Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•4.Dobrze, obiecuję.•

-Ej! A pamiętasz jak taki typ chciał ci wyjebać a ale skończyło się na tym, że wylądował goły, przywiązany do latarni?!

-Ahahahaha nie gadajcie, że na prawdę tak było!

-To prawda! Nawet gdzieś jeszcze mam zdjęcia! Hahahaha

-Mam nadzieję, że włączyłeś na nie cenzurę.-odezwałam się pierwszy raz, od momentu kiedy Marcel i Cami cały czas rozmawiają o naszych wyczynach w latach 90. Aktualnie jest godzina...em, chyba koło 1 w nocy? Podajrze tak. W skrócie mówiąc co się stało po tym jak weszliśmy z powrotem do baru. Wróciliśmy do Camille i tak jak to życzył sobie Mars, opijaliśmy mój powrót. Zaczęło się dosyć niewinnie, aleee jak zwykle picie z Marcelem nie kończy się na kilku małych kieliszkach, tylko na kilkudziesięciu. Więc jeżeli ktoś lubi nieźle zaszaleć i ma mocną głowę do picia to go polecam. Kiedy byliśmy już nieźle wstawieni i zaczęła grać muzyka, to oczywiste było, że skończyło to się na karaoke mojego i Marcela. Znowu byliśmy w centrum uwagi, ale co poradzić? Jak się z nim gdzieś idzie to to jest normalne. Cami skończyła swoją zmianę jakoś około 22, ale to nam nie przeszkadzało żeby dalej się zabawić. No i tak wyglądał nasz wieczór. Nie powiem, fajnie było. Okazało się też że Camille nie jest taką grzeczną dziewczynką na jaką wygląda, ale potrafi też się nieźle zabawić. Na moje nieszczęście alkohol w żadnym poziomie na mnie nie działa, mam o to taki żal. Przynajmniej przez te lata nauczyłam się jak się dobrze bawić. Mówiąc dokładniej Damon mnie nauczył. Ja go nauczyłam jak żyć a on mnie jak się bawić hehe. Coś za coś. Wracając, to ogólnie Cami zaproponowała mi, żebym zamieszkała u niej. Najpierw nie byłam przekonana za tym pomysłem, ale nie chciałam też mieszkać z Marcelem, uwierzcie, z niego jest prankster do siedmiu boleści. Ostatecznie uznałam, że niech będzie, poznam ją też od strony codziennego życia. Mówiąc szczerze, nie ufam jej. Nie jeszcze. Mi nie wystarczy, że ktoś mi powie, że można komuś zaufać, bo to nie sprawi, że mu od razu zaufam, bo to nie ja, tylko on temu komuś ufa. Wiem, wiem, wiem może trochę głupie, ale tyle co ja przeżyłam i jakich ludzi spotkałam w swoim życiu nauczyło mnie, żeby nikomu za szybko nie ufać i nie przywiązywać się. No ale jednak znalazły się takie przypadki, dla których zrobiłam wyjątek. Już zupełnie wracając do teraźniejszości, to chyba Cami zapomniała gdzie mieszka, bo właśnie błądzimy po Nowym Orleanie. Na szczęście, że jest jeszcze Marcel, który pomału zaczyna trzeźwieć, więc za niedługo to on nas zaprowadzi do jej mieszkania.

-MEL! Jesteś tu!? Ziemia do Mel! Ziemia do Mel!-Marcel zaczął machac mi ręką przed oczami. Aj, chyba znowu się wyłączyłam. Spojrzałam na niego, a potem na Cami-chwila, gdzie jest Cami!? Usłyszałam jakieś jęki. Spojrzałam za siebie na ziemię.

-Co do-?

-Camille nam padła.-oświecił mnie Mars.

-Co ty nie powiesz Marcel.-popatrzyłam na niego z politowaniem.-Dobra, bierz ją i prowadź do mieszkania.

-Czemu ja!?

-No bo chyba nie ja?

-Ale ty jesteś silniejsza!

-Ciebie chyba coś boli.-najebany Marcel=wkurwiający Marcel.-dobra! Jak tak chcesz się bawić, to ja spadam!

-Pff, oboje wiemy, że nie wyjedziesz.-powiedział pewny siebie Mars. To się chłopak zdziwi.

-Ostatnim razem też tak mówiłeś.-nagle się obudził i już nic nie mówił, tylko wziął Cami na ręce, w stylu panny młodej i zaczął iść tam skąd przed chwilą przyszliśmy. Popatrzyłam na niego pytająco. Marcel tylko uśmiechnął się i zaczął iść przed siebie. Dogoniłam go i teraz szliśmy ramie w ramię.

-Więc, gdzie się podziewałaś przez te lata?-zagadnął Marcel.

-Tu i tam, jak najdalej od sam wiesz kogo.

-Dalej nie chcesz się ujawnić?

-Wiesz, ostatnio się nad tym zastanawiałam i myślę, że chyba przyszedł czas, żeby poznali prawdę.

-Czyli jednak?

-Tak, postanowiłam stawić czoła temu koszmarowi, który dręczy mnie od tysiąca lat.

-No, stara gradki. Tylko uważaj na siebie, wiesz jacy są Mikaelson'owie, a szczególnie Klaus.

-Marcel, skarbie zapomniałeś już, że doskonale ich znam? Wiem o nich więcej niż ty.

-Może i tak, ale ty poznałaś ich kiedy byli w tej milutkiej wersji, nie wiesz jacy są teraz.-muszę przyznać, tu ma akurat rację, znałam ich kiedy byli ludźmi, a kiedy stali się wampirami to Klaus mnie zabił. Nie powiem, byłam załamana tym, wiedziałam, że nie może mnie zabić, ale jednak miałam tą nadzieję, że będzie potrafił się opanować, opanować swoje demony, które przejęły nad nim władze zaraz po moim morderstwie. Fakt, przede mną zabił jeszcze kilka osób, ale nie były mu bliskie jak ja, musiał się załamać po tym. Ja z resztą też. Widziałam jak wszyscy byli załamani, widziałam mój potrzeb, czułam ich ból, ich emocje i strach. Nigdy tego nie zapomnę. Czemu po tym nie wróciłam do nich i wyskoczyłam mówiąc: "hej! Jednak żyje, nie musicie się załamywać! Klaus to nie twoja wina, wybaczam ci!", nie potrafiłam tak. Chciałam tego, ale, ale właśnie, jakie ale? Przecież gdybym wróciła, to wszystko byłoby super! Może nie byli by teraz znani jako ci straszni Mikaelson'owie. Wierzcie mi chciałam wrócić! Ale wiedziałam, że gdybym wróciła, nie mogłabym zająć się tym co było celem mojego życia, dowiedzenia się prawdy o mnie. Nie chciałam im wyjawiać czym jestem. Przynajmniej wtedy nie chciałam. Teraz tego żałuję, uciekałam przed nimi, bo bałam się stawić im czoła, nie bałam się, że mogliby się na mnie wkurzyć, skręcić kark, czy cokolwiek, bałam się, że mi tego nie wybaczą, że nie wybaczą mi tego, że nie zaufałam im tak, jak oni zaufali mi, bałam się, że mnie znienawidzą, wiem jak nienawidzą, kiedy ktoś ich oszukuje, nawet najbliższa osoba.

-Hej!Melanie, znowu się zawiesiłaś, co ty tak ostatnio tyle errorów dostajesz?-obudził mnie Marcel z kolejnego natłoku myśli.

-Sory, zamyśliłam się. Ostatnio często mi się to zdarza.

-Zauważyłem..., hej, Mel?

-Hm?

-Możesz mi coś obiecać?-Marcel poważny? A to coś nowego.

-O co chodzi?

-Kiedy już ich spotkasz, możesz im nie mówić o mnie? Nie chce żeby wiedzieli, że żyje.-he?

-Co? Czemu nie chcesz żeby wiedzieli? Przecież byli by szczęśliwi! Kochają cię...

-Nie! Melanie proszę!-zatrzymaliśmy się.-Nie kochają mnie, tylko to co dzięki mnie mogą mieć. Zrozum, myślą tylko o sobie, niby tacy wspaniali, ale spiskują między sobą, wiesz ile razy wbijali sobie nawzajem nóż w plecy?-patrzyłam na niego beznamiętnie, słuchałam tylko przykrej prawdy. Wiedziałam doskonale o tym, ale wolałam patrzeć tylko na to jak ja ich znałam. W tym momencie, Marcel miał rację, miał cholerną rację. Tyle, że co z tego? Nic to nie zmieni. Rozumiem go. On również miał wspólną przeszłości z Mikaelsonami.

-Dobrze, obiecuję.-uległam. Nie chciałam zaczynać dyskusji na ten temat. I tak ta rozmowa nie trzymała się kupy. Marcel tylko popatrzył na mnie i mruknął coś pod nosem. Dalej szliśmy w ciszy. Nie lubiałam tego. Kiedy byliśmy w takim etapie, że niby byliśmy pokłóceni, ale jednak nie. Ehh, do jutra mu przejdzie. Po prostu nie lubi wracać do przeszłości. Ja z resztą też. Może to nas łączy? Zastanawiam się , czemu tak właściwie mu zaufałam. Wszystko zaczęło się od mojego przybycia do Nowego Orleanu. Udawałam zwykłą dziewczynę, Marcel wtedy był już nieźle ustawiony, ale miał pewne problemy. Nasza znajomość zaczęła się od momentu gdy zaczął ze mną flirtować, a ja udawałam niedostępną. Mówiąc szczerze zainteresował mnie. Nie znałam go wcześniej, wiedziałam tyle co nic, czyli że był wampirem i miał niezłą władze i dojścia w mieście. Po miesiącu znajomości trochę się zaprzyjaźniliźmy, aż przyszedł moment kiedy nadeszły problemy. Nie będę mówić o co dokładnie chodziło, powiem tyle, że była niezła akcja, związana z wilkołakami. Dobra tak w skrócie opowiem. Byliśmy wieczorem na spacerze, wyskoczyły wilkołaki, Marcel próbował mnie obronić, przegrywał, ja czując, że muszę coś zrobić, ujawniłam się i załatwiłam wszystkich. Nie chciałam, żeby zginął, chciałam go bardziej poznać, od tego momentu staliśmy się nierozłączni, zbliżyliśmy się do siebie. Pomogłam mu z wilkami, dzięki czemu odwdzięczył mi się, ustanawiając mnie jako jego współpracownica, miałam równą władze co on. Wtedy nie byliśmy już tylko partnerami, ale przyjaciółmi, on zaufał mi pierwszy. Opowiedział o swojej historii, nie powiem byłam zdziwiona, że był powiązany właśnie z Nimi. Czułam, że mogę mu zaufać. Z każdym dniem mówiłam mu więcej o sobie, aż w końcu wiedział już wszystko. Stał się moim drugim, prawdziwym przyjacielem, kompanem do picia, partnerem, oczywiście zaraz po Damonie, nigdy o nim nie zapomniałam. W końcu nadszedł dzień naszej pierwszej poważnej kłótni. Poszło o to, że nie podobał mi się pomysł, jaki miał względem czarownic. W końcu zagroziłam, że wyjadę i więcej mnie już nie zobaczy, on myślał, że żartuje, ale nie żartowałam. Zaraz na następny dzień byłam już daleko od Nowego Orleanu. Marcel dzwonił, zostawiał wiadomości, po prostu wszystko, w końcu musiałam zmienić numer, bo bym nie miała spokoju. Jednak wróciłam. Czemu? Może dlatego, że mi na nim zależy? Kocham go jak brata. Stwierdziłam, że już się odbraziłam i po prostu przyjechałam. Ciesze się, że mnie przeprosił, ale jestem wkurzona, że jednak postawił na swoim i wprowadził prawo dotyczące czarownic. Niech już mu będzie. Dopóki to działa i nikomu nic się nie stało jest dobrze, ale i tak mi się to nie podoba, ale nie będę już drążyć tematu.

-Już jesteśmy.-znowu Marcel przerwał moje rozmyślania.-wejde tylko na chwile, żeby odłożyć Camille i spadam.

-Mhm.-jedynie odmruknęłam.

Weszliśmy do mieszkania, Marcel jak powiedział, tak zrobił. Na odchodne, powiedział tylko dobranoc i zniknął. A ja w tym momencie skapłam się, że nie mam tu żadnych moich rzeczy. Super! Marcel już poszedł, Cami śpi, a nie wiem jak stąd dojść do mojego samochodu. Ehh, wygląda na to, że albo nie będę w ogóle spać, albo położe się na kanapie. Nie zamierzam teraz włóczyć się po mieście. Co to, to nie. Nie że się boję, nigdy w życiu! Po prostu mi się nie chce. Dobra, poszukam jakiegoś koca i się położę, a rano jak Cami będzie w stanie, to pójdziemy szukać miejsca gdzie zostawiłam samochód. Jeśli nie to zadzwonię po Marcela, może będzie miał na to czas. Jak nie to sama se poradzę, nie takie miało się wyzwania no nie? O, znalazłam koc, kładę się i po prostu odpływam w objęcia Morfeusza.

*Wow, to chyba najdłuższy jak narazie rozdział. Nie będę nic przedłużać, bo nie mam nic do powiedzenia, więc miłego dnia i do następnego, nara👋*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro