Rozdział 6
POV. Isaac
„Isaac" tak nazwali mnie moi rodzice jest to imię oznaczające „uśmiech Boga" tym właśnie byłem , przeznaczony aby być Alfa , opiekować się i rządzić ale na tyle dobrodusznie i uczciwie jak dawałem radę , mam nie dawno skończone dziewiętnaście lat, a od chwili, gdy skończyłem siedemnaście, nieustannie poszukuję swojej przeznaczonej.
Wraz z moimi Betami postanowiłem pójść do szkoły przeznaczonej bardziej do nauki potrzebnej w ludzkim środowisku, by tam spróbować odnaleźć swoją mate. Nie jest to zwykła zachcianka ani kaprys serca – to mój obowiązek.
Mój ojciec jest Alfą jednej z najsilniejszych i najliczniejszych watah, „Wilczego Serca". Aby przejąć jego miejsce, muszę znaleźć swoją mate – moją przyszłą Lunę, która stanie u mego boku i razem ze mną poprowadzi stado.
Pierwszy dzień w nowej szkole minął bez większych rewelacji. Nie wyczułem jej. Nie było żadnego nagłego przyspieszenia tętna, żadnej oszałamiającej woni, która wdarłaby się do mojej duszy. Czułem jedynie pustkę. Pragnąłem jej. Tak bardzo pragnąłem poczuć to jedno, niepowtarzalne drżenie w sercu, które oznaczałoby, że już jest, że znalazłem swój skarb.
~ Naszego – poprawił mnie mój wewnętrzny wilk, Seth.
~ Tak, tak, naszego. Po prostu chciałbym, żeby już była.
Po lekcjach pewien chłopak, Josh, zaprosił nas do siebie. Moi znajomi skorzystali z zaproszenia, ale ja nie mogłem sobie na to pozwolić.
Musiałem wrócić do głównej siedziby watahy, gdzie czekały na mnie obowiązki. Mój ojciec coraz częściej przekazywał mi część swoich zadań, a ja, jako przyszły Alfa, musiałem nauczyć się, jak prowadzić stado.
Papierkowa robota pochłonęła mnie na długie godziny, a i tak nie udało mi się skończyć wszystkiego. Westchnąłem, wiedząc, że w poniedziałek będę musiał urwać się z lekcji, by nadrobić zaległości. Jednak nie zależało mi na tej szkole na tyle bardzo co na znalezieniu swojej mate.
Weekendy były dla mnie równie intensywne co cały tydzień szkolny– spędzałem je na treningach młodych. Może to wydawać się przesadą, szkolić siedmio- i ośmiolatki, ale były to tylko podstawowe ćwiczenia: przewroty, proste uniki, poprawa kondycji. Kiedyś te umiejętności mogą im uratować życie.
Mimo wszystko, gdy usłyszałem od chłopaków, jak świetnie bawili się u Josha, przez chwilę pożałowałem, że nie poszedłem z nimi. Opowiadali nie tylko o imprezie, ale i o jego siostrze – ponoć niezwykle pięknej. Może będę miał okazję poznać ją w szkole. Przynajmniej na to liczyłem. Z tego co słyszałem była nie tylko piękna a również mądra i zabawna.
Środa
Cały dzień spędziłem nad dokumentami, a kiedy wreszcie skończyłem, poczułem satysfakcję. Było tego mnóstwo, ale dałem radę. Myśl, że gdy zostanę Alfą, papierów będzie jeszcze więcej, trochę mnie przytłaczała, ale wiedziałem jedno – niezależnie od obowiązków, zawsze znajdę czas dla mojej mate.
Gdy już skończyłem, dostałem wiadomość od Arona. Ktoś ze szkoły organizował imprezę, a ja postanowiłem pójść. W końcu, na imprezie mogła pojawić się moja przeznaczona. Może z innej szkoły, może z tej samej a jeszcze się nie minęliśmy , może ktoś zupełnie z innego miasta postanowi przyjechać na imprezę dawnego znajomego . Łapałem się każdej możliwej mi sytuacji i miejsc w których mógłbym ją spotkać ...
O dwudziestej pojawiłem się w domu Leo. Od pierwszego kroku wewnątrz poczułem intensywną mieszankę zapachów – pot, alkohol, perfumy... Ale pośród nich było coś jeszcze. Coś, co wyróżniało się i przyciągało mnie jak magnes. Delikatna woń malin i mięty, ledwie wyczuwalna, a jednak niemożliwa do zignorowania.
~ To ona, głupku! – Seth niemal zawył w mojej głowie. – Biegnij po nią! Musimy ją znaleźć!
Przez chwilę stałem w miejscu, chłonąc ten zapach, ale zaraz potem rozczarowanie ścisnęło mi wnętrzności. Było go zbyt mało, by odnaleźć źródło. Upiłem kilka łyków alkoholu, choć na nas – wilkołaków – nie działał tak jak na ludzi. Gdy zegar wskazał jedenastą, znudzony i zaalarmowany nowym zapachem który w tym miejscu był za mało wyczuwalny postanowiłem zrezygnować i wrócić do domu.
I wtedy znowu to poczułem.
Zapach malin i mięty, ale tym razem wzbogacony o nutę migdałów. Mocniejszy. Czystszy. Tak blisko.
Serce zaczęło mi szybciej bić, a Seth niemal wył w mojej głowie.
~ Biegnij do niej! Tak długo jej szukaliśmy!
~ Wiem. Wiem, Seth. – Przełknąłem ślinę i ruszyłem w stronę źródła tej cudownej woni.
W mroku nocy, pod światłem latarni, ujrzałem ją.
Jej kasztanowe włosy lśniły w srebrzystej poświacie, delikatnie rozwiewane przez wiatr. Miała smukłą sylwetkę i wydawała się młodsza, niż przypuszczałem. Jej błękitne oczy błyszczały niczym gwiazdy, a gdy w nie spojrzałem, poczułem, jak moje własne zmieniają kolor na głęboki odcień wiśni – niepodważalny dowód, że to ona. Moja mate. Moje przeznaczenie.
Była piękna. Nie, więcej niż piękna. Nie istniało na świecie nic, co mogłoby się z nią równać.
Ale wtedy usłyszałem jej myśli.
~ A jeśli on zrobi mi krzywdę?
Serce ścisnęło mi się w piersi, a Seth zaskomlał.
~ Zrób coś, głupku! Ona nie może się nas bać!
Powoli ruszyłem w jej stronę, uważając na każdy ruch. Nie chciałem jej spłoszyć. Byłem tak blisko. Jeszcze kilka kroków... Stanąłem jednak w miejscu w sekundzie w której zobaczyłem jak dziewczyna stawia krok w tył szykując się na ucieczkę .
A potem przemówiłem.
____________________________
Do następnego...❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro