Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•5.Always and forever•

*rok 999, Nowy Świat, Melanie*

Musi gdzieś na tym świecie być ktoś kto może mi pomóc! 9 tysięcy lat szukam takiej osoby, jak narazie wszystko sprowadza mnie do tego miejsca. Tylko co w nim jest takiego niezwykłego? Nikogo tu nie ma!

Idę przed siebie już drugi dzień, noc spędziłam na drzewie, uwielbiam wchodzić na drzewa! Od zawsze jakoś ciągło mnie do wysokości. Ach, gdyby tak ludzie potrafili latać. Stanęłam, patrząc na błękitne niebo, które było lekko zasłonięte przez liście drzew, stałam gdzieś w środku gęstego lasu, lecz znalazłam się w miejscu, gdzie promienie słońca przepadają przez niewielką dziurę, na którą właśnie spoglądam. Oderwałam wzrok od nieba i rozejrzałam się wokoło siebie. Wcześniej nie zwróciłam na to tak wielkiej uwagi, ale w tej atmosferze, ten las wygląda na prawdę magicznie. Jednak nie pozwoliłam sobie na dłuższą przerwę i już po chwili szłam dalej, zostawiając za sobą to cudowne miejsce. Teraz drzewa rosły rzadziej i było więcej miejsca i światła. Postanowiłam, że coś zjem, może i jestem nieśmiertelna, ale jednak potrzebuje jedzenia, żeby trzymać formę. Upolowałam jakiegoś królika, co nie było dla mnie większym problemem, w przeszłości, kiedy jeszcze nie było takich małych królików, musiałam radzić sobie z większymi wyzwaniami. Jednak ewolucja działa i nie ma już żadnych tygrysów szablozębnych, które na każdym kroku czekają żeby zaatakować, a o mamutach to już nie wspomnę.

Rozpaliłam małe ognisko i przyrządziłam królika. Zaczęłam go spożywać. Zanim się obejrzałam, już byłam pochłonięta w myślach.
Pamiętam moje początki. 8 tysięcy lat p.n.e, to były czasy ciężkie. Nigdzie nie było bezpiecznie. Ludzi rzadko można było spotkać. Wszyscy ukrywali się w jaskiniach, albo innych kryjówkach. Takie były czasy. Nie pamiętam nic do mojego 19 roku życia. Dla mnie, moje życie zaczęło się od wydostania spod grubej tafli lodu w zamarzniętym jeziorze. Pamiętam, jaka byłam zdezorientowana. Nie pamiętam skąd się tam wzięłam, dlaczego, może to była moja kara? Tylko co takiego zrobiłam, że tam mnie wrzucono? Przecież nie miałam prawa przeżyć. Kim jestem? A może raczej Czym? Nie wiem. Wiem, że jestem nieśmiertelna, silniejsza niż zwykły człowiek, szybsza, zwinniejsza, mam przyspieszoną regeneracje, wyostrzone zmysły, potrafię zmienić się w wilkołaka kiedy chce, kiedy wykorzystuje któreś z moich zdolności, moje oczy zmieniają kolor na czerwony, potrafię również czarować, chociaż nad tym nie skupiałam się tak bardzo, owszem może i są przydatne czary, ale nie mam kogoś kto by mnie nauczył. Zawsze byłam sama. Owszem, miałam przyjaciół, ale im nie ufałam, wiedzieli tylko tyle ile musieli. Przysiegłam sobie, że nikomu nie pozwolę poznać prawdy o mnie. Nikomu. Przez całe dotychczasowe życie starałam się odkryć czym jestem. Ustanowiłam, że jestem przeklęta, nikt kogo spotkałam, nie był taki jak ja. Były wilkołaki, ale one nie żyły wiecznie. Nikt nie był taki jak ja.

Nie zauważyłam nawet kiedy zrobiło się ciemno, a ognisko już dawno zgasło. Westchnęłam tylko i posprzątałam po sobie. Wspiełam się na drzewo i przywiązałam sznurem, żeby nie spaść. Zasnęłam.

Obudziłam się równo ze wschodem słońca, zawsze tak się budziłam. Kiedy natura budziła się do życia, to ja też, kiedy zasypiała, ja z nią. Nie wiem dlaczego, ale od zawsze czułam jakieś powiązanie z nią. Może to dlatego, że jestem wiedźmą? Może.
Zeszłam z drzewa, napoiłam się i ruszyłam dalej.

*Time skip, 2 godziny później*

Idę tak już dosyć długo i nagle mój instynkt mówi mi, żebym się zatrzymała. Zrobiłam to. Wykorzystałam zmysł słuchu. Słyszę kogoś! Nawet nie jednego ktosia, a kilku! Czyżbym w końcu natrafiła na miejsce, którego szukałam? Teraz moim celem było znalezienie miejsca, gdzie mogłabym odpocząć, pożyć przez chwilę w spokoju. Jakaś siła mnie tu przyprowadziła, więc to musi być to. Ruszyłam za głosem ludzi. Słyszałam roześmiane głosy jakichś mężczyzn i kobiety. Gdy byłam już blisko, postanowiłam ruszyć dalej po drzewach. Nie chciałam się ujawniać, a taktykę skakania po drzewach, tak aby nikt mnie nie usłyszał, ani nie zauważył, miałam już opanowaną do perfekcji. Wtedy ujrzałam Jego. Jako pierwszą osobę, którą zobaczyłam był wysoki, no nie okłamujmy się , przystojny blondyn. Za nim biegła zgrabna, śliczna blondynka, chyba chłopak jej coś zabrał, bo upominała go, aby jej coś oddał. Są rodzeństwem? Za nimi bardziej opanowanym krokiem podążał, wysoki, również przystojny brunet.

-Niklaus! Oddaj ten wianek Rebece!-a więc blondyn to Niklaus, a dziewczyna Rebekah.

-Ach, drogi Elijah, bracie nie umiesz się bawić?-czyli ten trzeci to Elijah, wiem już, że ci dwaj są braćmi. Czyżby Rebekah była ich siostrą?

-Nik! Słuchaj się mądrzejszych od siebie i oddaj mi to!-uuu ale go pocisła, już ją lubię.

Bracia i dziewczyna zatrzymali się tuż pod moim drzewem, przez pewien moment bałam się, że mogą mnie zauważyć, ale nie chciałam już się usuwać, byłam ich ciekawa.

-Najdroższa siostro, a nie uważasz, że mi bardziej pasuje ten wianek?-acha! Wiedziałam! Czyli jednak rodzeństwo.

-Niklausie, nalegam, nie wygłupiaj się tak, nie jesteś już w wieku 5 lat.-powiedział opanowany Elijah.

-Elijah, z zabaw się nigdy nie wyrasta.-oznajmił z chytrym uśmieszkiem Niklaus.

-Proszę, chłopcy! Nie rozpoczynajcie znów tych nudnych sprzeczek.-rzekła Rebekah.

-Ależ Rebe-

-Niklaus!? Elijah!? Rebekah!?- nagle ktoś zaczął ich wołać, wszyscy zwróciliśmy wzrok ku osobie, do której należał ten głos.
Zza drzew wyszedł kolejny brunet, a ten skąd się urwał?

-Ach, tu się podzialiście, wszędzie was szukam.-powiedział.

-Jaki jest powód tego, bracie?-zwrócił się do chłopaka Elijah. Kolejny brat? Więcej ich matka nie miała?

-Matka was potrzebuje.

-Matka? A czegóż ona od nas żąda?-spytał tym razem blondyn. W tym czasie Rebekah chytrze wykorzystała sytuację i zabrała Niklausowi, podajrze jej wianek. Chłopak lekko zaskoczony zwrócił ku niej wzrok, a ta jedynie pokazała mu język i stanęła koło bezimiennego brata.

-Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Powiedziała mi tylko tyle, że mam was znaleźć i przekazać, że was poszukuje.

-Cóż, w takim razie nie karzmy jej dłużej czekać.-odezwała się Rebekah i pierwsza ruszyła, chyba do miejsca,gdzie przebywa ich matka.

-Rebekah ma rację, chodźcie bracia.-kolekny ruszył Elijah, a pozostała dwójka bez słowa ruszyła w tym samym kierunku.

Zaciekawili mnie, widziałam już różne rodzeństwa, ale teraz poczułam coś innego, coś czego nie potrafię określić. Pomału podążałam za nimi po drzewach, w bezpiecznej odległości. Przyglądałam się im i przysłuchiwałam, okazało się, że trzeci z braci ma na imię Kol. Kiedy zauważyłam już pierwsze zabudowania, znalazłam odpowiednie miejsce do obserwacji i zostałam tam, przyglądając się wszystkim. Wioska nie była zbyt duża, ale też i nie mała. Oprócz czwórki rodzeństwa, było jeszcze dużo więcej osób. Oglądałam ich wszystkich z odległości, przyglądałam się tym ludziom, zgubiłam gdzieś te osoby, którzy mnie tu przyprowadzili. Eh, szkoda, byłam ciekawa gdzie mieszkają.
Siedziałam tam cały dzień, tyle wystarczyło mi, aby stwierdzić, że jest to niezwykłe miejsce, inne niż wszystkie dotąd. Dlaczego? Nie mam pojęcia, tak czułam, to była moja intuicja, a jej jedynej ufam.

*Time skip, miesiąc później*

Już od miesiąca codziennie przychodzę w to samo miejsce i obserwuje mieszkańców. Wiedziałam już o każdym mieszkańcu, tyle ile mogłam ustalić z odległości. Większość to byli zwykli ludzie, jednak było kilka osób, którzy szczególnie mnie zainteresowały. Dowiedziałam się również, że niedaleko jest wioska wilkołaków, z którym żyją w zdodzie, już od 19 lat, ale to była taka dodatkowa informacja, żeby uważać. Wiedziałam już dużo o rodzeństwie, które widziałam miesiąc temu. Okazało się, że jednak matka ma ich więcej. Szóstka rodzeństwa, najstarszy to Finn, kolejny jest Elijah, następny Niklaus, Kol, Rebekah i Henrik, ich rodzicielką jest Esther, a ojcem wiking, Mikael. Nie wiem co jest w nich takiego niesamowitego, ale mnie zaintrygowali. Kolejnymi osobami to Tatia, wygląda na to, że jest to sobowtór Amary, trochę dziwnie mi się na nią patrzy, ponieważ znałam Amare, ale mniejsza z tym. Była jeszcze wiedźma, która najbardziej mnie zainteresowała pod względem przydatności do odkrycia czym jestem, jest potężną czarownicą. Cóż, może kiedyś się do niej zwrócę o pomoc. Narazie jednak wolę zintegrować się z mieszkańcami. Nie mam pojęcia co mam teraz począć. Nie mogę siedzieć na tym drzewie bez końca.

Właśnie skończył się dzień, większość ludzi już schowała się do swoich chat. Ja również pomału wycofałam się i ruszyłam do mniejsca, w którym nocleguje. Wspięłam się na drzewo i jak zwykle przywiązałam się do niego, po chwili zasnęłam.

Następnego ranka postanowiłam zrobić sobie przerwę z obserwacjami, w końcu ileż można? Już od dawna nie relaksowałam się, czuje zmęczenie tą rutyną. Znalazłam takie drzewo, żeby wygodnie się o nie opierało i było daleko od wioski. Nie miałam ochoty wchodzić na nie, miałam już dość po tym miesiącu. Oparłam się, zamknęłam oczy i wyłączyłam się, pogrążyłam w myślach, czego nie robiłam już od bardzo dawna. Brakowało mi tego. Zaczęłam myśleć o moich początkach. Kiedy wynurzyłam się z tego przeklętego jeziora, nie wiedziałam kompletnie nic o osobie, o czym kolwiek związanym ze mną, za to wiedziałam co to jest np drzewo, czy inne rzeczy, wiedziałam do czego służą, jakie są niebezpieczeństwa, za to nie pamiętałam czy kiedyś już miałam z nimi doczynienia, czy może kiedyś wspinałam się na to drzewo? Nie wiedziałam tego, to było tak frustrujące. Teraz się do tego przyzwyczaiłam, obojętne mi to kim byli moi rodzice, czy w ogóle ich miałam, nie obchodzi mnie to, zostawili mnie, czyli nie są godni mojej uwagi, tak sobie to przyjęłam i niech tak pozostanie.

Nagle ktoś zaczął mnie szturchać, nie, nie można było tego nazwać szturchaniem, to było miotanie moim ciałem, jakby świat się miał zaraz skończyć. A może się kończy? Nie wiem, muszę otworzyć oczy, żeby to sprawdzić. Hmm ciekawe kto zakłóca mój spokój. Eee nie ważne. ••• O matko! Ktoś mnie znalazł! Co teraz , co teraz , co teraz!? Serce zaczęło mi szybciej bić. Otworzyć oczy, czy może udawać martwą? Cholera! Dobra i tak mnie nie zabiją.

Otworzyłam pomału oczy, nie widziałam dokładnie twarzy osoby, bo miałam rozmazany obraz. Przynajmniej mężczyzna przestał mną trząść.

-Nic ci nie jest? Kimże jesteś?-zapytał znany mi już głos. Kiedy mój wzrok wrócił do normy, zobaczyłam... Mikael'a??? Co on tu-?

-Słyszysz mnie?-zapytał.

-T-tak...-zająkałam się, żeby udawać bezbronną dziewczynę. Typowa taktyka.

-Jak cię zwą?

-Moje imię to...-powiedzieć prawdziwe, czy lepiej nie?-... moje imię to Melanie.-raz kozie śmierć.

-Co tu porabiasz? Skąd przybyłaś?-nie za dużo pytań?

-Ach, nie wiem gdzie jestem, przybyłam z daleka, zgubiłam się i postanowiłam odpocząć pod tym drzewem.-ha, nieźle mi idzie ta gra aktorska.-Kim ty jesteś?

-Zwą mnie Mikael Mikaelson, mieszkam w pobliskiej wiosce, pozwól, że cię tam zabiorę.-przynajmniej mówi konkrety.

-Jeżeli to nie problem...

-Ależ skąd! Moja rodzina na pewno pozna cię z wielką przyjemnością!-rzekł podekscytowany. Miałam co do tego złe obawy, lecz nie pozostało mi nic innego jak przystać na jego warunki.

-Zgoda.-Mikael pomógł mi wstać i zaczął prowadzić w stronę wioski. Udawałam niepewną, cichą i wstydliwą, ażeby nie wzbudzać podejrzeń. Niby taki miły, ale doskonale wiedziałam jaki jest na prawdę, a zwłaszcza względem Niklausa. Żal mi go, na prawdę.

Doszliśmy już do wioski, właśnie do niej wchodzimy, niektórzy posyłają nam zaciekawione spojrzenia, nie dziwię się, w końcu nie codziennie do ich wioski ktoś przyprowadza obcą osobę. Doszliśmy do chaty rodziny. Przed nią na ziemi siedziała Esther, wraz z Rebekah, robiły wianki. Gdy byliśmy już blisko, obie podniosły na nas wzrok, kiedy mnie zobaczyły było widać ich zdziwienie, a zarazem zainteresowanie moją osobą.

-A kogóż to przyprowadziłeś?-pierwsza odezwała się Esther.

-Żono, córko, przedstawiam wam Melanie.-nieśmiało się przywitałam.-znalazłem ją pod drzewem, orzekła, że pochodzi z daleka i zagubiła się, więc zaproponowałem jej pomoc.-Obie kobiety patrzyły na mnie podejrzliwie, potem spojrzały na siebie.

-A więc udzielmy tejże pomocy.-ogłosiła Esther. Chwila, czy to znaczy, że będę z nimi teraz mieszkać? Rebekah nagle ożywiła się i podbiegła do mnie, chwyciła za dłonie i zaczęła wesoło skakać.

-Ach! W końcu będę miała towarzyszkę! Będziemy razem pleść wianki! Chodzić nad rzekę! Oh, ale się cieszę!-ja tylko lekko zdziwiona, ale z uśmiechem słuchałam o jej planach.

-Rebekah! Cóż ty uczyniasz? Najpierw wypadało by się przedstawić, nie uważasz?-pogardziła Esther.

-Oh! Tak, masz rację matko,-tu zwróciła się do mnie, ciągle trzymając me dłonie.-Nazywam się Rebekah, mam ogromną nadzieję, że się zaprzyjaźnimy!

-Jam jest Melanie, lecz to już wiesz, również mam taką nadzieję.-powiedziałam zupełnie szczerze. Rebekah tylko wesoło piskła.

-Melanie, to jest moja małżonka, Esther.-przedstawił żonę Mikael.

-Miło mi, oraz bardzo jestem wdzięczna, za przygarnięcie mnie.

-Oh, kochanie, nie musisz dziękować.

-Dobrze.

Nastała krępująca cisza. Nikt nie wiedział jak ją przerwać. Nie chciałam się odzywać, czekałam aż ktoś inny to zrobi.

-Ach, Melanie!-w końcu odezwała się Rebekah.-Musisz poznać moich braci!-oho, będzie ciekawie.

-Braci?-udawałam, że jestem zdziwiona tą wiadomością.

-Otóż to! Chodźmy, poszukajmy ich!-nawet nie zauważyłam, kiedy byłam już ciągnięta przez Rebekah w stronę lasu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie wiedziałam,że tak łatwo pójdzie zamieszkanie tutaj. Było to w planach, jednak nie sądziłam, że może to być takie proste!

-Rebekah, uważaj!-nagle usłyszałyśmy i gwałtownie pociągnęłam Rebekah ku sobie, strzała przeleciała zaraz przed naszymi oczyma i wbiła się w drzewo. O mały włos, a ta strzała wbita byłaby w głowę Rebekah. Całe szczęście, że ją odciągnęłam. W ułamku sekundy, reszta ferajny była przy nas i zaczęła zadawać pytania, czy nic Rebekah się nie stało i że powinna uważać na przyszłość. Chyba nikt nie zauważył mojej osoby, dziewczyna próbowała ich uspokoić, lecz marnie jej to wychodziło.

-Kim jest ta dziewczyna?-w końcu! Chwała bogu, ktoś mnie zauważył, a tym ktosiem był najmłodszy z rodzeństwa. No kto by pomyślał.
I nagle wszystkie oczy zwróciły się ku mnie i nastała cisza. Chłopaki przyglądali mi się uważnie.

-No w końcu! Dziękuję Henrik!-zawołała siostra.-bracia, to jest Melanie, Melanie to są moi bracia.-przedstawiła mnie Rebekah.

-Wybacz Rebekah, lecz potrafię się sama przedstawić.-powiedziałam żartobliwe, na co dziewczyna się uśmiechnęła i szepnęła ciche "wybacz".

-Więc, pozwól, że przedstawię ci moich braci. Od lewej, Henrik, najmłodszy z nas, Elijah, Finn, jest najstarszy, Kol i-po koli patrzyłam na każdego i posyłałam im uśmiech-Niklaus.-lecz gdy mój wzrok spotkał się z jego oczami, poczułam coś dziwnego,... a mianowicie chęć wypomnienia mu, że do cholery prawie zabił swoją siostrę!

-Rebekah, siostro my również potrafimy mówić.-stwierdził Niklaus, nawiązując do mojej poprzedniej wypowiedzi. Jednak na jego uwagę dziewczyna tylko coś prychła, a ja się zaśmiałam, po chwili do mnie dołączyła reszta gromady, nawet obrażona Rebekah. Czułam, że to początek czegoś wielkiego.

*Time skip, 1001 rok, Nowy Świat*

Minęły już dwa lata odkąd Mikael znalazł mnie pod drzewem, przyprowadził do wioski, a ja poznałam Mikaelson'ów. To były najbardziej zwariowane dwa lata mojego życia! Działo się tyle niesamowitych rzeczy! Potrzeba by było wiele czasu, aby o tym opowiedzieć. Właśnie siedzę z Rebekah oraz Tatią przy rzece i rozmawiamy o wszystkim. Mówiąc w skrócie co się działo: ogólnie bardzo zżyłam się z Mikaelsonami, są dla mnie jak rodzina, nawet w wiosce zaczynają mnie nazywać Melanie Mikaelson, czuje się z tego powodu jak najbardziej dumna, do mojej i Rebekah paczki dołączyłyśmy również Tatię, nadal czuję się w jej towarzystwie trochę nieswojo, wiadomo z jakich powodów, lecz już się przyzwyczaiłam do niej, jeśli chodzi o braci, to najbardziej chyba zżyłam się z Kolem i Niklausem, może i ciągle sobie dokuczamy, ale to jeszcze bardziej nas zbliżyło do siebie, oczywiście nie zaniedbuje również Finna, Elijah'a oraz Henrika, z nimi również mam przyjacielskie stosunki, najbardziej po Kol'u i Klaus'ie związana jestem z Henrik'iem, pomimo dużej różnicy wiekowej, no w sumie to z każdym z nich mam dużą różnicę, ale mniejsza z tym, dogadujemy się bardzo dobrze, z Elijah'em też często rozmawiam, a z Finn'em, może i nie przyjaźnie się aż tak, ale nie mamy nic do siebie jesteśmy na przyjaznych stosunkach, o, tak można określić naszą znajomość, jeśli chodzi o Mikael'a okazuje mu szacunek, bo jednak to dzięki niemu tu jestem, lecz w żadnym stopniu nie podoba mi się jak traktuje Niklausa, czasami mam ochotę go uderzyć, albo nawet zabić, nie ważne, po prostu żeby go powstrzymać, a z Esther, cóż chyba tą relacje można porównać na tą z Finn'em, chociaż ostatnio coś dziwnie się zachowuje, z resztą nie ważne, natomiast co do Ayany, tej wiedźmy, to jak narazie się do niej nie zbliżałam, to znaczy nie w takim stopniu, żeby wypytywać ją o to po co tu przybyłam, jeszcze nie czas.

-Hej! Mel, słuchasz nas?-zawołała do mnie Tatia, ups znowu się zamyśliłam hehe.

-Niechże zgadnę, znów odpłynęłaś?-zapytała z rozbawieniem i politowaniem Bekah. Ja tylko zaśmiałam się skrępowana.

-Ach, co my z tobą mamy.-dodała żartobliwe Tati.

-Wiecie, nie kazałam wam się ze mną przyjaźnić.-powiedziałam już odważnie. Dziewczyny tylko spojrzały na siebie i zaśmiały się, po chwili do nich dołączyłam.

-Hej, Mel!-usłyszałam wołanie Kol'a.

-Co znowu, ćwoku?

-Wymyśliłem genialny plan, moczoryju!-typowe, kiedy tylko rozmawiamy to dodajemy jakies "obraźliwe" przezwiska.

-Jaki, cioto?

-Nie tutaj, chodźmy na ubocze, świnio.-nie mogłam nic zrobić, Kol po prostu zaczął mnie targać za sobą. Dziewczyny przyzwyczajone do tego nawet nie zwróciły na nas uwagi. Kol dociągnął mnie do lasu i puścił, ja zirytowana , że mnie puścił i teraz mnie tyłek boli, posłałam mu wrogie spojrzenie. Jednak on się tym nie przejął. Kiedy Kol zaczął mi coś mówić, zauważyłam, że nigdzie nie widziałam jeszcze dzisiaj Klausa i Henrika, hmmm dziwne. Oby nic się im nie stało, bo ostatniej nocy była pełnia, chyba nie byli tacy głupi, żeby tej nocy kręcić się gdzieś na polu, prawda?

Nagle, dzięki mojemu super słuchowi, usłyszałam głos Klaus'a, ale to nie był żaden miły krzyk, tylko pełen bólu. Jak poparzona, zaczęłam biec w stronę skąd słyszałam krzyki, nie obchodził mnie już Kol, teraz liczył się tylko Klaus. Dobiegłam na miejsce, była tam już chyba cała wioska, przepchnęłam się przez tłum. Kiedy ujrzałam, co było powodem tego zamieszania, nie mogłam w to uwierzyć. Nie chciałam w to uwierzyć. Upadłam na kolana, łzy zaczęły lecieć mi po policzkach, nie obchodziło mnie nic, nie czułam nic tylko wielki ból, żal, smutek. Przede mną, leżało zmasakrowane, martwe ciało Henrika, mojego Henrika, zaraz obok niego siedział zapłakany i załamany Klaus, również cały we krwi, był lekko pokaleczony, ale żywy. Co się stało? Dlaczego Henrik nie żyje? Nie rozumiałam nic. Po chwili pojawiła się reszta rodziny, Rebekah zapłakana podbiegła do ciała Henrika, przytuliła je i zaczęła kołysać, tak jakby miała nadzieję, że dzięki temu on zaraz się obudzi. To było niemożliwe. Wstałam i podbiegłam do Niklausa. Dotknęłam jego policzka, chciałam aby spojrzał mi w oczy. Zrobił to. Jeszcze nigdy w niczyich oczach nie widziałam tyle bólu co w jego. Przez moment tak na siebie patrzyliśmy, powstrzymując łzy, lecz nie wytrzymałam i przytuliłam się do niego, znowu zaczynając płakać. Poczułam, że on też płacze. Spojrzałam na resztę, wszyscy, bliscy Henrika płakali.

Tego dnia wszystko się zmieniło.

Następnego dnia, odbył się pogrzeb Henrika. Wszyscy płakali. Oprócz mnie. Ja beznamiętnie patrzyłam się jak ciało mojego przyjaciela, młodszego braciszka, płonie. Jak odchodzi na zawsze.

Nikt nie był już taki sam. Starałam się wszystkich rozweselić, jendak oni tylko mnie odtrącali, obrażali, zwłaszcza Niklaus, czułam, jakby wszyscy mnie znienawidzili. Jednak, nie mam im tego za złe, rozumiem ich. Wiec postanowiłam już nie zawracać im głowy, wiedziałam, że potrzebują chwili samotności. Zajęłam się więc obserwacją, tak jak ponad dwa lata temu, gdy oglądałam ich z drzewa , z taką różnicą, że tym razem siedziałam na dużym kamieniu, gdzieś w środku wioski. Niektóre osoby wróciły już do codziennej rutyny, inni dalej byli załamani, albo tylko takich udawali, nie wiem. Najbardziej jednak zainteresowało mnie zachowanie Esther. Ona coś knuła, tylko co? Mikael stał się jeszcze bardziej ostry dla nie tylko Klausa,ale i innych.

Nastała noc, cały dzień  przesiedziałam na tym głupim głazie. No nic, pora pójść spać. Jednak nie było mi dane w spokoju dojść do chaty, bo gdy tylko zeszłam z kamienia, rzucono na mnie jakiś czar i odpłynęłam. Wiedziałam, że to była Ayana, tylko ona jest tu wiedźmą. Tyle że po jasną cholerę rzuca na mnie zaklęcie!? Może ciałem nie mogłam nic zrobić, ale duszą byłam w pełni gotowa. Okazało się, że z wiedźmą była jeszcze Esther. Ha, wiedziałam, że coś knuje! Lecz znowu pojawia się pytanie, czemu ja!?

Dalej nie mogłam nic zrobić, a czułam, że rzucają na mnie jakieś mocniejsze zaklęcie, pomału zaczęłam tracić świadomość. O nie, tylko nie to! Nie odpływaj, nie odpływaj, nie-! I odpłynęłam. Znakomicie. Teraz nie wiem co się ze mną dzieje. Pozostało mi nic, tyko czekać aż się obudzę.

W końcu, zaczęłam odzyskiwać świadomość i możliwość poruszania moim ciałem. Otworzyłam oczy. O mój Boże, co jest? Co się ze mną dzieje? Gdzie jestem? Czułam niepochamowany głód. Tyko czego? Czego tak bardzo pragnę? Co się ze mną dzieję!?

-O, widzę, że jednak się przebudziłaś.-podparłam się na łokciach i spojrzałam na posiadacza tego głosu. Jakie było moje nie ździwienie kiedy zobaczyłam Esther.

-Co żeś mi uczyniła!?-poczułam coś dziwnego, jeszcze większy głód, poczułam bicie jej serca, czułam jak krew płynie w jej żyłach. Krew. Tego pragnęłam tak bardzo, że aż bolało.

-Oh, nie martw się kochanie, dzięki tobie, już żadne moje dziecko nie zginie.

-Co-co masz na myśli?-probowałam się podnieść, ale niezbyt mi to wychodziło. Byłam osłabiona.

-Spokojnie za niedługo się przekonasz.-teraz coś mi się przypomniało. Już wcześniej się obudziłam! Też czułam głód. Lecz,... go zaspokoiłam. Potem Esther mnie zabiła. Chwila moment, ku'wa co!? Wróć, Esther mnie zabiła!? To znaczy już nie raz mnie ktoś zabijał, ale. ESTHER!? Co ona mi zrobiła?

-Masz.-podsunęła mi jakąś miskę. Od razu wyczułam co w niej było. Krew. Bez wahania wypiłam wszystko. Czułam się o niebo lepiej. Aaaa! Co jest!? Co ja mam w ustach!? Dotknęłam moich zębów. Kły? Co jest do cholery? Czym jestem? Nawet nie zauważyłam, kiedy Esther uderzyła mnie czymś w głowę. Zemdlałam. No poważnie? Znowu jestem nieprzytomna? Przynajmniej mam świadomość co się dzieje.

-Moja droga Melanie, dziecko, może tego nie dożyjesz, lecz właśnie uratowałaś moje dzieci.-że co znowu? O co jej chodzi? Ona wie w ogóle, że ją słyszę? Nah, pewnie, że nie idioto!-Bo widzisz, wszystko co tobie zrobiłam, a raczej dzięki tobie stworzyłam, przyczyni się do tego, aby nikt z moich dzieci już nie umarł. Dałaś im nieśmiertelność.-CO!? To niemożliwe! Jak!? Chwila. Czyli ja byłam królikiem doświadczalnym, żeby sprawdzić czy zaklęcie działa!? A co jeśli działa ono tylko dlatego,że już jestem nieśmiertelna?! Cholera, przecież ona ich nie uratuje, tylko zabije! Muszę coś zrobić! Nie mogę do tego dopuścić!-Cóż, wygląda na to, że czas powiedzieć, żegnaj...-obudziłam się, wstałam jak najszybciej tylko potrafiłam i podbiegłam do drzwi, wow nie powiem, teraz jestem jeszcze szybsza niż wcześniej. Już miałam się rzucić na Esther, lecz coś mnie zatrzymało. Cholera, kolejne zaklęcie! Na dworze było ciemno, ledwo widziałam jej twarz, miała tylko jedną pochodnię, no cóż zawsze coś.

-Esther, wypuść mnie!-krzyknęłam wściekła.-ty nic nie rozumiesz! Nie pomożesz im tym zaklęciem! Zabijesz ich!-jeszcze nigdy tak bardzo nie chciałam nikogo zabić jak w tym momencie. Czułam nagły przypływ złości. Kurde, co jest?! Opanuj się!

-Oj nie, to ty nic nie rozumiesz. Wybacz, lecz to już koniec. Muszę jeszcze ratować moje dzieci.-ku'wa! Co z tą babą jest nie tak!? O nie, co ona robi!?

-Żegnaj, Melanie.-powiedziała i rzuciła pochodnią prosto w chatę, w której byłam.

-NIE!!!-krzyknęłam, obejrzałam się wokoło próbując coś wymyślić. Ogień panicznie szybko zaczął się rozprzestrzeniać. Miejsce, gdzie przed chwilą stałam, było już całe w płomieniach. Gdy tam spojrzałam zobaczyłam jeszcze twarz Esther. Uśmiechała się jak diabeł, jeszcze w tym ogniu, to już w ogóle. Jakbym widziała Arcadiusa, tyle że w żeńskiej wersji. Stop! Nie myśl o tym teraz! Musisz się jakoś wydostać! Musisz ich uratować! Nie możesz pozwolić im zginąć! Nie kiedy tak bardzo ich kochasz! Widziałam już tylko kawałek sylwetki matki moich przyjaciół, oddalającej się, żeby za niedługo nieświadomie zabić swoje dzieci. Dobra, nie byłam pewna jak to działa, ale nie mogłam wykluczyć tego, że przeżyłam tylko dzięki temu, że jestem nieśmiertelna! Cholera, ogień zajął już całe pomieszczenie! Sufit się wali! O nie! Aaaaa-

-aaaaaaaa!-tylko tyle mogłam wydobyć z siebie. Umarłam. Nie wiem co teraz. Zawiodłam. Nie mogłam nic zrobić. A może mogłam? Ku'wa! To koniec!? Co się ze mną stało!? Nie. Co się stało z Klausem, Kolem, Elijah'ą, Finn'em i o boże, Rebekah! Nie nie nie nie nie nie nie nie nie...nie żyją? Co się z nimi teraz dzieje? Długo już tu jestem? Gdzie jestem? Widzę tylko ciemność. Dużo czasu minęło od mojej śmierci? Czy ja w ogóle umarłam?

Nagle otworzyłam oczy, nabrałam powietrza do płuc, zaczęłam oddychać, kaszleć, dusić się, zaczęłam... żyć. Żyć? O boże, żyć! Rebekah! Kol! Finn! Elijah! Klaus! Muszę ich odnaleźć! Cholera, gdzie jestem? Eh? Co to za-? Hyyy to ta chata w której byłam! Wydostałam się spod jej gruzów? Dobra , nie ważne. W którą stronę do wioski!? Myśl myśl myśl! Już wiem! Esther szła w tamtą stronę!

-Nie martwcie się, już idę.

*(Dop. Od autorki~)Podczas gdy Melanie "nie żyła", Esther przemieniła dzieci w wampiry, działo się to samo co w serialu, do momentu, gdy wymordowali całą wioskę, no wiecie o co mi chodziXD, noc przed przysięgą "always and forever", chyba dobrze mówię, jak nie to sorki hah*

Biegłam ile sił w nogach, musiałam zdążyć, nie mogło być już za późno, nie mogło. Usłyszałam jakiś szelest. Gwałtownie się zatrzymałam. Nasłuchiwałam. Nie wiedziałam co to. Nagle wpadła mi do głowy pewna myśl.

-Klaus?-zapytałam, lecz nie uzyskałam odpowiedzi. Zaczęłam wymieniać imiona.-Kol? Elijah? Rebekah? Finn? Tatia? Ayana? Mikael? Ktokolwiek?-ktoś na mnie wyskoczył, przygwoździł do drzewa. Spojrzałam na tego kogoś, chciałam go odrzucić, ale gdy zobaczyłam jego twarz... twarz Klausa... nie widziałam już tego Klausa, którego zapamiętałam. Do była twarz potwora. Czyli jednak Ester rzuciła zaklęcie. Nie umarli? Chwila. Też tak wyglądam?

-K-klaus?-nie powiem, byłam przerażona. Nie tym, że mógł mnie zabić, lecz tym że ON chciał mnie zabić. Mój Niklaus. Kompan, przyjaciel, najważniejsza osoba w moim życiu. Właśnie próbuje mnie zabić?- K-klaus! To ja! Melanie! Opanuj się!-przytrzymał dłonią moją szyję, zaczęłam się dusić.-K-k-klaus, ppproszę, nie rrób tego, wwiem, że ppotrafisz się ah oppanować.-nie mogłam w to uwierzyć, że właśnie ON próbuje mnie teraz zabić. Nie stawiałam się. Ciągle miałam nadzieję, że tego nie zrobi, że się opamięta, puści mnie i zacznie mnie przepraszać, a ja go przytulę i powiem, że nic się nie stało... ale chyba ta wersja pozostanie tylko w mojej wyobraźni.-K-klaus nie!!!-Niklaus właśnie wgryzł mi się w szyję. Wysysa ze mnie krew, ciągle błagam go żeby przestał i się opamiętał. Czuje jak z krwią, którą pożywia się właśnie Klaus, odpływa moje życie. Już kończy. Czuje jak tracę siły. Nie mogę się ruszyć. Nie mogę nic zrobić. Ostatkami sił, wypowiadam tylko szeptem dwa ostatnie słowa.-żegnaj, Klaus.- koniec. Umarłam. Mój duch pojawia się zza Klausem. Teraz mam perspektywe osoby trzeciej. Widzę jak odrywa się od mojego martwego ciała. Podchodzę do niego, żeby spojrzeć na jego twarz. Zaczyna normalnieć. Już w żadnym stopniu nie przypomina potwora, którym przed chwilą był. Patrzy na moją twarz. Wygląda na zdezorientowanego. Zaczyna potrząsać moim ciałem i krzyczy moje imię, chyba ma nadzieje, że jednak żyje. Widzę łzy w jego oczach. Teraz już spływają ciurkiem po jego policzkach. Mieszają się z krwią. Moją krwią na jego ustach i brodzie. Spogląda na moją szyję, widzi na niej dwie dziurki, dotyka swoich ust, krew zostaje na jego opuszkach palców, patrzy na nie, załamuje się. Opada na kolana przytulając moje ciało. Właśnie uświadomił sobie, że mnie zabił. Słyszę jego błagania, przeprosiny. Klękam koło niego. Dotykam jego policzka, świadoma, że tego nie poczuje, ani nie usłyszy słów, które zaraz mu powiem.

-Wybaczam ci.-całuję go w czoło. On dalej płacze. Słyszę jak reszta go nawoływuje. Widzę jak wybiegają zza krzaków, krzycząc, że muszą już uciekać. Widzę jak patrzą na Klausa, a potem na mnie. Oni również zaczynają płakać. A ja? Odwracam się. Odchodzę. Odchodzę na zawsze. Wiem, że za niedługo się obudzę. Żywa. Melanie, która ich znała, kochała, umarła wraz z wysysaną krwią przez Klausa. Jak na razie usuwam się z ich życia. Czuje, że.... właśnie, nic nie czuję. Tylko pustka , pustka, którą kiedyś wypełniali oni. Rodzina Mikaelson.

Teraz patrzę na mój pogrzeb. Beznamiętnie patrzę, jak rodzeństwo stoi wokół stosu, na którym płonie moje ciało. Czuje ich ból, żal, smutek, łzy. To nie miało się tak skończyć. Nie tak miała skończyć się historia Melanie i Mikaelson'ów! Gdzie są moje uczucia? No gdzie? Nagle wszystkie emocje z tej nocy wpadają we mnie ze zdwojoną siłą. Upadam na ziemię i płaczę. Skulam się w kłębek, jak małe dziecko, które boi się burzy. Wypłakuje wszystkie te emocję. Żałuję, że mnie teraz nie widzą. A może to dobrze? Nigdy nie lubiałam okazywać słabości. Lecz czułam, że przed nimi mogłam się otworzyć, pokazać prawdziwą mnie. Co się teraz ze mną stanie? Co poczne? Nie wiem. Na razie popłaczę, a potem się zobaczy.

-Bracia...-wyłapuje głos zapłakanej Rebeki.-nie pozwólmy, aby wszystkie te ofiary, Tatii, matki.... Melanie, poszły na marne! Żyjmy tak jakbyśmy mieli każdy dzień naszego życia darować im, pamiętacie słowa Mel? Zawsze i na wieczność?-oh, teraz pamiętam.

*Flashback, Melanie*

-ahahahaha!-siedzimy wszyscy przy rzece i śmiejemy się z wygłupów Kola, jak zwykle robi z siebie idiote, za to go kocham. Mówiąc wszyscy, mam na myśli: mnie, Kola, Klausa, Rebekah, Elijaha, Henrika, Tatia, nawet Finna!

-Och, bracie, czy byłbyś łaskaw choć przez chwilę nie robić z siebie idioty?-zapytał (a to ci nowość) roześmiany Elijah.

-Pytasz się dzika, czy sra w lesie, odpowiedź jest prosta, nie!-odpowiada za Kola Rebekah. Wszyscy wybuchają śmiechem.

-Hej... słuchajcie...-próbuję coś powiedzieć kiedy zaczęli się opanowywać.

-Co jest Mel?-pyta Finn.

-Wiecie, przybywając tutaj, nie pomyślałam, że spotkam tu takich niesamowitych ludzi jak wy... chciałabym, żeby było już na zawsze tak jak teraz...kocham was ludzie.-powiedziałam prosto z serca. Wszyscy patrzyli na mnie, chyba nie wiedzieli co powiedzieć, więc powiem to za nich.-słuchajcie, obiecajcie mi, że nigdy przenigdy się nie rozstaniemy, będziemy razem iść przez świat, będziemy razem, zawsze i na wieki?-ciągle na mnie patrzyli bez słowa, zaczęłam się zastanawiać czy ich nie zawiesiłam. W końcu zaczęli po sobie patrzeć i uśmiechać. Wrócili wzrokiem na mnie i Klaus w imieniu ich wszystkich powiedział:

-Always nad forever, obiecujemy ci to, Melanie.- po tym wszyscy się przytuliliśmy i znowu zaczęliśmy się śmiać. Nawet nie wiedzieli ile to dla mnie znaczy.

*Koniec flashbacku*

To wszystko działo się pół roku temu. Byliśmy szczęśliwi. A teraz? Patrzę na nich, jestem martwa, oni palą moje ciało, Henrik, Tatia nie żyją. No tak... przecież obiecali.

Wiecie... nie składa się obietnic, których nie potraficie dotrzymać. Bo potem zwykłe "przepraszam" nic nie znaczy.

To właśnie robią w tej chwili. Przepraszają, że nie dotrzymali obietnicy i składają nową...

-Obiecujemy ci Melanie..., Tatio,... Henriku...-zaczął Finn i chwycił Kola za rękę.

-... Że, o was nigdy nie zapomnimy, będziecie zawsze żyli w naszych wspomnieniach...-kontynuował Kol, chwytając Rebekah za rękę.

-... będziemy żyć dalej, dla was, odnajdziemy miłość...-mówiła dalej Bekah, chwytając Elijaha.

-...nie pozwolimy, aby cokolwiek, ktokolwiek nas poróżniło, nigdy...-ciągnął Elijah, wyciągając dłoń w stronę Klausa.

-...zrobimy wszystko, aby chronić naszą rodzinę, będziemy razem, do końca,...-powiedział Klaus, chwytając za wyciągniętą dłoni Elijaha.

-...ALWAYS AND FOREVER.-zakończyli wszyscy razem, trzymając się za ręce, stojąc przed dalej płonącym stosem z moim ciałem.

To wszystko, ta ich przysięga, wyglądała tak majestatycznie. Patrzyłam na to wszystko z wielkim podziwem, klęczałam ale widziałam i słyszałam każde słowo, każdy gest bardzo dokładnie. Pomimo, że nie widziałam, to mogłam wyczuć obecność Tatii i Henrika. Wiedziałam, że czują to samo co ja. Ogromną dumę. Patrzyłam cały czas na nich trzymających się za ręce z determinacją w oczach. Ostatnia, pojedyńcza łza spłynęła mi po policzku, uśmiechnęłam się i nastała ciemność. Ich Melanie właśnie odeszła.

*O mój boże! 5195 słów💪! 6 godzin, żeby napisać ten rozdział! Mam nadzieję, że się podoba, bo na prawdę, ciężko było go pisać, bo miałam to wszystko w głowie, ale żadne słowa nie mogły opisać tego, a zwłaszcza ostatniej sytuacji. Nie wiedziałam jak to napisać. Postarałam się jak najlepiej to zobrazować. Najpierw próbowałam jeszcze pisać takim starym językiem, ale coś mi nie wychodziło i stwierdzilam, że walić XD.
No, to tyle jak na razie, do następnego! Papatki👋*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro