XIV
Następnego dnia
Ludzie Frank'a nas aresztowali... Wpadli do domu, wepchnęli nas do więźniarki i ruszyli do swojej siedziby. Tylko dla Belli mieli litość, bo była w ciąży. Mnie, Janet i Tamarę wepchnęli nie patrząc na nic. Mamy nie zabrali, bo mieli zakaz od szefa. Nancy i Pati zostały pod opieką mamy. Zamknęli Bellę i Tami w celi, a mnie i Janet wzięli do innego pokoju. Posadzili ją na krześle, a mi dali maszynkę i nożyczki
- Ogól ją!
- Nie
- Michael, nie rób z siebie idioty. Jesteś moim bratem, ufam Ci. - powiedziała Janet.
Zrobiłem to najlepiej jak umiałem... Potem kazali Janet zgolić mnie.
- Czekajcie... Nie ma po co. - zdjąłem perukę - i tak już wyglądam jak potwór.
- Na co czekasz?! Zgól go! - krzyknął jeden z nich dając Janet plaskacza.
Zabrali nas na przesłuchanie.
- Sądziłeś, że nie wrócę?! - zapytał Frank.
- Liczyłem na to - odparłem tuląc do siebie Janet
- To co? Rodzeństwo, działa? Kto zabił ci tatę? Hm?
- Spieprzaj
- Ostatnia szansa. Kto go zabił?!
- Ja
- Myślisz, że to łyknę?! Ty? Taki wrażliwy? Doktorek tego świata?! Mark, idź po tą swoją dziwkę
Jeden z nich wyszedł, a po chwili wrócił szarpiąc Bellę.
- Puszczaj ją! - krzyknąłem
- Dobra Jackson. Pogadamy jak ludzie. Działasz przeciw nam?!
- Nienawidzę cię. Gwałciłeś moją żonę i siostry
- Pamiętasz jeszcze? Ojej... Do salki nr 4 z nim. Mark, bierz tą szmatę.
Zaprowadzili nas do pokoju obok. Zakuli Bellę w coś na wzór dybów i podwinęli jej sukienkę ten cały Mark zaczął ją macać po tyłku
- Zostaw ją!
- Nie - zdjął jej majtki - jeszcze raz, a ona znów będzie moją kobietą
- To jest MOJA żona, nosi MOJE dziecko, a ty jesteś winny śmierci ojca Pati.
- Ostatni raz cię ostrzegam!
- Czego chcecie?
- Kto zabił Davida i Joe?
- Ja. David pobił moją siostrę. Ja tylko jej broniłem. Josepha zabiłem za to, że przez niego zgwałciliście moją żonę i siostry. Ja ich zabiłem.
- Czyli co? Jeśli... - rozpiął spodnie - jeślibym zaliczył Bellę, to mnie zabijesz?
- Z największą przyjemnością - udawanie chorego psychicznie skutkowało w czasie wojny, Piłsudski tak uciekł. - rozszarpię cię na strzępy, jeśli ją skrzywdzisz.
- To się przygotuj... - wbił się w nią.
W pokoju byłem ja, Bella, Frank i Mark. Zamknięte drzwi. Nie zabrali mi broni, więc co mi pozostało? Zabiłem ich i uwolniłem Bellę.
Dała mi w twarz.
- Zmieniłeś się! Ja cię takiego nie kocham! Ja kocham tego ciebie, który jest słodki i wrażliwy, a nie morduje wszystkich.
- Chronię cię. Zrozum. Frank nie żyje. Jesteśmy wolni. Wolni, rozumiesz? - niemal płakałem ze szczęścia mówiąc o wolności.
Znalazłem klucz w kieszeni Franka.
- Ja idę po Janet i Tami. Ty się tu zamknij.
Gdy wyszedłem, zobaczyłem martwe ciała ludzi Franka i usłyszałem krzyki.
- Zostawcie mnie, błagam! - płakała Janet
Pobiegłem za jej głosem. Trzech ludzi innego oddziału podziemia popychało do siebie Janet mającą ręce przywiązane do ciała.
- Łapy precz od mojej siostry! - krzyknąłem celując w nich - po co wam to, co? Dobra, walczymy po jednej stronie, więc zostawcie mój Cień.
- Co?
- Nieważne. Słuchajcie, i ja i moje rodzeństwo, walczymy przeciw tym narwańcom. Wy też. Po co jeszcze walczyć ze sobą? Frank nie żyje. Zastrzeliłem go. Mark'a też. Idźcie przeszukać budynek. Więźniów zaprowadźcie do 4. Schowamy się tam na razie. W podziemiach jest 16 latka, moja adoptowana córka. Jak włos jej z głowy spadnie, do skończycie jak Kennedy i Lincoln
Posłuchali. Zabrałem Janet do 4. Ludziom Franka pozabieraliśmy broń i magazynki. Musiałem pomóc dwóm sanitariuszkom w opatrywaniu więźniów tych świrusów.
Opatrując ledwie przytomną dziewczynę, pod wieloma ranami i siniakami poznałem w niej Roxanne. Jeden z tego drugiego oddziału podziemia, pobiegł po wodę i szmaty, żebyśmy mogli opatrzyć więcej rannych.
Roxanne była nie do poznania. Obcięli jej włosy na krótko... Z tej ślicznej dziewczyny pozostała posiniaczona, niemal łysa, przestraszona myszka. Widok Tamary ją uspokoił. Opatrując ją zobaczyłem strugi krwi na jej nogach domyślałem się, że nie są od okresu, tylko gwałtu.
Gdy udało nam się wydostać, wróciliśmy do domu.
I moja partyzantka skończyła się tak: Bella jest na mnie wściekła, Roxanne ledwie uszła z życiem, Tamara prawie straciła siostrę, a każda z nich przeszła piekło. Wszystko, dlatego, że zachciało mi się sprzeciwu.
- Tatio, ciemu płacieś? - zapytała Pati tuląc się do mnie
- Twoja mama jest na mnie zła. Przeze mnie David i Joe nie żyją.
- Nie płać... - pocałowała mnie w policzek.
- Wiesz co... Chodź. Pójdziemy do zwierzątek
- Tiak
Zabrałem ją do mojego mini zoo. Gdy tuliła się do pantery, przyszło mi coś do głowy. Przecież mam dzikie zwierzęta, które mnie znają i dają się głaskać. Starczy je wypuścić na teren i będziemy bezpieczni.
- Tato, dzie jeśt Bubbles?
- Chodź, pójdziemy do niego... - Zabrałem ją do Bubbles.
- Mike - Bella stanęła w drzwiach - chodź na chwilę
- Pilnuję Pati
- Mike chodź. Przyszedł jeden facet i ma do ciebie sprawę.
- Jaką? - zapytałem i zszedłem do salonu
Czekał tam mężczyzna, który wydał mi się znajomy
- Dzień dobry - zaczął - chciałem tylko Pana ostrzec, że ta mała ździra wyciągnie od Pana ostatnie pieniądze
- Ale że kto? - zapytałem
- Kochanka i jej siostrunia
- Słucham? Ja nie mam kochanki. Kim Pan jest?
- Nasze matki się znają. Jestem synem Cristal
Przed oczami przeleciał mi dzień, gdy przygarnąłem Tamarę
- Jest Pan ojcem Tamary i Roxanne?
- Tak. One wyciągną od Pana ostatnie pieniądze. Niech pan się ich pozbędzie
- Pana matka omal nie zamordowała mojej żony. Kilka razy ratowałem życie Pana córkom. Roxanne jest moją przyjaciółką, a Tamarę kocham jak córkę. Niech pan łaskawie zrozumie, że tu jest jej lepiej. Nie sądzi Pan?
- Jest Pan zwykłym podrywaczem i uwiódł Pan moje córki
- Słucham?! Czy ja wyglądam na kogoś, kto skrzywdziłby 15-letnią dziewczynę? Albo ją uwiódł?
- No zapewne zrobiłby to pan prędzej niż ja
- Ja nie wyrzuciłem z domu 15-latki w ciąży, w przeciwieństwie do Pana.
- Działa Pan przeciw Leonowi i Frank'owi?
- A pan?
- Dzieciaczku, ja działam dla nich. To bezpieczniejsze - wyciągnął pistolet i przystawił mi do głowy - dogadamy się, nie? Moje córki mają wrócić do mnie.
- Nie zabijaj go - usłyszałem Tamarę. Zeszła ze schodów z Nancy na rękach - Zobacz jak jest podobna do mamy... - pokazała mu niemowlaka
- Bardziej podobna będzie, jeśli przestrzelę jej łeb! - krzyknął i wycelował w nie.
Stanąłem przed nimi
- Nie tniesz ich, póki żyję. Jestem w przeciwieństwie do ciebie odpowiedzialny i będę bronił ich życia nawet kosztem swojego
Chciał mnie zastrzelić ale pistolet mu się zaciął
- Bill! - zawołałem ochroniarza, który z córką pomieszkiwał u mnie dla bezpieczeństwa, głównie jej.
Koniec końców Bill wyrzucił ojca Tami z Neverland, i wywiózł go w bagażniku gdzieś daleko i go zabił. Wyrok śmierci podziemie wydało i na niego, na ojca Tamary.
Kiedy dotarło do mnie, że właśnie mogłem zginąć broniąc Tami, aż musiałem usiąść.
- Dziękuję... Tato - powiedziała Tamara przytulając się do mnie. Poczułem ciepło w sercu słysząc jak nazywa mnie ojcem.
- Nie ma za co, skarbie... - odparłem
Bella zbiegła ze schodów z zapłakaną Pati na rękach.
- Michael zrób coś! - krzyknęła rozpaczliwie, podając mi Pati... Mała miała rozcięte czoło.
Nie pytałem o nic. Pobiegłem z Pati do łazienki, przemyłem jej ranę i opatrzyłem ją.
- Potknęła się o dywan i uderzyła w ten cholerny regał.... - wyszeptała przez łzy Bella
- Już dobrze kochanie... Nie denerwuj się...
Usłyszałem płacz Tamary. Zajrzałem do pokoju, gdzie powoli Roxanne dochodziła do siebie.
- Co się stało? - zapytałem przytulając Tami
- Roxanne powiedz mu...
- Mike... - wyszeptała Roxanne - Twój ojciec jest potworem... On mnie... I mój też....
- Nie płacz Roxie... Spokojnie... Obaj nie żyją. - zobaczyłem grymas bólu na jej twarzy - coś cię boli?
- Wyrwali mi rzęsy, a właśnie się popłakałam... I zrób coś z tą moją ręką...
- Nie płacz już... - pomogłem jej usiąść i zmieniłem jej opatrunek na ręce - i pamiętaj... Nie komu nie mówimy o tym co wydarzyło się w magazynie... To był błąd...
- Wiem Mike...wiem. My się tylko przyjaźnimy.... Czekaj... Mój ojciec nie żyje?
- Nie żyje. Wydali na niego wyrok. Bill go zabił, a ja Josepha.
- Zabiłeś własnego ojca?
- Tak... Znaczy ja go dobiłem.
- Kto do niego strzelał?
- Moi bracia. Dostaliśmy zlecenie zabicia Josepha... Żałuję tego co zrobiłem, ale... Sam mi kazał, żebym go dobił.
- Twój ojciec był potworem i nie zaprzeczysz. Zniszczył wam dzieciństwo, a mnie zgwałcił. Znaczy kazali mu, ale... Jak on mógł?!
- Jaki mu dali warunek? W sensie co by zrobili gdyby cię nie tknął?
- Zginęła by twoja rodzina.
- On to zrobił tylko dla mamy... To czy ja żyję, nie robi mu różnicy.
- Wiem. Obchodziło go co najwyżej czy jego kochanki przeżyją.
- Nie płacz...
- BOLI!
- Wiem, że boli, ale musisz wytrzymać.
- Chcesz mi pomóc? Zabij mnie. Zabij mnie i skróć mój ból.
- Mam pomysł, ale... Jeśli się uzależnisz, nie wiń mnie.
Wyszedłem, a po chwili wróciłem z jedną z ostatnich dawek Morfiny, jakie miałem w domu.
- Nie chcesz mnie zaćpać? - zapytała
- Nie. - wstrzyknąłem jej Morfinę, chcąc zmniejszyć jej ból - ja chcę Ci pomóc. Sam będę potem wył, ale wolę to niż patrzeć na twoje cierpienie...
- Co to jest?
- Morfina...Liczę, że ci pomoże...
- Pomaga. Dziękuję Michi...
- W porządku... Chronisz mi dupę milcząc o mojej zdradzie, więc muszę ci się odwdzięczyć... Nie masz niczego złamanego... Z dwa tygodnie i będzie dobrze... Musisz wydobrzeć... odpoczywaj...
- Ledwie się ruszam, więc ciężkie to nie jest...
- Kiedy to się skończy, to chyba się zabiję... sam siebie już nie poznaję... zabijam... powinienem umrzeć... zabiłem szwagra, ojca, Marka i Franka... ja taki nie jestem... powinienem umrzeć...
- Nie płacz Mickey...
- Roxanne, zrozum... je zasługuję na śmierć...
- Hasselhoffa zabiłeś broniąc Janet, Josepha bo cierpiałyśmy przez niego, a Marka i Franka broniąc Belli. Jesteś niewinny. Nie zabiłeś, żeby zabić, tylko broniąc sióstr, żony i mnie. Jesteś niewinny.
- Ale to i tak morderstwo...
- Obrona konieczna. Michael, oni mordowali niewinnych. Ocaliłeś wiele żyć tymi czterema kulami.
- Twoja babcia chciała zabić Bellę...
- Za co?
- Na zlecenie Frank'a... zauważyłaś jak jest podobna do mojej matki?
- Tak... - spojrzała na moją poparzoną rękę - bardzo Cię boli?
- Nie jest źle... mam kilkanaście aloesów w domu. Okłady z nich pomagają...
- Włosy mi odrosną?
- Powinny. Jeśli nie, to kupię ci perukę.
- Zaopiekuj się dobrze moją siostrą...
- Nie zamykaj oczu! - krzyknąłem widząc jak odpływa - Roxanne! Roxanne, nie umieraj! - potrząsnąłem ją... Nie reagowała... sprawdziłem oddech... Nie oddychała
Nie chciałem jej skrzywdzić, ale musiałem ją ratować... położyłem ją na ziemi i zacząłem reanimować...
- Roxanne błagam... - szepnąłem przez łzy
Po chyba 10 minutach jej oddech wrócił do normy. Położyłem ją na boku, po czym sam padłem wykończony na ziemię... Dziewczyna uchyliła oczy i spojrzała na mnie półprzytomnym wzrokiem
- Michael... czemu leżymy na podłodze? - zapytała słabym głosem
- Przestałaś oddychać... musiałem Cię ratować, a wyobraź sobie, że 10 minut reanimacji wykańcza...
- Dziękuję Mike... odwdzięczę ci się kiedy dojdę do siebie...
- Nie musisz... zależy mi tylko na tym, żebyście wszystkie były bezpieczne...
- Muszę się umyć...- spróbowała wstać
- Poczekaj, pomogę Ci... - pomogłem jej wstać i zaprowadziłem ją do łazienki - poczekaj tu...pójdę po Tami... wybacz, ale mam żonę i trochę niezręcznie było by mi popatrzeć na nagą ciebie... choć, nie ukrywam, jesteś piękna.
Poszedłem po Tamarę, bo ona, jako siostra Roxanne, nie czuła się tak niezręcznie jak ja...
***
Tamara zawołała mnie, gdy skończyły, a Roxanne siedziała w szlafroku...
Zaprowadziłem Roxanne do jej sypialni
- Dziękuję Mike
- Proszę... postaram się dowiedzieć, czy wasz dom nadal stoi i czy wasza matka żyje
- Po co? Wyrzucisz nas?
- Nie... jeśli ona nie żyje, dom jest twój... sprzedaż go... zostaniecie u mnie... Wiesz dobrze, że Tami przeszła piekło... chcę, żeby Nancy miała chociaż pozory normalnej rodziny. Żeby miała dziadka, miała babcię... cudowną ciocię... rozumiesz?
- Chyba tak... Mógłbyś mi coś obiecać?
- Co?
- Dopilnujesz, żeby Tami, jeśli się zakocha, nie brała ślubu z osobą, która ją skrzywdzi?
- Tak, ale czemu mam ci to obiecać?
- Wolę ci to powiedzieć, jeśli miałabym umrzeć.
- Jesteś młodsza ode mnie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro