°• one •°
Gęsty las otaczał swoją zielenią ogromny zamek, który wznosił się u podnóża gór. Niemalże przy każdej porze roku biała budowla idealnie współgrała z postępującą naturą. Czy to były złociste liście jesienią, czy też biały puch osadzający się na koronach iglastych drzew.
Szpice dachu sięgały tak wysoko, że zdawało się, że były w stanie dotknąć nieba. Chorągiew z herbem królestwa umieszczona na samym szczycie dumnie powiewała na wietrze pokazując swoją siłę wrogowi z królestwa po drugiej stronie lasu.
Bitwy, jak i wojny już dawno przestały mieć tutaj miejsce, lecz kiedyś dochodziło tutaj do naprawdę zaciętych walk. Jeszcze dwieście lat temu owe królestwo było ogromne i potężne, lecz doszło do podziału, a doprowadziła do tego nieustępliwość dwojga ludzi. Od tego czasu niedaleko od siebie stanęły dwa zamki, które z biegiem czasu zaczęły wchłaniać w siebie małe wioski umacniając się przy tym w siłę i powoli stając się potęgą.
Z pokolenia na pokolenie były przekazywane historie na temat walk i sprzeczek między tymi dwoma królestwami czego skutkiem była wzajemna nienawiść.
Królestwo po drugiej stronie lasu z pokolenia na pokolenie odzyskiwało swoją siłę stając się równie potężne jak kilkaset lat temu. Ciemny mur otaczał szarą budowlę, która zapierała wręcz dech w piersiach, tak samo jak zwodzony most, który chronił królestwo przed wrogiem. Czarna chorągiew umieszczona na szczycie zamku, jak i wojsko przyozdobione w równie ciemne barwy dumnie służyło królestwu strzegąc go.
*
Buty sięgające mu za kolano mocno stukały o marmurowe podłoże zwiastując tym samym jego nadejście. Ciężkie drzwi zostały przed nim otwarte, a dwaj słudzy skłonili mu się, aż po pas. Młody mężczyzna o hebanowych włosach wszedł na salę tronową, w której przebywał jego ojciec, sam władca królestwa Jeon. Był odziany w białą haftowną koszulę i czarne spodnie, których nogawki włożone były w długie skórzane kozaki.
Skłonił się przed swym ojcem wyrażając tym gestem swój szacunek, jak i taktowność, a następnie zbliżył się ku królowi stając tuż przed nim.
- Po co mnie wezwałeś ojcze? - zapytał książę wymieniając spojrzenia z królem.
- Jeongguk, mam dość tego, że wciąż udajesz się na polowania - zaczął od razu patrząc na swojego syna, a jego wzrok był pełen powagi - Niedługo zasiądziesz na tronie. Powinieneś dojrzeć - zaczął król.
Jego spojrzenie wodziło po potomku chcąc tym samym wzbudzić w nim przymus do odpowiedzi, jak i do zastanowienia się nad tą w jego mniemaniu dość ważną kwestią.
- I po to mnie wezwałeś ojcze? - zapytał Jeongguk z lekką kpiną w głosie. Podszedł do stołu, na którym stało naczynie wypełnione aż po brzegi najróżniejszymi owocami. Od tych egzotycznych aż po te do, których dostęp miał każdy.
- Powątpiewam, gdyż nie wzywasz mnie do siebie, aby pomówić o takich drobnostkach - dodał.
- Właściwie to wezwałem cię tutaj, aby pomówić o twojej przyszłości. Synu, jesteś już mężczyzną, jak i następcą tronu. Za kilka lat będziesz władać królestwem. Czas pomyśleć poważnie o życiu - rzekł, a książę wziął ze srebrnej misy zarumienione jabłko, które zaczął podrzucać w dłoni.
- Co masz na myśli ojcze? - spytał.
- Musisz znaleźć sobie kobietę - rzekł król, a Jeongguk spojrzał na niego przestając bawić się owocem, które jeszcze chwilę temu podrzucał zgrabnie w dłoni.
- Przyjdzie na to jeszcze czas - odparł odkładając jabłko z powrotem do misy - Jeszcze nie znalazłem odpowiedniej kobiety - dodał.
- Musimy mieć dobre stosunki z południem. To dla dobra królestwa i polepszenia naszych stosunków. Nie możemy pozwolić, aby królestwo Parków nas poprzedziło. Oni też mają syna - rzekł - Musisz ożenić się z córką władcy z południa - dodał wreszcie.
- Dla dobra królestwa każesz mi ożenić się z obcą kobietą, której nie kocham? Mam sypiać z nią w jednym łożu i mieć z nią dzieci dla dobra królestwa? - parsknął Jeongguk spoglądając na swojego ojca. Jego prawa dłoń przeczesała nerwowo włosy wyrażając tym gestem swoje zdenerwowanie.
- Synu, miłość pojawi się później - odparł król spoglądając na swojego syna.
- Ojcze chyba nie mówisz poważnie - rzekł książę śmiejąc się ironicznie. Oparł się arogancko o stół, a jego obydwie dłonie ułożone były na czerwonym obrusie, a głowa zwisała pomiędzy ramionami.
- Nie chcę o tym słyszeć! - rzekł nagle odpychając się od stołu powracając do pozycji pionowej patrząc przy tym w oczy swemu ojcu.
- Synu! Nie takim tonem! - zaczął władca uderzając dłonią o poręcz tronu, na którym siedział.
- Jadę na polowanie - odparł książę i wyszedł z sali tronowej nawet nie czekając, aż straże otworzą mu drzwi. Pchnął je mocno i opuścił pomieszczenie zostawiając zaskoczonego, jak i zdenerwowanego króla samego.
Tymczasem w królestwie po drugiej stronie lasu trwały poszukiwania księcia. Nie był to zresztą pierwszy raz.
Rozkojarzony i poddenerwowany sługa chodził pod komnatą układając w głowie odpowiedzi, które za chwilę będzie musiał przestawić królowi.
- Gdzie książę? - usłyszał nagle głos władcy, który stanął przed komnatą swojego syna spoglądając na sługę ponawiając niedawno zadane pytanie.
- Nie ma go w komnacie - odparł strażnik przybywszy z królem zaglądając w głąb komnaty należącej do następcy tronu.
- Pojechał na swym koniu jeszcze przed świtem - odparł nagle sługa spuszczając wzrok na podłogę, aby uniknąć srogiego spojrzenia władcy.
- Jak śmiesz udzielać mi takiej odpowiedzi!? Twoim obowiązkiem jest pilnować księcia! - powiedział król.
- Wybaczcie wasza wysokość - odparł łamliwym głosem kłaniając się.
- Jeśli nie wróci przed zachodem słońca pozbawię cię życia - powiedział król, a sługa jęknął wyobrażając sobie swój marny koniec.
*
Lekki wiatr rozwiewał jego jasne kosmyki, a parę pierścieni połyskiwało na palcach. Ciało lekko podskakiwało w rytm galopu jego siwego konia, a oczy wpatrywały się w punkt przed nim.
Jechał przez las z każdą sekundą zagłębiając się w nim coraz bardziej. Chciał choć na chwilę poczuć swobodę i tą przysłowiową wolność, którą odczuwał tak rzadko. Tylko teraz mógł zapomnieć o obarczających go obowiązkach i tych wszystkich zasadach, których musiał przestrzegać będąc następcą tronu. Nie raz zazdrościł synom poddanych, którzy mogli biegać po lasach nie zważając na nic. Widział jak cieszą się grając w różne zabawy ze swoimi rówieśnikami. Dorastał ucząc się piśmiennictwa oraz dobrych manier czy sztuki. Nigdy nie miał okazji się bawić. Brakowało mu tego.
Jechał przed siebie czując ten miły wiatr błądzący po jego odkrytej, oliwkowej skórze. Delikatne powietrze owiewało jego ciało, a on czuł jak jego serce przyśpiesza. Jego ramiona były okryte zwiewną białą koszulą, a ciemne oczy błyszczały odbijając co jakiś czas promienie przedostające się przez korony drzew.
Kochał ten moment, gdy zamykał oczy, kierując się jedynie instynktem i zaufaniem do zwierzęcia, które niosło go na siebie.
Nie skupiał się na niczym innym niż równomierne podskoki w rytm galopu konia. Jego myśli były wyswobodzone z sideł zmartwień, tak jak on sam. Po prostu jechał przed siebie. Zagłębiał się coraz bardziej w las. Nie zdawał sobie sprawy, że granica między dwoma królestwami nie jest oznaczona, a tereny w każdym z tych królestw są prawie identyczne...
W prawdzie to nic o tym nie wiedział. Nigdy się tym nie interesował.
Nagle do jego uszu dobiegł dźwięk wystrzału z broni palnej. Zwierzę na, którym siedział zerwało się do biegu, a on rozkojarzony głośnym odgłosem stracił nad nim panowanie. Koń spłoszył się, a młody książę upadł boleśnie na wilgotne podłoże. Zwierzę wraz ze wszystkim co następca tronu ze sobą miał pognało przed siebie zostawiając go samego. Jasnowłosy jęknął z bólu podnosząc się do siadu. Jego biała koszula była ubrudzona, a spodnie lekko rozdarte.
Po chwili do jego uszu dobiegły rozmowy i dźwięk kopyt uderzających o podłoże. Odetchnął z ulgą słysząc głosy coraz wyraźniej, co świadczyło, że pomoc jest coraz bliżej. Wszystkie zmartwienia, jak i stres opuściły go lecz, gdy jego oczy dostrzegły herb na czarnym tle jego ciało oblał zimny pot, a poczucie strachu powróciło.
- Panie, ktoś tutaj jest - krzyknął mężczyzna siedzący na koniu zbliżając się w stronę jasnowłosego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro