Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•39.Pierdolona Melanie Jefferson•

- Więc? Już się ogarnęłaś, czy mam ci w tym pomóc? - zapytała kpiąco (bo jakżeby inaczej), patrząc na mnie z siedzącej pozycji na parapecie. Oczywiście nawet siedziała jak pieprzona bogini. Nie wiem jak długo już siedzę na tej podłodze i gapie się na ścianę przede mną, w sumie nawet wiele nie myśląc, po prostu nie wiedząc co. Jestem skołowana ale zgaduje, że pierwszy szok już minął, bo udało mi się wydusić odpowiedź:

- Czemu mam wrażenie, że ta twoja "pomoc" nie skończyła by się dobrze?- mruknęłam pod nosem, pomału kładąc się na podłodze, która była po części nadal pokryta we krwi wciąż bezimiennej kobiety.

Nie wiem czemu ale czuje, że mówi prawdę, jakbym doskonale mogła stwierdzić kiedy kłamie, że gdyby kłamała, to złączyła by dłonie za plecami lub po prostu bawiła by się palcami u dłoni, nawet nie zdając sobie sprawy, że tak robi.

Po jej "wyznaniu" mam wrażenie że bije od niej jakaś dziwna znajomość, która mówi : zaufaj mi, mimo że jestem kompletną suką, po prostu to zrób, nie czuje większego zagrożenia z jej strony, prawdopodobnie nigdy nawet nie miała na celu zrobić mi krzywdy. No, nie licząc wzbudzania we mnie takiego szoku, że zacięłam się na dobre kilkanaście minut.

Zaczęłam czuć nawet jakiegoś rodzaju komfort przy nieznajomej, pomimo jej sukowatości, której ominąć się nie da. Nie wiem, po prostu myślę, że potrzebuje zmienić podejście. Odpowiedzi i tak dostanę, prędzej czy później. Sama mi je udzieli.

- I znowu, czy znasz definicję słowa "pomoc"? Na prawdę powinnaś zainwestować w słownik. - prychnęła zakładając ręce na piersi, spoglądając na mnie. Zmarszczyła brwi, widząc moje, najwyraźniej nietypowe, działania. - Co ty wyprawiasz..?

Rzuciłam na nią jedynie znudzone spojrzenie i westchnęłam przymykając oczy.

- Kim jesteś? - zapytałam, otwierając oczy i patrząc zmęczonym wzrokiem w jej brązowe. Tak bardzo podobne do moich.

Miałam wrażenie, że przez moment lekko zesztywniała ale trwało to tak krótko, że prawdopodobnie tylko mi się wydawało.
Nie odpowiedziała od razu, jedynie patrzyła na moją żałosną formę, leżącą w jej krwi na podłodze, widać było, że nad czymś rozmyślała, po chwili jednak wyraz jej twarzy złagodniał i chyba pierwszy raz od naszego spotkania nie było na nim ani grama kpiny.

- Nie domyślasz się jeszcze? - westchnęła, spoglądając na mnie z pewnego rodzaju sympatią, co trochę mnie zmyliło.

- Brak sarkazmu i drwin w twojej wypowiedzi trochę mnie nie pokoi. - skomentowałam niepewnie, dostając w odpowiedzi karcące spojrzenie. Tym razem ja westchnęłam i poprawiłam trochę moją pozycję na podłodze, czując jak całe moje ubranie przesącza się pomału w krwi, co jakby nie patrzeć nie jest dla mnie nowym przeżyciem. - Mam pewne przypuszczenia.

- Nazywam się Loren i jestem twoją siostrą.

- Ha! Wiedziałam! - wykrzyknęłam triumfalnie i aż usiadłam unosząc ręce do góry z zachwytu moją celną dedukcją.
Loren posłała mi zdziwione i zmieszane spojrzenie, ewidentnie nie oczekując takiej reakcji z mojej strony.

I wtedy to mnie uderzyło.

Uśmiech z mojej twarzy pomału zniknął i ręce opadły bezsilnie po obu stronach mojego ciała, natomiast tępy wzrok utkwił w twarzy mojej siostry.

Siostry.

Pierdolonej, w dupe ruchanej SIOSTRY to chuja nędzy.

S I O S T R Y

- Zaraz... że co? Że siostra? Że ty? Ale jak, co - zamrugałam kilka razy, próbując odzyskać zdolność normalnego myślenia, która najwyraźniej opuściła mnie na kolejne pare minut.

- Melanie, na litość Boską, naucz się kontrolować emocje, bo twoje zachowanie jest nadwyraz dołujące i wzbudza kolejne wątpliwości co do dzielenia tej samej krwi. - skomentowała drwiąco, patrząc na mnie z powątpiewaniem.

- Oh, tak, ponieważ to takie proste kiedy po tysiącach lat z nikąd pojawia się pierdolona psychopatka, która okazuje się być moją siostrą, opanować emocje? Pewnie, nie ma sprawy, żaden kurwa problem. - warknęłam, wstając z ziemi patrząc na nią przeszywającym spojrzeniem.

Jeszcze bardziej wkurzył mnie fakt, że Loren wydawała się być niewzruszona. Jakby codziennie porywała kogoś i przyznawała się być ich siostrą.

- Tak, tak pogódź się z tym i ruszmy dalej do konkretów, czyli celu naszego spotkania. - machnęła na mnie lekceważąco ręką, zakładając nogę na nogę, opierając się o ramę okna.

- Tego dlaczego mnie znikłaś?

- Nie ma takiego słowa!

- A właśnie, że jest!

- Mówię ci, że nie ty sieroto!

- Hyyy. To był cios poniżej pasa.

- Oh, ah tak? Tak łatwo ci dokopać? Sie-ro-to?

- Zabawne jest to, że całe pieprzone życie myślałam, że nią jestem! - krzyknęłam, zaciskając dłonie w pięści. Jedynie chęć poznania odpowiedzi powstrzymuje mnie od rzucenia się na nią w tej właśnie chwili. Jak może oczekiwać ode mnie zachowanie zdrowych myśli kiedy dowiaduje się, że mam siostrę. Rany, mam siostrę.

Loren zamilkła, jej twarz znowu złagodniała słysząc moje wyznanie.

- Jasne, wybacz, zapewne nie jest to takie proste, jak mi się wydaje, przyswoić sobie takie informacje. Nie powinnam oczekiwać od ciebie tego, że od razu się z tym pogodzisz. Przepraszam. - powiedziała, a ja aż otworzyłam usta ze zdziwienia. Wzięła mnie z zaskoczenia nie ma co. Jej dojrzałe zachowanie zaczyna wzbudzać we mnie wątpliwości, czy aby na pewno jest moją siostrą a nie matką, czy babką może.

- Ekhem, ta, przeprosiny przyjęte. - mruknęłam niezręcznie i podrapałam się nieśmiało po szyi, rozcierając na niej przy okazji krew.

- Dobrze, w takim razie, powiedz, jak się z tym czujesz? - powiedziała, zbijając mnie z tropu jeszcze bardziej. Zmarszczyłam brwi.

- A co ty kurwa w psychologa się bawisz?

- Próbuje być wsparciem dla ciebie w tak ciężkiej sytuacji.

- Nie potrzebuje żadnego wsparcia.

- Wyparcie, nigdy dobry znak.

- Co to kurwa ma być?

- Agresja, również zły znak. Usiądź i porozmawiajmy na spokojnie.

- Nie potrzebuje psychologa! - krzyknęłam wyrzucając ręce w geście frustracji.
Loren jedynie spojrzała na mnie z uniesioną brwią.

*tym czasem w posiadłości Salvatorów*

Nastała niezręczna cisza, w której Mikaelsonowie patrzyli po sobie, prawdopodobnie przechodząc przez jakąś wewnętrzną walkę ze sobą, a zewnętrznie na spojrzenia.

- I...co teraz? - zapytała cicho i niepewnie Caroline, zwracając tym samym na siebie uwagę reszty ferajny.

Odpowiedziała jej cisza. Nikt nie wiedział co miał powiedzieć.

- Tracimy tylko czas! - w końcu wykrzyknął zirytowany Kol i pokręcił głową z bezsilności.

- Hej, uhm, jak bardzo na prawdę, szczerze chcielibyśmy dać wam odpowiedź na pytania tak czuje, że to nie my powinniśmy być tymi, którzy wam je powinni dać. - powiedziała pokrzepiająco Caroline patrząc na Klausa i posyłając mu lekki uśmiech.

Doskonale o tym wiedzieli. Chcieli usłyszeć odpowiedzi od niej.

- Ale, ale powiedźcie tylko, czy to na prawdę była ona? - zapytała Rebekah, w duszy stresując się odpowiedzią.

Caroline spojrzała na Damona, który kiwnął głową w geście pozwolenia na udzielenie odpowiedzi. Forbes spojrzała na wampirzyce.

- Tak, Melanie, wasza Melanie żyje, to była ona, żadna iluzja, żadna nasza gierka. To było prawdziwe. - powiedziała z smutnym uśmiechem, widząc tańczące emocje w oczach Rebeki.

Nawet nie wiedzą, ile ta odpowiedź na to jedno pytanie dla nich znaczyła.
Dała im nadzieję.

*wracając do Melanie*

- Nie wiem sama, czuje, że mówisz prawdę ale nie ma to dla mnie żadnego sensu, no bo no ugh! Widzisz? Nawet nie potrafię wymyśleć żadnego logicznego wytłumaczenia tego. - westchnęłam i sfrustrowana schowałam twarz w dłoniach.

- Zrozumiałe, czujesz wątpliwości i niepewność i jest to zupełnie normalne. Jesteś skołowana natłokiem sprzecznych uczuć i myśli, ale zapewniam, że jak tylko usłyszysz całą historię, to wszystko nabierze sensu. - Loren powiedziała kładąc pokrzepiająco dłoń na moim ramieniu. Spojrzałam na nią i lekko się uśmiechnęłam, odganiając łzy, które pojawiły się w kącikach moich oczu.

Od ostatnich 15 minut serio bawimy się w pieprzonego psychologa i ja się żale a ona słucha i mi doradza. Albo raczej tłumaczy moje uczucia, co jest dosyć imponujące muszę przyznać. No i siedzimy tak sobie na podłodze, ubrudzone krwią jak gdyby nigdy nic. Żyć nie umierać.

- O nie, tylko nie mów, że będziesz płakać. - powiedziała trochę zbyt drwiąco z wyrazem zniesmaczenia na twarzy odsuwając się niepewnie ode mnie, nie wiedząc, czy faktycznie zamierzam się tu zaraz rozryczeć.

- Oh, spadaj. - powiedziałam, pomimo lekkiej urazy, śmiejąc się lekko i przecierając dłońmi oczy. - Pomyśleć, że chciałam cię skomplementować, co ja sobie myślałam?

- Oh, nie, proszę nie krępuj się, mów co ci na sercu leży. - próbowała mnie zachęcić, pewnie z ciekawości jaki komplement miała otrzymać.

Ja jednak jedynie wywróciłam oczami i założyłam ręce na piersi.

- Może skupmy się na istotnych rzeczach, jak na przykład twoje wytłumaczenie na temat tego, no, wszystkiego. - powiedziałam gestykulując na w sumie wszystko wokół nas. Loren westchnęła.

- No tak, prawie o tym zapomniałam. Może po prostu ci to pokaże. - powiedziała przybliżając się do mnie i wyciągając w moją stronę jej dłoń. Zmarszczyłam brwi, niepewnie patrząc się na dziewczynę.

- Co masz na myśli- zanim zdążyłam dokończyć zdanie różne obrazy zaczęły przelatywać mi przed oczami.

Nie, nie obrazy.

Tylko wspomnienia.

I to nie byle jakie.

Moje.

*w posiadłości Salvatorów*

Rodzeństwo Mikaelsonów stało w ciszy, każde pogrążone w swoich myślach, nawet nie zdając sobie sprawy (lub po prostu ją ignorując) jak bardzo niezręczna ta sytuacja była dla całej reszty osób.

Ciężko było uwierzyć, że ktoś o kogo dbali, kogo kochali, kto powinien być martwy okazuje się być w zupełnie żywym i dobrym stanie. Tyle lat każde z nich myślało, że to już koniec ich przygody z dziewczyną. Niedokończone sprawy nie dawały im spać w nocy, słowa których nie mieli już mieć okazji nigdy wypowiedzieć drążyły dziurę w podświadomości każdego z nich, sprawiając, że jedynie myśląc o niej musieli się powstrzymać od krzyknięcia z frustracji, bezsilności, bólu.

Za mało czasu, tak uważali, mieli z dziewczyną, która w tak krótkim czasie chwyciła ich za serca, sprawiając, że każde z nich dbało o nią bardziej niż powinni.
Nigdy tak na prawdę nie pogodzili się z jej śmiercią, choć uparcie wmawiali sobie, że udało im się pokonać tęsknotę już dawno temu.

Ciężko jest zrozumieć relacje Mikaelsonów z Melanie Jefferson.
Lecz dla nich nie było takiej potrzeby. Po prostu dbali o siebie nawzajem, nie musząc nic mówić, rozumieli się bez słów.

Ale to była przeszłość.
Czas przeszły.
Było minęło.

Lecz jak powszechnie wiadomo przeszłość lubi wracać, nawiedzać, albo pojawiać się ni z gruszki ni z pietruszki ratując życie przed złowieszczą matką i znikając pozostawiając po sobie jedynie pytania, wątpliwości i masę uczuć, które powinny być zakopane głęboko.

- Rany, ta grobowa atmosfera sprawia, że mam ochotę poderżnąć sobie gardło.

Lub po prostu z nikąd rzucając bezmyślnym, w cale nieśmiesznym żartem w najgorszej z możliwych sytuacji.

Pierdolone demony przeszłości.

Pierdolona Melanie Jefferson.



* . . . miłego dnia👋*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro