więc trzeba to dziś uczcić.
- Mhym - mruknął zirytowany Magnus. - I znowu się najebiesz i będziesz spał i śmierdział na kanapie, a ja będę musiał po tobie sprzątać. Ciekawy układ, tato - zakpił.
- Nie przesadzaj - zmrużył oczy. - Jak coś ci nie pasuje, to się wyprowadź. Myślisz, że ja nie mam dość tych twoich kolegów? Przynoszą dragi, a potem biegacie po meblach i udajecie wróżki, kurwa.
- A to moja wina, że wróciłeś akurat wtedy wcześniej? - uśmiechnął się cwaniacko, zadowolony z siebie, że zirytował człowieka, który nosi miano jego ojca. - Ty masz picie, ja mam fajki, narkotyki i... Inne sprawy. Nie powstrzymujesz mnie, bo i tak masz w dupie własnego syna, więc dlaczego miałbym nie korzystać? - Magnus wstał od stołu i odniósł na kuchenny blat nietknięte przez niego śniadanie.
- Wcale nie mam ciebie w dupie.
Nastolatek po usłyszeniu tych słów odwrócił się do ojca. Wpatrywał się w mężczyznę, nieufnie mrużąc oczy i kompletnie nie dowierzając w jego słowa. Nie nabierze się tym razem. Licealista już nauczył się, że nie warto wierzyć każdym słowom. A najlepiej jest słuchać tylko siebie.
- Ale rób sobie co chcesz - dodał Asmodeus. - Skocz z mostu nawet i się zabij, skoro masz takie wielkie "problemy". Nie wiedziałem, że mój syn jest jakiś przewrażliwiony - prychnął. - Zejdź mi lepiej z oczu.
Te słowa emitowały zimne noże, które po kolei wbijały się w nastolatka. Czuł to bardzo dokładnie i boleśnie.
- Nienawidzę cię... - wyszeptał Magnus, za chwilę pospiesznie wychodząc z kuchni.
Nie mógł przeboleć świadomości, że właśnie przed chwilą i to przy zwykłym śniadaniu, jego ojciec życzył mu śmierci. Azjata odetchnął głęboko, by się uspokoić, bo nie mógł zacząć płakać jak dziecko. Przecież kreował siebie na postać bez uczuć. Niestety, ktoś o błękitnych oczach musiał je uwolnić...
Nastolatek nałożył buty, skórzaną kurtkę, plecak na ramie, i na koniec - sztuczny uśmiech na twarz, nim wyszedł z domu.
***
~Alec~
Alexander szedł w kierunku szkoły, zastanawiając się jednocześnie nad tym, jak mógłby unikać Magnusa przez cały dzień. Lecz na raz tego chciał, i nie. Przecież miał pomóc Bane'owi, zamiast go odtrącać. I dlatego nastolatek kompletnie nie wiedział, co ma zrobić.
- Lightwood! - krzyknął głos tego kogoś, o kim Alec nie mógł przestać myśleć. Jednak musiał wybrać pomiędzy "unikaniem" a "podchodzeniem".
- Hej - Alec zatrzymał się, czekając aż Magnus go dogoni. Wybrał drugą opcję.
- Za szybko tymi nóżkami przebierasz - sapnął Bane, podchodząc do Aleca i razem z nim zaczął iść w stronę budynku szkolnego.
- To ty nie masz kondycji przez papierosy - zaśmiał się Lightwood. Lecz gdy kątem oka zauważył, że jego towarzysz właśnie pali, uśmiech zszedł z jego twarzy.
- Trudno - uśmiechnięty Bane wzruszył ramionami, zaciągając się papierosem.
- Ehh, zabijasz się.
- Długa śmierć jest czasem ciekawsza niż ta szybka i krótka - parsknął śmiechem.
- Nie myśl o śmierci - zaskoczony Lightwood spojrzał na profil azjaty. I choć widział na twarzy kolegi beztroskę, miał wrażenie, że jest ona w jakiś sposób udawana. Teraz nie miał już wątpliwości co do tego, że musiał pomóc Magnusowi. Niezależnie od wagi jego problemu.
- Większość ludzi o tym myśli. Ty nie? - zerknął na szatyna.
- Bóg mógłby ci tego nie wybaczyć.
- Dlaczego mi o Bogu pierdolisz?
- Bo tak? - zaśmiał się, wracając wzrokiem na drogę przed nimi. - No i kocham Boga. Po coś się chyba do kościoła chodzi, cnie?
- Ty do kościoła chodzisz? - wielce zdziwiony Bane musiał wzmocnić uścisk palców na papierosie, by używka nie wypadła mu z dłoni przez szok.
- Noo, w każdą niedzielę.
- Jezu... Wyrazy współczucia.
- Nie bierz imienia Pana Boga twego na daremno - uśmiechnął się lekko. - No i skąd te współczucie? Z własnej woli tam chodzę.
- Dziwak - Bane pokręcił głową, wyrzucając niedopałek papierosa na chodnik.
- Ja ci współczuję palenia.
- Pf. To chociaż ma jakieś plusy.
- Ach tak? - Lightwood spojrzał na Bane'a. Nastolatkowie zatrzymali się, by ciągnąć rozmowę dalej, gdyż znaleźli się już pod drzwiami liceum. - Podaj chociaż jeden.
- Podam więcej - twarz Magnusa ozdobił wyzywający uśmiech. - Smaczne, spory wybór, dobre na głód, uspokajają, zabijają czas. Pomagają. A kościół jakie ma niby plusy?
- Czujesz się lepiej, masz świadomość, że Bóg będzie cię chronił, życie staje się łatwiejsze, zabija czas, jesteś oczyszczony, można pośpiewać. Uspokoić się, nauczyć się czegoś z Biblii, pojednać się z ludźmi, stać się lepszym człowiekiem...
- Starczy - przerwał Bane poprzez machnięciem ręki przed twarzą Lightwood'a, wyraźnie zirytowany tym, iż jego przeciwnik podał więcej argumentów co do swojej racji.
- No widzisz - zadowolony Lightwood obdarzył Magnusa szczerym i szerokim uśmiechem. - A może poszedł byś ze mną w niedzielę do kościoła?
Magnus wpatrywał się w Aleca, nie udzielając mu odpowiedzi. Jego przenikliwe spojrzenie wywarło delikatnie rumieńce na twarzy szatyna, który zaczął czuć się przytłoczony. Nie przepadał za niezręczną ciszą, a Magnus właśnie utrzymywał ją świadomie.
Po dłuższej chwili Bane zrobił krok w stronę Alexandra, w którym wszystkie mięśnie spięły się momentalnie. Czego miał się spodziewać? Kąśliwej uwagi? Przezwiska? Ciosu? Czy może pocałunku? Jednak nic z tych rzeczy się nie wydarzyło, gdyż azjata po prostu wycofał się i wszedł do szkoły.
- Jezu... - zmieszany Lightwood wypuścił z płuc wstrzymywane powietrze, zaraz po czym dobiegł go głośny dźwięk dzwonka.
***
~Magnus~
Siedziałem z dwójką moich przyjaciół przy stoliku na stołówce, podczas przerwy obiadowej. Czasami zerkałem na Lightwood'a, który siedział dalej wraz z Lewisem, swoim rodzeństwem i jakąś rudą laską. Chyba Fray, z tego co kojarzę.
- Znowu? - westchnął Raphael. - To przyjdź po lekcjach do mnie.
- Albo do mnie - zaproponował Ragnor.
- Nie trzeba - odpowiedziałem. - Stary często pije, więc jestem przyzwyczajony.
- Ale to nie znaczy, że musisz go nadal znosić - prychnął rozdrażniony Ragnor.
- Przynajmniej daje mi hajs - wymamrotałem. - I mam na fajki i dragi. Taki układ mi pasuje - mimo swojego zjebanego humoru z powodu ojca, uśmiechnąłem się do przyjaciół.
- Mhm - mruknął Raphael. - Właśnie widzę, jak ci to "pasuje". Nas nie oszukasz.
- Bo tylko wy wiecie, co się dzieje na mojej chacie? - uniosłem jedną brew w górę. - I tak ma pozostać. Wiecie, ale się nie wtrącacie.
- Jezus - Ragnor wywrócił oczami. - Naprawdę nie znam większego idioty od ciebie, Bane.
- Super, cieszę się.
- A wracając... - odezwał się Raphael. - Jak ci wczoraj z Lightwood'em poszło? Nie mówiłeś.
- Dobrze, że mi przypomniałeś - posłałem ciemnowłosemu zadziorny uśmieszek. - Koleś co tydzień do kościoła chodzi, jest najświętszym aniołkiem, jakiego znam - szczęśliwy patrzyłem, jak Ragnor zakrztusił się swoją kanapką. - I właśnie dlatego go zepsuję. Zrobię z niego takiego kogoś, jakim jestem ja. Uzależni się od papierosów i dragów, i kto wie, może pozbędzie się uczuć i w międzyczasie go przelecę.
- Nie uda ci się to - oświadczył Raphael, jak dla mnie zbyt pewny tego, co powiedział. - Jego rodzeństwo go pilnuje. Chociaż to Alec jest najstarszy.
- Nawzajem się pilnują - poprawił Ragnor. - A Jace, ten blondyn, nie jest typem tych, którzy trzymają łapy przy sobie. I wątpię, by ciota za nami przepadał. Dlatego też może ci przyjebać, jak zaczniesz Aleca podrywać.
- Właśnie - rzekł powoli Raphael, jakby myślał, iż sens słów Ragnora do mnie nie dotrze. - A z Isabelle to nie wiemy, no ale też nie będzie zadowolona z tego, że jeden z tych "gorszych" uczniów zainteresował się jej bratem.
- Chyba mnie nie doceniacie - uśmiechnąłem się półgębkiem. - Co mnie obchodzi jego rodzeństwo? Poza tym powinniście wiedzieć, że kocham wyzwania. Lightwood jeszcze pod koniec tego miesiąca będzie mój.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro