red is my color - Jikook
ˏˋ⋆ ᴡ ᴇ ʟ ᴄ ᴏ ᴍ ᴇ ⋆ˊˎ-
◇
Światło lampy spowijało białe płótno, które barwiło się stopniowo czerwonym rumieńcem gęstej farby. Kropelki spływały po jego dłoniach, jakgdyby chciały uciec, będąc zniewolone w obrębie drewnianej palety. Nie było na niej spektrum barw, nie było kolorów, które pędziły ku sobie zlewając się w jedno.
Jedna barwa, była jedynie czerwień. Tleniony odcień, jak gdyby rdzawe słońce, przebijające się przez kontur chmur.
Plamy skapywały na płótno, kreując wizerunek, jaki przywoływała jego wyobraźnia. Ciemne oczy śledziły kontury, które nadawał pędzel, zwinnie tańczący w jego silnej, żylastej dłoni.
Dzwonek do drzwi uderzył do jego uszu, odrywając go od ówczysnej czynności. Spojrzał z uśmiechem w tamtym kierunku. Wytarł swe dłonie o szarą szmatkę, wiszącą na dolnym szkielecie sztalugi.
Ruszył przez ciemny korytarz, otulony ciepłym światłem świecy, która stała na hebanowej komodzie, nieznacznie przepychając się przez gęstą ciemność. Sięgnął do mosiężnej klamki, ówcześnie spoglądając przez wizjer, by upewnić się, iż to ta osoba, która dziś zostanie jego kolejnym tchnieniem do namalowania kolejnego dzieła.
- Och przyszedłeś - wyszeptał, a na jego twarz wstąpił uśmiech, którym obdarzył swego gościa.
- Nie chciałem się spóźnić, choć teraz widzę, że przyszedłem za wcześnie - odparł, spoglądając na wciąż poplamione farbą dłonie młodego malarza.
- Skończyłem właśnie mój obraz - rzekł ciemnowłosy i uchylił drzwi, zapraszając gestem dłoni swego gościa.
- Ładnie tutaj - powiedział jasnowłosy, wchodząc wgłąb mieszkania malarza. Na białych, bladych ścianach wisiały obrazy. Ich odcień oddawał idealnie piękno czerwieni, a smuga światła świecy padała na trzy obrazy, powieszone w precyzyjnie równym odstępie.
Nietuzinkowy wygląd wnętrza sprawił, iż jasnowłosy stał zaintrygowany, podziwiając wystrój.
- Napijesz się czegoś? - dopytał, a młody model przeniósł swe ciepłe spojrzenia na malarza.
- Chętnie - odparł z uśmiechem, przytakując.
- Mam wino - rzekł mężczyzna, kierując się w stronę wyspy kuchennej.
- Twoje obrazy zachwycają krytyków, są unikalne i intrygujące. To zaszczyt, że mogę Ci pozować - powiedział spoglądając na mężczyznę, który wyjmował z szafki dwa kieliszki.
- Ach tak? - zagadnął nalewając wino.
- Od dawna malujesz? - zapytał jasnowłosy błądząc dłońmi po ramach obrazów.
- Od kiedy stałem się pełnoletni - odparł krótko - Nie było mnie stać na farby, gdy byłem mały, a zawsze chciałem podążać za pasją, dlatego teraz nadrabiam swój stracony czas - powiedział i odwrócił się w stronę jasnowłosego, po czym podszedł ku niemu podając mu lampkę wina.
- Twoi rodzice na pewno muszą być z ciebie dumni - zaczął.
- Moi rodzice zostali zamordowani - odparł krótko.
- Z-Zamordowani? - zapytał z przerażeniem jasnowłosy, lecz po chwili wtrącił niepewnie
- Przepraszam, nie powinienem tak reagować. To na pewno dla ciebie traumantyczne. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak musi być ci ciężko - dodał.
Młody model był osobą empatyczną. Nie lubił cierpienia innych, a w szczególności niewinnych. Nie potrafił się pogodzić z krzywdą splamionych cierpieniem ludzi, którzy nie uczynili nic złego.
- Nie lubię, gdy niewinni są karani przez siły wyższe jedynie za swą pokorność - rzekł szczerze i spojrzał na ciemnowłosego - Gdyż potem - zaczął.
- Gdyż Potem - przerwał mu malarz - Zradzają się z nich bezlitosne potwory, rządne zemsty - dodał.
Jasnowłosy spojrzał na malarza zaskoczony tak brutalnymi słowami. Dotknęły go, iż widział w nich sens, żal i niesprawiedliwość.
- Przeżyłem to dość mocno, lecz rany znikają z czasem. Sztuka mnie uratowała. To po ich śmierci zacząłem malować - wyjaśnił po chwili ciszy, uśmiechając się lekko - Za naszą dzisiejszą współpracę - dodał i upił łyk trunku, spoglądając przy tym wnikliwie na swego gościa.
Alkohol działał rozluźniająco, lecz jasnowłosemu umknęło to, iż kieliszek bruneta wciąż jest pełny, a jego usta jedynie zmoczyły się w wytrawnym trunku.
- Czemu malujesz jedynie w jednym kolorze? - zapytał po chwili jasnowłosy, spoglądając na malarza, który czyścił pędzle.
- Lubię czerwony - odparł krótko - Zaraz wracam, - wyszeptał i uśmiechnął się - Zaczekaj chwilę - dodał, znikając w ciemnym korytarzu.
Park rozejrzał się po pracowni, a jego ciekawość poprowadziła go ku drzwiam, znajdującym się po lewej stronie pomieszczenia. Były uchylone. Jasnowłosy spojrzał w stronę korytarza, w którym zniknął malarz i niepewnie zbliżył się do stanowiących zagadkę drzwi. Białą framugę zdobiły niewielkie plamy czerwonej farby, które jak domniemał jasnowłosy, pozostawiły po sobie dłonie Jeona.
Jasnowłosy zbliżył się do nich, delikatnie uchylając. Ciemność wprawiła go w niepokój, lecz jeden szczegół nasilił jego emocje jeszcze bardziej. Wyostrzył wzrok, próbując dojrzeć w ciemności choć krztę, by upoić się spokojem, którego nie dawała mu jego ciekawość. Miał wrażenie, iż jego wyobraźnia płata mu figle, wganiając go w wir dziwnych wyobrażeń, które zamieszkiwały jego podświadomość.
Odszukał dłonią po omacku włącznik.
Zapalił światło, a nogi ugięły się pod nim, sprawiając, iż nie mógł ustać w pionie. Zrobiło mu się niedobrze. Czuł się jak w pieprzonym śnie, najgorszym koszmarze, z którego nie był w stanie się wybudzić. Jego oczy zaszkliły się, a serce próbowało uciec z jego piersi, będąc gonione przez obezwładniający lek. Zadrżał z bezsilności, a krzyk i lament próbowały wprosić się na jego usta.
Zatrząsł się i zakrył usta dłonią by nie krzyknąć.
Poczuł jego obecność tuż za sobą, a coś zimnego dotknęło jego gardła.
Żywy obraz.
Spektrum czerwieni rozlana na podłodze, a w tym wszystkim on, chcący uciec z koszmaru do którego sam wszedł.
Czerwień, była wszędzie. Biała podłoga i ściany a na niej...
Krew.
- Czerwony to mój ulubiony kolor - wyszeptał za nim wprost do ucha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro