Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•35.Nie jest dobrze•


*Z GÓRY PRZEPRASZAM(ಥ ͜ʖಥ)*

Gdyby ktoś miał się mnie teraz zapytać czy jestem gotowa na ten wieczór, to prawdopodobnie skończyłby dwa metry pod ziemią wąchając kwiatki od spodu. Dokładnie w takim byłam humorze. Mówiąc szczerze, sama wolałabym być tą osobą ale przecież nie mogę sama wykopać sobie grobu a potem go zasypać, postawić jakiś ołtarzyk, czy coś w ten deseń. Chociaż...? Może i bym dała radę to zrobić, w końcu nic nie jest niemożliwe ale... To by było żałosne i nie w moim stylu. Ja głównie działam według ściśle określonego planu, który za każdym razem jest taki sam i za każdym razem się sprawdza. Składa się on z kilku prostych zasad:

1) improwizacja.
Z doświadczenia wiem, że zwykle to co dokładnie jest zaplanowane nie wypala. Natomiast działając pod wpływem chwili nie można nic zepsuć. Każdy ruch będzie przemyślany na bieżąco, dzięki czemu uniknie się możliwych wpadek, jakie mogłyby wystąpić w przypadku zaplanowanego działania. Plus, kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.

2) wchodzę i wychodzę
Bardzo ważne. Trzeba wejść i wyjść. Wejść tak, aby nikt nie zauważył, a wyjść tak, żeby wszyscy patrzyli i pytali się 'jakim cudem ona się tu znalazła?'/'kim ona jest?'

3) robić swoje.
Również bardzo ważny punkt. Nie można dać się rozprosić jakimś postronnym obiektom. Ważny jest cel działania i dążenie do jego osiągnięcia. Trzeba trzymać się określonego działania i nie dać się od niego odciągnąć. W takiej chwili ten cel jest najważniejszy. Nie przyjmuje porażek.

4) działać profesjonalne.
Tak. Trzeba chociaż spróbować. Jak już coś się robi to powinno się do tego podejść na poważnie i z rozsądkiem. Nie dać się zmylić i potrafić zmanipulować lub unieszkodliwić możliwe przeszkody. I zrobić to w taki sposób, by nikt nawet się nie skapnął a samemu wyjść z podniesioną dumnie głową jak gdyby nigdy nic.

5) żadnych śladów
Co to za profesjonalne działanie, gdyby zostawić po sobie coś co łatwo mogłoby do nas doprowadzić. Dyskretności nigdy za wiele. W razie pozostawienia jakiegokolwiek śladu po swojej obecności wszystko poszło by na marne. No bo, ludzie jednak nie są tacy głupi i na podstawie zwykłego włosa mogą nagle zrobić z buta wjeżdżam i wtedy wszystko szlag strzeli.

No i ostatnia, najważniejsza. Bo to ona określa jakie działanie należy podjąć w przypadku bycia w czarnej dupie.

6)w razie porażki: patrz punkt 1.

I wiecie co? W tym momencie nawet te zasady mi nie pomogą. Zwykle takie działanie sprawiało zamierzony efekt. Miałam określony cel i wszystkie działania były skierowane w jego kierunku. A teraz? Teraz sama nie wiem jaki jest cel. Trudno to określić. Czy celem jest nie dać się zabić przez Mikaelsonów? A może ułożyć z nimi sprawy? Pozbyć się ich?
Zwykle wiedziałam czego mogę się spodziewać i byłam w miarę przygotowana na każdą ewentualność. Jednak teraz jest to jedną wielką niewiadomą. Kompletnie nie wiem czego oczekiwać, na co mam uważać, a czego wręcz nie spuszczać z oka. Niewiadomo też jak rozwinie się sytuacja.

Ogólnie plan był względnie prosty. Jako, że zaproszenie dostali tylko nieliczni z nas to wszyscy nie mogli brać w nim udziału. Może to i dobrze. Co za dużo to nie zdrowo, nie?
Wracając, na bal miał wybrać się Damon, a ja miałam być jego partnerką, Stefan z Eleną no i Matt z, o zgrozo, Rebecom i najlepsze na koniec, uwaga werble, Caroline z Niklausem.
Każdy z nas miał dokładnie obserwować każdego z Mikaelsonów. W końcu nie do końca wiemy co planują i czy to wszystko to nie jest jedna wielka zasadzka.
Więc podczas pierwszej godziny mieliśmy ustalić czy wydaje nam się coś podejrzane. W takim wypadku musielibyśmy podjąć szybkie kroki, by zniweczyć ich działania, które miałyby wyjść nam na złe. A raczej tamta piątka miała, bo ja miałam być takim asem w rękawie.
Natomiast gdyby wszystko byłoby spoko mieliśmy po prostu się dobrze bawić, ale jednak być czujnym i czekać do końca tego przedstawienia. W takim obrocie spraw po prostu poczekalibyśmy do samego the endu i wtedy pogawędkowali sobie z pierwotnymi, oczywiście z moim udziałem. Właściwie to ja miałabym z nimi wtedy rozmawiać. Dlatego w duchu modliłam się, aby jednak coś knuli i wyszło to na jaw już w pierwszej godzinie, żebym nie musiała się tak długo stresować i tylko czekać na ten moment, w którym będę musiała wyjść z ukrycia i im wszystko powiedzieć.
W każdej możliwej opcji moje spotkanie z nimi było nieuniknione. Jednak w jednej miało być w przyjemniejszych warunkach, a w drugiej wręcz przeciwnie.

Ogólnie to miałam świadomość, a wręcz pewność, że nie rozpoznają mnie na pierwszy rzut oka. Musiałabym im się dopiero przedstawić, by załapali kim jestem. Więc nie musiałam się przynajmniej ukrywać po kątach, za to kryć się na widoku, co zawsze uwielbiałam.

Trzeba było też w miarę przewidzieć co w razie jakichś niezapowiedzianych sytuacji. I tu już był problem. Bo to było nie możliwe. W tym przypadku przyda się pierwsza zasada mojego planu. Improwizacja.
W zasadzie to cały nasz plan się na niej opierał. Bo jednak mamy zaplanowane tylko pewne działania, żadnych szczegółów, a ich wykonanie jest zupełnie zależne od nas. Dlatego musimy być ostrożni.
Może się wydawać, że to wszystko jest wyolbrzymione. Jednak, z Mikaelsonami nigdy nic nie wiadomo i trzeba pogodzić się z faktem, że jeśli chcą to potrafią być na prawdę niebezpieczni.

Podsumowując pewnie wszystko szlag strzeli i i tak skończy się na jakiejś kompletnej katastrofie. Ale zawsze warto mieć nadzieję, prawda?

Jeśli chodzi o moje emocje w tym momencie. W momencie, w którym stajemy w miejscu między innymi samochodami, a Damon gasi silnik, to jestem na skraju wytrzymania. Poważnie. Jak już myślałam, że wcześniej moje emocje sięgają zenitu, to teraz to już wypierdoliły daleko poza skalę. Nigdy, powtarzam nigdy jeszcze w życiu się tak nie stresowałam.
I z jednej strony chcę żeby już było po wszystkim, a z drugiej wole żeby to "po wszystkim" nigdy nie nadeszło.

- Hej, Mel. - usłyszałam i przeniosłam nieprzytomny wzrok na Damona, który siedział na miejscu kierowcy. Kiedy moje spojrzenie zatrzymało się na oczach chłopaka, ten lekko się uśmiechnął i delikatnie chwycił moją dłoń. - Będzie dobrze, zobaczysz. - powiedział i posłał spojrzenie pełne czułości i szczerej troski.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że wcale to nie pomogło. Mówiąc szczerze, to dzięki temu zwykłemu gestowi skala wróciła na mniej więcej dopuszczalne miejsce. Poczułam się lepiej. Uświadomiłam sobie, że przecież nie jestem sama.

Również uśmiechnęłam się i ścisnęłam dłoń Salvatora spuszczając na nią wzrok. Siedzieliśmy przez moment w ciszy, aż nagle ktoś zaczął napierniczać w okno, przez co prawie padłam na zawał. Znowu.

- Idziecie, czy będziecie tam tak siedzieć cały wieczór? - usłyszałam stłumiony, przez zamknięte drzwi auta głos drugiego Salvatora, który z nieznanych mi powodów nagle odzyskał humorek. I w sumie, chyba wiem o co poszło. Jestem prawie pewna, że kłócili się o to, kto pójdzie z Eleną. Wygląda na to, że kwiatuszek wygrał.
Jednak odpowiadając na zadane wcześniej pytanie. TAK, bardzo chętnie. Niestety o spełnieniu tego mogę sobie tylko pomarzyć.

Westchnęłam powoli i przymknęłam na moment oczy. To chyba ten moment. No cóż, Carpe diem.
Pewnym ruchem chwyciłam za klamkę i otworzyłam szybko drzwi, wychodząc z samochodu z gracją. Teraz musiałam się dostosować do punktu czwartego. Profesjonalność w tej chwili będzie idealnym mechanizmem obronnym. Jakkolwiek by to zinterpretować.

Uśmiechnęłam się lekko w stronę Eleny, która stała zaraz obok Stefana. Dziewczyna odwzajemniła gest. Muszę przyznać, że wyglądała na prawdę obłędnie, a przy boku młodszego Salvatore wyglądała olśniewająco. Chłopak natomiast nie różnił się zbytnio od reszty płci męskiej. Jednak był jak najbardziej kolejnym dowodem na to, że w garniaku każdemu facetowi do twarzy.

- No, drogie panie, muszę przyznać, że wyglądacie jak księżniczki. - wyznał Damon, kiedy w końcu wygramolił się z samochodu i stanął u mego boku. Stefan od razu przytaknął, zgadzając się z opinią brata.

- Dziękuję. - powiedziała brunetka z lekkim uśmiechem na twarzy i nieznacznie poprawiła włosy. Ja natomiast spojrzałam na mojego towarzysza spod byka.

- To już nie wyglądam jakbym na pogrzeb szła? - zapytałam podejrzliwie nawiązując do poprzedniej opinii na mój temat. Damon spojrzał na mnie i przeleciał po mnie wzrokiem a ja położyłam ramiona na biodrach i uniosłam jedną brew czekając na odpowiedź chłopaka.

- Racja, mała korekta, ty jak księżniczka na pogrzebie a ty po prostu jak księżniczka. - powiedział chytrze się uśmiechając i patrząc na rozbawioną Elenę. Oburzona opuściłam zamaszyście ręce z niedowierzaniem.

- Panie Boże daj mi cierpliwości do tego człowieka. - szepnęłam do siebie i jedną dłonią pomasowałam nasadę nosa a drugą oparłam z powrotem na biodrze. Wiedziałam jednak, że cała moja wesoła gromadka to usłyszała, czego skutkiem był krótki śmiech.

Po chwili jednak spoważnieliśmy.
Spojrzałam na posiadłość, którą zamieszkują Mikaelsonowie. Trzeba było przyznać, że ci to potrafią się urządzić. Mówiąc szczerze to nie mogę się doczekać, aż zobaczę jak wygląda środek. Pewnie równie oszałamiająco. Jednak w tym momencie przypomniałam sobie kto znajduje się za drzwiami tej rezydencji i cały urok prysł.

Na twarz wkradł mi się grymas i poprawiłam nieznacznie sukienkę. Westchnęłam spoglądając na godzinę w telefonie. 19:17. Bal teoretycznie trwa już od siedemnastu minut. Ale wiecie co? My wcale się nie spóźniliśmy, to wszyscy inni są za wcześnie.
Zobaczyłam jak jakaś grupka ludzi wychodzi z domu śmiejąc się i popijając szampana, elegancko ubrani, prawdopodobnie nieświadomi z kim mają do czynienia.

- Więc, idziemy? - usłyszałam głos Stefana, który podał ramię Elenie. Ta spojrzała najpierw na wyciągniętą kończynę ciała potem przelotnie na Damona i na koniec utkwiła wzrok w partnerze uśmiechając się.

- Teraz już nie ma odwrotu. - skomentowała z westchnieniem. I przyjęła ramię chłopaka. Oboje spojrzeli na mnie i Damona, który stał obok mnie opierając się o samochód. Po czym ruszyli w stronę wejścia do paszczy lwa.
My natomiast wiedliśmy za nimi wzrokiem, aż zniknęli we wnętrzu budynku. Westchnęłam i ścisnęłam usta w cienką linię.

- Gotowa? - zapytał Salvatore i powtórzył czynność brata posyłając mi pokrzepiający uśmiech. Odwzajemniłam go i wciągnęłam powietrze powoli je wypuszczając. Przybrałam pewną siebie postawę. Nie mogę okazywać słabości. W końcu jestem Melanie Jefferson, żyje już dziesięć tysięcy lat do cholery, a zachowuje się conajmniej żałośnie. Pora stawić czoło demonom z przeszłości i w końcu ruszyć na przód.

- Urodziłam się gotowa. - powiedziałam pewna siebie, próbując uwierzyć w wypowiedziane słowa.
Przyjęłam ramię chłopaka i ruszyliśmy do drzwi. Serce biło mi w zastraszającym tempie. Chyba jednak nie jestem taka gotowa.

Przekroczyliśmy próg drzwi i aż zaniemówiłam. Dawno nie widziałam takiego klimatycznego wystroju. To wszystko wyglądało wręcz niesamowicie nierealnie. Przypomniały mi się stare czasy. Bale, biesiady i te sprawy. Wtedy była zabawa.

Przystanęliśmy w wejściu, jednak nie blokując przejścia. Póki co podziwiałam wystrój wnętrza, a gdy spojrzałam na Damona jego wzrok był umieszczony w jednym punkcie. Powiodłam wzrokiem na miejsce, w które chłopak nieustannie się wpatruje. W końcu ujrzałam Elenę i Stefana, którzy najwyraźniej dobrze bawili się w swoim towarzystwie. Zmarszczyłam brwi. Chyba będę musiała potem udzielić rodzicielskiej rozmowy Damonowi.
Westchnęłam i odwróciłam się do wampira nachylając się lekko w jego stronę, rozglądając się nieznacznie.

- Słuchaj, nie czas na żałości. Jesteśmy tu z pewnego powodu i nie możemy dopuścić, by takie błahostki nas rozkojarzyły, jasne? - powiedziałam stanowczo. On przeniósł spojrzenie na mnie i uśmiechnął się w ten jego sposób, jednak fałszywie.

- Jak słońce. - odpowiedział, niezbyt przekonująco ale już to zignorowałam.

- Więc pora na część pierwszą. - zaczęłam nadal rozglądając się i szukając wzrokiem reszty znajomych uczestników. - Rozdzielamy się i przez najbliższą godzinę próbujemy dowiedzieć się jak najwięcej i ocenić sytuację. - dokończyłam, udając, że próbuje poprawić włosy, a tak na prawdę po prostu tak się stresowałam, że nie wiedziałam co począć z rękoma.

- Mhm. - mruknął Damon i już miał gdzieś mi zniknąć ale zatrzymałam go.

- Idź do tamtej dwójki kretynów i przypomnij im po co tu jesteśmy. - powiedziałam wskazując głową na Elenę i Stefana. Ten w odpowiedzi tylko pokiwał głową a po chwili szedł w kierunku tamtej dwójki.

Westchnęłam i rozglądnęłam się, szukając odpowiedniego miejsca na bezpieczne obserwację.
Ogólnie było dosyć sporo ludzi, więc nie martwiłam się, że będę jakoś bardzo na widoku.

Stanęłam przy jednym z wielu filarów i oparłam się o niego krzyżując ramiona. Podniosłam głowę szukając względnego zagrożenia. Zobaczyłam jak Damon podchodzi do jakiejś kobiety. Zmarszczyłam brwi. Kim ona jest? Znają się? Postanowiłam użyć mojej "supermocy" i trochę popodsłuchiwać, wiem, że to nie ładnie ale jednak ciekawość wygrała.

- Witaj Carol. - powiedział Damon, podając kobiecie szampana, czy co to tam w tej szklance było. Czyli jednak się znają.

- Cześć - odpowiedziała "Carol", przyjmując trunek, po czym stuknęli się kieliszkami.

- Odwiedziłaś nowych przyjaciół? - zapytał Salvatore, biorąc łyka napoju i spoglądając w tylko sobie znanym kierunku. Przez tą cholerną muzykę, która grała w tle i ten gwar ciężko było z takiej odległości dokładnie podsłuchać.

- Jestem burmistrzem Damon, kiedy w mieście zjawa się najstarsza i najgroźniejsza rodzina wampirów muszę ją witać z uśmiechem. - odpowiedziała nawilżając sobie gardło substancją z szklanki. Czyli to burmistrz he? A to ciekawe. I w dodatku wie o świecie nadprzyrodzonym. Interesujące...

- Cóż, przynajmniej wiesz z kim masz do czynienia. - powiedział Salvatore na końcu uśmiechając się szelmowsko.

- Próbuje chronić to miasto. Zapewniają, że pragną pokoju, jestem za-

- Pani burmistrz! - nagle ktoś dołączył do dwójki, przerywając tym samym Carol. I; o matko boska; tą osobą jest nie kto inny a Kol. Tej twarzyczki się nie zapomina. Serce mi stanęło i wstrzymałam oddech. Pierwszy raz widzę któregokolwiek z Mikaelsonów na żywo. Tak niedaleko. Wręcz na wyciągnięcie ręki. Wystarczy kilkadziesiąt kroków i mogłabym go dotknąć.
Już nawet zapomniałam podsłuchać o czym rozmawiali, chociaż wyglądało to jakby się przedstawiał.
Serce wróciło do szybkiego bicia dopiero, gdy Kol wyminął parę i ruszył w stronę, gdzie ja stałam przy tym kretyńskim filarze. Zachłysnęłam się powietrzem i szybko odwróciłam wzrok chowając się za filarem. Moje żałosne zachowanie skarciłam długą wiązanką przekleństw w myślach. Gdy upewniłam się, że pierwotnego nie ma w pobliżu wróciłam do poprzedniej postawy, zauważając, że Damon gdzieś zniknął. Spróbowałam poszukać go wzrokiem, jednak znalazłam kogoś innego.

Caroline w przepięknej błękitno fioletowej sukience. Wyglądała zjawiskowo. Na prawdę.
Przez moment się rozglądała niepewnie poprawiając sukienkę ale zobaczyła kogoś i ruszyła w jego stronę. Powiodłam wzrokiem za Caroline a gdy zobaczyłam przy kim się zatrzymuje myślałam, że padnę trupem. Zatrzymała się bowiem przy Klausie. Rany boskie, aż musiałam się mocniej oprzeć o mój kochany filar, gdy go zobaczyłam. Wyglądał... tak dobrze. I ten uśmiech. Nie spuszczałam z niego wzroku nawet na sekundę. Bacznie obserwowałam każdy jego ruch. Każde uniesienie klatki piersiowej przy oddechu. Każde mrugnięcie. Każdą część twarzy, gdy wesoło zaczął rozmawiać z Caroline, która po chwili go wyminęła.
Tysiąc lat temu... wyglądał inaczej. Ostatni raz widziałam go wtedy przy ognisku. Gdy obiecali sobie always and forever. Dla mnie. Dla przyjaciółki, która tak okropnie ich oszukała. Żyją w przekonaniu, że nie żyje. W tym momencie uświadomiłam sobie coś, czego wcześniej nie brałam pod uwagę. Przecież byliśmy rodziną, zapomniałam pomyśleć o tym jak oni musieli się czuć. Skrzywdzeni, przerażeni, zagubieni... A Klaus musiał żyć z świadomością, że mnie "zabił", a wcale tak nie było. To ja żałośnie stchórzyłam. Myślałam, że będzie im lepiej, kiedy odpuszczę i odejdę... Jak bardzo się myliłam. Przecież oni kochali mnie tak bardzo jak ja ich. Jestem pewna, że wybaczyliby moje kłamstwa i żylibyśmy razem. Jak mogłam sobie pomyśleć, że chcieli by mnie skrzywdzić. To absurd... Jednak wtedy tak o tym nie myślałam. Dopiero teraz patrząc na Klausa, który nawet nie zauważyłam kiedy a gdzieś znikł, co trochę mnie zaniepokoiło. Ale dopiero gdy go zobaczyłam, przypomniałam sobie, że on,... że oni wszyscy mają uczucia. Że nie są krwiożerczymi, nieznającymi litości potworami. No, przynajmniej nie zawsze tacy byli i jestem pewna, że zrozumieli by...

- Ej, żyjesz? - poczułam szturchnięcie w ramię co podziałało na mnie jak wiadro zimnej wody. Wzdrygnęłam się i przeniosłam puste spojrzenie na Stefana. - mieliśmy się wtopić w tłum, a ty wręcz razisz w oczy. - skomentował biorąc łyka z szklanki, którą trzymał. Zmarszczyłam brwi nadal będąc myślami zupełnie gdzie indziej.

- Co? - zapytałam nieprzytomnym głosem, a Salvatore uniósł brwi i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

- I kto tu zapomina po co tu jesteśmy? - zapytał retorycznie rozglądając się po sali. Jednak kiedy nie odpowiedziałam spojrzał na mnie zdziwiony. - Ej, co jest?

Przeleciałam jeszcze wzrokiem po sali szukając któregoś z Mikaelsonów, jednak gdy żadnego nie znalazłam westchnęłam poprawiając moją pozycję.

- Daj mi to. - powiedziałam zabierając młodemu Salvatorovi szklaneczkę, kieliszek, jeden chuj i wypijając niemałą zawartość duszkiem. To powinno trochę mnie orzeźwić i przywrócić do normalności. Kompletnie zapomniałam o celu naszego pobytu tutaj.
Oddałam kwiatuszkowi pusty, szklany przedmiot nawet na niego nie patrząc wskazując palcem na Damona, który stał samotnie po drugiej stronie.

- Chodź tam. - powiedziałam i nie czekając ruszyłam pewnym krokiem w stronę drugiego z braci, a Stefan podreptał posłusznie za mną.

- I jak? - zapytał Damon, gdy tylko stanęliśmy obok niego.

- Cóż, póki co widziałam już Kola i Klausa, ale wydają się zaskakująco spokojni i nie wygląda na to, żeby coś było na rzeczy. - powiedziałam wzdychając, w miarę cicho, tak aby nikt nie mógł nas podsłuchać. Po mojej prawej stronie stał Damon, a po lewej Stefan, którzy rozglądali się.

- Minęło prawie pół godziny, jeszcze wszystko może się wydarzyć. - odezwał się Stefan chcąc wziąć łyka napoju ale gdy przechylił szklankę do ust zauważył, że jest pusta, więc westchnął i odłożył ją na stolik obok.

- Uważam jednak, że są czyści, jest dobrze-

- Jeśli już wszyscy jesteśmy razem, to proszę państwa.. - usłyszałam donośny i pewny siebie głos. Doskonale znany mi głos. Spojrzałam na schody. I myślałam, że zemdleje. Oto wszyscy Mikaelsonowie na nich stali. Elijah, Klaus, Kol, nawet Finn i, o rany, Rebekah! Patrzyłam na nich z szeroko otwartymi oczami. To wydaje się tak nierealne... A jeszcze bardziej fakt, że będę z nimi rozmawiać. Jeszcze dziś! Mój strach pomału zaczynał przeradzać się w ekscytację. - Witam i dziękuję za przybycie. - znowu się odezwał i spojrzał nieznacznie w lewo. Byłam tak skupiona na obserwowaniu ich wszystkich, stojących tam z kieliszkami w cudnych strojach. Tak, no oni też mieli ten cholerny talent wyglądania nieziemsko w garniturze. - Wiecie, kiedy moja matka..- powiedział Elijah i wskazał ręką na kobietę schodzącą po schodach, którą dopiero zauważyłam. Kiedy zorientowałam się kim tak właściwie jest ta kobieta myślałam, że na prawdę, na poważnie, prawdziwie zemdleje.

- Nie jest dobrze.. - poprawiłam się mówiąc do obu Salvatorów, którzy spojrzeli na mnie z zapytaniem.

-..gromadzi całą rodzinę, zgodnie z tradycją wieczór rozpoczyna się tańcem.. - kontynuował, a ja schowałam się za braćmi, by ta przebiegła suka mnie nie zauważyła, bo zamieniła się w jakiś cholerny radar i gapiła się dosłownie na każdego! -..na dziś wybraliśmy walca, więc proszę dobrać się w pary i przejść do sali balowej. - powiedział i zaczął schodzić ze schodów, pewnie żeby zaprowadzić gości do wspomnianego pomieszczenia. Jednak ja byłam zbyt skupiona na próbie ukrycia się i rozmyślania co do cholery Esther tu robi!? Przecież ona nie żyje, więc...jakim cudem?

Zauważyłam, że reszta rodzeństwa jak i goście również zmierzają do sali balowej. Jednak ja bacznie obserwowałam tą szmatę. Przecież mnie zabiła! I- chwila moment.. ona nie wie, że ja żyję, więc możemy to wykorzystać. Teraz jak już wiem, że ona tu jest to jestem pewna, że coś jest nie tak.

Wróciłam do przytomności i szturchnęłam Stefana, żeby zwrócił na mnie uwagę.

- Stef, jest źle, jest bardzo źle..- powiedziałam ale nie widząc żadnej reakcji z jego strony spojrzałam na co tak się gapił. No jasne. Rolę się odwróciły i teraz to Damon przymierzał się do Eleny, prosząc do tańca. Spojrzałam z niedowierzaniem na młodszego Salvatore. - Poważnie? Koleś, nie możesz tak dać się rozkojarzać. - powiedziałam szturchając go przyjacielsko w ramię.

- I mówi to ta, co stała jak idiotka przy filarze i gapiła się jakby zobaczyła ducha. - skomentował po czym nawet na mnie nie spoglądając ruszył za parą, która przed chwilą zniknęła. Spojrzałam z niedowierzaniem i opuściłam ręce w bezradności. No litości. To był szok termiczny a nie rozkojarzenie.

- Oszaleje z nimi. - szepnęłam do siebie i również udałam się na salę balową. Oczywiście nie zamierzam tańczyć. Nie po to tu jestem. Mamy obserwować. Przynajmniej przez pierwszą godzinę, a że już mamy pewność, że to wszystko to jedna wielka zasadzka to tym bardziej powinniśmy być na baczności.

Stanęłam gdzieś pod ścianą i oparłam się o nią krzyżując ramiona. Przyglądałam się jak ludzie dobierają się w pary i ustawiają na parkiecie. Po chwili zaczęła grać muzyka a wszyscy jak jedna całość ruszyli i zaczęli tańczyć. Było na prawdę nastrojowo. W tłumie dostrzegłam Damona szczerzącego się jak głupi do sera, który tańczył wraz z Eleną. Gdzieś tam mignął mi Matt, którego dopiero teraz zauważyłam, z, rany boskie Rebeką. Kol tańczył z jakąś randomową dziewczyną, tak samo jak Elijah. Ale mój wzrok przykuł Klaus tańczący z Caroline. Patrzyłam tak na niego, kiedy on patrzył na nią z takim czymś w oku. Jego wzrok mówił, wręcz krzyczał, że blondynka jest tą jedyną, cudowną, przepiękną i razy milion innych cech. Patrzył się na nią jak w obrazek.., jak na najwspanialsze dzieło, które kiedykolwiek dane było mu widzieć. Patrzył na nią z...nie, niemożliwe...ale, co jeśli...?
Nie, nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli, że mógł patrzeć na nią w ten sposób. Dlaczego nie chciałam? Sama nie wiem, może to dlatego, że kiedyś ten wzrok był kierowany na mnie? Czekaj, co-? O czym ja myślę. Zbeształam się za swoje głupie myśli i skupiłam na swojej pracy. Co oni ze mną robią?
Jednak, ciężko było odwrócić wzrok. Co to za dziwne uczucie? Zazdrość? Smutek? Żal? Złość? Bzdury, nie mogłabym być zazdrosna o kogoś dla kogo znacze tyle co nic...już nic. Zapomniał o mnie i ruszył dalej. Tak się robi, tak działa świat. Znalazł kogoś innego i muszę się z tym pogodzić. Nie jestem tu po to, by rozpaczać z powodu możliwej miłości Klausa... Rozpacz, bo jest dla mnie jak brat a niegdyś byłam jedną z "najważniejszych kobiet" w jego życiu..? To na pewno to uczucie.. nie inne. Nie może być inne. Nie mogę dopuścić, by żałosne uczucia brały nademną kontrolę. OGARNIJ SIĘ.

I nim się zorientowałam taniec się skończył i- chwila moment, gdzie podziała się moja trójca święta? Przecież przed chwilą Stefan tańczył z Eleną a Damon z Rebeką. Czuję, że teraz bardziej powinnam się zastanawiać co knują moi "przyjaciele" a nie Mikaelsonowie.
Na szczęście albo nieszczęście zauważyłam Matta i Caroline. Podeszłam do nich lekko zdenerwowana.

- O! Mel, cudnie wyglądasz. - powiedziała Caroline, gdy tylko mnie zobaczyła. - Wiedziałam, że ta suknia będzie idealna.

- Tak, tak, wzajemnie. - powiedziałam nie do końca zastanawiając się nad sensem tych słów. Rozglądnęłam się nerwowo, co nie uszło uwadze pozostałej dwójki.

- Co jest? - zapytał Matt a ja spojrzałam na nich i upewniając się, że nikt nas nie obserwuje wskazałam ręką aby się przybliżyli, co od razu zrobili.

- Jest źle. Bardzo źle, a wręcz tragicznie! - jęknęłam. Nie tak to miało wyglądać.

- O czym ty mówisz? Minęła już godzina a nic podejrzanego się nie wydarzyło. - powiedziała Caroline marszcząc brwi. - Według planu powinniśmy teraz "dobrze się bawić". - powiedziała i palcami pokazała cudzysłów przy słowach "dobrze się bawić". Wywróciłam oczami.

- Tak, ale plan uległ zmianie. - powiedziałam nerwowo opierając się o stolik obok mnie.

- Jak to? - zapytali oboje w tym samym czasie. Spojrzałam na nich z widocznym zaniepokojeniem.

- Tak to. Słuchajcie, nie przewidziałam, że ta suka Esther nadal żyje i chodzi sobie jak gdyby nigdy nic po tej pieprzonej ziemi. - powiedziałam rozglądając się, znowu upewniając się, że nikt nie podsłuchuje.

- Chwila, masz na myśli matkę pierwotnych? - zapytał głupio Matt. Przybiłam sobie mentalnego facepalma.

- Tak idioto, pamiętacie jak wam opowiadałam jak stworzyła pierwsze wampiry. - powiedziałam zdenerwowana, jednak na pokaz postanowiłam się uśmiechnąć i udawać, że rozmawiamy o czymś zabawnym.

- Ale mówiłaś, że ona nie żyje. To jakim cudem właśnie siedzi gdzieś w tym budynku. - powiedziała Caroline.

- Wiem co mówiłam, ale wygląda na to, że znalazła sposób na cholerne zmartwychwstanie i dalsze zatruwanie życia. - warknęłam, a po chwili lekko się zaśmiałam dla pokazu. Para spojrzała po sobie, teraz równie zdenerwowana co ja.

- No to, co teraz? - chłopak zadał kluczowe pytanie. Westchnęłam i skrzyżowałam ramiona.

- Nie mam pojęcia.. - rzekłam i rozejrzałam się po sali szukając gdzieś pozostałej trójki. - I gdzie do jasnej cholery zgubili się Salvatorowie i Gilbert. - mruknęłam.

- Co? Nie ma ich? - zapytała zaskoczona blondynka i również zaczęła się rozglądać.

- Jak widać nie. - warknęłam. Wspominałam, że zawsze zaplanowane działania diabli biorą? No, to teraz macie na to czysty dowód.

- To trzeba ich znaleźć i wymyślić nowy plan. - postanowił Matt patrząc to na mnie, to na Caro. Wtedy przypomniały mi się moje zasady i punkt 6.

- Już mam nowy plan, który nigdy mnie nie zawiódł. - powiedziałam spoglądając na nich.

- Więc trzeba w nim uwzględnić znalezienie Damona, Stefana i Eleny. - mruknęła dziewczyna.

- Jaki ten plan? - zapytał Matt.

- Improwizacja. - powiedziałam i nie czekając na ich reakcje ruszyłam na zwiad rezydencji.

Chodzę po tej posiadłości już conajmniej 10 minut i jak ich nie było tak nie ma! Normalnie rozpłynęli się w powietrzu. Co oni znowu knują?
Weszłam na jakiś korytarz jednak, gdy zobaczyłam kto stoi na jego końcu szybko skręciłam w inny. Matko boska Elijah tam był. Było blisko, muszę cholera bardziej uważać. Jeden niewłaściwy krok i mnie nakryją. Chociaż nie musiałabym się tak skradać i łazić po tym jebanym labiryncie korytarzy i pomieszczeń gdyby pewnej trójce nie chciało się nagle znikać! Dostaną niezły opierdol jak tylko ich znajdę.
Nagle zauważyłam jak Stefan wychodzi z jakiegoś pokoju. Wkurzony. Normalnie wywołałam go myślami. Ale czad.
Zmarszczyłam brwi.

- Ej, ty! Gdzie żeście by-

- Nie teraz. - mruknął sfrustrowany i szybko mnie wyminął. Spojrzałam na jego plecy z niedowierzaniem. Po chwili zniknął ale za to pojawił się drugi Salvatore, który również postanowił mnie wyminąć bez słowa. Uniosłam ręce do góry i opuściłam z frustracji.

- No oni se chyba żartują.. - mruknęłam do siebie i również ruszyłam w kierunku, w którym poszli bracia.

Po chwili stałam nadal wkurzona z kolejnym kieliszkiem w dłoni czekając na, w sumie sama nie wiem na co. Jestem zdenerwowana jak cholera. Szukałam tych debili tyle czasu a oni jak jakieś obrażone dzieci po prostu mnie zignorowali. Czy nie zdają sobie sprawy w jakiej czarnej dziurze jesteśmy?
Latałam wzrokiem po pomieszczeniu i twarzach ludzi popijając co chwilę zawartość kieliszka jednak gdy zobaczyłam Elenę rozmawiającą z Elijahą, zaksztusiłam się. Na szczęście nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi, więc mogłam spokojnie podsłuchać o czym tam gawędzą. Jednak zanim zdążyłam cokolwiek podsłuchać przerwał mi dźwięk stukania jakąś łyżeczka, czy paznokciem o kieliszek. Tak jak wszyscy spojrzałam na schody, na których stała Esther. Przyjrzałam jej się podejrzliwie.

- Dobry wieczór panie i panowie, kelnerzy roznoszą szampana, proszę się częstować. - powiedziała i uśmiechnęła. Miałam ochotę zetrzeć jej ten uśmieszek z ryja, jednak przeszkodził mi wspomniany kelner z tacką, na której były poustawiane kieliszki z czerwonym szampanem. Czy tylko mi wydaje się to podejrzane? Co ja gadam, to na pewno jest jakiś podstęp. Jednak zabrałam jeden i podziękowałam skinięciem głowy. - Z ogromną radością oglądam moją rodzinę, która znowu jest razem. - kontynuowała, a mi aż chciało się żygać z przesłodzonych słów. - Dziękuję wszystkim za przybycie na ten nadzwyczajny wieczór. - powiedziała i uniosła kieliszek do góry. - Zdrowie. - rzekła i zaczęła pić szampana, a reszta gości powtórzyła jej czyny, odpowiadając churkiem "zdrowie".
Zmarszczyłam brwi. Coś tu nie gra. Na prawdę mi się to nie podoba. I o czym tak zawzięcie rozmawiała Elena z Elijahą?
Rozglądnęłam się za jakimiś znajomymi. Caroline stała z Klausem, Matt z Rebekah a Salvatorowie gdzieś zniknęli. Znowu.
Westchnęłam. Wygląda na to, że mogę polegać tylko na sobie.
Wypiłam szampana.

*Jakiś czas później*

Zaś się wszyscy gdzieś pogubili. Cholera jasna. Nie wiem jakie działania mam teraz podjąć. Jakimś cudem udało mi się uniknąć konfrontacji z Mikaelsonami aż do teraz, więc aż żal żeby tego nie wykorzystać. Plus muszę się dowiedzieć co przede mną te skurwesyny ukrywają. Wiem przynajmniej, że nie knują przeciwko mnie, bo w takim wypadku przysięga dała by o sobie znać.
Jest już coraz mniej gości, praktycznie pusto przez co szansa spotkania któregoś z pierwotnych wzrosła z 20% na conajmniej 75%.
Cholera, gdzie oni się podziali. Przeklnęłam w myślach i wyszłam z jakiegoś korytarza.

- No nareszcie! Co z wami?! - warknęłam wyrzucając ręce do góry w geście zdenerwowania, gdy tylko ujrzałam Elenę, Damona i Caroline. Podeszłam do nich wkurzona. - Czy wiecie w jakiej sytuacji mnie stawiacie? Chyba mieliśmy plan! - warknęłam cicho na trójkę. - I gdzie do cholery reszta ferajny.

- Ej, Melanie, spokojnie, wybacz ale plan się trochę zmienił i-

- Wiem, że się zmienił! - warknęłam przeszkadzając tym w wypowiedzi Eleny. - Słuchajcie, nie wiem jaki mieliście cel i o czym mi nie powiedzieliście. - powiedziałam wskazując oskarżycielsko palcem na Elenę, która już chciała coś powiedzieć ale szybko jej przerwałam. - Nawet nie próbuj zaprzeczać, bo to bez sensu. - mruknęłam. - Chciałam wam pomóc. Na prawdę chciałam. Już wielkim poświęceniem było moje przyjście tutaj. Mieliśmy cholerny plan, dlaczego nie działaliście według niego? - w odpowiedzi uzyskałam ciszę. - Chwila, wiedzieliście, prawda? - zapytałam, chociaż doskonale znałam odpowiedź. Oni spojrzeli na mnie z niezrozumieniem, więc zirytowana postanowiłam wyjaśnić. - Wiedzieliście o Esther. - stwierdziłam patrząc na nich z niedowierzaniem i z.. zawodem. Zawiodłam się. A kolejna cisza upewniła mnie w mojej racji. - Wszystko jasne...

- To nie tak-

- Nie, Elena. To jak najbardziej TAK i nie próbuj się tłumaczyć. To dlatego rozmawiałaś z Elijahą? Dlatego ty, Damon i Stefan wtedy znikneliście. Damon i Stefan byli w pokoju, więc.. - zaczęłam uświadamiając sobie co przede mną ukryli. Spojrzałam na Elenę z niedowierzaniem. -..ty byłaś u Esther.

- Melanie..- zaczęła z żalem w głosie.

- Nie Melaniuj mi tu. - warknęłam. - Zdajesz sobie sprawę z tego jak haniebnie mnie oszukałaś, oszukaliście. - poprawiłam się wskazując na Damona, którego już tam nie było. No tak, ulotnił się. Znowu. Westchnęłam. - Po co w takim razie byłam wam potrzebna, co?

- Esther ona... na zaproszeniu napisała, że chce ze mną porozmawiać. Potem Finn powiedział, że muszę pójść sama, więc to zrobiłam i, i plan może i się zmienił ale z tym samym skutkiem! Esther zajmie się Mikaelsonami. - zaczęła panicznie tłumaczyć, plątając się w własnych słowach. Nie mogę uwierzyć.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.

- Mówiąc "zajmie się nimi" masz na myśli zabije, prawda? - zapytałam.

- Ja-

Nagle rozpoczęło się jakieś zamieszanie, ludzie zaczęli się zbierać przy wyjściu, co nie uszło mojej uwadze. Na pewno za chwile pojawią się Mikaelsonowie. Pora znikać. Plan się zmienił tak? Proszę bardzo. Wykorzystałam zdezorientowanie dziewczyn i w wampirzym tempie wyniosłam się z rezydencji. Nie wierzę, że dała się tak łatwo zwieść Esther. Jestem pewna, że obmyśliła jakiś przebiegły plan jak ich zabić. Nie wiem jak zamierza to zrobić ale jestem pewna jednego.
Tym razem nie pozwolę im umrzeć. Nigdy więcej. Powstrzymam ją i uśmiercę raz na dobre. Już ich nie skrzywdzi. Zadbam o to.

Chyba pora zmienić drużynę.

*PRZEPRASZAM! NIE ZABIJAJCIE PLIS! Wieeem miało być już spotkanie z Mikaelsonami ale no kurcze, trochę inaczej pamiętałam te sceny a jak oglądałam odcinek, żeby przypomnieć sobie jak to wyglądało to okazało się, że wcale nie było tak jak myślałam no iiiiii musiałam pozmieniać dużo rzeczy i odwlec jeszcze bardziej tą konkretną konfrontację. Ale postaram się jak najszybciej ogarnąć jak to tam wyglądało i już napisać ten konkret. Chciałam żeby było to już w tym rozdziale ale po pierwsze już teraz ma 5000 słów i był by za długi a po drugie nie do końca wiem jeszcze kiedy będzie ta scena, która myślałam, że będzie w tym odc z balem ale okazało się że nie i chuj nie wiem kiedy będzie. Może po prostu pomine niektóre rzeczy, żeby już jak najszybciej z tym spotkaniem wymyślić. Nie wiem, poważnie...
No ale cóż, sorki jeszcze raz.
Przepraszam za błędy,
Do następnego, cześć 👋!*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro