4/9
Przez kolejny tydzień, dzień w dzień Magnus wypatrywał w szkole Aleca. Ten zawsze był. Żył, nie wyglądał jak wrak człowieka. Ale jedyne, co Magnusa niemożliwie irytowało to to, że Alexander nie uśmiechał się szczerze. Widział to i umiał rozpoznać, więc wiedział.
Uśmiechy niebieskookiego były w stylu "tak, wszystko okey. Teraz możesz mnie zostawić w tej chujozie" bo Magnus sam je serwował osobom, które go drażniły swoją egzystencją. Ale ten Lightwood nie musiał. Był lubiany i sam lubił. A mimo to nie był szczęśliwy.
Magnus kilkukrotnie spotykał Aleca w bibliotece. Czarnowłosy siedział zawsze przy książkach. Chciał poprawić oceny przed końcem roku. To chyba był jedyny plus całego tego skurwiałego - zdaniem Magnusa - zerwania.
Pewnego razu Magnus stał z kolegami przy szafkach, opierając się barkiem o jedną z nich. Gapił się na Alexandra, który na drugim końcu korytarza rozmawiał z jakąś dziewczyną. Oczywiście uśmiechał się, ale Bane zorientował się już wcześniej - że absolutnie nie szczerze.
- Ej, śmieciu, słuchaj - zagadnął Ragnor, uderzając Magnusa w bark. Azjata zmrużył oczy i spojrzał na przyjaciela. - Pomożesz mi z geografią? Muszę zaliczyć.
- Dlaczego ja? - mruknął bez entuzjazmu Bane. - Sam ledwo mam dwóję. Znajdź sobie jakąś kujonkę i już.
- Wcześniej moim kujonem był twój Lightwood - burknął Ragnor. - Pretekst, że pomaga się przyjaciołom swojego chłopaka, był wspaniałym pretekstem i...
- Alec nie pomagał ci pod pretekstem czy dlatego, bo musiał - powiedział Magnus spokojnie, wracając spojrzeniem na Alexandra. Na krótką chwilę skrzyżował spojrzenia z niebieskimi, smutnymi oczami. - Pomagał ci, bo pomagał każdemu.
- Brzmisz jak ckliwa, zakochana panienka - wzdrygnął się Fell. - Obrzydliwe.
- Nie jestem ckliwą panienką. Ale zakochaną? - posłał przyjacielowi wymowne spojrzenie. - Wydedukuj to sobie, Sherlocku. Tam masz swojego Watsona - Magnus wskazał na Raphaela, odepchnął się od szkolnej szafki i poszedł korytarzem do klasy, gdzie miała zaraz odbyć się ostatnia lekcja.
***
- To co, u mnie wieczorem? - spytał Raphael. - Wezmę jeszcze kilku innych kolegów z osiedla.
- Jasne - odparł Ragnor. - Tylko weź trochę koki. Dawno nie brałem. A może tym razem strzykawki?
- Ja pasuję - machnął ręką Magnus, skręcając w przeciwną stronę niż przyjaciele. - Dobrej zabawy, kretyni.
- Nara, debilu. Miłego całowania z lustrem!
- Miłego wzajemnego obciągania! - krzyknął i skręcił za zakrętem. Już miał zacząć myśleć o Alecu, ale jego kieszeń zaczęła wibrować i piszczeć. Magnus westchnął i szybko odebrał. - Kto i dlaczego ja?
- Synu, trochę szacunku do ojca - zaśmiał się chrapliwie Asmodeus, który zirytował Magnusa jeszcze bardziej. - Skoczysz po drodze do sklepu, co?
- Nie mam hajsu.
- Masz. Wsadziłem ci do plecaka.
- Uh... - westchnął ciężko Magnus. - Ale co mam kupić?
- Coś do jedzenia i oczywiście jakieś browary.
- Mhm. Nara - mruknął Magnus i rozłączył się. Ścisnął telefon, nim wsadził go do kieszeni. I skręcił w stronę najbliższego spożywczaka.
***
Azjata stał przed regałami z alkoholem i zastanawiał się, czy może by tak nic ojcu nie kupić. Zobaczyłby jego wkurwioną twarz i może humor mógłby się mu poprawić.
Jednak w końcu stwierdził, że nic nie poprawi mu humoru, i sięgnął do najbliższego, najtańszego czteropaka. Chwycił pakunek i odwrócił się na pięcie. I wtedy prawie na na kogoś wpadł. Ale nie na byle kogo.
Alexander posłał Magnusowi trochę krzywy, ale podekscytowany uśmiech. Bane odniósł wrażenie, że Aleca ucieszyło to, że wpadli tu na siebie. W sumie go też to cieszyło, nie próbował tego wyprzeć.
- Hej - przywitał się cicho Alec. - Nie wierzę, tak przy okazji, że to przypadek. Że wpadliśmy na siebie akurat w tym sklepie.
- Alexander Lightwood i jego niepoprawny romantyzm - westchnął głośno Magnus, choć uśmiechnął się pod nosem.
- Oj tam - zaśmiał się niebieskooki, co wywołało malutkie ognisko w sercu azjaty. Nareszcie zaśmiał się i uśmiechał szczerze, a nie sztucznie, jak w szkole.
- W końcu - odetchnął z uśmiechem Bane, omijając chłopaka i kierując się do kasy z piwem i kilkoma innymi opakowaniami jedzenia.
- W końcu co? - spytał za jego plecami Alec. Magnus zaśmiał się, słysząc tę ciekawość.
- W końcu się normalnie i piknie szczerzysz, Lightwood.
- A bo co, w szkole dziwnie się szczerzę? - zapytał z rozbawieniem, stając obok Bane'a.
- Nah. Sztucznie - czekając, aż kasjerka zeskanuje jego zakupy, przekręcił głowę i spojrzał na Aleca trzymającego w rękach kilka paczek ciastek.
- Dziwisz się? - uśmiech znikł z bladej twarzy Lightwood'a. Szkoda, pomyślał Magnus. - Nie jesteśmy już razem. Nawet nie rozmawiamy ze sobą.
- Nadal chodzi o mnie? - spytał Magnus i powrócił wzrokiem na kasjerkę, żeby zapłacić. - Myślałem, że przeszło ci po dwóch dniach.
- To nie takie proste... - zaśmiał się znowu, tym razem ze zrezygnowaniem w głosie. Magnus odsunął się ze swoimi zakupami, a na kasę Alec wpakował swoje. Bane przygryzł wargę.
- Powinno być proste. Dla mnie jest proste - skłamał, czując wręcz coś gorzkiego na języku.
A kiedy Alec spojrzał na niego, rozczarowany, Magnus miał ochotę kopnąć piszczelem w jakiś metalowy pręt. Nawet już nie był pewien, dlaczego tak kłamie.
- To masz szczęście - westchnął cicho Alec, wziął w ręce swoje zakupy i ominął Magnusa, idąc do wyjścia ze sklepu.
Bane znowu zagryzł wargę. Zrobić coś? Czy odpuścić? Jakie są plusy i minusy jednego i drugiego? Pytał gorączkowo w swoich myślach, zanim postanowił zaryzykować. Odwrócił się i zatrzymał Aleca, nim ten wyszedł ze sklepu i go zostawił.
- Gdyby byłaby taka opcja, wróciłbyś do mnie? - zapytał Magnus.
I nawet przez chwilę poczuł się dumny, kiedy dostrzegł kilka małych, błyszczących iskierek w oczach Aleca i to, jak kąciki jego ust drgają, chcąc się unieść. A potem Bane przypomniał sobie, że to tylko pytanie pozbawione rezultatów nawet przy najlepszej na świecie odpowiedzi.
- Tak - odpowiedział bez wahania Alec.
Powiedział to z taką nadzieją i mocą w głosie, przez co Magnus poczuł się jeszcze gorzej, niż już się czuł, musząc rozmawiać z Alekiem na poziome zwykłych znajomych a nie ryzykownie zakochanej pary. Bane zamrugał, stchórzył i zaczął gapić się na drzwi za Alekiem.
Kiedy Magnus dalej nie odpowiadał, bo nawet nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć, usłyszał ciche, pozbawione już nadziei westchnienie. Przypomniał sobie jedno z tego rodzaju westchnień, tyle że żywszych i szczęśliwszych, kiedy człowiek stojący przed nim pod nim leżał czy narażony był na czułości w wykonaniu Magnusa Bane'a. A wystarczyło tylko być parą.
- To... Cześć - odezwał się Alec, przerywając ciszę.
Magnus w końcu na niego spojrzał, ale było już za późno. Alexander odwrócił się i wyszedł ze sklepu. Azjata westchnął. Nabrał strasznej wręcz ochoty na siad pod sklepem i zaczęcia picia alkoholu, który kupił ojcu. Ale w sumie - co go powstrzymywało?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro