Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•38...,którego trafiły drzwi. •

Minęło pare godzin, gdy Melanie zaczęła się budzić. Przez pierwsze kilka sekund nie wiedziała co się dzieje, kim jest, gdzie jest, podniosła się jedynie na łokciach i zamrugała kilka razy próbując odgonić resztki snu i zmęczenia z powiek. Przetarła twarz jedną dłonią i dopiero teraz pomału zaczęła w nią uderzać rzeczywistość.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała, albo raczej próbowała coś dostrzec w ciemności, która ją otaczała.

- Cholera..! - syknęła, gdy podczas wstawania poczuła ostry ból głowy. - Co jest? Umarłam?

- Nie bądź głupia. - odpowiedział jakiś szyderski, złowrogi kobiecy głos. Dochodził jakby zewsząd. Melanie wzięta z zaskoczenia obróciła się kilka razy wokół siebie próbując dojrzeć gdzieś właścicielkę dźwięku. - Doskonale wiesz jak wygląda piekło, myślisz, że gdzie indziej trafiłabyś po śmierci?

- To było pytanie retoryczne. - odpowiedziała próbując nie zdradzić swojego zakłopotania i niepokoju. W końcu, halo, obudziła się chuj wie gdzie (prawdopodobnie ją porwano) i gada do niej jakiś duch nie daj Boże.

- Nie wątpię. - prychnął kpiąco Duch. Jefferson czuła wręcz jak drwiące spojrzenie tajemniczej osoby wypala jej dziurę w ciele, niczym lasery. Nie mogła jednak stwierdzić z której konkretnie strony, czy to wina wycieńczenia, przebudzenia się z niewiadomo jak długiego snu jakieś 2 minuty temu, czy inne bardziej nieprzyziemne powody, nie wiedziała. Jedynym co było jasne w tej chwili, to fakt, że raczej na pewno ktoś ją porwał. Jej mózg jednak był zbyt zaćmiony póki co, by wywnioskować cokolwiek więcej.

Pomału zaczęły do niej wracać wspomnienia z poprzedniego dnia. Wiadomości od Damona. Powrót z Nowego Orleanu. Błądzenie po lesie. Uratowanie Mikaelsonów. I... I co było dalej?
Zmarszczyła brwi, ignorując egzystencje Kobiety Ducha i skupiła się na przypomnieniu co konkretnie się wydarzyło, wszystko widziała jak przez mgłę.
Dobra, cholera jasna, skup się, przypomnij sobie co się wydarzyło. Jak trafiłaś do tej czarnej, nawiedzonej dupy.
Rozszerzyła oczy ze zdumienia i odwróciła się w stronę, a raczej mając nadzieję, że odwraca się w stronę kobiety i próbując chociaż skupić się na znalezieniu jakichś jej kształtów gdzieś w tej ciemnocie.

- To, to ty mnie znikłaś? - zapytała, coraz lepiej widząc w ciemności i dojrzewając kształty prawdopodobnie jakiejś szafy ale ręki by sobie uciąć nie dała, że było to to.

- Słucham? - prychnął głos. Melanie odwróciła się w lewo czując, że to z tamtąd dochodzi. - Czytałaś kiedyś jakikolwiek słownik? - Tym razem dobiegł z prawej, sprawiając, że i dziewczyna odwróciła się w jego stronę, zmieszana.

- Co?

- Wystarczająca odpowiedź. - Teraz już nie potrafiła stwierdzić skąd dobiegł.

- Dla mnie również. - zmarszczyła gniewnie brwi. Coraz mniej podoba jej się ta sytuacja. - Po cholerę ci było się fatygować i mnie porywać? I tak się uwolnie, ciebie prawdopodobnie zabije, więc miłego korzystania z ostatnich minut marnego życia. - Dodała pewnym siebie tonem i twardo patrząc, znowu mając nadzieję, prosto w oczy porywaczki. Jedyne co usłyszała w odpowiedzi to śmiech. Krótki ale tak drwiący, że przez moment straciła wiarę w przed  chwilą wypowiedziane słowa. Znała ten śmiech. Ona sama tak brzmi zawsze, gdy ktoś jej grozi. Poczuła się stłumiona i wręcz zawstydzona swoją bezmyślnością.

- Ah ha ha hah, dawno nikt mnie tak nie rozbawił. Możesz sobie jedynie wyobrazić jak właśnie ocieram niewidzialną łzę ze śmiechu, bo zgaduję, że dalej mnie nie widzisz ani nie potrafisz wskazać, w którym miejscu stoję.

- Może gram na zwłokę? - Nastała chwila ciszy. Czuła jak ta coraz bardziej wkurzająca ją kobieta mierzy ją wzrokiem jakby powiedziała coś tak absurdalnego i głupiego, że musi kwestniować jej sens życia.

- Na prawdę, jesteś głupsza niż się wydajesz. - odpowiedział kpiąco głos a Melanie poczuła jakby zaraz miała zapaść się pod ziemię. Co w imię kwiatuszka ją napadło? Dlaczego czuje się taka bezsilna? Taka wrażliwa, a obca kobieta wydaje się być tak potężna i większą w porównaniu do niej. Sama ta jej aura budzi jakiś dziwny niepokój i swego rodzaju nieśmiałość. - Dobra, wystarczy. - odezwał się stanowczo i cały otaczający Melanie mrok zniknął w mgnieniu oka a ją oślepiła jasność. Zmrużyła na chwilę oczy, nie mogąc wytrzymać rażącego światła.

- Zawiodłam się na tobie, Melanio. - beznamiętnie powiedziała Kobieta Duch stając w prost przed zakłopotaną dziewczyną, która z przymróżonymi oczami pomału zaczęła dostrzegać konkretne kształty a po sekundzie widziała już dokładnie osobę, przed którą stoi.
Była to kobieta jej wzrostu, sylwetka bardzo podobną do tej jej, nawet rysy twarzy wydawały się znajome, włosy dokładnie takie jak Melanie. Ubrana w obcisłą, czarną elegancką sukienkę i czarne szpilki, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Ogólnie cała jej postać wydawała się bardzo dumna i pewna siebie, sprawiała również, że od razu czuć było do niej pewnego rodzaju respekt ale i obawę, niepewność. Podsumowując nie przeszedł byś obok niej obojętnie.

Kobieta "Duch" widząc badawcze spojrzenie Melanie na jej postaci uśmiechnęła się drwiąco i jednym ruchem ściągła z nosa okulary, złożyła je a drugą ręką poprawiła czarne włosy ułożone w idealne fale.

- Zrób zdjęcie, będziesz miała na dłużej. - powiedziała kpiąco z przesłodzonym uśmieszkiem.
Melanie jednak zignorowała drwiący komentarz i zadała bardzo istotne pytanie :

- A ty do chuja to kto znowu?

*Tymczasem dom Salvatorów*

Jak poprawnie opisać co się właśnie działo w posiadłości braci? Wydawać się może, że idealnym określeniem było by harmider, jeden wielki jebany harmider. W salonie znajdowała się cała ferajna i każdy przekrzykiwał się nawzajem. Jedni próbowali dowiedzieć się o co chodzi, drudzy próbowali jakoś sobie to wyjaśnić, inni jeszcze (czytaj Bonnie) próbowali dorwać Damona za przemienienie jej matki w wampira, natomiast wspomniany mężczyzna siedział cicho. Bo co miał niby powiedzieć? W sprawie Abby to nie miał innego wyboru, musiał podjąć jakąś decyzję, słuszną decyzję. Przynajmniej miał taką nadzieję.
Pokręcił jedynie głową i przejechał dłonią po twarzy ze zmęczenia.

- Cisza! Wszyscy zamknąć się! - krzyknął nagle, odnosząc zamierzony efekt. Wszyscy równocześnie spojrzeli na Damona z wyrzutem, że przerwał im ich rozmowy. Nastała cisza.

- Dobra, ludzie czy ktoś w końcu łaskawie wyjaśni co się tak właściwie wydarzyło? - zapytała w końcu zniecierpliwiona Caroline, patrząc głównie na Damona.

- Chcesz wiedzieć co się stało!? Już ci mówię co się stało! - odezwała się jednak wkurzona Bonnie i oskarżycielsko wskazała palcem na Damona. - Damon zamienił moją mamę w wampira, gdy próbowałyśmy W KOŃCU raz na dobrze załatwić pierwotnych. Już ich miałyśmy. - Spojrzała na Salvatora ciskając w niego piorunami z oczów.

- Że co!?

- Jak to!?

- Ale kiedy!?

Fala pytań i pretensji znowu zalała pokój a oskarżony przeklął pod nosem i wstał mówiąc :

- Oh! Na litość boską dajcie se spokój! Poważnie, mamy teraz inne problemy na głowie.

- Nie wywijaj się tak prędko! Nie możesz, ty draniu! - znowu zaatakowała chłopaka nadal BARDZO wkurzona Bennet.

- Słuchaj, przepraszam za to, że przemieniłem twoją mamę, nie chciałem tego ale musiałem jakoś ratować sytuację okej? - Powiedział łagodnie, kładąc dłonie na ramionach dziewczyny i patrząc na nią najniewinniejszym wzrokiem na jaki go było stać. Jakby dzięki temu mógł ją uspokoić. Otóż nie. Bonnie bowiem od razu odepchnęła chłopaka od siebie patrząc na niego z niedowierzaniem.

- Twoje przeprosiny nic nie znaczą. Nie cofną tego co zrobiłeś, co było z resztą bezcelowe! Już ich miałam rozumiesz!? Mogło być już teraz po wszystkim!

- Tak! Byłoby po wszystkich, bo jak myślisz co by zrobiła Melanie, gdyby wróciła i dowiedziała się, że Mikaelsonowie nie żyją, he? Myślisz, że machnęłaby na to ręką a wam darowała, bo co? Znacie ją ledwie kilka dni to przecież was nie skrzywdzi. I tu się zdziwisz, bo bez wahania zabiłaby was wszystkich! - spojrzał dobitnie w oczy Bonnie i całej reszty. - Więc, proszę, nie ma za co, uratowałem wam życie, nie musicie dziękować.

- Żartujesz sobie?! To jest.. to jest

- No co jest, Bonnie!? Znam ją lepiej niż ktokolwiek z was i doskonale wiem, że wkurzona Melanie równa się śmierć. - znowu zapadła chwilowa cisza. Reszta, która tylko przypatrywała się całemu widowisku z udziałem Damona i Bonnie jedynie spojrzała po sobie. O czym myśleli? Kto wie?

- Czyli chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś, to co zrobiłeś, tylko dlatego żeby nie wkurzyć tej Melanie? Kpisz sobie!? - Damon aż przewrócił oczami i podniósł ręce z bezsilności.

- Kobieto, czy ty nie słyszałaś co właśnie powiedziałem? - zapytał patrząc na nią wielkimi oczami, również zirytowany.

- Jakoś ciężko mi wyobrazić so-

- Dobra, koniec, stop, wystarczy. - odezwał się nagle Stefan przerywając parze dalsze, bezcelowe kłócenie się. - Nie uważacie, że może lepiej najpierw wprowadzić w temat resztę a potem razem wszyscy się pokłócimy? Brzmi dobrze? Hm? - rozejrzał się po wszystkich, a oni jedynie pokiwali głowami na tak. Spojrzał na Damona i Bonnie unosząc brwi, czekając na ich odpowiedź.

- Niech będzie. - mruknęła w końcu dziewczyna. - Co nie znaczy, że już mi przeszło. Nie obejdzie się bez konsekwencji. - spojrzała wyzywająco na Damona

- Grozisz mi Bon-Bon? - odbił piłeczkę, również na nią patrząc. Atmosfera była napięta, lada moment oboje mogli by się rzucić sobie do gardeł, jednak w porę wkroczył Alaric i stanął między dwójką, która nadal patrzyła się na siebie z mordem w oczach.

- Przestańcie zachowywać się jak dzieci. - skomentował i spojrzał na wszystkich zebranych. - Skupmy się na wyjaśnieniu całego tego wydarzenia. Stefan, pozwolisz? - skinął na wspomnianego chłopaka, dając mu znak ażeby opowiedział całą historię, ale zanim mógł coś powiedzieć wtrącił się Damon.

- Co tu dużo mówić? - przerwał kontakt wzrokowy z wiedźmą i rozejrzał się po swoich przyjaciołach. - Zaczęło się od wszystkim znajomej klątwy rzuconej na pierwotnych, potem Elijah porwał Elenę, żeby nas szantażować, bo okazało się, że dowiedział się o całej tej zasadzce matuli, no to co? Oczywiście zgodziliśmy się na warunki, z resztą i tak musieliśmy znaleźć sposób na przerwanie zaklęcia, bo obiecaliśmy Melanie, że znajdziemy inny sposób, wykluczający zabijanie Mikaelsonów. Więc, gdy doszło co do czego, nie uwierzycie co się okazało. Otóż nasza kochana przyjaciółka Bonnie, wraz z mamusią pomagały Esther w jej przebiegłym planie i prawie by im to uszło, gdyby nie Melanie, która przybyła z odsieczą. Krótko mówiąc, zabrała całe show a tymczasem ja pozbyłem się zagrożenia i zapobiegłem popełnienia wielkiego błędu, który dużo by nas kosztował. Jeszcze raz więc, nie musicie dziękować. - uśmiechnął się na koniec, dumny z siebie za tak zgrabne opowiedzenie całej historii.

- Grozili Elenie? - zapytała zdezorientowana Bonnie, przenosząc spojrzenie na wspomnianą dziewczynę, która smutno się uśmiechnęła i podeszła do przyjaciółki biorąc ją w objęcia.

- Tak mi przykro Bonnie. - powiedziała cicho do jej ucha, łagodząc tym samym napięcie między Bonnie a całą reszta.

- Ja-ja, nie wiedziałam, że -

- Już dobrze, nie szkodzi. - uspokajała ją Elena, gdy Bonnie objęła mocno przyjaciółkę. Elena wymieniła spojrzenia z Damonem, który stał z założonymi rękami patrząc z lekkim żalem na przytulające się dziewczyny.

- No dobra, a co z Melanie? Gdzie jest? Poszła z Mikaelsonami? Zabili ją? - zapytał z małą nutką nadziei w głosie Matt. Damon od razu przeniósł na niego swój karcący wzrok.

- Będę udawał, że nie słyszałem nadziei w twoim głosie. - powiedział przeszywając go wzrokiem.

- Ale zadał dobre pytanie. Gdzie jest Melanie? - poparła Donovana Caroline.

- Fakt, bardzo dobre i logiczne pytanie. - przyznał Damon, krzyżując ręce. - na które odpowiedzi jednak nie znamy.

- Jak to nie znacie? - dopytał zdziwiony Alaric.

- No tak, po całej akcji, gdy już znikła Esther z Finnem Melanie coś powiedziała do pierwotnych i zemdlała, i... - zaciął się na moment Stefan, nie wiedząc dokładnie co tak właściwie się tam stało.

- I...? - zapytała z wyczekiwaniem Caroline.

- I znikła. - odpowiedział Damon marszcząc brwi w zamyśleniu.

- I znikła? Jak to znikła.

- No tak, tak było, sam widziałem, powiedziała coś o mdleniu, nawet zaczęła upadać i poof, nie ma po niej śladu. - wyjaśnił młodszy Salvatore.

- Poof? - zapytała zmieszana Caroline marszcząc brwi i dziwnie na niego patrząc.

- Poof! - odpowiedział i zrobił gest dłoni symulujący magiczne zniknięcie.

- A-ale jak to? Przecież ludzie tak po prostu nie znikają. - dodał swoje trzy grosze Matt.

- Weźmy pod uwagę fakt, że Melanie raczej zwykłym człowiekiem nie jest, więc raczej jej nagłe zniknięcie jest możliwe. - przyznał Alaric, zastanawiając się nad tym.

- Oczywiście, że jest możliwe! A wiecie co jeszcze jest BARDZO możliwe? - wtrącił się nagle Damon, zwracając uwagę pozostałych. - Że Mikaelsonowie prędzej czy później tu zawitają szukając odpowiedzi, które tak się składa, że pożal się Boże, mamy i raczej miłe i cywilizowane przesłuchanie to to nie będzie -

*ding dong*

Wszyscy zamarli. Nie trzeba było długo się domyślać KTO stał za drzwiami. Spojrzeli po sobie niepewnie.

- Mały upgrade, już tu są.

* Back to Melanie*

- A ty do chuja to kto znowu? - zapytałam z lekkim znużeniem w głosie i grymasem na twarzy, no bo ludzie! Ile można mieć wrogów nawet o tym nie wiedząc!? A wrogiem to kobita jest na pewno, bo jaki przyjaciel cię porywa (dodajmy, że jakimś cudem mnie znikła i TAK na pewno istnieje takie słowo)? Dobra może i znalazłoby się kilka przypadków ale to co innego! Pierwszy raz ją na oczy widzę i już mogę powiedzieć, że będą z laską niemałe problemy. Kolejne do kolekcji.

Pani bezimienna tymczasem popatrzyła na mnie drwiąco (znowu, masakra jak można wstrzymywać z takim wiecznym wyrazem twarzy?) i z jakimiś rodzaju urażeniem, przeleciała mnie od dołu do góry, jakby patrzyła na jakąś na prawdę dziwną, bezsensowną rzeźbę, która jakimś pieprzonym cudem znalazła się w galerii artystycznej. Ostatecznie wywróciła swoimi brązowymi oczętami i skrzyżowała ręce.

- Oh, proszę cię, nawet nie potrafisz kogoś dobrze obrazić. - powiedziała i posłała mi kpiące spojrzenie.

- Oh, proszę cię, jak dla mnie wyglądałaś na całkiem nieźle oburzoną. - powiedziałam kopiując jej mimikę. - Jak chodzi ci tylko o sprawdzenie moich umiejętności wyzywania to trzeba było od razu mówić. - uśmiechnęłam się. Dobra, to jaki mamy plan? Przydałoby się odkryć kim ona jest a potem ją załatwić. Może i wygląda na silną ale jest pewnie tylko mocna w gębie, jak większość z resztą. Tylko tym razem zabawimy się na moich zasadach.

- Co tam planujesz? Myślisz, że uda ci się mnie pokonać? - zapytała z sarkazmem, zauważając moje zamyślone spojrzenie.

- Ja nie planuje. - powiedziałam i zacisnęłam dłonie w pięści, patrząc jej prosto w znudzone oczy wyzywającym wzrokiem. Wydaje się być zbyt pewna siebie jak dla mnie, coś tu nie gra. - Ja improwizuje.

I bez dłuższego zastanowienia sięgnęłam po krzesło, które stało za mną, bez większego wysiłku je rozwalając i jednym z odłamków rzucając prosto w pierś kobiety. Wzięłam kolejne dwa i wbiłam je jednocześnie w obie jej nogi (uda), powalając ją na kolana.

Bezimienna wypuściła z siebie zaskoczone westchnienie sięgając po kawałek drewna wbity pod jej prawą piersią, jednak zanim zdążyła złapałam ją za prawą rękę, łamiąc ją jednym ruchem, po chwili powtarzając czynność na lewej. Kobieta jęknęła z bólu, a obie złamane kończyny opadły beznamiętnie po obu jej bokach.

Uśmiechnęłam się z satysfakcją patrząc na moje "dzieło". To było prostsze niż myślałam.

- Już nie taka pewna co? - prychnęłam drwiąco patrząc w dół na jej żałosną postać. - Słuchaj, jedyne czego oczekuje to odpowiedź na kilka pytań a obiecuje, że zlituje się nad tobą i zabije cię szybko.

Kucnęłam przed klęczącą kobietą i prawą dłonią sięgnęłam po kołek wbity w jej pierś, tańcząc palcami po jego wystającej długości, przenosząc spojrzenie na twarz bezimiennej. Ta jedynie przekręciła głowę w moją stronę, a jej mimika zmieniła się w ciągu sekundy, co trochę mnie zbiło z tropu. Z pełnego bólu wyrazu twarzy w mgnieniu oka zmieniła się na, już dobrze znane, kpiące spojrzenie. Uniosła brwi niewzruszona, a na jej usta wkradł się pomału chory uśmiech, który przez krew sączącą się z jej ust wydawał się jeszcze bardziej złowrogi i psychopatyczny.

Moja dłoń zastygła, a ja spojrzałam na nią z szokiem, gdy po chwili zaczęła się niepochamowanie śmiać. Jakby to co się przed chwilą wydarzyło było jakimś w cholere śmiesznym żartem.

Ona się kurwa dobrze czuję? Może to reakcja na ból? Ja pierdole.

- Co-co z c-czego się śmiejesz? - skarciłam się w myślach za zająknięcie przy wypowiadaniu tego pytania.

- Ooh, muszę ci przyznać, że bezmyślność i impulsywność ewidentnie odziedziczyłaś po ojcu. - zaśmiała się, wypluwając w bok nadmiar krwi, która nagromadziła się w jej ustach.

Zamarłam.

Tylko mi się przesłyszało, czy ona powiedziała ojca?

Da faq.

To niemożliwe.

...

Czy może...?

Nie, na pewno nie może być-

Jakaś randomowa psychopatka nie może, nie. Nie ma prawa, wiedzieć o tym

Przecież,

Ale

Nie.

Chyba że..?

Nie, na pewno próbuje wykorzystać moją przeszłość na jej stronę, by jakoś mnie oszukać.

Ale z drugiej strony, skąd wiedziała w co uderzyć, żeby tak bardzo mnie zszokować?

To nie ma sensu.

- Na litość Ojca, jesteś tak bardzo przewidywalna, że staje się to na prawdę żałosne. Zaczynam wątpić w nasze pokrewieństwo.

Uniosłam głowę do góry w kolejnym napadzie szoku, ewidentnym na mojej twarzy, żeby zorientować się, że moja ofiara teraz stoi przede mną w idealnym stanie, wycierając twarz z resztek krwi chusteczką z nadrukiem pierdolonych smerfów, w drugiej dłoni trzymając kieszonkowe małe lusterko.

Teraz ona ma mnie na kolanach.

Bezsilną.

Nie zdolną do jakiegokolwiek ruchu.

I nie musiała nawet mnie dotknąć by tego dokonać.

Wystarczyły tylko słowa.

Pieprzone słowa, tyle.

I jestem unieszkodliwiona.

Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć ale żadne słowo się nie wydostało. Tak bardzo chciałam się dowiedzieć, poznać odpowiedzi.

Kobieta w końcu przeniosła na mnie swoje znudzone spojrzenie i widząc stan, w którym się znajduje, który ona sprawiła, że się znajduje, uśmiechnęła się lekko (oczywiście drwiąco, zaczynam wątpić, że umie inaczej) i uniosła brew pytająco.

- Oo a cóż to? Nagle zabrakło języka w gębie?

Chciałam odpowiedzieć na jej chamski komentarz ale nie mogłam,
chciałam się bronić ale już dawno byłam rozbrojona.
Teraz do mnie dotarło.
To nigdy nie była moja gra.
Nie, zrobiłam wszystko to, co Ona przewidziała.
Przez ani jedną chwile nie byłam wygrana w tej naszej małej grze.
Miała mnie w garści od samego początku, dała tylko iluzje mojego triumfu, by potem uderzyć ze zdwojoną siłą.
A nie ma nic gorszego niż utrata kontroli, którą święcie wierzyło, że się ma.

*tymczasem w posiadłości Salvatorów*

Nie trzeba być geniuszem, żeby zgadnąć kto stoi za drzwiami. To była prosta kolej rzeczy. Tylko kwestia czasu, zanim, prawdopodobnie wkurzeni, Mikaelsonowie zawitają u braci Salvatorów po odpowiedzi.

- Nawet nie próbujcie udawać, że was tam nie ma! - dało się usłyszeć zirytowany głos Kola zza drzwiami. - Możemy słyszeć bicie waszych serc, wy kretyni!

Ale nikt nie odpowiedział. Nagle wszyscy popatrzyli się pretensjonalnie na Damona, który unosząc brwi do góry głucho zapytał "No co?" - co dało wywnioskować się z ruchów jego warg.

- Ty kompletny idioto-! - zaczęła szepcząco krzycząc Bonnie ale została uciszona przez zestresowaną Elenę. Bennet spojrzała z wyrzutem na przyjaciółkę.

- Wiedziałeś, że oni się tu zjawią! - wydedukowała zdziwiona Caroline, nawet nie próbując być cicho, co i tak większego sensu nie miało, bo pierwotni przecież mieli nadludzki słuch i doskonale słyszeli każde słowo.

Damon wywrócił oczami. - No shit sherlock, oczywiście, że wiedziałem.

- I pomimo to, sprowadziłeś tu nas wszystkich. - brnął dalej Alaric, nie wierząc w lekkomyślność przyjaciela.

- No... tak. - odpowiedział już mniej pewnie, jakby dopiero teraz uświadamiając sobie swój błąd. Jeśli Mikaelsonowie wpadną w szał to nawet ich dom ich nie uchroni. Zburzą posiadłość do ziemi byle tylko się do nich dostać. A on ściągnął tu wszystkich przyjaciół. - Dobra, może do najmądrzejszych decyzji to nie należało ale pragnę zauważyć, że-

Drzwi przelatające zaraz obok jego twarzy przerwały jego żałosną próbę tłumaczenia się.
Zastygnął w szoku. Jak wszyscy z resztą. Jedynie było słychać ciche pojękiwania Matta, którego trafiły drzwi, jednak nikt nie śmiał się ruszyć by mu pomóc.

Damon obrócił się i spojrzał na przestrzeń, w której chwile temu stały jego drzwi.
No nie no, poważnie, co oni wszyscy mają do tych biednych drzwi.

- Przepraszam, nie przepraszam. - warknął Klaus, nawiązując oczywiście do wywarzonych drzwi, stojący na przodzie rodzeństwa. - Niegrzecznie to tak rozmawiać przez zamknięte drzwi, więc chyba rozumiecie.

- No jasne, nie ma sprawy, przecież mam cały zapas drzwi w piwnicy. - mruknął do siebie lekko zirytowany Damon. Jednak i tak wszyscy go usłyszeli, posyłając mu niedowierzające spojrzenie.

- Dobra, przejdźmy do rzeczy istotnych. - odezwał się zadziwiająco spokojny Klaus. - Wytłumacz.

- Chyba, chyba nie do końca rozumiem-

- Damon! - skarciła od razu chłopaka Elena, który spojrzał na nią pytająco. Gilbert przeniosła wzrok na krótką chwilę na Mikaelsonów, wracając szybko do Salvatora. - Może najlepiej po prostu im powiedzmy. - Damon westchnął, wiedząc, że ma rację.

- Nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy. - powiedział zrezygnowany.

- Słucham? - prychnął Kol pojawiając się w wejściu obok Klausa. - Nie możecie, czy nie chcecie?

- Nie, to prawda, nie możemy. Złożyliśmy przysięgę. - poparł od razu brata Stefan, stając obok niego.

- Przysięgę? Wolne żarty. Nie pieprzcie-

- Mówią prawdę. - westchnął Klaus, przerywając wypowiedź brata, który spojrzał na niego z wyrzutem.

- Co z tobą!? Przed chwilą byłeś gotowy zetrzeć wszystko z powierzchni ziemi, byle tylko dowiedzieć się prawdy a teraz zachowujesz się jakbyś miał w to co najmniej wywalone!

- Kol, wystarczy. - pogardził chłopaka Elijah, posyłając mu znaczące spojrzenie. Jednak to ani trochę nie uspokoiło nabuzowanego wampira.

- Nie wierzę, odpowiedzi mamy tuż przed nosem a wy chcecie uwierzyć, że nie mogą nic powiedzieć, bo złożyli jakąś tam przysięgę! Nie słyszycie jak absurdalnie to brzmi! - ciągnął dalej Kol.

Prawda jest taka, że wcale nie chciał się wyrzywać na rodzeństwie, w każdym bądź razie nie teraz, kiedy czuje, kiedy wszyscy czują, że muszą być ze sobą bliżej niż kiedykolwiek, że tego właśnie potrzebują. W końcu chodzi o jedyną rzecz, która jeszcze łączy ich zepsute serca. O dziewczynę, która może być ich ratunkiem lub zgubą.
Kol po prostu nie mógł uwierzyć, że pomimo wszystkiego co się wydarzyło oni tak spokojnie do tego podchodzą.
Jednak na prawdę w środku każdego z Mikaelsonów wszystko aż się gotowało, pomału, by w końcu wybuchnąć. Kol zwyczajnie poszedł jako pierwszy ogień.
Każdy z nich był niespokojny. Narastające pytania mieszały się z różnymi, sprzecznymi emocjami a fakt, że te marne istoty mówią prawdę, że znają odpowiedzi ale nie mogą ich zdradzić, po prostu zaczyna działać jak oliwa do ognia.

- Kol. - powiedziała łagodnie Rebekah, posyłając mu smutny uśmiech, kładąc dłoń na ramieniu rozgoryczonego chłopaka w uspokajającym geście. Widząc spojrzenie siostry trochę złagodniał, uświadamiając sobie, że nie tylko on teraz jest tak bardzo zawiedziony i niespokojny.

Cała ferajna patrzyła z wielkimi oczami na scenę, która odgrywała się przed ich oczami. Dopiero teraz do nich dotarło jak wiele Melanie znaczyła dla każdego z nich, że w jej sprawie nawet pokazują uczucia, tak bardzo ludzkie uczucia.
Są osłabieni emocjonalnie, nie myślą trzeźwo, idealny moment na zaatakowanie ich. - takie myśli krążyły po umysłach niektórych z nich. Jednak nikt nie śmiał się ruszyć z miejsca. Bo jak mogliby? Przed nimi stało nic innego niż, zniszczona przez życie, kiedyś kochająca się rodzina, tak bardzo wrażliwa, roztargniona i zaginiona. W tym momencie nie znajdował się przed nimi cel, który muszą zniszczyć, bo przecież to są potwory zagrażające wszystkim wokół. Nie. Teraz widzieli ludzi, którzy potrzebują ratunku, lekarstwa. I każdy z nich zdawał sobie sprawę, że tym lekarstwem była pewna zaginiona trybryda, której samo wspomnienie obudziła tak zakopane głęboko emocje.
Może była jeszcze dla nich nadzieja?

Czy właśnie to widziała w nich Melanie cały ten czas?

* Po prostu to tu zostawie. *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro