Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝐈

Ostatnia prosta.

Dwa tysiące sześćset trzy dzielone przez pięć...

Głowa mi pęka.

Pięćset dwadzieścia, cztery dziesiąte?

Niczego już nie jestem pewien.

Pięćset dwadzieścia, szczęść dziesiątych!

Ale mimo to, daję radę.

Odpowiedź...

Zawsze.

Dzwonek.

Perfekcyjnie.

— Odkładamy pióra. Możecie opuścić aulę, tylko pamiętajcie, by zostawić arkusze na ławkach. — Roznosi się głos profesora Radwańskiego, burząc panującą ciszę, przerywaną dotychczas jedynie szelestem kartek.

Naraz zrywa się parędziesiąt młodych mężczyzn i gna ku ogromnym drewnianym drzwiom, śmiejąc się i popychając. Pierwszy biegnie oczywiście Alek, tuż za nim Rudy. Wstaję, chowam swoje pióro do kieszeni, rzucam krótkie "do widzenia", nie oczekując wprawdzie odpowiedzi, i opuszczam salę. Kiedy mijam próg, widzę Janka, który prawdopodobnie wyprzedził kolegę, i teraz wdrapuje się na szeroką poręcz drewnianych schodów. Staje na niej i bez najmniejszego wahania zjeżdża jak skoczek narciarski. Następnie zgrabnie zeskakuje na półpiętro. Koledzy wiwatują. Parę sekund później zjeżdża także Dawidowski, ledwo unikając wpadnięcia na kolegę.

— Ależ wy jesteście dziecinni, chłopcy — mruczę i przewracam oczami, czekając aż tłum rozejdzie się i zwolni przejście do schodów.

— Oj tam, Tadeusz, nie przesadzaj! — odkrzykuje Rudy. — To ostatni dzień w tej szkole! Ostatnia szansa, by się wyszaleć!

— Ale właśnie napisaliśmy egzamin dojrzałości! Sama nazwa na coś wskazuje.

— A może ty też byś chciał spróbować, Zośka?

— Jeszcze czego! Nie zniżę się do waszego poziomu - odpowiadam z przekąsem i ruszam w kierunku schodów, do których przejście jest już możliwe, choć w głębi duszy zastanawiam się, czy może jednak nie powinienem ten jeden raz odpuścić.

— Nie daj się prosić! — nalega Rudy.

Zatrzymuję się, wzdycham i kręcę głową z rezygnacją. Nie wygram. Nie z nimi. Nie z Jasiem - najbardziej upartym harcerzem z całej Pomarańczarni, najbardziej upartym uczniem Batorego, a być może i najbardziej upartym Warszawiakiem. Raz kozie śmierci. Zawracam i wchodzę ostrożnie na poręcz schodów w asyście oklasków i wiwatów słyszalnych z półpiętra. Zastanawiam się jeszcze chwilę, ale okazuję się, że to już za późno na ostateczną decyzję. Nieprzygotowany, popchnięty przez Pawła, zjeżdżam szybko w dół i wpadam wprost w objęcia Bytnara.

— Nic się nie stało panience Zosi? — szczerzy się, wciąż trzymając mnie na rękach.

— Bardzo zabawne — ironizuję. — Możesz mnie już puścić?

— Nigdy!

Biegnie po schodach, wciąż silnie mnie trzymając, mimo mojej desperackiej próby wyrwania się z jego uścisku. W końcu odpuszczam, w gruncie rzeczy nie ma w tym nic złego. Gorzej by było, gdybyśmy spadli z tych schodów. A nuż zobaczyłby to któryś z profesorów! Cóż to byłby za wstyd!

Czasem zastanawia mnie, skąd ten drobny chłopak ma tyle siły. Alek pędzi za nami, zeskakując po dwa albo nawet trzy stopnie i śmiejąc się do rozpuku. Janek zatrzymuje się dopiero na dziedzińcu i dyszy. Korzystając z okazji, łaskoczę go, a on — zdezorientowany — puszcza.

— Ze mną nie wygrasz, Bytnar!

— Jeszcze zobaczymy! — daje mi kuksańca w bok, więc ponownie zaczynam go łaskotać. Śmieje się i próbuje się wyrwać, ale słabo mu to idzie.

— Hej, chłopcy, spokojnie!

— Czuwaj druhu! — Szybko się prostuję i podaję dłoń Zeusowi, który właśnie wyszedł z budynku szkoły.

— Jak tam poszły matury? — zadaje pytanie, które rozpoczyna bardzo długą dyskusję o wykresach, wektorach, układach i ogromnych liczbach. Potem także o równaniach i procentach, aż wreszcie o przecinkach, imiesłowach i paradoksach. Mija godzina, a my nadal stoimy na dziedzińcu. Kończą się tematy i rozmowa schodzi na inny, ciekawszy tor — obóz.

— Ja proponuję Tatry, ostatnio byliśmy w Karpatach - od razu wyrywa się Aleksy. — Moglibyśmy zdobyć Rysy!

— Wiedziałem, że to zaproponujesz! A może by tak w tym roku dla odmiany pojechać nad jezioro? — sugeruje z kolei Rudy.

— Ustalimy to na zbiórce — Zeus spogląda na zegarek - Psiakrew, jestem spóźniony! No cóż, pójdę na następny seans. Idziesz ze mną, Alek? Grają Doktóra Murka.

— Bardzo chętnie, ale umówiliśmy się już z chłopakami. Idziemy na łąkę.

— Możesz iść do kina, jeśli chcesz, Aluś. Pójdziemy sobie sami z Jankiem.

Patrzy na mnie pytająco, odpowiadam mu skinieniem głowy. Następnie przenosi wzrok na Rudego, który uśmiecha się szeroko i mówi:

— Jasne! Tyle nam mówiłeś, o tym filmie. Dobrze wiemy, jak bardzo chcesz go zobaczyć! Miłego seansu!

— Do zobaczenia w piątek, chłopaki! — cieszy się Dawidowski i znika po chwili z druhem Domańskim.

— To co? Kto pierwszy na łące...! — krzyczy Bytnar i rzuca się, ile sił w nogach do bramy wyjściowej.

Przewracam oczami. Dzieciak — myślę. Owszem, ale mimo to go uwielbiasz — odpowiadam sam sobie w myślach. Grymas na mojej twarzy zastępuje szczery uśmiech.

— Zaczekaj, pacanie!

⋆   ⋆   ⋆

Zapomniałam jeszcze dodać jako ciekawostkę, że w Batorym naprawdę tradycją było zjeżdżanie z poręczy po maturach. Tak. Na stojąco. Ale spokojnie, poręcz jest dość szeroka, więc było w miarę bezpiecznie. Chociaż dyrekcja pewnie tak nie uważała, bo dobudowano tam specjalne "przegrody", żeby nikt już stamtąd nie zjeżdżał. Prawdopodobnie i to nie zniechęciło uczniów i nadal zjeżdżają mimo przeszkód.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro