Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♪𝚝𝚠𝚎𝚗𝚝𝚢 𝚝𝚠𝚘♪

"Miał w swoich rękach cały jego świat, nie chciał jej stracić. Chciał ją jedynie chronić przed złem tego świata, pokazać jej prawdziwe uczucie na jakie jego aniołek zasługiwał."

░░░░░░░░░░░░░░░░░░░░░░


Kiedy miałam już zamiar zebrać się na odwagę i powiedzieć mu, że prawdopodobnie za miesiąc będę już w samolocie lecącym do Stanów zamarłam. Wyobraziłam sobie jak bardzo musiałby być zawiedziony, jak bardzo musiałby cierpieć gdyby się dowiedział.

Miałam zamiar wymyślić jakiś plan do tego czasu, albo chociaż nacieszyć się jego obecnością przez ten czas.

Nie chciałam go tracić, pragnęłam z nim zostać. W końcu mamy do nadrobienia tyle czasu, nie miałam nic do powiedzenia w kwestii przeprowadzki. Ojciec był zbyt stanowczy i wytrwały w swoich decyzjach.

- Rosie? - jego głos wyrwał mnie z zamyśleń.

- Tak? - wyglądał na zmartwionego.

- Chciałaś mi coś powiedzieć. - zauważył, nieco unosząc lewą brew.

- Już nieważne, jestem zmęczona. Będę się zbierać do domu. - odparłam, idąc w kierunku mojego domu. Taehyung ruszył za mną.

- Po co za mną idziesz? - spytałam po chwili.

- Odprowadzę cię. - odparł, drapiąc się nerwowo po karku. Czyżby było to dla niego niekomfortowe pytanie?

- Nie potrzebuje ochroniarza. - powiedziałam krótko, mając wrażenie że zabrzmiałam zbyt oschle. Kiedy chciałam już się odezwać i wyjaśnić, że po prostu nic mi nie grozi i może iść do domu odezwał się pierwszy.

- Chcę tylko mieć pewność, że wrócisz bezpiecznie. Jeśli to dla ciebie niekomfortowe, mogę iść kilka metrów od ciebie albo przejść na drugą stronę ulicy. - zmieszał się nieco.

- Nie, nie. Jest okej, miło z twojej strony. Dziękuję, że się o mnie troszczysz. - w końcu zdobyłam się na okazanie mu wdzięczności, na co wcześniej nie miałam okazji. Może też powodem było to, że najzwyczajniej w świecie starałam się ukryć poczucie wdzięczności do chłopaka za obawą okazania uczuć.

Odkąd pamiętam gdy okazywałam uczucia ojciec mówił, że mnie to osłabia. Mówił także, że człowiek byłby najlepszy bez uczuć. Jednak Bóg stworzył nas z wadami, między innymi są nimi uczucia. Prześladują nas i przeszkadzają w podejmowaniu racjonalnych i przemyślanych decyzji. Dlatego właśnie on się nimi nie kieruje, bo wiedzie to do samych niepowodzeń.

Jednak jakimś cudem jest z mamą, co prawda nie okazuje jej miłości. Współczuję kobiecie, że musi być z kimś tak nieczułym i oschłym. Właściwie podejrzewałam, że wytrzymuje z nim tylko i wyłącznie z przywiązania i z uwagi na mnie.

Nie chciała doprowadzić do rozpadu rodziny, tak jak to się stało w jej przypadku. Niezbyt często rozmawiamy o naszej dalszej rodzinie, bo to dla mojej matki dość drażliwy temat. Jej rodzice się rozstali gdy miała dziesięć lat, musiała być świadkiem awantur i nielicznych kłótni. Zapewne nie chciała dla mnie tego samego życia.

- Jesteś taka śliczna Rosie. - wypalił nagle. Zatrzymałam się gwałtownie w miejscu i na niego spojrzałam. Zapewne moja mina wyrażała teraz więcej niż jedną emocję. Czułam zawstydzenie, zdziwienie i dziwne motylki w brzuchu.

- Coś nie tak? - spytał, kiedy spuściłam wzrok na swoje buty.

- Nie.. po prostu..

- Cię zawstydziłem? - trafił w sedno.

- Muszę już iść. Dziękuję, że mnie odprowadziłeś. - odparłam, na co on tylko skinął głową i zamknął w szczelnym uścisku. Ten moment mógł trwać wieki, chciałam by tak było. W jego obecności moje problemy znikały, nie myślałam o kłótniach z ojcem, o przeprowadzce ani o plotkach krążących w szkole. Wtedy liczył się tylko on.

- Dobranoc Rosie, widzimy się w szkole. - powiedział cicho, muskając mój policzek swoimi miękkimi wargami. Przyjemne mrowienie prowadzące z tamtego miejsca rozeszło się po moim ciele.

- Dobranoc V. - uśmiechnął się uroczo gdy nazwałam go jego ksywką z dzieciństwa.

Stał przy bramie do momentu, w którym zniknęłam z jego pola widzenia.

Po wejściu do domu mój cały entuzjazm związany z możliwością bycia w towarzystwie chłopaka zniknął. Przede mną stał ojciec z miną, która wyrażała tylko jedno:

Masz kłopoty.

Używał jej zawsze wtedy kiedy coś przeskrobałam, zwłaszcza jako dziecko. Oj nienawidził gdy nie odrabiałam pracy domowej, byłam prawie pewna że szykuje się awantura.

- Roseanne, kim był ten chłopak? - jego ton głosu ociekał surowością.

- Nie powinno cię to interesować tato. - zdjęłam buty i zamieniłam je na domowe kapcie.

- Do jasnej cholery! Wałęsasz się po mieście z jakimś chłopakiem i późno wracasz do domu, on miesza ci w głowie dlatego jesteś przeciwna przeprowadzce! - krzyknął, a gdy chciałam wejść wgłąb domu uderzył dłonią w ramę drzwi.

- Chcę iść do mojego pokoju. - próbowałam swoją stanowczością przyrównać jego, jednak mój głos nawet w połowie nie był tak przekonujący jak jego.

- Jakoś nigdy się nie sprzeciwiałaś w kwestii wyprowadzki. - oburzył się.

- Jak ośmioletnia dziewczynka miała by się sprzeciwiać swojemu ojcu? Nie miałam nawet perspektyw, a co dopiero swojego zdania! Z resztą, kto wziąłby mnie na poważnie w tym wieku skoro nawet teraz gdy jestem pełnoletnia nie liczysz się z moim zdaniem? - poczułam ulgę, w końcu miałam okazję by mu wygarnąć to co ciążyło mi na sercu przez kilka lat.

- Jak śmiesz się tak do mnie zwracać? Nie masz za grosz szacunku! - podniósł na mnie rękę, którą złapałam i ścisnęłam w nadgarstku.

- Już nigdy mnie nie tkniesz. Jeśli ty nie masz do mnie szacunku, ja do ciebie też nie. Traktuję cię tak jak na to zasługujesz. - odparłam, będąc pewna swoich słów. Nie wiem skąd wziął się we mnie ten nagły przypływ odwagi, aczkolwiek czułam się pewna siebie tak jak nigdy dotąd. Musiałam to wykorzystać i się mu postawić. Jeśli nie zrobiłabym tego teraz, już zawsze traktowałby mnie jak swoją marionetkę.

Ojciec wpatrywał się we mnie niedowierzając. No tak, kto by się spodziewał że córeczka którą wykorzystywał jak pionka w swojej grze pokaże zęby i ośmieli się mu sprzeciwić.

Nie chcąc dłużej na niego patrzeć poszłam do swojego pokoju, wszystko wskazywało na to że rodzice pod moją nieobecność się pokłócili. Dlatego mamy nie było, zapewne pojechała do firmy zająć swoją głowę pracą i nie myśleć o problemach w domu.

Nie miałam już zamiaru być wykorzystywaną, nie będę brała udziału w chorym planie mojego ojca. Nigdy więcej.

Po kilkunastu minutach usłyszałam pukanie do drzwi.

- Rose, mogę wejść? - usłyszałam nieśmiały głos pani Kim.

- Już myślałam, że to ojciec.. - westchnęłam otwierając kobiecie drzwi, wpuściłam ją do środka i dałam zamknąć się w jej ramionach.
Była dla mnie niczym druga matka, w niektórych sytuacjach nawet bliżej niż moja prawdziwa.

- Słyszałam waszą rozmowę. - poklepała mnie po plecach.

- Myśli pani, że przesadziłam? - spytałam z niepokojem w obawie przed tym, że dostanę od niej surowy wykład o tym jak powinno się traktować rodziców.

- Żartujesz? To było genialne, twojemu ojcu już dawno nie zabrakło słów. A uwierz mi, znam go dość dobrze. Od zawsze miał niewyparzony język. - ucieszyłam się na jej słowa.

- Dziękuję to naprawdę.. - zamilkłam, gdyż poczułam jak kobieta robi się cięższa w moich ramionach. Z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej bezwładna.

- Proszę pani... Wszystko w porządku? - oderwałam się od niej, patrząc jak rozpaczliwie próbuję nabierać powietrza do płuc. Zaniemówiłam, a kobieta robiła się coraz bledsza.

- Proszę pani! Tato! Pomocy, coś się dzieje pani Kim! - krzyknęłam na cały dom, coraz bardziej obawiając się o zdrowie kobiety.






Ophelia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro