Emma
MICHAEL
[05.09.1987]
Zostałem poproszony przez dyrekcję swojej dawnej szkoły o zrobienie dzieciakom z 9 klas lekcji o zagrożeniach, pierwszej pomocy itp... Ponoć nie dało się do nich dotrzeć i każdy nauczyciel kończył obrzucony papierem toaletowym, albo ochlapany bitą śmietaną.
W uzgodnieniu z dyrekcją i nauczycielami załatwiłem pseudo terrorystów, którzy mieli wpaść do szkoły, gdy ja będę usiłował wytłumaczyć tym dzieciakom, to czego nie chciały słuchać. Ot, zwykły trik psychologiczny.
Najpiejrw narobili wrzasku na mój widok, ale już dawno nie robiło to na mnie wrażenia. Nauczycielka, kobieta koło 40-stki, wyszła, zostawiając mnie z tą klasą. Jedyną klasą w szkole, do jakiej nikt nie umiał dojść. Więc zadzwonili po mnie... Super.
Usiadłem na biurku
- Dobra. To kto zgadnie, po co przyszedłem, dostanie...bilet na mój koncert - stwierdziłem, że inaczej się z nimi niedogadam.
Pomysły typu "żeby nam poznać moonwalk" były najczęstsze... Moją uwagę przykuła jednak cicha dziewczyna na końcu sali. Sprawiała wrażenie wyjątku w tej klasie. Zainteresowało mnie to, bo gdy do niej podszedłem, chłopak siedzący ławkę przed nią, stwierdził, że jest ona dziwna.
- Czemu tak twierdzisz? - zapytałem
- Jest z domu dziecka. I generalnie jest inna. Tylko się uczy, zamiast się rozerwać. - stwierdził chłopak
- Sądzisz, że jestem inny? Wyobraź sobie, że też się tylko uczyłem, gdy byłem w szkole. To raczej zaleta, że dziewczyna się uczy. - usiadłem obok niej - a ty masz pomysł, czemu przyszedłem?
- Bo nikt inny, nie wytłumaczy im pierwszej pomocy. - powiedziała nie śmiało
- Mamy zwycięzcę. - stwierdziłem - Liczę, że przyjdziesz. Bilet dam ci później, żeby nikt ci go nie zabrał.
Dziewczyna kiwnęła głową
- Dobra. Nie będę wam przynudzał... - podszedłem do tablicy i wziąłem kredę - Wiecie jakie są zagrożenia w dziejszych czasach, co nie?
Wykrzyczeli standardowe hasła jak "wojna" czy klęski żywiołowe...
Tekst jednego chłopaka mnie rozwalił...
- Mercury! - krzyknął
Zacząłem się śmiać
- Też może być... - stwierdziłem - dobra. A co wiecie o terroryzmie?
Martwa cisza. Nic dziwnego.. Nie był to znany czy popularny temat. "Dziewczyna z końca" podniosła rękę
- Chodzi im o pieniądze lub religię. - stwierdziła dziewczyna
- Dokładnie. Słuchajcie, jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w środku jakiejkolwiek akcji terrorystów, to się ukryjcie. Jeśli już was złapali, to słuchajcie ich i róbcie co wam każą... Starajcie się nie narażać swojego życia. Wy nie macie zginąć, nie chrońcie swoich rzeczy kosztem życia. Najlepiej będzie, jeśli będziecie robić wszystko, co wam każą i nie ...
Mój przegenialny (ironia) wykład przerwał dzwonek. O dziwo, młodzież wydawała się zawiedziona
- Idźcie na przerwę. Skończymy na następnej lekcji.
Całość była zaplanowana. Pięć minut przerwy miało minąć i zaraz po ich upływie do szkoły mieli wpaść podstawieni terroryści.
Klasa wyszła. W sali zostałem ja i "dziewczyna z końca"
- Nie idziesz na przerwę? - zapytałem
- Nie. Poczytam... - wyciągnęła z plecaka książkę
- Powiedz mi, czemu jesteś w domu dziecka?
- Moi rodzice nigdy mnie nie chcieli... Od urodzenia mieszkam w bidulu
- Daj mi adres tego domu dziecka.
- Po co? Adoptujesz mnie?
- Zobaczymy... Postaram się przynajmniej znaleźć ci dom... I spróbuję się dowiedzieć, czemu rodzice cię porzucili.
Na korytarzu rozległy się krzyki
- Co to było? - zapytała dziewczyna
Do sali wpadła reszta jej klasy.
Wyjrzałem z sali i przeraziłem się. Zamiast podstawionych terrorystów, byli prawdziwi z prawdziwą bronią. Zamknąłem drzwi.
- Mamy przesrane. - stwierdziłem - Musimy się tu zamknąć
- Po co? Ściągnąłeś aktorów, prawda? - zapytał jeden z chłopaków
- I w tym problem. Ściągnąłem, ale to nie oni. Dajcie mi klucz od drzwi
- Łap - dziewczyna wyglądająca na klasową lalkę rzuciła mi klucze.
Zamknąłem drzwi
- Teraz powinniśmy być bezpieczni... - stwierdziłem zastawiając drzwi ławką i krzesłami, przy okazji blokując ruchy klamki - zasłońcie okna, usiądźcie na ziemi i wyciszcie telefony.
Posłuchali. "Dziewczyna z końca" usiadła obok mnie
- Boję się... - wyszlochała
- Teraz cisza absolutna. - zarządziłem słysząc wojskowe buty terrorystów za ścianą
Przytuliłem zapłakaną "dziewczyną z końca" do siebie
- Otwierać! - krzyknął mężczyzna za drzwiami - bo będę strzelał!
- Ani drgnij - syknąłem do chłopaka, który chciał otworzyć drzwi
- Otwierać! - krzyknął mężczyzna, po czym zaczął walić w drzwi - Otwierać!
"Dziewczyna z końca" przytuliła mnie mocniej. "Lalka" zaczęła płakać
- Przeżyjecie. Im zapewne chodzi o mnie...W najgorszym przepadku, mamy co pić - wskazałem zlew - przeżyjemy...wy na pewno
***
Siedzieliśmy w zamkniętej sali, aż się ściemniło. Pod drzwiami sali stało dwóch terrorystów i pilnowali, żebym nie wyszedł... Miałem rację im chodziło o mnie...normalnie miałbym swoje dobro gdzieś i dał się porwać, ale narobiłem tej dziewczynie nadziei, że wyciągnę ją z domu dziecka...
"Dziewczyna z końca" zasnęła, podobnie jak kilka innych osób. Terroryści nie zamierzali nas wypuszczać. Ktoś musiał wygadać, że przyjdę...
***
Koło 00:00 Jeden z terrorystów krzyknął do mnie zza drzwi
- Jackson, jeśli wyjdziesz po dobroci, to nie zginie żaden z tych dzieciaków
Nie mogłem dać się zabić, teraz, gdy wszyscy napalili się na moją trasę...
[06.09.1987]
Dalej byliśmy uwięzieni w szkole... A ja byłem wykończony, bo zarwałem noc, pilnując tej klasy...
- Michael, my tu umrzemy? - zapytała "dziewczyna z końca"
- Nie sądzę... Oni się znudzą... musimy wytrzymać... Przepraszam was... - powiedziałem ze łzami w oczach - mogłem nie przychodzić.
- Nie jest źle... - stwierdziła "dziewczyna z końca"
- Gdybym był trochę mądrzejszy i nie przychodził do was... Ich by tu nie było...Oni chcą mnie zabić...
- Da się stąd uciec? - zapytała "dziewczyna z końca"
- Wentylacją chyba się da, ale na pewno jest tam pełno pajęczyn. Ktoś chętny? - (po kilku minutach ciszy) - no właśnie... Nie ruszymy się stąd... a jeśli ktoś spróbuje ich wpuścić, to każę im mnie zabić na oczach tego, kto ich wpuści. Ja wiem, że macie dość, ale ja też nie chcę tu siedzieć... Mam narzeczoną, zaraz jadę w trasę... Teraz nic mi nie da, że znam szkołę na pamięć, nic mi nie da znajomość 3 języków... Tyle jest warta nauka. Zabijcie mnie... czymkolwiek...
- Nie płacz... - "dziewczyna z końca" pocałowała mnie w policzek - Jeśli ciebie zabiją, to ja też dam się zabić.
- Nie musisz. Ja im starczę... - usłyszałem strzały, więc usilnie osłaniałem dziewczynę siedzącą przy mnie, ale i tak dostała w nogę, bo (nie wiem jakim cudem) kula przebiła się przez drzwi pod takim kątem, że trafiła w nogę "dziewczyny z końca", której, imienia dalej nie znałem.
Dziewczyna krzyknęła, ale natychmiast zakryłem jej usta dłonią. Opatrując nogę dziewczyny, tym co miałem pod ręką (między innymi swoim krawatem), słyszałem za ścianą akcję zatrzymania terrorystów. Dziewczyna spojrzała na mnie ledwie przytomnym wzrokiem...
- Adoptujesz mnie, jeśli przeżyję? - zapytała
- Tak... Przeżyjesz. Spokojnie. - otuliłem ją swoją marynarką
- Policja, jesteście bezpieczni! - usłyszałem zza drzwi.
- Moment! - odkrzyknąłem - wy - zwróciłem się do grupy chłopaków - zabierzcie barykadę. I otwórzcie drzwi. Ja biorę... - w dalszym ciągu nie znałem jej imienia... - ją na ręce.
Byliśmy wolni. Dziewczyna trafiła do szpitala, gdzie uratowali jej nogę, ale do końca życia miała kuleć...
[08.09.1987]
Bardzo szybko załatwiłem sprawę adopcji i przed moim wyjazdem na trasę, Emma była oficjalnie moją córką. Tak wreszcie poznałem jej imię.
- Dziękuję, że mnie uratowałeś... - powiedziała, gdy wszedłem do niej na salę
- Pamiętasz co ci obiecałem? Zobacz - podałem jej papiery adopcyjne.
- Adaptowałeś mnie? Dziękuję! - przytuliła się do mnie
- Tak... Adoptowałem cię... I załatwiam ci dokumenty na nowe nazwisko.
- Boże dziękuję...
- Niezły awans mi dałaś... - zażartowałem - ale już będzie dobrze. Wychodzisz jutro.
- Nie miałam ojca... Nie wiem jak mam cię traktować, nie znam granic...
- Oboje musimy się nauczyć... Wiesz... Musiałem porostu cię adoptować... Moja narzeczona ma na mnie focha i nie chce mieć dzieci, a nie mogłem słuchać co oni o tobie mówią. Po za tym ty pierwsza mnie pocałowałaś...
- To chyba twoje - wyciągnęła z szuflady krawat, którym opatrzyłem jej wcześniej nogę
- Dzięki... Boli cię jeszcze?
- Jest ok... Dostaję leki przeciwbólowe.
- Mam wrażenie, że tak miało być, że cię adoptuję... - przewracałem w rękach zakrwoawiony krawat - Popatrz. Też uchodziłem za kujona, ale przyjaźnili się ze mną, bo byłem sławny. Sama zobaczysz, że w twoim przypadku też tak będzie...jedziemy w trasę... Znaczy na jadę, a ciebie biorę ze sobą.
- Super. Czyli będę na twoim koncercie?
- Tak...
Para najpiękniejszych na świecie niebieskich oczu patrzyła na mnie...
- Skoro będziesz teraz moim ojcem,to media zaraz zaczną wrzeszczeć o moim istnieniu...
- Martwi cię to? Będę cię ukrywać tak długo, jak się da...
- Nie jest aż tak źle... Chodzi tylko o to, że zaraz oberwiesz za 16-latkę w domu. Powiedzą, że jestem twoją kochanką.
- A niech się w pocałują. My wiemy jak jest i to się liczy...
[09.09.1987]
Emma wyszła ze szpitala, a z racji, że byłem już jej ojcem, to lekarze zarobili autograf, bo musiałem podpisać jej wypis. Wyszliśmy wyjściem dla personelu, więc media nas niezdepały.
Emma była dzieckiem z domu dziacka, więc załadnych ubrań nie miała...
Zabrałem ja do galerii na zakupy, żeby mogła się ubrać w to, co się jej spodoba. Było dość wcześnie rano, więc w galeri niebyło tłumów, co było dla mnie plusem, bo mogliśmy wejść na luzie... Na całe szczęście, tego dnia grupa cosplayerów była w galerii rano, więc za selfie i autograf kryli, że ja to ja...
Emma zyskała przyjaciół, a ja uniknąłem mediów. Raj na ziemi.
***
Wróciliśmy do Neverland. Chwilowo Emma miała mieszkać w pkoju gościnnym, podczas gdy jej docelowy pokój był wykańczany.
Dziewczyna niewyglądałana kujona. Przynajmniej moim zdaniem... Nie powinno tak być, ale zauroczyła mnie. Była piękna, więc to co stwierdziła, że oberwę, bo uznają, że jest moją kochanką, naprawdę było prawdopodobne... Szczególnie przy jej rudych włosach...
Byłem zauroczony jej pięknem.
- Dasz radę wejść po schodach? - zapytałem widząc jak piąty raz przymierza się do wejśca na piętro - Chodź... - wziąłem ją na ręce i wniosłem po schodach... Na piętrze postawiłem ja na ziemii
- Dzięki - powiedziała patrząc mi w oczy. Utonąłem w nich - Jak mam do ciebie mówić?
- Jak chcesz... Rozumiem, że ciężko może być ci przestawić się na bycie moją córką... Słuchaj... 2 lata i rób co chcesz
- Znaczy za dwa lata mnie wywalisz z domu?
- Nie. Pozwolę ci zrobic co chcesz. Zostać albo odejść. Nie mogę cię zatrzymać na siłę...
- Ale ja chcę zostać z tobą... - przytuliła się do mnie - wiesz co się stało z moimi rodzicami?
- Od dyrektorki domu dziecka mam dane i numery do nich. Umówiłem się z nimi na spotkanie jutro, ale wiem już czemu cię oddali
- Czemu?
- Twoja matka miała 17 lat, gdy cię urodziłą... Nie chciała, najwyraźniej, marnować młodości na wychowanie dziecka. Niech żałuje. Ja żałuję, że nie adoptowałem cię 16 lat temu...
Zaprowadziłem ją do pokoju, gdzie przeznajbliższy tydzień miała mieszkać, bo po tym czasie jej pokój miał być gotowy.
- Mogę Ci mówić tatusiu? - zapytała siadając na łóżku
- Jeśli chcesz, to tak - odparłem opierając się o ścianę
- Ile jeszcze czasu będę musiałachodzić z kulami?
- Około 2 tygodni najmniej... Powedz mi...- usiadłem obok niej i objąłem ją jedną ręką - ty się uczyłaś bo chciałaś, czy dla ocen?
- Za mniej niż piątkę mogłam dostać karę...
- Lubisz się uczyć?
- Książki były ucieczką od myśli samobójczych...
- Czemu chciałaś się zabić? Ktoś cię skrzywdził? - zmartwiłem się
- Nie mogę powiedzieć... On mnie zabije...
- Nie bój się. Zadbam, żeby poniósł konsekwencje.
- Jeden z opiekunów mnie olestował... - szepnęła przerażona
- Pojedziemy do domu dziecka?
- Po co?
- Powiesz mi, który?
- On mnie zabije
- Masz tam przyjaciółki, tak?
- Tak...
- Pomyśl o nich. Jeśli teraz mi pomożeszgo ukarać, to już nieskrzywdzi żadnej dziewczyny. Pomyśl o swoich przyjaciółkach
- Jedźmy tam.
Z policją pojechaliśmy do domu dziecka i, jak się okazało, inaczej mogło by być gorzej... Gdy weszliśmy oczywiście zaraz oblazły mnie dzieciaki z domu dzieka. Rozumiem, pdobnie bym zaragowł na ich miejscu...
Nagle z korytarza wybiegła wybiegła zapłakana dziewczyna - miała poszarpane ubraia i zadrapania...
- Pomoocy! - krzyknęła rozpychając dzieci i przytulając się co mnie
Z korytarza wyłonił się facet, który, krotko mówiąc, na szczęśliwego nie wyglądał.
- Wróciłaś ty ruda dziwko! - krzyknął do Emmy
- Zostaw moją córkę w spokoju - odparłem
- To nietwoja córka, to zwykła dziwka
- Zostaw tą niewinną dziewczynę - zacząłem sie z nim szarpać i skończyło by się gorzej, gdyby nie policja. Rozdzielili nas, a jego aresztowali pod zarzutem molestowania Emmy i tej drugiej dziewczyny ...
Emma przytuliła się do mnie
- Dziękuję tatusiu... - szepnęła...jej piękne niebieskie oczy zaszkliły się
- Nie płacz skarbie... - usiłowałem ją uspokoić... - nikt już cię nie skrzydzi... jesteś moją kochaną córeczką. Nikt ci nie zrobi krzywdy...
- On mi groził, że mnie zabije... - wyszlochała mi w ramię... - on... tatusiu...
- Nie płacz... - pocałowałem ją w czoło... - już nikt cię nieskrzywdzi... tatuś cię obroni... mój Ty rudzielcu... - przeczochrałem jej włosy
***
Wróciliśmy do Neverland. Emma spojrzała na mnie
- Ty mnie adoptowałeś z litości? - zapytała
- Nie skarbie. - zaprzeczyłem - czuję po prostu, że powinienem być twoim ojcem...
- Masz jakieś książki?
- Jaki gatunek lubisz?
- Fantastykę, romantyczne i thrillery.
- To nie ma bata, jesteś moją córką. Idź do pokoju,zaraz ci przyniosę te książki...
Wziąłem tyle książek, ile się dało i zaniosłem do pokoju Emmy...
- Tu masz wszystkie, jakie mogą ci się spodobać. Co do szkoły, na czas moich tras koncertowych będziesz miała prywatną nauczycielkę. Co do pozostałego czasu, zdecyduj sama.
- Dzięki tatusiu - powiedziała przytulając mnie - co do szkoły, to i jak narazie jedziemy w trasę... pomyślę później...
Emma przejrzała książki i wybrała większość jako te, które chce przeczytać...
[10.09.1987]
Rano, o 8³⁰, byliśmy umówieni z rodzicami biologicznymi Emmy.
Teraz mieli po mniej-więcej 33 lata. Niewiele starsi ode mnie...
Po matce Emma odziedziczyła rysy twarzy i kolor oczu. Po ojcu kolor włosów...
Spotkanie było krótkie, bo chodziło tylko o to, żeby Emma ich poznała. Była już moją córką, co było widać po jej stosunki do nich. Traktowała ich jak obcych - w fakcie rzeczy tacy dla niej byli 16 lat...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro