Rozdział 3
~Magnus~
- Lightwood! - powiedziałem głośniej, zbliżając się do Aleca. Szatyn obrócił kilka razy głową, nim mnie dostrzegł.
- Magnus, szukałem cię właśnie - uśmiechnął się przyjaźnie, choć nie wiedziałem, z jakiego powodu ten chłopak ciągle jest taki spokojny. Czyżbym był za mało straszny?
- Ty? Mnie? - spytałem z deka zdziwiony, uzmysławiając sobie jego słowa. - Po co?
- Porozmawiać.
- A ty znowu o tym - wywróciłem oczami. - Nic o mnie nie wiesz, panie "przepiękne oczęta", i tak ma właśnie zostać.
Nie uzyskałem odpowiedzi. I miałem wrażenie, że chłopak wyłączył się zaraz po usłyszeniu komplementu ode mnie. Utwierdzał mnie w tym również fakt - a raczej widok - iż jego policzki pokryły się soczystym rumieńcem. Cóż, chłopaczek pewnie nie często słyszy komplementy. Dziwne... Przecież takie rozkoszne stworzonko trzeba rozpieszczać.
- No - odezwałem się pierwszy, gdyż nastolatkowi jakoś się na to nie zbierało. A ja przecież podszedłem do niego z bardzo, ale to bardzo ważnego powodu. - Nie będziemy rozmawiać o mojej sytuacji, tylko robić coś lepszego - bez zbędnych wyjaśnień objąłem chłopaka ramieniem i zacząłem prowadzić go w stronę łazienki, ponieważ była bliżej niż kantorek.
- Ee, a-ale co ty robisz? - wydukał z siebie Lightwood, jakby dopiero co odzyskał głos po kilku stuleciach.
- Chodź, chodź, będzie fajnie, zobaczysz.
- To... Może chociaż zabierzesz rękę?
- Nope - uśmiechnąłem się pod nosem i poklepałem Lightwood'a po ramieniu. Za moment jednak musiałem zabrać rękę, ale po to tylko, by wepchnąć go do łazienki.
- Co w łazience robimy? - spytał zza moich pleców, gdy ja zamykałem drzwi.
- Kantorek jest za daleko - odwróciłem się i uśmiechnąłem radośnie do zdekoncentrowanego szatyna. Postanowiłem nie tracić więcej czasu. Nigdy nie można się spodziewać, kiedy zadzwoni dzwonek i dobry uczeń o imieniu "Alec" ucieknie mi sprzed nosa.
Zbliżyłem się znacznie do Lightwood'a, a już sekundę później całowałem namiętnie te niebywale kuszące usta. No i, o zgrozo, smakowały wyborniej niż cokolwiek innego.
~Alec~
Alexander nie miał zielonego pojęcia, jak się zachować. Nagle, ni stąd ni z owąd, zaczyna całować go facet, z którym gadał zaledwie kilka razy w życiu. A on nie wiedział, co miał zrobić. Odepchnąć Bane'a? Odsunąć się? Czy może kompletnie coś innego, czyli odwzajemnić pocałunek? Który - musiał Lightwood przyznać - był czymś nadzwyczaj przyjemnym.
- Magnus... - chłopak, który do tej pory stał bez ruchu, odsunął się od swojego zalotnika. - Przestań.
- Śliczny, nie udawaj, że tego nie chcesz - notorycznie uśmiechnięty i pewny siebie Bane, z powrotem podszedł do zmieszanego Aleca. Jednak tym razem szatyn odszedł kilka kroków w tył, nim usta azjaty ponownie wylądowały na jego wargach.
- M-Magnus... Wybacz, ale nie jestem gejem.
- Oj tam, nie kłam - niewzruszony Bane machnął tylko ręką. - Co się tak denerwujesz?
Wyniosłość i natarczywość Bane'a dodatkowo zawstydzały Aleca, którego twarz płonęła już żywym ogniem. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że można by go pomylić z pomidorem. Wystarczyłoby tylko, gdyby schował się w krzakach i wystawił głowę.
- Chyba rozumiem... - dodał Magnus, uśmiechając się zawadiacko i ani trochę nie przejmując dzwonkiem wołającym na lekcje. - To twój pierwszy pocałunek.
Magnus Bane miał całkowitą rację, przed którą Alec nie chciał się przyznać. I dziwił się temu. Dla innych osób nie wstydził się tego mówić, ale ten azjata zaliczał się do jakiejś kompletnie innej grupy ludzi, przez których szatyn czuł, że mógłby zemdleć z miejsca.
- No nieźle - Bane przekręcił głowę, nie przestając przyglądać się Alecowi w dość dziwny sposób. - Jestem twoim pierwszym. Wspaniale.
Alec, nie mogąc wytrzymać już tego napięcia, ruszył z miejsca i po prostu wybiegł z łazienki. Nawet gdyby tego nie chciał, to nogi i mózg zdecydowanie proponowały ucieczkę z obszaru zagrożenia.
Lightwood nie zwolnił ani na moment, nim nie dotarł do sali lekcyjnej, w której odbywała się jego lekcja. Jedyne, czego bał się bardziej od patrzącej na niego rozdrażnionej nauczycielki, było przekonanie, iż resztę drugiej licealnej klasy spędzi na planie "trzymać się od Magnusa Bane'a jak najdalej".
~Magnus~
Magnus Bane stał w łazience jak kołek, lecz jego usta nie przestawały emitować uśmiechu. Zadowolonego, triumfującego uśmiechu. A przekonanie, iż tak bardzo spłoszył zawstydzonego Lightwood'a, dodawało mu tylko energii do chęci zdobycia szatyna. Chociaż, nastolatek miał nieco inny sposób. Alec jest jak dla niego zbyt słodki, zbyt czysty.
Postanowił go zepsuć na własny sposób.
Ale to potem, gdyż teraz zachciało mu się jakiegoś dobrego narkotyku.
***
~Alec~
Wszedłem do domu i od razu skierowałem się w stronę schodów, chcąc jak najszybciej zaszyć się w swoim pokoju. Na szczęście w szkole nie spotkałem już Bane'a. Ktoś tam mówił, że poszedł ćpać z kolegami, ale w sumie, co mnie to?
A to mnie to, że miałem mu pomóc. Znaczy, porozmawiać i poznać powód jego zachowania, i potem pomóc. Ale nie, bo musiał mnie całować!
Zażenowany swoimi myślami, które ciągle krążyły wokół azjaty, wszedłem do swojego pokoju. Rzuciłem plecak gdzieś w kąt i opadłem brzuchem na miękkie łóżko. Mam nadzieję, że przez Magnusa nie opuszczę się w nauce. Bo sądząc po mojej teraźniejszej chęci do nauki, która przegrywała z chęcią lenistwa, nie jestem co do tego pewny.
Bardziej jednak przerażał mnie fakt, że ten pocałunek w łazience mi się podobał. Przecież nie jestem gejem. Nie chcę sprawiać przykrości Magnusowi, ale nie odwzajemnię jego uczuć. Chwila... uczuć? Przecież on chciał mnie tylko przelecieć, w końcu słyszałem od kolegów, jakie to Bane ma popędy. Jezu, pomóż mi. Nie chcę teraz o nim myśleć...
- Alec? - nagle odezwał się kobiety głos, przez który gwałtownie podskoczyłem na łóżku. Myślałem, że serce przestanie mi pracować.
- Isabelle! - krzyknąłem oburzony, unosząc głowę i patrząc na swoją siostrę, która siedziała przy moim biurku. - Chcesz mnie zabić?! Ile tu siedzisz?!
- Wystarczająco długo, by po twoim wewnętrznym umieraniu stwierdzić, że nie możesz przestać o czymś myśleć - uśmiechnęła się do mnie. - A może... O kimś?
- Daj spokój... - westchnąłem. - Chce wziąć się za naukę, a potem może iść do Hodge'a.
- Co ty masz z tym księdzem? - spytała ze śmiechem. - Widzisz go co tydzień.
- Lubię z nim gadać - wzruszyłem ramionami i z zadowoleniem posłałem siostrze uśmiech, zdając sobie sprawę, że moje myśli stopniowo przestają zahaczać tylko i wyłącznie o Bane'a.
- Mhm... Nieważne. Gadaj, z kim chcesz i tak dalej, ale... Na pewno wszystko okey?
- Tak tak. Po prostu stresowałem się kartkówką z chemii, ale dobrze mi poszło.
- Taa, może to chemia w języku miłosnym?
💘💘💘
Kiedy nauczycielka na plastyce pozwoli rysować co chcemy 😍😂😂👌
Miłej nocy 💗💗💗
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro