𝓒𝓱𝓪𝓹𝓽𝓮𝓻 𝓣𝔀𝓮𝓷𝓽𝔂 𝓕𝓸𝓾𝓻
𝓟𝓸𝓿. 𝓜𝓲𝓻𝓪𝓫𝓮𝓵
Udało mi się załatwić wszystkie formalności dotyczące kupna mieszkania. Tym razem nie wynajmowałam, tylko kupowałam na stałe. Tak właściwie to ono było już moje. Dostałam klucze, a kartony z moimi rzeczami właśnie przyleciały.
Stałam na lotnisku i je odbierałam. Juan, Pedro i Charles nosili je do samochodów. Tym razem przyjechaliśmy dwoma, żeby zabrać wszystko za jednym razem. Na szczęście po naszej rozmowie w samochodzie i zapewnień Charles'a, że jestem z nim bezpieczna moi bracia uspokoili się. Wręcz zaczęli zgadywać go coraz bardziej po przyjacielsku, co odbierałam za dobry znak.
Po godzinie udało nam się zanieść wszystko do mieszkania. Wnieśliśmy wszystko do salonu i jak tylko zamknęłam za nami drzwi Pedro i Charles usiedli na kanapie.
- Tacy wysportowani a pokonały was pudła z ubraniami? - Stanęłam przed nimi zakładając ręce na piersi.
- Jak jesteś taka mądra sama mogłaś to nosić - odezwał się Pedro.
- Nie, ja was koorydynowałam.
- "Dziękuję za pomoc", wystraszyło by - Juan podszedł do mnie.
- Tak, tak. Dzięki.
- Niewdzięczna. - Poklepał mnie po głowie i położył na niej łokieć. Wyglądało to nadzwyczaj zabawanie, bo byłam od niego dużo niższa.
- Spierdalaj z tą ręką. - Odsunęłam się.
- Urocza jesteś kiedy tak się denerwujesz. - Pedro wstał z kanapy i położył mi dłoń na głowie.
- Wcale nie jestem urocza! Zabije cię! - W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech całej trójki. - Dlaczego nie staniesz po mojej stronie? - Spojrzałam na Charles'a.
- Bo oni mają rację kochanie.
- Uhh! - Wzięłam w ręce jeden z kartonów. - Jeśli już skończyliście się naśmiewać z moje wzrostu poprzenoście kartony.
- Ależ my wcale nie... - Zaczął Pedro, ale nie skończył bo wcisnęłam mu pudło, które kazałam zanieść do sypialni.
I tak spowrotem zagarnęłam ich do roboty. Roznieśli wszystkie pudła w odpowiedniej miejsca i pomogli mi powieści lustro na ścianie. Później Juan i Pedro musieli już iść, obiecując, że wpadną jeszcze jutro do mnie. Pożegnałam się z nimi. I zostałam sama z Charles'em.
- Dziękuję, że mi pomagasz. - Podeszłam do niego.
- Nie ma za co.
- Muszę jeszcze porozkładać ubrania, kosmetyki, papiery i cały sprzęt.
Przytulił mnie do siebie. Oparłam się o niego, zapadając się w jego obięciu. Było mi naprawdę przyjemnie.
- Spokojnie, masz dużo czasu. Nie musisz robić wszytskiego naraz.
- Ale nie chcę sobie zostawiać rzeczy. W poniedziałek muszę pojawić się w pracy i do tego czasu chcę mieć tutaj już wszystko ułożone.
- Jeszcze dużo czasu. Zostanę z tobą do wtorku, dobrze?
- Uhm... To chodź zróbmy już coś pożytecznego.
- Czy mały taniec na środku salonu uznasz za rzecz pożyteczną?
- Charles? Oco ci chodzi? - Zaczął mnie delikatnie kołysać. - Chcesz zatańczyć?
- Tak.
- Tu i teraz? Bez muzyki?
- Tu i teraz. Tylko ty i ja. A muzykę możemy sami sobie wyobrazić.
- Czasami ci odwala.
- To z miłości. - I zaczął ze mną tańczyć wolnego.
Tak naprawdę nie znałam żadnych innych tańców niż te z Kolumbii, dlatego dałam się całkowicie mu prowadzić. Nie było muzyki, więc nie gubiliśmy rytmu. Może był to dobry pomysł, bo całkowicie się rozluźniłam i uspokoiłam. Cały czas się uśmiechałam. Nie miałam pojęcia ile tak tańczyliśmy, jedną a może dwie wyimaginowane piosenki. Na końcu chłopak mnie jeszcze obrócił i gdy znów stanęłam twarzą do niego, pocałował.
- I jak? Lepiej?
- Dużo lepiej. Dziękuję.
- Czasami trzeba cię tak rozluźnić. - Uszypnął mnie delikatnie.
- Zabawne. - Zaśmiałam się. - Jesteś dobry w składaniu koszulek?
- Co?
- To chodź, trzeba się tym zająć.
꧁꧂
Przez cały weekend ogarniałam, układałam i sprzątałam rzeczy w mieszkaniu. Tak że w niedzielę wieczór już wszystko było gotowe. Charles we wszystkim mi pomagał. Starał się być cały czas przy mnie. Jedynym momentem gdy zajął się czymś na dłużej, był poranny trening w sobotę oraz w niedzielę. I jak się okazało poszedł pobiegać w moimi braćmi. Bardzo ucieszyłam się na tą wiadomość. Chciałam, żeby się zaprzyjaźnili.
W poniedziałek rano miałam napad stresu, siedziałam w kuchni z kubkiem kawy i panikowałam.
- Mira? - Charles wszedł do kuchni i zobaczył mnie w takim stanie. Wogóle nie byłam gotowa do wyjścia, mimo że zostało mi pół godziny. Siedziałam na krześle w piżamie i wpatrywałam się w parujący napój. - Hej? Wszystko w porządku?
- Tak...
- Przecież widzę, że nie.
- Być może...
- Denerwujesz się pójściem do pracy? - Usiadł obok mnie.
- T-tak!
- Dasz sobie radę. Przecież to nie jest twój pierwszy dzień.
- Teoretycznie nie...
- No właśnie. Mogę cię odprowadzić jeśli to poprawi ci nastrój.
- Mógłbyś?
- Oczywiście. To żaden problem.
- Dziękuję... - Dopiłam kawę do końca. - Chyba muszę iść się przebrać. - Spojrzałam na zegarek. - Shit.
Odstawiłam kubek do zlewu i pobiegłam do sypialni. Zaczęłam grzebać w szafie szukając czegoś nadającego się do założenia. Miałam się poraz pierwszy pojawić w firmie to musiało być coś eleganckiego ale bez przesady. Garnitur odrzuciłam na samym początku, ale po chwili do niego wróciłam. Założyłam spodnie od niego oraz wzięłam marynarkę, zamiast koszuli założyłam biały golf, w krawat też się nie bawiłam. Do tego trampki, chodziłam w trampkach wszędzie. Byłam gotowa. Pobiegłam jeszcze do łazienki i na szybko się pomalowałam, nic wyszukanego, trochę eyeliner'a i tuszu do rzęs. Po piętnastu minutach stanęłam przed Charles'em, który kończył jeść śniadanie.
- Jestem gotowa.
- Okej, to możemy... - Spojrzał się na mnie. - Wow... Wyglądasz, świetnie.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się. - Może poiwnnam związać włosy, mam jeszcze chwilę czasu?
- Nie musisz - Wstał i podszedł do mnie. - W rozpuszczonych wyglądasz ślicznie. - Pocałował mnie.
Poczułam jak w środku mnie rozlewa się przyjemne ciepło. Przytuliłam się do niego. Staliśmy tak chwilę. Później musieliśmy wychodzić.
Poszliśmy na nogach, żadne z nas nie miało tutaj swojego samochodu. Oczywiście zawsze można było zamówić taksówkę, jednak spacer nie był znów taki zły. Trochę mnie odstresował. Tak że kiedy stanęłam przed wejściem do budynku, czułam się już trochę lepiej. Pożegnałam się z Charles'em, który obiecał, że przyjdzie po mnie gdy skończę. Weszłam do środka.
To był jeden z bardziej stresujących ale zarazem ekscytujących dni w moim życiu. Poszło mi owiele lepiej niż myślałam. Zapoznałam się z resztą mojego team'u z którym miałam pracować przez następne kilka miesięcy. Dowiedziałam się szczegółów na temat projektu oraz jak ma on zostać wykonany. Poinformowano mnie, że mogę rozłożyć sobie grafik pracy na najbliższy miesiąc, tak że połowę dni mam pracować na miejscu drugą mogę spędzić w domu pracując zdalnie. Na koniec dostałam oficjalnie zaproszenie na jedną z nowszych premier Disney'a, która ma odbyć się w grudniu. A ja jako jedna z wielu osób latynoamerykańskich pracujących w Disney'u miałam swój mały fragment włożony w tą bajkę, szczególnie, że podchodziłam z Kolumbii.
Około 16 wyszłam z budynku uprzednio żegnając się z każdym z mojego dziesięcioosobowego team'u. Na zewnątrz obok parkingu czekał na mnie Charles. Tak jak obiecał.
- Heej - Podeszłam do niego i pocałowałam na przywitanie.
- Cześć kochanie. Jak ci minął dzień?
- Naprawdę świetnie. - Ruszyliśmy w stronę mojego domu, a ja zaczęłam opowiadać mu wszystko. - Charles mogę się o coś zapytać? - dodałam na sam koniec.
- Oczywiście. O co chodzi?
- Poszedłbyś ze mną na premierę?
- Jasne, jeśli tylko to nie problem.
- Nie, nie. To nawet nie będzie jakoś bardzo oficjalne. Dla mnie to będzie tylko pojawienie się w tłumie, ale nigdy nie byłam na żadnej takiej um... Imprezie i to dla mnie ważne, więc chciałabym żebyś był z tam ze mną.
- Pójdę z tobą wszędzie, gdzie będziesz chciała. - Uśmiechnął się do mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro