•13.Ty jesteś normalny?•
Zabiłam już wszystkich. Włącznie z dziećmi i barmanem. Wiem, że miałam ich oszczędzić, ale po prostu tak mnie- em właściwie jak on ma na imię? Nie ważne, po prostu tak mnie wkurzył tym. Eh no nic takie życie co poradzić. Usiadłam na barku dopijając kolejną butelkę. Spojrzałam na bezimiennego idiotę. Dalej siedzi pod ścianą i nic nie mówi. Wkurza mnie to. Chociaż pewnie by mówił, gdybym nie kazała mu milczeć i się nie ruszać. Może by tak nawiązać konwersacje? A niech będzie, co mi szkodzi. I tak za niedługo rozejdziemy się w swoje strony i nigdy się już nie zobaczymy. Ja za chwilę o nim zapomnę, a on będzie mnie pamiętał do końca swoich dni. Westchnęłam i zeszłam z blatu w dłoni dalej trzymając butelkę. Podeszłam do chłopaka i usiadłam przed nim po turecku, oczywiście zachowując pewien dystans. Spojrzałam mu w oczy. Pustka. To w nich ujrzałam.
-Jak masz na imię?-powiedziałam a on spojrzał na mnie zaskoczony, a potem jego mina mówiła "seriusly?". Wzruszyłam ramionami.-Odpowiedz.
-Co cię to obchodzi?-warknął.
-W sumie to nic, jak tylko stąd wyjdę to i tak o tobie zapomnę.-powiedziałam obojętnie. Chłopak tylko odwrócił wzrok. Siedzieliśmy w ciszy. Ja ewentualnie co chwilę brałam łyka alkoholu.
-Matt-powiedział to tak nagle, że aż się zakrztusiłam.
-C-co?-zapytałam kaszląc.
-Nazywam się Matt, Matt Donavan.
-Oh...-wstałam i pokazałam mu żeby też wstał. Kiedy wykonał polecenie zrobiłam krok w tył i ukłoniłam mu się pokazując twarz demona.-Mnie zwą Melanie Jefferson.-i puściłam mu oczko. On patrzył na mnie z miną typu "wtf?". Wyprostowałam się i dopiłam alkohol. Spojrzałam na dno butelki westchnęłam i rzuciłam nią gdzieś do tyłu.-No więc, Matt'cie Donavanie wypadało by tu posprzątać, nieprawdaż?-zapytałam go obracając się w stronę miejsca totalnej rozróby i oparłam ręce na biodrach.
-Ta, to ja poprzenoszę ciała na pole i spale a ty posprzątaj krew czy coś.-powiedział niewzruszony jakby to była codzienność i ruszył w stronę części ludzkich ciał, które nie tak dawno temu były żywymi istotami. A ja stałam zszokowana. Co do cholery? Przed chwilą zabiłam 14 ludzi, on na to patrzył a teraz niewzruszony sprząta ich zwłoki? Co jest z tym typem nie tak?-ekhem-usłuszałam chrząknięcie i obróciłam nadal zdziwiony wzrok na Matta.-zamierzasz tak stać, czy mi pomożesz?-co kurwa?-im szybciej to skończymy tym lepiej.-dodał do siebie pod nosem. What the kurwa fack? Otrząsnęłam się z szoku i z zmarszczonymi brwiami i podejrzliwą miną ruszyłam do chłopaka pomagając mu przenosić części ciał na jedną kupkę. Obserwowałam każdy jego ruch. Wyglądało to tak jakby wiedział co robi.
-Ty jesteś normalny?-zadałam nurtujące mnie pytanie.
-Raczej to ja powinienem się ciebie o to zapytać.-odpowiedział odwracając się do mnie. Kolejne wtf. Nie no on serio jest jakiś nienormalny. Dobra zostańmy przy tym.
Już nic nie rozmawiając skończyliśmy sprzątać. Teraz staliśmy nad ogniskiem z chyba wiadomo czego. Dziwny z niego typ. Na prawdę chyba wiedział co robi. Kurwa no nie, tak mnie zainteresował, że muszę nawiązać kontakt. Wiem, że niedawno chciałam go zabić ale no do cholery!
-Więęęęc, co tam?-kurwa genialne! Przybiłam sobie wewnętrznego facepalma. Ty w ogóle myślisz kobieto?
-A jak myślisz?-spojrzał na mnie zażenowany. Ło kurwa rozjebał system! Nie spodziewałam się, że mi odpowie.
-W tej chwili nie myślę.-zaśmiałam się. Matt odwrócił wzrok spowrotem na ognisko.-dobra, słuchaj, nie wiem kim jesteś, wyglądałeś tak jakbyś spotykał się z takim czymś codziennie. Więc pytam. Ty jesteś normalny?-nie wytrzymałam i wydusiłam to z siebie. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.
-Podobno jak tylko stąd wyjedziesz to mnie zapomnisz, więc co cię to obchodzi?-kurde, ma mnie.
-Eh po prostu agh no zainteresowałeś mnie okej!? Pierwszy raz spotykam się z...takim przypadkiem.-powiedziałam lekko poddenerwowana. Nie ma co, ale mam słabą cierpliwość.
-Przypadkiem? Eh. Dobra powiem ci.- mission complete bitches.- wiesz, to nie pierwszy raz kiedy mam doczynienia z...takim czymś. Większość osób które znam są takimi po-, znaczy stworzeniami?-powiedział zakłopotany. Dobrze, że nie użył Tego słowa. Znów by wylądował na ścianie.-więc po prostu jestem przyzwyczajony.-zakończył. No tak, mogłam się w sumie tego domyśleć. Ale jak już wcześniej wspomniałam, nie myślę!-A ty?
-Eh?
-No...ty też nie jesteś normalnym wampirem...z tego co widziałem. Potrafisz też użyć na mnie perswazji, chociaż biorę werbenę. Czym jesteś?-zapytał. A mnie zamurowało. Nie ze względu na niego. Tylko na pytanie. To pytanie zadaję sobie od 10 000 lat. I dalej nie znam odpowiedzi. Ale już niedługo się dowiem. Mam nadzieję. Przybyłam tu chyba po coś prawda? Sny mnie tu przyprowadziły. Jednak...co jeżeli to wszystko było pomyłką? Co jeżeli nie znajdę tu odpowiedzi? Jedynie głupią nadzieję na odnalezienie ich.
-Halo...? Melanie...?-obudziłam się z myśli gdy usłyszała głos Matta.
-Co?-powiedziałam odwracając głowę w jego stronę.
-No em, odpowiesz...?-no tak.
-Heh, wiesz...sama chciała bym wiedzieć.-powiedziałam i z lekkim uśmiechem zwróciłam wzrok w stronę ogniska. Czułam przez pewien moment jeszcze spojrzenie chłopaka na mnie, ale po chwili patrzył tam gdzie ja. Staliśmy tak w ciszy pogrążeni we własnych myślach.
Ognisko już zupełnie zgasło. Po ciałach i masakrze nie było śladu. Tak jakby nic nigdy się tu nie wydarzyło. Mówiąc szczerze byłam zdziwiona, że Matt jeszcze tu stoi i nie próbuje uciec. Meh z resztą co mnie to? I tak już się nie zobaczymy. Postanowiłam już spadać. Spojrzałam jeszcze na telefon. 2:38. No nieźle. Cokolwiek. Westchnęłam i schowałam telefon do tylnej kieszeni spodni. Wsadziłam dłonie do kieszeni bluzy i odwróciłam się po cichu.
-Adios Matt Donavan.-powiedziałam i sekundę potem już mnie nie było.
Otworzyłam drzwi od samochodu i weszłam do niego. Od razu odpaliłam moją brykę i wyjechałam. Czas do domu. Przydałoby się jeszcze coś pospać. Niby nic sen nie daje, ale lubię mieć sny. Jest się wtedy we własnym świecie. Niesamowite. Niesamowite tak jak to, że do cholery jest tu tak ciemno na ulicach! Jaki debil nie wpadł na pomysł, żeby postawić tu jakieś latarnie?! No tak jak mówiłam, świat schodzi na psy. Zażenowana jechałam dalej starając się do niczego nie dobić. Oczywiście moje skile w jeżdżeniu były tak tępe, że musiałam kogoś potrącić! Kurwa. Usłyszałam dobicie czegoś do przodu samochodu. Od razu zachamowałam. O fack. Co teraz?! Ratować typa czy nie!? Kurwa kurwa kurwa kurwa. Co za debil!? Siedziałam tak z wielkimi oczami jak jakaś ciota. Kobieto tam człowiek umiera! Zrób coś!
.
.
.
Odjechałam z piskiem opon. Tak. Spierdoliłam. I chuj. No ja na prawdę chyba nie myślę! Teraz to się już nie wrócę nie ma opcji. No żesz w morde. Dobra, pomodlę się za typa i niech będzie. Z resztą co ja się przejmuje? Przecież to nie był nikt ważny! Na pewno nie ktoś kogo znam, więc mam jego życie głęboko w d u p i e. I tyle w temacie. Aaa jebać to.
Dojechałam już do domu. Wyszłam z auta i zamknęłam go, żeby nikt mi nie zajebał. Ruszyłam wolnym krokiem w stronę drzwi do domu. Dom. Raczej nie mogę tak nazwać tego miejsca. Powinno być miejsce pobytu, czy coś w tym stylu. Whatever. Chwyciłam za klamkę. Zamknięte. No tak idiotko. Zacznij myśleć! Westchnęłam już na prawdę zrezygnowana dzisiejszym dniem. Zaczęłam grzebać w tore-. KURWA! Zapomniałam torebki! Ja pierdole no tak! Zostawiłam ją na ladzie w stacji. Żesz-
-Kurwa mać!-krzyknęłam już na prawdę wkurzona. Wkurwiona jak nigdy wróciłam spowrotem do samochodu, zatrzasnęłam drzwi wsiadając i odjechałam. Dlaczego zawsze tylko kluczyki od samochodu noszę zawsze przy sobie, a nie te od domu!?
.
.
.
No tak. Może dlatego, że nigdy nie miałam domu?
*To już dzisiaj drugi rozdział! A tak mi się nudziło to stwierdzilam, że a co napisze kolejny. Myślę, że zaskoczyłam was pojawieniem się właśnie tam Matta. Nie będę nic spojlerować, więc już nic nie mówię.
No to ten, do następnego, siema👋!*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro