Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

PROLOG

- Kurwa... - mruknął pod nosem Magnus, mieszając tym samym złość ze strachem, które odczuwał.

Nastolatek przykładał lśniącą, srebrną żyletkę do swojego nadgarstka. Był rozczarowany, że nie potrafił wykonać tych kilku cięć, które tylko mogłyby mu pomóc.

Nie chciał popełnić samobójstwa, ani nie okaleczał się z powodu ogromu problemów, które dobrowolnie wprowadził do własnego życia.

Chciał po prostu, by ktoś go zauważył. By ktokolwiek dostrzegł, że sobie nie radzi. Ponieważ jego honor nie pozwalał na poproszenie o pomoc. Nie mógł tego zrobić. I, jak widać, wieczny uśmiech na jego twarzy potrafił ciągnąć za sobą konsekwencje, iż wszyscy będą myśleli, że wszystko z nim w porządku.

Ale czy Bane nie nałożył tej maski na siebie świadomie?

***
- Niechaj będzie pochwalony przenajświętszy sakrament, teraz i zawsze, i na wieki wieków, Amen - powiedział po raz trzeci Alexander, zaraz po tym wstając z klęczek jak reszta ludzi zgromadzonych w kościele.

Zadowolony nastolatek uśmiechnął się do zaprzyjaźnionego księdza na pożegnanie i ruszył w stronę wyjścia, nie tracąc w sobie uczucia oczyszczania.

Delikatny uśmiech nie opuszczał tej wiecznie bladej i spokojnej twarzy. Alexander lubił się modlić, gdyż zawsze czuł się po tym lepiej. Rodzice wychowali go na katolika i absolutnie mu to nie przeszkadzało.

W każdą niedzielę uczęszczał w mszy, po czym wychodził z kościoła z błogim uśmiechem na ustach. Jakoś nigdy nie miał większych problemów. A jeśli już, to zawsze je zwalczał.

Chciał pomagać ludziom, więc bardzo, ale to bardzo wierzył w dobro i w zmianę z gorszego na lepsze.

Ale czy Lightwood mógł być przekonany w ten sposób co do każdego?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro