Don't You Worry
13.11.1994
16²⁰
Zostaliśmy sami... planowałam powiedzieć mu o ciąży przy śniadaniu następnego dnia...
Teraz poszliśmy się przebrać w luźniejsze ciuchy... Gdy już byliśmy w dresach, Michael momentalnie pocałował mnie namiętnie w usta i posadził na komodzie
- Wierz mi, od kiedy tu byłaś poprzednio pragnąłem znów cię mieć dla siebie... - przerzucił moje włosy do przodu - pamiętasz jakie cudowne miałaś warkoczyki, gdy się poznaliśmy? - zaczął mi zaplatać włosy
- Pamiętam...
- Chciałbym, żebyś od jutra znów je miała... I ubierała strój uczennicy... - złapał za moją koszulę, której jeszcze nie zdążyłam przebrać i kilkoma silnymi szarpnięciami rozerwał ją, odrywając wszystkie guziki - Ale chcę jeszcze czegoś...
- Powiedz, a spełnię twoje najbardziej skryte fantazje... - zajęłam się drugim warkoczem
- Możesz być jednocześnie uczennicą i kotkiem? - powoli zsunął mi spodnie I majtki do kostek
- Jeśli tylko cię to uszczęśliwi
- Poprosiłem gosposię, żeby przez miesiąc od pogrzebu nie przyjeżdżała, a ochroniarzy, żeby jeśli nie zawołamy, nie wchodzili do budynku... - wyjął na wierzch swoje przyrodzenie i powoli się we mnie wsunął - Pobawimy się w dom... - poruszając się we mnie przytulał mnie i gładził po plecach... - Ugotujesz coś dla nas, prawda?
- O co tylko poprosisz...
Przenieśliśmy się na łóżko, gdzie przez chwilę namiętnie sie kochaliśmy, ale nagle usiadł z niesamowicie poważną miną... zrobiłam to samo domyślając się, że zapewne, chce mi coś powiedzieć... złapał mnie za ręce.
- Emma, powiedz mi tu i teraz. Jesteś ze mną z miłości czy żeby nie robić mi przykrości?
- Oddałabym za ciebie życie. Kocham cię nad wszystko.
- A będziesz tylko moja po kres wszystkiego?
- Po kres wszystkiego i jeden dzień dłużej.
Wziął coś z szuflady
- Czy zostaniesz moją dziewczynką? - pokazał mi cztery metalowe bransolety z metalowymi kółkami do mocowania liny, które jednocześnie zamykały bransolety
- Zawsze - dałam mu ręce, żeby zapiął mi bransolety w nadgarstkach, a potem też nogi, żeby zapiął mi bransolety w kostkach - będę twoja gdy tylko zechcesz...
- Wiem... - sięgnął po piątą obręcz i zapiął mi ją na szyi - skoro formalności za nami... - wstał ciągnąc mnie za sobą...
Rozebrał mnie i siebie poczym ubrał mi strój uczennicy i obrał mi na głowę opaskę z uszkami kotka... jeden pasek szedł w niej pod brodą, drugi z tyłu głowy (go dodatko przeplatając pod warkoczami), a trzeci był nieobowiązkowy i był kneblem zamykanym na maleńką kłódkę, tak jak dwa pozostałe (wszystkie miały ten sam kluczyk)
- Teraz musisz mi pomóc - stwierdził otwierając nowy koci ogonek - jak tam? - wsadził we mnie dwa palce - już mokra jesteś? Cudnie... - wyjął palce i przetarł korek od ogonka śluzem - przechyl się... wsadził we mnie ogonek, poczym przekręcił go, rozszerzając korek, tak, że tylko kluczykiem od kłudek moża go było znów złożyć by go wyjąć...
Kluczyk zawiesił sobie na sznurku na szyi
- Mrrrr - zamruczałam - czego pragniesz...?
- Ciebie, piękna... - usiadł na łóżku
Powoli złączyłam nas w jedno...
- Pozwól mi być od ciebie zależną... - położyłam jego dłoń na pasku knebla - zapnij to i mnie zwiąż, błagam
- Zejdź i marsz do kąta. Tam masz czekać na mnie tyłem do mnie
Posłuchałam go...
Gdy przyszedł, zapiął knebel poczym przywiązał linę do obręczy na mojej szyi, później wziął moje ręce do tyłu I jak najciaśniej dowiązał je do obręczy na szyi. Podniósł mnie, przeniósł na łóżko, posadził na jego środku poczym dodatkowo dowiązał mnie do baldachimu
- Teraz mnie uważnie słuchaj... - przywiązał sztuczny penis do poduszki - Ja idę po herbatkę i ciasteczka dla nas - podłożył to podemnie przywiązując mnie tak że nie mogłam zejść, jedynie wsadzić go głębiej - a ty zajmij się sobą - klepnął mnie w tyłek
Po jakiś 10 minutach wrócił
Uwolnił mnie, zdjął mnie knebel i podał kubek...
- Myślisz, że Diana wybaczyłaby mi Michelle? - zapytał
- Diana była cudowną kobietą. Mało, że wybaczyłaby ci Michelle, to najpewniej pokochałaby ją jak własne dziecko...
- Śniła mi się... była w jakiejś piwnicy... wrzeszczała... wołała mnie... wołała o pomoc... - rozpłakał się
- Mike... Ona teraz jest w lep...
Moje słowa przerwał mój telefon dzwoniąc... Seeley...
E: Tak Seeley?
S: Masz ojca pod ręką?
Był bardzo zdenerwowany
E: Tak, a co?
S: Daj mnie na głośnik
E: Już. Mów
S: Jared przyznał się jednemu z więźniów, byłemu księdzu, że nie zabił Diany Jackson, a jej siostrę bliźniaczkę. Według jego słów Diana nadal jest w domu, gdzie ją przetrzymywał.
M: Wiecie gdzie dokładnie?
E: Albo chociaż w jakim mieście?
S: Podejrzewamy jego dom w LA
E: Wysłałeś ATeków?
S: Tak... prosili, żebyś w tym uczestniczyła, jeśli znajdą miejsce ćwiartowania Amelyi Anderson, albo ślady pobytu Diany Jackson lub jej siostry
E: Wyślij mi adres... ogarniemy się i pojedziemy tam. Bye.
Rozłączyłam się.
- Zabiję Jared'a - stwierdził Michael.
- Później. Teraz martwmy się, czy mówił prawdę... minęły 2 tygodnie od odkrycia ciała... jeśli miała co pić, to najpewniej żyje.
Ubraliśmy się i pojechaliśmy pod adres podany przez Seeleya...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro