°• four •°
◇
Szloch przeplatany z błaganiami o litość unosił się w głębi oceanicznego królestwa. Wodna istota o oczach piękniejszych niż niejedne perły padała u stóp swego ojca, by prosić go o łaskę.
- O-Ojcze ja - wyszeptał syren, patrząc w oczy władcy ocenów. Był zlękniony, a gniew jego ojca był tak wielki, że odczuwali go mieszkańcy przybrzeżnej osady.
Jasnowłosy nie mógł dopuścić by niewinnym ludziom stała się krzywda.
- Ojcze proszę - błagał nieustannie, chcąc wpłynąć na decyzję władcy, który w porywie gniewu zalewał pobliskie osady potężnymi falami, które wręcz pożerały pobliskie domostwa wraz z ludźmi.
Woda zalewał ich gospodarstwa, pochłaniając i niszcząc dobytki, które były owocem ich ciężkiej pracy. Odbierała im życie i wyrwała z płuc ostatnie tchnienia.
- Ojcze, zlituj się - powtarzał, jak mantrę, a jego melodyjny głos załamywał się z każdym kolejnym słowem.
- Jak śmiałeś oddać mu mój naszyjnik?! Skonałbyś, gdyby Taehyung nie dostrzegł cię na wybrzeżu. Skonałbyś przez tego człowieka! - wrzasnął - Wszyscy są tacy sami! Wypełnia ich bezgraniczna chciwość i zdrada - zaczął i spojrzał w oczy swego syna.
- Nie wiń go. Dzięki niemu żyję dwa razy silniej! - wrzasnął, drżąc w spazmach narastającej rozpaczy.
- Kochasz tego człowieka? - zapytał nagle.
- Kocham - odparł bez chwili zastanowienia, a władca wstał z tronu, spoglądając na swego syna.
- Jak mogłeś?! - krzyknął, a trójząb uderzył o piaszczyste podłoże tworząc nad ich głowami wir wodny.
- O-Ojcze - wyszeptał Jimin, widząc jak gniew władcy narasta, zagrażając bezpieczeństwu ludzi.
- Zatrzymaj to, Ojcze! - krzyknął słysząc, jak dobytki ludności padają, przemieniając się w gruz.
- Jeongguk - jasnowłosy zapłakał na myśl o swoim ukochanym, który być może został zabity przez szalejącą na lądzie burzę.
- Jak mogłeś? - zapytał władca, spoglądając na swego syna - Jak mogłeś dać się zwieźć?! Nie po to powołałem cię na świat! - wrzasnął - On umrze przez ciebie! - krzyknął - Umrze, jak jego matka!
*
Bulwary nocy wyznaczały drogę świecącemu ciału, który płynnie odbijał swe światło od panującego mroku.
Jeon stał na balkonie, będąc zagubiony w tym wszystkim. Delikatne odcienie fioletu, z których tworzył się koloryt tamtejszej nocy urzekał go swym nieomylnym pięknem. Gwiazdy wabiły jego oczy, wysławiając jego imię.
Lecz mimo fioletowych odcieni w jego myślach wciąż był głęboki oceaniczny kolor, kolor jego oczu. Nie mógł przestać o nim myśleć. Tamta noc splotła ich oczy, dłonie, a potem ciała, łącząc ich w grzesznym akcie niepoprawnej miłości. Nie wiedział skąd był i dokąd zmierzał. Nie wiedział również, iż jego pragnienia wysnute z czeluści jego ukrytych perwersji sprawią, iż dotknie w ten sposób mężczyznę. Dziwiło go to. Nie mógł racjonalnie wytłumaczyć swego zachowania, które wiedzione przez obecność młodzieńca poprowadzą go w kierunku tych czynów.
Lecz dla nich było to coś pięknego. Ich ciała były, jak fale które pochłaniały się wzajemnie, tonąc we własnej głębi, a Jeon utoną, utoną w jego oczach. Odrzucił sprzeczność nauk ludzi i przekonań ocztaczających go osób. Nie wiedział jednak, że został schwytany w pułapkę, krępującą jego dłonie miłości.
Balkon wychodził na północ. Jeon mógł dojrzeć z tego miejsca wiele, lecz jego wzrok nie był w stanie dostrzec oceanu.
Zatęsknił za wodą, która drażniła o poranku jego bose stopy i promieniach słońca, które rzucały smugę światła, płynąc przez taflę oceanu. Chropowate ściany pokryte okleiną z cisowego drewna, delikatny rysunek w ciepłym kolorycie zdobił pokój, rozjaśniając wnętrze.
- Panie - zaczął mężczyzna, pozwalając sobie na wejście w głąb bogato wyposażonej komnaty.
Jeon odwrócił swój wzrok niepewnie kiwając głową.
- Twój ojciec kazał przekazać ci to pismo. Obawiał się, iż nie zdąży dać ci go osobiście - rzekł i ukłonił się, podając skrawek zwiniętego papieru.
Jeongguk niepewnie ujął w dłoń list, zerkając niepewnie na mężczyznę, który odchrząknął udając się do wyjścia.
Ciemnowłosy ostrożnie odwiązał delikatny sznureczek, którym był spięty list i zaczął podążać wzrokiem po zgrabnie namalowanych literach.
Synu, jeśli to czytasz, odszedłem.
Wybacz mi me grzechy. Nie mogłem być z tobą, gdyż groziło Ci niebezpieczeństwo. Chroniłem Cię, kosztem naszych relacji. Oddam Ci tron i królestwo, gdyż jesteś prawowitym władcą imperium. To wynagrodzenie za czas i krzywdy.
Wybij te istoty, które postawiły pieczęć na naszym rodzie. Syreny, zdradliwe istoty, które stoją za śmiercią Twej matki. Zabiły ją na mych oczach.
Pomścij nas, jeśli masz na to siłę. Nie pozwól się skrzywdzić.
Kocham Cię, synu.
Nigdy Cię nie porzuciłem, gdyż myślami byłem przy Tobie codziennie.
Zostań żyw.
Twój kochający cię ojciec.
Jeon wczytywał się w treści pisanych słów, a łzy spływały niepohamowanie po jego rumianych policzkach.
Syreny? Czyż te istoty naprawdę miały swój byt na ziemi. Czy ich istnienie spowijało przybrzeżne tereny, w których przebywał od dziecka? Nie wiedział czy wierzyć słowom ojca, którego nigdy nie dane mu było ujrzeć. Zacisnął swe dłonie na papierze, wybuchając głośnym szlochem.
Położył list na sekretarze, spoglądając w dal, obierajac za swój punkt wierzchołek jednej ze skał.
Jego martwa matka - ten obraz pojawił się przed jego oczyma, malując ostry zarys kontur zdarzeń z tamtego dnia. Pamiętał dokładnie. Pamiętał, jak biegł widząc jej bladą twarz. Pamiętał swój krzyk i to jak zimne były jej dłonie.
Osłabł nieco, chwytając się balustrady, a jego oddech stał się płytki. Schylił głowę w dół, a wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł dreszcz. Ułożył się na łożu, patrząc tępo w sufit. Jego myśli były różne. Zbyt różne by je pojąć. Słowa wypisane na pergaminie wprowadziły do jego umysłu czysty zamęt. Przymknął oczy, a kilka kropel słonych, srebrzystych kropel ponownie ozdobiło jego policzek.
Więc to mistyczne istoty odebrały mu matkę I ojca, pozbawiając go dostatniego i szczęśliwego życia. Wstał z łoża i otworzył masywne drzwi, szukając przydzielonego sługi. Zrezygnował. Wrócił do komnaty, spoglądając pusto na ściany komnaty, która teraz należała do niego.
Jak miał się stać poważanym władcą, jeśli jego pierwszym rozkazem byłoby szukanie mistycznych istot. Zagubił się.
Czytał pismo przez trzy noce, analizując słowo po słowie, by znaleźć sens i prawdziwość słów ojca. Wszystko się łączyło. Nieobecność ojca, śmierć matki przy oceanie i opowieści rybaków, którzy uchodzili za wariatów.
Uwierzył i pragnął zemsty. Pragnął jej tak samo, jak odzyskania swego życia, lecz równie silne pragnienie odczuwał władca oceanu, który krok po kroku realizował swój plan.
Jego przydzielony sekretarz czekał przy drzwiach.
- Tak, Panie? - zapytał.
- Zwołaj ludzi i każ im przeszukać ocean - dodał zamykając się w komnacie.
- Ocean? - zapytał.
- Zrób o co proszę - wyszeptał.
- Tak, Panie - odparł posłusznie.
*
- Panie, król Pearlsea odszedł dzisiejszej nocy - rzekł sługa, zbliżając się do swego Pana.
Władca oceanów uśmiechnął się dumnie i zacisnął dłoń na swym atrybucie.
- Dobrze, wyjdź zatem na ląd i dowiedz się o wszystkim co dzieje się w królestwie - rzekł - Podążaj również za Jiminem, by nie zrobił nic głupiego. Nie można mu ufać - dodał.
Nowy król natomiast zasypiał i budził się z myślą o słowach ojca, które zostały przekazane mu na piśmie. Był rozdarty wewnętrznie, a jego serce wybijało inny niż dotychczas rytm. Wyrywało się w nieznanym kierunku.
Lecz powracał do właściwych myśli, wybudzając się z amoku dziwnego uczucia, które mógł porównać do tęsknoty i dziwnej pustki. Walczył z tym, wygrywając w bitwie z naiwnym sercem.
Zemsta, to nim kierowało. Pragnął wejrzeć w oczy tych nieznanych istot, nie będąc świadom, że w jedne już dane było mu spojrzeć. Zatracił się w nienawiści.
Jeon nie przespał spokojnie ani jednej nocy. Budził się męczony przez okalające jego serce myśli. Zaniechał praw obowiązujących dotychczas w królestwie, wprowadzając swe nowe idee.
Koronacja odbyła się tydzień później. Uroczystość przebiegła zgodnie z planem. Słowa sekretarzy i wyżej postawionych doradców oraz symboliczne okrycie głowy Jeona złotą ozdobą, która symbolizowała jego bezgraniczną władze na terytorium królestwa.
Korona - oznaka siły i hierarchiczności zdobiła teraz jego głowę, a oklaski poddanych, którzy z pewną sprzecznością spoglądali na jego osobę.
W Pearlsea było głośno o objęciu tronu przez tutejszego. Jedni rzucali obelgami w stronę Jeona, a inni rośli w dumę. Ludzie byli podzieleni tak samo jak myśli Jeona, które były zbyt poróżnione by młody król zrozumiał ich sens.
Gdy tylko zamykał swe oczy, czuł zapach tego młodego mężczyzny. Pamiętał miękkość jego jedwabistej skóry i spojrzenie, w którym wręcz się topił.
- Kim jesteś? - wyszeptał, gubiąc się we własnych myślach. Jak mógł poznać jego tożsamości, jeśli nie widział kim jest on sam.
Czuł, że jasnowłosy byłby w stanie przynieść mu ukojenie w postaci odpowiedzi, lecz nie wiedział gdzie ma go szukać.
Poznał go tak niespodziewanie. Nie dawało mu spokoju to, iż jasnowłosy znał go i wyznał mu uczucie. Pragnął go odnaleźć i opowiedzieć o swych udrękach, mając nadzieję, że tamten go zrozumie.
Wspominał ich noc, która ociekała namiętnością i dziwnym poczuciem bezwarunkowego zrozumienia.
*
Park rozpaczał siedząc na dnie oceanicznego królestwa. Bał się wypłynąć na brzeg, gdyż bał się realności przekonania o śmierci ukochanego. Życie ludzie było krótkie i pełne problemów, lecz mimo wszystko był gotów zamienić swe długie życie na to kruche, tylko po to by móc żyć u boku swego człowieka. Pragnął tego.
*
- Panie - rzekł mężczyzna, wchodząc w głąb komnaty nowego władcy, kłaniając się.
Jeon spojrzał niepewnie w stronę sługi, czekając na jego słowa, nie widząc jak ma się do niego zwrócić. To wszystko było dla Jeona zbyt nowe, zbyt odległe i nierealne. Czuł jakby unosił się ponad rzeczywistością, tonąc w cholernym odrealnieniu.
- Kazałeś zwołać gwardię - zaczął mężczyzna - Czekają na polecenia.
- Niech przeszukają Pearlsea i zarzucą sieci na sporą głębokość. Chcę pomścić ojca - rzekł.
- Szukamy czegoś, Panie? - zapytał, marszcząc brwi.
-Syren - odparł bez zastanowienia - Wybijmy wszystkie - dodał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro