•41. Ty żyjesz! •
*z góry przepraszam, gdyż ten rozdział może wydać się niezbyt satysfakcjonujący po tak długiej przerwie ale tyle byłam w stanie wymyślić na ten moment no i plus głupia przemowa na końcu, którą śmiało można pominąć, bo po prostu mówię tam jakieś głupoty. Ale cóż,
miłego czytania i z góry dziękuję za uwagę!*
- Melanie!?
Ledwo co do moich uszu dotarł ten dźwięk a już byłam zgniatana, tak, dosłownie zgniatana przez Damona.
- Oooo mój Boże! Co się z tobą działo!? Gdzie byłaś!? Czyja to krew!? Dlaczego tak znikłaś!?- słuchając paplaniny Damona kącik moich ust drgnął lekko do góry przez ułamek sekundy. Nie ma takiego słowa, huh, Loren? - Ty żyjesz! . . . Zaraz, ty żyjesz!? - krzyknął i trzymając mnie nadal w silnym uścisku, odsunął się nagle na odległość ramion, przeszywając mnie zmieszanym wzrokiem od dołu do góry, od góry do dołu, od dołu do góry, i tak jeszcze z pięć razy, aż w końcu wzrok ustał na mojej twarzy. Uniosłam brwi, zdziwienie i zmieszane widoczne na moje twarzy. Przeniosłam wzrok na osoby stojące w kompletnej ciszy (prawdopodobnie zbyt zaskoczeni, by cokolwiek z siebie wydusić) za starszym Salvatorem, posłałam lekki uśmiech w ich stronę (pomachałabym nawet, gdyby moje ramiona nie były tak mocno ściskane przez pana Chodząca Paranoja), jednak nikt nie śmiał się odwzajemnić gestu.
I wtedy spojrzałam w prawo. Nagle, z niewiadomego powodu, tlen przestał docierać do płuc, serce zaczęło bić w prędkości godnej Zygzaka McQueen'a, a wszelkie komórki w mózgu przestały działać. Wyglądało na to, że jedynym działającym organem były oczy, które pomału, niepewnie błądziły po postaciach osób, od których uciekałam tysiąc lat.
Z widoku osoby trzeciej musiało to wyglądać jakbyśmy (ja i pierwotni) zapadli w jakiś swego rodzaju trans.
Każde z nich patrzyło na mnie z niewyraźnym wyrazem twarzy, gdybym miała oceniać, to dostali by nagrodę za najlepszą poker face jaką w życiu widziałam. Patrzysz, i nie wiesz czy są wściekli, smutni, zmieszani, zaskoczeni, aczkolwiek śmiało można stwierdzić, że pewnie w środku wszystkie te emocje i wiele więcej aż wirowały, niczym huragan. Skąd można to wywnioskować?
Oczy.
To zawsze są oczy.
Nie ważne jak bardzo walczysz, by coś ukryć, oczy zawsze obrazują wyraz twojej duszy.
Pierdolone oczy.
A ja? W moich oczach, bez zastanowienia, można było wywnioskować jedną, pewną rzecz.
Strach.
Nagle, nieprzewidzialnie, i kompletnie niechcianie, ogarnął mnie strach. Czułam jak rozlewa się po całym moim ciele. Dopiero w tym momencie dobiegła do mnie powaga sytuacji. Wiem, że już byłam dosyć blisko nich w pewnych sytuacjach z ostatnich dni, więc nie powinno to mieć na mnie takiego wpływu. Ale patrzenie na nich, nieświadomych mojej obecności, z odległości, a patrzenie im prosto w oczy, kiedy są BARDZO świadomi mojej postaci stojącej ledwo pare metrów od nich; to dwie zupełnie różne, nie w sposób porównywalne sytuacje.
Przełykając po chwili ślinę z nerwów, czułam jakby było słychać odgłos tego dźwięku na kilometr. Znacznie głośniej niż miałam to w zamiarze, co sprawiło całą to są sytuację jeszcze bardziej napiętą i niezręczną.
Co teraz?
Co kurwa teraz?
Powiedzieć coś?
Nie, lepiej nie, jeszcze powiem coś głupiego.
... ale ktoś prędzej czy później musi odezwać się pierwszy.
Czy jak zrobię to pierwsza, to pomyślą, że jestem zdesperowana?
A jeśli w ogóle się nie odezwę to, że jest mi to obojętne?
Wcale nie jestem obojętna! Ani zdesperowana!
.
.
.
No, może trochę zdesperowana.
Co ty gadasz? Zdesperowana? Padłaś na głowę!?
Możliwe. A jak nie, to ktoś pewnie mi zaraz przywali.
Zakład, że to będzie Kol?
Obstawiałabym raczej Rebecę.
Ah, tak. Pewnie tak.
Może połączą siły i uderzą z podwójną siłą?
A Klaus Cię dobije.
A Elijah'a?
Wystarczy jego wzrok.
Racja, straszne zjawisko, zwłaszcza jak jest skierowane w twoją stronę.
No nie? Superman i jego lamerskie lasery mogą się schować w porównaniu z tymi oczami ciskającymi piorunami.
Facts.
- A! Kurwa co..!? - moja konwersacja z, kimkolwiek cokolwiek to było, została nagle brutalnie przerwana przez rękę Damona, która przywaliła mi w tył głowy. Ruch ten ewidentnie obudził mnie z stanu dziwnego zamyślenia, w którym znajdowałam się Ojciec wie ile.
Spojrzałam na, widocznie zirytowanego chłopaka spode łba.
- Twoja osobowość jest na prawdę bipolarna, zauważyłeś?- mruknęłam niezadowolona i zaczęłam masować tył głowy, który został tak haniebnie zaatakowany. - Dosłownie, jakieś , nie wiem ile? 2? 2 minuty temu byłeś cały "oh! Melanie! Wszystko w porządku? O matko ty żyjesz! " A teraz mnie bijesz?! Chłopie, na twoim miejscu poważnie zaczęła bym rozmyślać nad wizytą u psychiatry.
Posłałam mu urażone spojrzenie, które spotkało się z łagodniejszym już wzrokiem Damona. Uśmiechnął się sprytnie i obrócił w stronę reszty ferajny, która stała za nami w kompletnej ciszy jedynie przyglądając się naszej wymianie zdań. Szczerze mówiąc, to gdyby Damon nie zwrócił na nich uwagi to kompletnie zapomniała bym o ich obecności.
- Dobra ludzie! Wszystko z nią w porządku! Użycie sarkazmu równa się zdrowy umysł, zdrowy umysł równa się zdrowy duch, czyli przeżyjemy! - skomentował zarzucając rękę wokół moich ramion i uśmiechając się głupkowato przy okazji. Po twarzach teamu Salvatore przebiegł wyraźny wyraz ulgi.
Zaraz.
Ulgi?
Oni się...martwili?
Uśmiechnęłam się lekko na tą myśl.
Jednak jak szybko uśmiech się pojawił, tak szybko znikł, gdy tylko napotkałam spojrzenie teamu Mikaelson.
Przełknęłam gule w gardle, która nawet nie wiem kiedy miała prawo się tam pojawić i zaczęłam po cichu liczyć na to, że w moim spojrzeniu widać wszystko, co powinno być wypowiedziane. Bo nie mam jaj, żeby cokolwiek powiedzieć. Już wolę użerać się z demonami w piekle, niż być w tak niezręcznej sytuacji.
- Kogo zabiłaś? - głos Stefana dobiegał jakby za mgły, ale nie zmieniło to faktu, że był przejrzyście słyszalny, a sens tych słów sprawił, że urażone i zranione spojrzenie zostało posłane w jego stronę.
- Nie wiem, czy bardziej zabolało to bezsensowne uderzenie w głowę, czy twoje zupełnie bezpodstawne oskarżenia. Skąd w ogóle ten pomysł? Ja? Zabić kogoś? Czy to na prawdę jedyne logiczne wytłumaczenie w tej chwili? - prychnęłam z oburzeniem i przyłożyłam dłoń w miejscu, gdzie powinno znajdować sie serce w teatralnym geście. - Ranisz.
Kącik ust Stefana lekko się uniósł a oczy odzwierciedlały szczerą radość, która znalazła sie w nich z niewiadomych dla mnie przyczyn.
Ciężko jednak było ignorować palące spojrzenie czwórki pierwotnych. Dziękowałam wszystkim siłom wyższym, które sprawiły, że głos mi nie zadrżał, kiedy mówiłam.
Zamknęłam oczy i pomału wypuściłam powietrze przez nos.
Spojrzałam ukradkiem na Damona, który już na mnie spoglądał z nutką troski w spojrzeniu.
Nie musiałam nic mówić.
Zrozumiał od razu.
Zawsze rozumiał.
- Właśnie sobie przypomniałem! - wykrzyknął, trochę zbyt głośno i teatralnie dla mojej aprobaty, ale cóż. - Zostawiliśmy włączone żelazko! Szybko, ludzie to bardzo poważna sprawa, musimy ratować sytuację nim będzie za późno!
Nie wiedziałam, czy miałam ochotę go uściskać za jego wielkomyślność, czy wyrwać wszystkie zęby, wsadzić je we wszystkie niekomfortowe części ciała, zamknąć w trumnie, wrzucić do Atlantyku, czekać aż za kilkaset lat ktoś go wyłowi, uzna za cud i wsadzi do muzeum, i przychodzić żeby na niego patrzeć i rozkoszować się jego niedolą.
Niestety zanim zdołałam podjąć decyzję (prawdopodobnie była by to opcja numero dos), wyglądało na to, że mimo wszystko aluzja Damona została zaskakująco szybko zrozumiana i nim zdołałam wyksztusić jakikolwiek komentarz cała brygada Scooby-Doo ulotniła się z powrotem do czterech ścian posiadłości braci Salvatorów. Każdy po kolei (zbyt prędkim krokiem, w mojej opinii) znikał w bezpiecznym sanktuarium. Mój wzrok pozostał przez moment na drzwiach (a raczej otworze, gdzie powinny się znajdować) i gdyby nie sytuacja, w której się znajdowałam pozwoliła bym sobie na uśmiech, zważając na los tych biednych drzwi, którym najwyraźniej nie dane było zostać w swoim należytym miejscu.
Mogę się założyć, że nadnaturalne szybkie bicie mojego serca można było usłyszeć nawet bez super słuchu, gdy pomału odrawacałam się, by spojrzeć w oczy śmierci.
.
.
.
Zbyt dramatycznie?
Być może, ale czasami można pozwolić sobie na nutkę dramatyczności.
Serce, które biło z zawrotną prędkością (gdyby miało brać udział w wyścigach prawdopodobnie przebiegło by cały dystans dwa razy a i tak zdążyło by wygrać zanim reszta przeciwników przebiegła by ledwo połowę drogi) nagle stanęło i przez moment obawiałam się, czy jeszcze kiedykolwiek znowu zacznie bić.
Wyraz ich twarzy zostanie wryty w mojej pamięci do końca moich paskudnych dni.
Widocznie przeszli już z stopnia pierwszego, będącego osłupieniem i zaćmieniem umysłu i przeszli do etapu drugiego :
Świadomość.
Ich twarze nosiły mieszaninę niedowierzania, szoku, nutki złości i czegoś w rodzaju smutku.
Gdy serce dało znak życia, uznałam, że to najwyższa pora przełamać lody. Dlatego na usta naniosłam najsłodszy uśmiech, na jaki było mnie stać i powiedziałam :
- No, ładną mamy dziś pogodę, nieprawdaż?
Do chuja nędzy.
Moja twarz przyjęła wyraz grymasu, gdy zdałam sobie sprawę co za głupotę właśnie palnęłam.
No już, powiedz coś! Szybko! Ratuj tą sytuację ty skończona idiotko!
Przeklinanie mnie nie wiele się zda w tej sytuacji, więc daruj sobie.
Nic nie pomoże, jeśli będziesz stała jakbyś miała kija w dupie i zero komórek mózgowych!
Co twoim zdaniem miałam powiedzieć w takim razie, hm!?
Byle co, tylko nie wspominać o pieprzonej pogodzie!
Chyba zaczynam tracić zmysły.
Pierwotni musieli myśleć dokładnie to samo, bo po chwili zaczęli patrzeć na mnie jakbym miała dwie głowy.
Dotknęłam nieznacznie szyi.
Tylko sprawdzam. Tak, gdyby jednak okazało się, że to druga głowa wywołała taką reakcję a nie moja głupota.
Westchnęłam.
- Mam na myśli, że... - mój głos zanikł, gdy zdałam sobie sprawę, że tak na prawdę jak na złość na myśli nie mam totalnie nic. Dzięki, mózgu.
Spojrzałam niepewnie na osoby, które kiedyś nosiły miano mojej rodziny. Czy jest jeszcze szansa na to, że w przyszłości znów będę mogła ich tak nazywać? Rodzina. Pierwsza, którą miałam po przybyciu na Ziemię. Pierwsi ludzie, którzy się o mnie troszczyli, uznawali za najlepszą przyjaciółkę, siostrę, którą kochali. Która ich zdradziła.
Spuściłam wzrok. Kogo ja oszukuje? Nigdy nie będę mieć prawa nazywać się ich rodziną, nie po tym jak ich zostawiłam. Rodzina siebie nie okłamuje, nie ucieka przed sobą, nie ukrywa się latami ze względu na swoją samolubność. Czy kiedykolwiek tak na prawdę brałam pod uwagę ich uczucia? Jedyne co mną kierowało to strach. Strach przed brakiem akceptacji. Ale czy rodzina nie powinna akceptować siebie pomimo wszelkich wad? Chyba na tym polega, prawda? Miłość bezwarunkowa to hasło, które idzie z nią w parze. Dlaczego więc było mi tak ciężko jej zaufać? Zaufać im, że przyjmą mnie z powrotem z otwartymi ramionami, pomimo kłamstw, którymi karmiłam ich przez lata. Rodzina wybacza. Chyba. Nie jestem pewna. Nigdy nie miałam okazji się dowiedzieć, bo całe życie przed nią uciekałam.
Jednak nie można uciekać wiecznie. W końcu się męczysz, a w konsekwencji potwory, przed którymi uciekasz cię doganiają. Taka kolej rzeczy.
A moje demony właśnie mnie dogoniły i nie zostaje nic innego, niż się z nimi uporać.
Podniosłam wzrok pełny determinacji.
- Ja - nim zdążyłam dokończyć moją przemowę całe powietrze w płucach zostało ze mnie wyciągnięte, gdy czyjeś ciało skolidowało z moim. Byłam w zbyt dużym szoku, by odróżnić w tym geście próbę uduszenia, czy przytulenia. Jedno wiem na pewno. Ta pierwsza opcja wychodziła bardzo dobrze.
Stałam jak wryta ( połowicznie z powodu braku możliwości oddychania), gdy Rebecca zgniatała mnie w swoich ramionach.
- Ty kurwo! - krzyk Kola, poprzedzający śmiech z niedowierzania, dobiegł moje uszy jakby zza mgły. - Ty żyjesz!
I kolejne ciało dołączyło się do, wychodzę z założenia, że jednak uścisku, aczkolwiek dalej mam pewne wątpliwości.
- Nie na długo, jeśli zamierzacie ją dalej dusić. - w tonie Elijah'y było słychać jednak nutkę radości, mimo powagi, z jaką wypowiedział to zdanie.
Nie mniej jednak jego słowa działają cuda, gdyż nie sekundę później, powietrze szczęśliwie wróciło do płuc i wszystkie funkcje życiowe zaczęły pomału wracać do normy. No, prawie wszystkie. Wyglądało na to, że mój mózg wybrał się na bezterminowe wakacje, pozbawiając mnie przy tym możliwości logicznego myślenia.
Spojrzałam z niedowierzaniem na dwójkę moich prawie przyszłych morderców, którzy stali na odległość ramion z głupkowatymi uśmiechami na twarzach.
Oh, jak ja za nimi tęskniłam.
- Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha, a to nie my właśnie powróciliśmy z krainy zmarłych. - Kol widocznie nie mógł się powstrzymać od komentarzu, za który mimo wszystko byłam dozgonnie wdzięczna. Ich reakcja... Czy to możliwe? Czy ja śnie? Czy oni na prawdę są... szczęśliwi?
- Co, zapomniałaś języka w gębie? - dodała Rebecca z tym drwiącym uśmieszkiem, za który oh kiedyś oddałabym wszystko, żeby znowu zobaczyć. A teraz stoi przede mną. Bez żadnych widocznych intencji zabicia mnie (nie licząc tego przytulasa oczywiście).
- Nie, j-ja, po prostu, uh- kurwa. - kolejny grymas wstąpił na moją twarz po wypowiedzeniu tego- czy można to nazwać zdaniem? Chyba nie. Z resztą, od kiedy ja się jąkam!?
Moja żałosna próba komunikacji jednak została przyjęta lepiej, niż się spodziewałam. Lekki uśmiech i płomyk rozbawienia wstąpił na twarze trójki pierwotnych.
Chwila.
Trójki?
- Melanie. - jego głos posłał ciarki po moim ciele. Nie chciałam na niego spojrzeć. To jego reakcji obawiałam się najbardziej. A jednak zmusiłam się, by przenieść na niego wzrok. Funkcja oddychania dostała kolejngo erroru.
Wyraz twarzy Klausa był nieodgadniony. Klaus, którego znałam, w takiej sytuacji by mnie opierdolił z góry do dołu, może uderzył (prawdopodobnie w tył głowy; lubił tam celować), a potem przytulił z całych sił. Słowo klucz : którego znałam.
Klaus, który stał przede mną był zupełnie inną osobą. Zdawałam sobie z tego sprawę. Z wszystkiego co o nich słyszałam przez ostatnie wieki łatwo było wywnioskować, że wszyscy z nich się zmienili. Jakaś cząstka ich umarła tamtego dnia, wraz z wszystkimi ofiarami, których krew została przelana, by odnowić ich na nowo. Jednak jestem prawie pewna, że to dusza Klausa ucierpiała najbardziej.
- Klaus. - do moich uszu dobiegł odgłos ostrzegawczego głosu Rebecci i widok równie ostrzegawczego wzroku Elijah'y. Jakby przeczuwali, że jego reakcja nie będzie przyjemna. Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że póki co zdrajców witał sztyletem i zakwaterowaniem w trumnie, nie byłabym zdziwiona, gdyby taki los miał mnie zaraz spotkać.
Jednak jego wzrok nigdy nie opuścił mojej twarzy. Patrzył na mnie z taką intensywnością, nie wiedziałam, czy brała się z nienawiści, czy tęsknoty. A może obu.
Nie zrobił nic. Nie ruszył się o milimetr. Nie kiwnął palcem. Nic. Nawet nie byłam pewna czy oddycha. Tylko patrzył. I patrzył. I patrzył.
I ja patrzyłam. Starałam się, by w moich oczach zobaczył to, czego szukał. Nie byłam do końca pewna, czego ale liczyłam i przysięgam na Boga, że na prawdę liczyłam, że to znajdzie. Chyba nigdy w życiu nie miałam w sobie takiej nadziei, jak teraz.
W końcu przestał. Zamknął oczy.
Nie wiedziałam, czy czuć ulgę, czy jeszcze większą obawę.
Czekałam z zapartym tchem. Reszta rodzeństwa chyba z resztą też. Wszyscy wyczekujący jego reakcji. Jakby od niej wszystko zależało. Poniekąd może i tak było.
Otworzył oczy.
Chłód.
Zero emocji, jedynie chłód.
-Zdaje mi się, że masz dużo do wyjaśnienia. - powiedział i poczułam jak wszelka nadzieja, którą miałam pomału ze mnie ulatuje. Fakt, postanowił zostawić mnie przy życiu, co pozwoliło reszcie pierwotnym z powrotem normalnie oddychać.
Ale mnie to przerażało. Ten spokój. Już wolałam, żeby na mnie krzyczał, przeklinał mnie wszystkimi możliwymi wyzwiskami, przebił serce sztyletem, cokolwiek. Bo czasami brak reakcji jest o wiele gorszy niż jakakolwiek inna reakcja. Najzwyczajniej w świecie oznaczał, że mu nie zależy.
Czy na prawdę mu nie zależy? Czy może ukrywa wszystkie emocje w środku? Oczy mówią jednogłośnie.
Przełknęłam ślinę i kiwnęłam głową w geście zrozumienia. Potem drugi raz, potem trzeci, aż zaczęłam kiwać tak bez sensu, do momentu aż odwróciłam wzrok od jego palącego, lecz równie zimnego spojrzenia.
Czego mogłam się spodziewać? Byłam dla niego jedynie zdrajczynią. A zdrajcy nie zasługują na żadną emocje, nie są tego warci.
Ta myśl boleśnie ścisnęła mi serce. Nie byłam już dla niego warta byle reakcji?
Sama sobie naważyłaś taki los, teraz z niego pij.
Chyba nigdy bardziej nienawidziłam tego głosu z tyłu głowy.
Tylko dlatego, że mówię prawdę.
No właśnie. A to sprawiło, że nienawidziłam siebie jeszcze bardziej.
*Tak, cóż ehm witam po uh, nie oszukujmy się, zajebiście długiej przerwie. Nie ukrywam, że natchnienia na kontynuowanie tej książki dostaje raz na ruski rok. Prawda jest taka, że kompletnie nie mam pojęcia jak tą historię dalej potoczyć. Strasznie chcę, ale nie wiem jak. Zaczęłam ją pisać lata temu, gdy byłam głupim bachorem, który nie wiadomo co miał we łbie, a teraz mam 20 lat i kompletnie nie wiem co z tą historią dalej począć. Gdybym mogła napisać ją jeszcze raz pewnie zmieniła bym wiele rzeczy i mam pewne przebłyski co miałam w planach ale teraz wydają mi się bez sensu ale mimo wszystko nie chce porzucić tej historii.
Więc ją skończę. Wymyślę jakąś zajebistą nową fabułę, może cała historia od początku do końca nie będzie się trzymałam kupy ale przynajmniej będzie skończona, no nie?
Muszę przyznać, że szanuje każdą osobę, która dalej wraca do tej książki po nowy rozdział i serio nie rozumiem co jest w niej takiego, żeby do niej wracać, albo w ogóle zacząć ją czytać. Przecież jest wymysłem niedojrzałej dziewczyny, myślącej, że może być wielką autorką z super historią w jej rękawie.
Nie ukrywam, że liczba wyświetleń tego opowiadania po dziś dzień stawia mnie w niedowierzaniu. Przecież ta książka nawet nie jest taka dobra i nie zasługuje na tyle uwagi. Po co tyle ludzi traciło czas, by pochłonąć się w tą historię? Nie mogę powstrzymać się od cringu, gdy wracam do pierwszych rozdziałów.
Dlatego postanowiłam, że mimo wszystko, dla tych, którzy z jakiegoś dziwnego powodu zostali przy historii Melanii, dokończę to kurestwo i obiecuje, że nie zawiodę.
Nie mogę jednak obiecać, że rozdziały będą pojawiały się często, jak już wspomniałam mam dużo do przemyślenia i niby mam jakiś zarys kontynuacji ale chcę, żeby to co napisze było na prawdę dobre i wartę Waszego czasu. Jednak z racji zbliżającej się matury, z którą mam nieszczęście się zmierzyć w maju może trochę utrudnić cały proces ale jeszcze tu wrócę!
Także, do następnego 👋!*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro