Rozdział 18
~Magnus~
Magnus Bane ciągle stał w miejscu, bezradnie wpatrując się w Aleca, którego tracił z oczu.
,,Ja się nie uzależniłem od tych pierdolonych papierosów, tylko od ciebie!" - słowa szatyna dźwięczały mu w głowie. Chociaż Magnus nie wiedział, co czuje do Aleca, potrzebował tego chłopaka jak niczego innego.
Bał się być sam. A Alexander właśnie na to nie pozwalał. Trwał przy azjacie, nawet jeśli oznaczało to palenie papierosów, nieodwzajemnioną miłość czy po prostu znoszenie zepsutego nastolatka, który zapragnął zniszczyć Lightwood'a. Teraz już nie wiedział, czy nadal tak bardzo tego chce.
- Bane - rozbawiony Ragnor razem z Raphael'em podeszli do azjaty. - Widziałem to. O co poszło?
- Nic takiego - westchnął azjata, spoglądając na przyjaciół. Uśmiechnął się swoim sztucznym uśmiechem, którego przykrywkę rozpoznawał tylko Alec. - Usłyszał, co gadałem o nim do Verlac'a. Że mam go w dupie i tak dalej.
- E tam - Raphael wzruszył ramionami. - Teraz nie będzie cię wkurwiał przynajmniej. Odpuść se go, znajdziesz innego naiwniaka. Dużo tu takich.
- Tia, masz rację. Ale teraz idę do domu, jest piątek, więc można spieprzyć. Narazie - skinął głową na pożegnanie z kolegami, zaraz po tym wychodząc ze szkoły.
W ciągu drogi nie opuszczały go zastanowienia nad tym, jak mógłby odzyskać Alexandra Lightwood'a.
~Alec~
Alexander Lightwood wszedł do swojego rodzinnego domu. A jakże się ucieszył, kiedy zorientował się, że nikogo tu nie ma. W końcu jego rodzeństwo jest w szkole, a rodzice w pracy. Mógł w takim razie poddać się uczuciom, które odczuwał.
Nie miał pojęcia, że puste słowa Magnusa Bane'a zranią go tak bardzo. Przecież mówił sobie, że nawet jeśli jest zakochany, to nie będzie tego okazywał. Z nadzieją, że kiedyś Magnus poczuje coś w podobie do niego. Jednak słowa azjaty mówiły same za siebie, utwierdzając szatyna w przekonaniu, że w każdym momencie ich relacji - Bane kłamał. Perfidnie kłamał, że zależy mu na Alexandrze, podczas gdy prawda była inna. Nastolatek w gruncie rzeczy nie chciał w to wierzyć, ale co mógł począć?
Szatyn po odłożeniu swojego plecaka na ziemię, oparł się plecami o drzwi. Zjechał w dół i siadając na podłogę, podkulił nogi do siebie, opierając czoło na kolanach. Nie panował w żadnym stopniu nad łzami, które ciurkiem płynęły po jego twarzy.
Skapywały na ubrania, przypominając o sobie ich właścicielowi. Właścicielowi, który nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Płakałby głośno, gdyby nie bolące serce. To uczucie zapanowało nad jego ciałem.
Myślał, że sam jest sobie winien. Przecież dobrowolnie chciał pomóc Magnusowi. Chciał spędzać z nim czas i to robił. Chciał, by azjata otworzył się przed nim, i dążył do tego. Nie chciał się zakochać, a się to stało.
Poderwał głowę do góry, słysząc i czując pukanie do drzwi, o które się opierał. Nie kłopotał się z próbą pozbycia się łez z twarzy, i po prostu wstał, otwierając drzwi. Pożałował tego czynu.
- Hej... - zestresowany Magnus Bane stał przed nim. Ten sam, przez którego teraz płakał.
Szatyn zacisnął usta w wąska linię, nie pozwalając ciału wydobyć z siebie żałosnego szlochu, na który momentalnie nabrał ochoty.
- Alexandrze - westchnął Bane, badając smutnym wzrokiem zapłakaną twarz Lightwood'a. - Naprawdę mi na tobie zależy. To, co mówiłem Sebastianowi, to skurwiałe kłamstwo, musisz mi uwierzyć. Proszę.
- Idź sobie - wydukał z trudem Alec. Bał się, że zaraz zacznie histerycznie płakać, i to przed tym bezuczuciowym Magnusem Bane'm.
- Alexandrze... Przepraszam za wszystko. Naprawdę. Czy... - zaciął się, mrugając kilkukrotnie powiekami. A Alec zdziwił się, kiedy zauważył, iż zielone oczy Magnusa nieco się zaszkliły. Jednak wiedział, że nie może się na to nabrać. To na pewno kolejna sztuczka Bane'a. - Czy możesz mi powiedzieć, że nadal chcesz ze mną być...? Że mnie kochasz? - spytał pełen wątpliwości.
- Nienawidzę cię - odpowiedział Alec, nie powstrzymując już szlochu, który wydobył się z jego drżących ust. Rozmowa z Magnusem była niczym tortura. - Tak bardzo cię nienawidzę...
- Nie - Bane pokręcił przecząco głową, przełykając ślinę. - Nie możesz.
- Ale powinienem - oznajmił po dłuższej chwili, w której wpatrywał się w jedną, jedyną łzę płynącą po policzku azjaty. Mimo jego zaszklonych oczu utrudniających widzenie, dostrzegł tą małą drobnostkę.
Teraz był rozdarty pomiędzy nadzieją, iż Magnus jest szczery, a przekonaniem co do jego ciągłych kłamstw. W ostateczności i nie czekając na odpowiedź azjaty, Alexander zamknął drzwi.
***
~Magnus~
Wyszedłem ze swojego pokoju, ciągnący potrzebą papierosa, których paczkę zostawiłem w kurtce na wieszaku. Nic dziwnego. Odkąd wróciłem do domu po rozmowie z Alekiem, w której powiedział, że mnie nienawidzi, po prostu zaszyłem się w swoim pokoju niczym bezradne dziecko.
Może Alec nie powiedział tych słów całkiem świadomie...? W końcu targały nim negatywne emocje. A ja widząc go w takim stanie, trzęsącego się i z twarzą pokrytą łzami, sam prawie się popłakałem. Czyli jednak mam jeszcze jakieś uczucia...
Kiedy zszedłem ze schodów, niestety nie mogłem przejść przez salon niezauważony przez ojca, siedzącego na kanapie przed telewizorem.
- Magnus - mężczyzna uśmiechnął się do mnie. - Chcesz piwa? Jest trochę w lodówce.
- Wal się - mruknąłem zirytowany, ponownie kierując swoje kroki w stronę przedpokoju. Jednak głos ojca znowu zatrzymał mnie w połowie drogi.
- A ci co? Jakiś nie w sosie jesteś.
- Mhm. A znasz takie pewne uczucie? - odwróciłem się, by spojrzeć na Asmodeusa.
Nie wiedziałem, jak w tamtym momencie wygląda mój wyraz twarzy, ale na pewno nie byłem szczęśliwy, a co dopiero spokojny.
- Jakie niby?
- ,,Kiedy myślisz, że ktoś jest dla ciebie obojętny, ale... Ale nawet jeden, pieprzony podmuch wiatru przypomina ci, jak bardzo go potrzebujesz".
- Mój biedny syn się zakochał - mężczyzna zaniósł się śmiechem. - Moje kondolencje. A może... - zastanowił się, uśmiechając się pod nosem. - Może ktoś się w tobie zakochał, a ty potraktowałeś go jak śmiecia? Dziwne.
- Niby dlaczego? - warknąłem, nie wiedząc w sumie co czułem. Gniew, czy raczej ból. - Przecież sam mi powtarzasz, że potrafię tylko niszczyć.
- Nie o to mi chodzi. Dziwi mnie to, że ktoś się w tobie zauroczył. Trudno cię polubić, a co dopiero pokochać.
~Alec~
- Alec? - usłyszałem głos siostry za drzwiami mojego pokoju. - Mogę wejść?
- Wchodź - powiedziałem, bez życia leżąc na łóżku. Przestałem już płakać, ale te cholerne uczucie pustki w sercu nie opuszczało mnie ani na moment.
- Nie byłeś na kolacji - powiedziała dziewczyna, gdy weszła do pomieszczenia. Usiadła na łóżku obok mnie, ze zdziwieniem spoglądając na moją twarz. - Płakałeś?
- Mhm...
- Dlaczego? Co się stało? Powiedz, Alec...
- Magnus - odpowiedziałem po prostu, siląc się na głos, który by nie zadrżał. Jednak nie mogłem w inny sposób wypowiedzieć tego imienia.
- Oh... Big brother, ostrzegałam cię... - westchnęła siostra.l - Ale nie możesz płakać. On ma to gdzieś.
- To dlaczego czuję się jak gówno? - wymamrotałem beznamiętnie.
- Zbyt szybko się przywiązujesz - pogłaskała mnie po kolanie. - Ale to minie, zobaczysz. Ile razy ja leżałam tak jak ty teraz. I siedziałeś wtedy przy mnie, więc teraz ja posiedzę przy tobie.
- Dzięki... - westchnąłem bezradnie, wciąż nie mogąc przestać myśleć o Magnusie.
Kochać, czy nienawidzić...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro