Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Cisza Gwiazd

Miał nadzieję, że lata szkolne będą lepsze niż jego życie do tej pory. Mylił się. Było tak samo, a może nawet gorzej.

Wolno gojące się świeże rany przypominały chłopakowi codziennie o wszystkim, o czym chciał zapomnieć, a pytania jego nauczyciela, Tsuhigomori'ego, 'co się stało', utwierdzały go w fakcie, że nigdy się już od tego nie uwolni.

Nie mówił. Nie miał zamiaru się zwierzać. Nie mógłby, nie wiedział jak, nie wiedział po co. Nie miał komu. Nie miał przyjaciela, nawet jednego, nawet szkoła go żadnym nie obdarzyła. Amane właściwie nie lubił samotności, ale nie próbował się z nikim na siłę zaprzyjaźniać. To prowadziło jedynie do rozczarowań, a chłopak miał ich już tyle, że łamał sobie kręgosłup, nie mogąc ich utrzymać.

Zawsze na świecie ktoś na kogoś lub na coś czeka. Na miłość, na przyjaciela, na dobre ciasto, na kotka, na szczęście. Ale Amane czekał jedynie na śmierć, jak na serdeczną przyjaciółkę, by go wzięła do tańca.

Otaczali go ludzie, wśród których był samotny. Stawał się przy nich cieniem samego siebie, i choć właśnie za to ich nienawidził, to wolał towarzystwo ich od Tsukasy.

Tłumił w sobie każdy impuls. Wszystkie emocje jakby w nim wymarły, zostawiając go całkowicie pustego. Chłopak zatopił umysł w książkach, skoro nie znalazł w ludziach żadnego oparcia. Uciekał do patrzenia w niebo, bo wszechobecna ciemność przypominała mu jego życie, a gwiazdy kojarzyły się z wielkimi ambicjami, jakie w sobie niegdyś pokładał. Zrezygnował z nich, bo przecież nie ma sensu się starać. Po co miałby? I tak wszystko się rozpadnie, więc lepiej nie tracić czasu.

I dlatego Amane tak bardzo chciał złapać gwiazdy, które uciekały mu spomiędzy palców. Patrzenie w nie było utopijne, sprawiając, że chłopak mógł zamknąć się w swoim świecie za wielkim murem, którego nikt nie mógł przekroczyć. Zamykał się na środku, trzymając w dłoniach szkatułkę ze skruszonym sercem i ukrytymi w nim enocjami. Otoczony tym, czego nie mógł zwalczyć, co podsysało piekło wokół niego. Piekło jest w nas, w środku. Mamy je w sobie dopóki nas nie pokona. A piekło, które tliło się w Amane było ogromne i niegasnące, uzupełniane wciąż przez jedyne uczucia, jakie wymykały się spośród ścian skrzyni i wspinały się po murze, bowiem smutek i złość były na tyle sprytne by uciec od Amane, który ciągle musiał je łapać, by stłumić je w sobie.

Niezbyt skutecznie.

Za murem nie było nikogo i niczego oprócz jego samego i gwiazd.

Amane czuł się najlepiej sam ze sobą i nie potrzebował do tego nikogo innego. Jego ambicje to gwiazdy, których nie mógł ułożyć w konstelacje.
Bo nigdzie nie pasowały.
Tak jak on sam, ale wiedział to od dawna.

A może wcale tego nie wiedział i tylko tak myślał.

Tłumił w sobie to wszystko, każdy płacz, każde oddechy śmierci na karku, każdy dreszcz, wszystkie impulsy. Następnie po nocach leżał na podłodze wypłakując oczy, bo tylko płacząc w samotności miał z tego radość. Tę złudną nadzieję, że jeszcze żyje. Nie był pewien, czy to dobrze. Rozpadał się na drewnianej podłodze i zalegał na niej jak śnieg na ziemi w bezwietrzną noc. Był zbyt słaby by to unieść, a jego serce było zbyt kruche, by szukać leków.

Nie miał po co.

Każdego poranka podnosił się z podłogi, wykrzywiał usta w obojętny wyraz, spuszczał wzrok, i starał się wyglądać jak przeciętny nastolatek, ale w środku zamierał.

Nienawidził tego. Nienawidził tej maski, którą musiał nosić. Nienawidził samego siebie i każdego człowieka. Nieprzyzwyczajony, nie rozumiał życzliwości –– spinał się i wzdrygał na każdy miły gest, a następnie karcił za własną głupotę.

Zazdrościł każdemu, kto posiadał chociaż okruchy szczęścia. Jego próby naprawienia swojego życia męczennika szły na marne.

Miał wrażenie, że wszystko szło na marne.

Był wiecznie zmęczony samym sobą. Czasami nie chodził do szkoły, bo siły miał tylko na leżenie na łóżku. Rodzice mu pozwalali, sądzili, że po prostu był wyczerpany i potrzebował odpocząć. W takie dni często zasypiał. Czuł wtedy, jakby chodził po chmurach wśród gwiazd. W nocy jeśli jakimś cudem spał, to zawsze miał koszmary. Podczas dni się wysypiał. Kochał ten lekki stan, który nie raz był dla niego ucieczką. Nic wtedy nie czuł, nic go nie raniło, nic nie bolało. Jakby umarł. Kochał to uczucie.

Tęsknił za gwiazdami i chmurami. Cały czas wpatrywał się tępo w okna, czekając na nie jak na drogich przyjaciół.

[A/N] jestem chora wiec wczesnie rozdzial
i takie pytanie jak ktos czyta: nie wiem czy jutro bede w szkole czy nie, wiec jak nie to chcecie rozdzial czy wolicie jak sa co te 2 dni?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro