Rozdział 11
Wpatrywałaś się w szybe ciężko oddychając. Z jedej strony miałaś wyrzuty, ale... Dlaczego?
Podeszłaś bliżej szyby nadal patrząc na boga, a ten uderzył w szybe. Wpatrywał się w ciebie nie okazując, a raczej ukrywając uczucia. Dotknęłaś szyby otwartą dłonią, a Loki bez chwili czekania, zrobił to samo. Małaś przeczucie, że gdyby tej celi nie było to Psotnik splutł by wasze palce.
Wpatrywaliście się w swoje oczy nawzajem nie przejmując się tym, że ktoś zaraz tu może wejść.
-Chce cię przytulić...-bóg powiedział te słowaszeptem, prawie wręcz nie słyszalnie.
Ty tylko się w niego wpatrywałaś czując, że twoje serce bije coraz mocniej.
Usłyszeliscie, że winda się otwiera. Nie odeszłaś od szyby za to Loki wręcz przeciwnie. Zrobił to natychmiast.
Odwtóciłaś się w strone drzwi, a w nich stał Steve, z nie mało zdziwioną miną.
-Dlaczego tu przeszłaś T/I?
Podszedł do ciebie i położył dłoń na twoim ramieniu.
-Chciałam poprostu z nim pogadać.
Blondyn przytaknął, ale spojrzał na boga podejrzliwie. Zaraz po tym zwrócił wzrok na ciebie.
-Stephen chciał cię zobaczyć.
Jak na zawołanie Loki odwrócił się w waszą strone i zaczął wpatrywać się wściekły w kapitana.
-A w jakiej sprawie?
Uniosłaś brew nie zwracając uwagi na wściekłego boga.
-Zostawiłaś u mnie swój naszyjik
W drzwiach pojawił się Stephen idąc w twoim kierunku. W ręce trzymał srebrny łańcuszek z zawiesonym księżycem. Wpatrywałaś się w niego, a po chwili doktor zapinał go na twojej szyji. Gdy zabierał swoje ręce delikatnie otarł kciukiem twój policzek i się uśmiechnął, a ty zarumieniona go oddałaś.
-Nie dotykaj jej- trickers wysyczał przez swoje zaciśnięte zęby.
Strange popatrzył na niego tylko złym wzrokiem, a następnie założył kosmyk włosów za twoje ucho i odszdł.
Steve patrzył na zaistniałą sytuacje niezrozumiałym wzrokiem i zostawił ją bez komentarza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro