Stay
Jednak ciągle zastanawiam się...
Tęsknisz za mną? Zapewne nie.
Zastanawiasz się co by się stało, gdybyś powiedział mi o tym wcześniej? Może bylibyśmy przyjaciółmi. Chociaż zapewne nadal kochałabym cię za mocno. Za bardzo jak na przyjaźń. Ale może nie cierpiałabym wtedy tak bardzo.
Jednak myślę, że uda mi się zapomnieć o tych wszystkich chwilach. O twoim przyjemnym dotyku na mojej dłoni. Takim delikatnym jakbyś bał się, że mnie skrzywdzisz kiedy chociażby pociągniesz za mocno za mą dłoń. Takim ciepłym, jakby miał za chwilę zniknąć.
Opuszkami palców przesuwasz po mym policzku, a świat wokół już się nie liczy. Wszystko znika. Jesteśmy tylko my. Razem. Zbliżasz się. Czuję twój ciepły oddech na ustach. Owiewa mnie. Czuję smak tytoniu, jednak nie przeszkadza mi to. Jest przyjemny. Drażni moje nozdrza. Twoje usta są coraz bliżej. Patrzę się dokładnie w twoje niebieskie oczy. Widzę w nich troskę i nutkę miłości. Nie jestem pewna czy twój wzrok jest skierowany w moją stronę. Przecież to nie realne... Nie mógłbyś pokochać kogoś takiego jak ja... Twoje miękkie, lekko zaróżowione usta dotykają moich. Pocałunek jest delikatny. Nasze usta współgrają idealnie, jakby były dla siebie stworzone. Twoje wargi smakują malinami, czuję się jak w niebie...
A jednak to tylko moja wyobraźnia... Twój dotyk znika, a ja czuję pustkę. Otwieram oczy i patrzę się przed siebię. Nie ma cię. Po moim policzku spływa krystaliczna łza. Zaczynam drżeć. Nie mogę opanować uczuć. Po chwili opadam na kolana zalewając się zimnymi łzami. Napływają do ust dostarczając mi nieprzyjemnego, słonego smaku. Jednak w tej chwili mi to nie przeszkadza. To nie ma znaczenia. Żadnego.
Upadam na bok. Słyszę głośny pisk w uszach. Boli mnie całe ciało. Nie mogę się podnieść. Nie chcę. Nie dam rady. Nie bez ciebie. Nie wierzę, że naprawdę mnie zostawiłeś. Odszedłeś, opuszczając mnie na zawsze. Jakbym była nic nie wartym pionkiem w twoim życiu, którego trzeba zbić. Zaufałam ci. A teraz leżę na zimnym gruncie zupełnie bez życia. Bez nadziei. Bez nikogo i niczego. Plecy mi sztywnieją, tak cholernie mnie bolą. Jednak nie wstanę.
Wyciągam przed siebie rękę, jakbym chciała chwycić wszystkie świecące na niebie gwiazdy. Odebrać im blask i w końcu stanąć na nogi. Coraz więcej mokrych kropli spływa mi po twarzy. Powoli rozmazuje mi się obraz przed oczami. Zamykam je wypuszczając więcej czystych łez.
Słyszę jego głos w mojej głowie. Mówiący mi jak bardzo beznadziejnym człowiekiem jestem. Jak bardzo żałuję, że mnie poznał. Jak bardzo chcę wykrzyczeć mi w twarz, że jedyne co robię to użalam się nad sobą. A ja płaczę tylko zwinięta w kulkę pośrodku tych wszystkich przekleństw.
Nagle grunt usuwa mi się spod ciała. Spadam w otchłań. Czarną odchłań. Czuję się w niej jak więzień. Nie mogę nic z siebie wydusić. Nie słyszę nawet własnego oddechu.
I w tym momencie w oddali widzę ciebie. Podnoszę się i biegnę. Nic nie widzę przez łzy, które wypływają ciągle z oczu. Krzyczę. Wręcz wrzeszczę. Z bólu i tęsknoty. Żebyś mnie nie zostawił. Abyś został. Zdzieram sobie gardło. Jednak ty obracasz się i powoli oddalasz. Nie słyszysz moich wrzasków. Mojego głosu. Nie chcesz.
Prawie znikasz z mojego pola widzenia. Jednak wiem, że tym razem nie mogę się poddać. Muszę walczyć. Potykam się i przewracam jednak nigdy nie przestaje biec. A z moich ust wyrywają się krzyki nawet jeśli wiem, że nic one dla ciebie nie znaczą. Nie obchodzi cię to.
Powoli cię doganiam. Wolno obracasz w moją stronę głowę. Już prawie widzę twój uśmiech. Ten piękny uśmiech. Wyciągam rękę, aby złapać cię za ramię. Już prawie wyczuwam materiał pod opuszkami. Już prawie...
Nagle wszystko znika, a ja otwieram oczy i budzę się ze snu z krzykiem. Widzę w blasku księżyca delikatny połysk łez kąpiących na me dłonie. Obejmuję się ramionami, jakby miało to mnie ochronić przed światem. Patrzę w szybę okna i w moje odbicie. Czuję odrazę i obrzydzenie. Opadam z powrotem na poduszkę. Powoli się uspokajam. I zapadam w sen. Zawsze ten sam...
* * *
Pisane w trakcie słuchania "Stay" - Chad Lawson.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro