Rozdział 1
~Magnus~
Magnus zastanawiał się nad tym, czy naprawdę jest takim tchórzem. Przecież potrafi rzucić się na większego dryblasa od siebie, zmieszać whisky z bimbrem i wciągnąć kreskę koki na zajęciach lekcyjnych.
A nie potrafi się po prostu pociąć? Nie wiedział, jak to robią, i zazdrościł tym wszystkim nastolatkom, które dumne wrzucały zdjęcia swoich pociętych rąk na strony internetowe. Lecz Bane nie wiedział, czy są one bardziej głupie, niż odważne.
- Kurwa... - mruknął coraz bardziej zniecierpliwiony i postanowił spróbować innej taktyki, z nadzieją, że może okaże się ona pomocna choć trochę.
Zamknął oczy i przycisnął ostrze żyletki do swojego nadgarstka, lecz na zewnętrznej stronie niż wewnętrznej. Nie chciał sobie podciąć żył zbyt mocno.
Odetchnął głęboko i wykonał pierwsze cięcie. Ucieszył się, gdy poczuł tylko lekkie pieczenie, które za milisekundę zniknęło. Ale kiedy otworzył oczy, nie zobaczył wyczekiwanej przez siebie krwi. Nie zaciął się wystarczająco mocno.
No kurwa... - jęknął w myślach.
Musiał coś zrobić. Cokolwiek, przez co ojciec mógłby zwrócić uwagę na syna.
Magnus Bane był samotnym człowiekiem, mimo tylu złych ludzi, którymi się otaczał. Głównie z powodu właśnie tej samotności, która po kilku latach stała się zbyt wielkim ciężarem dla nastolatka.
W końcu jakoś się zmotywował i ponownie zamknął oczy. Drżącą nieco ręką wykonał cięcie, dużo gwałtowniej i mocniej niż za pierwszym razem. Syknął z bólu, czując, że to piekło owiele bardziej. Lecz nie długo.
Otworzył swoje powieki, jakże dumny z siebie, gdy zobaczył czerwoną ciecz
wypływającą z rany. Ale to i tak było jeszcze za mało.
***
- Co tam? - Bane usiadł na fotelu przy stole.
Po jego drugiej stronie siedział Asmodeus, oglądając telewizję.
- Nic - mężczyzna wzruszył ramionami, nie zerkając nawet na syna.
Magnus westchnął bezradny, lecz zaraz zaczął wypełniać swój plan na zwrócenie uwagi. Zakasał rękaw bluzy do łokcia i położył rękę na blacie stołu, byleby jak najbliżej mężczyzny.
Spojrzał na kilka czerwonych cięć widniejących na jego nadgarstku, modląc się w duchu, by ojciec to zauważył. I powiedział coś, cokolwiek, byleby nie było tej dosadnej wiadomości, która dalej utwierdzała by go w przekonaniu, że tatuś ma go w dupie.
- A ci co? - spytał Asmodeus, wskazując na pocięty nadgarstek syna.
Magnus nie potrafił opisać szczęścia, jakie czuł w tamtej chwili. Jednak nie uśmiechał się, tylko wytrwale tkwił na fotelu ze smutną miną.
- Bo... Ten...
- Bo ten, co? Jakiś fetysz nowy? - zaśmiał się mężczyzna. - Ale ty wiesz, że mogłeś się pociąć do samego łokcia? Miałoby to więcej sensu, niż takie kilka cosiów.
I w tamtym momencie wszystkie pozytywne emocje, które buzowały w Magnusie, tak samo jak jego nadzieja, wyparowały. Kolejny plan na zwrócenie uwagi zawiódł, i to po całej linii.
- Tak, przepraszam, że nie pociąłem się bardziej - uśmiechnął się do ojca, który w ogóle nie zauważył ogromnego żalu w oczach syna. - Pójdę już do siebie. Kartkówka z matmy... - wymamrotał, przykładając wyciągniętą z kieszeni chusteczkę do cięć na swojej skórze.
Westchnął i wstał z fotela, kierując się do schodów.
Znowu to samo - pomyślał, po raz któryś już w tym tygodniu.
***
~Alec~
Lightwood wyszedł z kościoła i zbiegł z betonowych schodów, truchtając w stronę swojego roweru.
Dzisiejsza, niedzielna pogoda sprawiała, że nastolatek wbrew swojej woli nie mógł przestać się delikatnie uśmiechać. Słońce i lekki, zimny wiatr to było coś, co zdecydowanie preferował.
Gdy dotarł do czerwonego roweru, przerzucił przez niego nogę, ustawiając stopę na pedale. Po tym od razu zaczął pedałować, chcąc szybko znaleźć się w domu.
***
- Jestem! - krzyknął nastolatek po przekroczeniu progu. - Co na obiad? - wszedł do kuchni.
Zastał w pomieszczeniu swoich uśmiechniętych rodziców, którzy nakrywali do stołu.
- Kurczak - odpowiedziała uradowana Maryse. - I sałatka, i ziemniaczki, i buraczki, i...
- I jeszcze głowa Jace'a - zażartował Robert, uśmiechając się głupkowato do Aleca.
- Ciekawe połączenie - skomentował z uśmiechem. - Gdzie reszta?
- Zaraz przyjdą - odparła kobieta. - Jak tam w kościele?
- Mogłem nałożyć sweter.
- Właśnie - prychnęła, przyglądając się koszulce na krótkim rękawku, w którą odziany był jej najstarszy syn. - I to jeszcze w wiatr, i rowerem. Bóg ci nie dał rozumu?
- Możliwe - wzruszył ramionami, po chwili się uśmiechając. - Nieważne, jestem głodny.
Za moment do kuchni weszła jeszcze trójka Lightwood'ów i rodzina mogła w komplecie zasiąść przy stole. Po odnowionej modlitwie i kilku żalach Jace'a na temat zbyt dużej ilości zadawanych prac domowych, każdy wziął się za jedzenie.
(Jeśli chodzi o perspektywy to będzie raz taka raz taka 😂👌~aut.)
****
~Magnus~
Szedłem do szkoły, w jednej ręce trzymając papierosa. Jednak dzisiejszy wiatr postanowił być wrogiem dla ognia zapalniczki w mojej drugiej dłoni, którego pozbywał się za każdym razem, gdy starałem się zapalić fajka. Skurwysyn.
Kiedy w końcu mi się to udało, los znowu nie chciał dać mi za wygraną. Gdyż wpadł na mnie jakiś przegryw, przez którego żarzący się papieros wypadł mi z ręki.
- Uważaj, jak chodzisz - warknąłem na nastolatka, rozpoznając za chwilę jego bladą twarz z korytarzy mojego liceum.
Jednak gdy zauważyłem śliczne, niebieskie tęczówki, pozbyłem się wrogo nastawionego tonu głosu.
Chłopak wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę i w sumie nie miałem większej ochoty tego przerywać. Nie wiedziałem, że Lightwood jest taki uroczy. Aż za uroczy.
W końcu, kiedy zrobiło mi się szkoda mego papierosa, który pewnie za mną tęskni, spojrzałem w dół, a potem z powrotem w oczy Lightwood'a. Za krótką chwilę chłopak spuścił wzrok na chodnik, schylając się i podnosząc używkę.
- Wybacz - wyprostował się i podał mi fajka, którego przyjąłem od razu.
- Lightwood... Lightwood...? - zmrużyłem oczy, zastanawiając się nad imieniem nastolatka.
- Alec - uśmiechnął się lekko. - Hej, Magnus.
- Podpalisz? - wsadziłem brązową końcówkę fajka do ust, podając zapalniczkę szatynowi.
- Nie powinieneś palić - mimo swojej uwagi, przyjął przedmiot z mojej dłoni. - To niezdrowe.
- Mhm - za pomocą warg pokiwałem papierosem w ustach, czekając, aż Alec spełni moją prośbę.
- Ja na serio mówię - popatrzył na mnie tymi swoimi dużymi, niebiańskimi oczkami.
- MHM.
- Magnus - zaśmiał się Alec. - A jak poproszę?
- To się zawiedziesz - wyjąłem papierosa z ust i odebrałem zapalniczkę z dłoni Lightwood'a. Ominąłem nastolatka bez zbędnego słowa i skierowałem się w stronę budynku szkolnego, uświadamiając sobie, że przez tego idiotę straciłem kilka minut na palenie, bo za chwilę dosłyszałem się dzwonka.
Lightwood, zapierdolę cię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro