Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Enden, 25 kwietnia 1939

-Flake, jesteś już spakowany?- spytał wysoki mężczyzna o średniej budowie ciała i szturchnął przyjaciela w ramię aż ten zadrżał.
Mężczyzna bez słowa podniósł się z fotela i spojrzał mu głęboko w zielone oczy. Po chwili dodał:
- Przestraszyłeś mnie, Till.
- Oh, wybacz, nie chciałem.
- Spoko.
- Pytam jeszcze raz; czy jesteś już spakowany? - Till stanowczo zmienił temat.
- No prawie.
- Jak to; prawie? Przecież jutro wyjeżdżamy! - No wiem, ale dopiero po południu.
- No i co z tego? Kiedy rano znajdziesz na to czas? Ja już ciebie znam.
Mężczyzna przez chwilę stał w bezruchu zamyślony, po czym rzekł:
- Dobra, idź już, bo się spóźnisz na wieczorek pożegalny na plaży. Richard, Paul, Christoph i Olivier już czekają przed hotelem.
- A co z tobą? Nie idziesz?
- Idę, ale najpierw muszę spakować swojego przyjaciela, bo jemu się nie chce. - odparł z pogardą i zaczął upychać rzeczy Flake'a do walizki.
- Em...Dziękuję...ale po co to robisz?
Lindemann nic nie odpowiedział. Tylko spojrzał na niego i się uśmiechnął.
- Dobra, idź już, Christian. Ja zaraz do was dojdę.
- Okej.- rzekł okularnik i pocałował przyjaciela w policzek, po czym wyszedł dokładnie zamykając za sobą drzwi.
- Zaczekaj. - zawołał go nagle brunet, gdy ten był już na korytarzu.
- No, co tam? - zatrzymał się.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. - uśmiechnął się Flake i posłał mu całusa na odległość.
Mężczyzna dokładnie zamknął za sobą drzwi i zszedł po schodach na dół.
Po chwili był już w niewielkim ogrodzie należącym do ośrodka. Usiadł na drewnianej ławce w małej altance i wyciągnąwszy kawałek papieru zaczął coś notować.
- Flakie! Tu jesteś! - Wtem usłyszał czyjś znajomy głos dobiegający zza jego pleców.- Wszędzie Cię szukamy!
Mężczyzna nieśmiało odwrócił głowę pol czym ukrył twarz w dłoniach, żeby zamaskować uśmiech.
- Richard!
- Nie musisz maskować tego co czujesz...
- Przepraszam. - rzekł Lorenz, który słynął z nieśmiałości i czasem nieco przesadnej wrażliwości.
- Spoko.
- O! Łaskawie raczyłeś przybyć, przyjacielu. - do rozmowy dołączył się wysoki mężczyzna w krótkich spodenkach i z torbą plażową na ramieniu. - A gdzie twój boy?
- Paul! - Richard szturchnął go w ramię.
- No co? Powiedziałem coś nie tak?
- Em...mój boy siedzi w pokoju. Pakuje się...- odparł nieśmiało okularnik.
- Jak to? Nie przyjdzie???- zasmucił się Zven.
- Przyjdzie, przyjdzie...tylko za chwilę. - rzekł Flake.
- No mam nadzieję, bo my już tu od pół godziny czekamy. Zaraz będziemy spóźnieni.
- Gdzie reszta?- nieśmiały chłopak zmienił temat.
- A, pewnie ćwiczą gdzieś po krzakach.- odparł spokojnie Zven.- Chłopaki!
Dźwięki gitar dobiegające zza krzaków automatycznie ustały.
- Mówiłeś coś?- spytał wyższy z mężczyzn wychodząc z kryjówki i poprawiając gitarę na ramieniu.
- Tak, mówiłem, żebyście przestali hałasować i przyszli tu do nas.
- A ok. - odparł wysoki mężczyzna i dołączył do grupki przyjaciół. - Chris, no idziesz?
- Ah tak. - uśmiechnął się Doom.
- Okej. - Ollie pociągnął go za rękę.
- Hm...To co? Pełny składzik? Możemy iść? - rzekł Christoph wygodnie rozsiadając się na ławce w ogrodzie.
- Nie. Wokalisty brakuje...- poprawił go Kruspe.
- Xdee - skomentował krótko perkusista.- To se jeszcze trochę poczekamy...- zaśmiał się.
- Oj, bez przesady... Myślę, że nie będzie aż tak źle.
- Wiesz co, Richard?
- No co?
- Podziwiam twój optymizm.
- Danke, a ja twoje poczucie humoru, Doom.
- Heh. - zaśmiał się chłopak o ciemnych, kręconych włosach do ramion.
- Ej chłopaki, o czym tak gadacie? - niespodziewanie do rozmowy wtrącił się Paul a zaraz po nim Ollie.
- A tak se. - odpowiedział Schneider.
- Aham...
- Nom. Ładnie dziś wyglądasz, Paul. - wypalił tak ni z tego ni z owego Richard.
- Hm... Dzięki. - na twarzy chłopaka można było dostrzec rumieniec. - Ale co chcesz mi przez to powiedzieć?
- A tak po prostu... Żeby jakiś temat był. - uśmiechnął się.
- Aham...
- Nom... Także ten... - gitarzysta zmierzył go nieprzewidywalnym spojrzeniem po czym zaczął dotykać jego krocza.
- Ejj... Co ty robisz??
- Oh... Wybacz... Poniosło mnie. - zabrał rękę z jego miejsc intymnych.
- Em... Okej...
- Podobasz mi się.
- Ej, Richard może przestań już słodzić, bo zęby sobie popsujesz.- wtrącił nagle Ollie.
- Eh, No okej... - westchnął Zven.
Kiedy cała czwórka przyjaciół była zajęta tą jakże wciągającą rozmową jedynie Flake siedział z boku i notował coś na kartce.
- Ej, Christian.- zawołał go w pewnym stopniu Christoph. - Co tak siedzisz sam? Chodź do nas.
- Nie, nie chcę. - westchnął klawiszowiec gdy w ten poczuł czyjś dotyk na plecach.
- Hej, skarbie. Nie wiem co jutro zakładasz więc zostawiłem ci twoją ulubioną koszulę i dżinsy na podróż. Mam nadzieję że może być.
- Jasne, dzięki. - uśmiechnął się Lorenz.
- I pamiętaj, to był ostatni raz. Następnym razem pakujesz się sam. - zaśmiał się Till.
- No spoko.
- Oh Till! - wrzasnął Doom na sam widok wokalisty. - Jesteś! Nareszcie! Ile można czekać?!
- Ah, przepraszam, ale...
- Dobra, nieważne. - przerwał mu perkusista. - Ważne, że jesteś.
- To możemy iść? - wtrącił Kruspe.
- No chyba tak. - odparł piosenkarz i pociągnął Flake'a za rękę.

5 minut później

Szli wąską, piaszczystą ścieżką prowadzącą przez las. Słońce próbowało przebić się przez gęste korony drzew ale nadaremno. I gdyby nie śpiew ptaków i szum morza w oddali panowała tu całkowita cisza.
Tę piękną chwilę musiał przerwać jednak Paul.
- Kto wybierał ten hotel tak daleko od plaży? - marudził gitarzysta.
-Jesteśmy tu już dwa tygodnie i jakoś wcześniej nie miałeś z tym problemu, a teraz nagle na dzień przed wyjazdem musiało ci się przypomnieć. - skomentował Richard.
-Aj, daj spokój, Richard. - przerwał mu Ollie. - Przecież wiesz, że gdyby nie marudził to by nie był sobą.
-Nogi mnie już bolą. - jęczał Landers łapiąc się za kolana.
-Proszę cię, przeszliśmy dopiero niecały kilometr.
-Ehh...
Westchnął.
-Ej, Tillou.- zaczął nagle Lorenz. - Ty też masz wrażenie jakby ktoś nas obserwował?
Mężczyzna spojrzał na niego z niedowierzaniem i złapał go mocniej za rękę.
-Co ty pierdolisz, kochanie?- odparł spokojnie.- Wydaje ci się.
Nieśmiały chłopak przystanął na chwilę, jednak nikogo nie zauważył.
-

Nie. Nie wydaje mi się.
- Dobra, chodź już, kochanie. - piosenkarz szarpnął go za rękę. - Nie ma teraz czasu na twoje chore fantazje.
- Ale...
- No co „ale"? Co „ale"?- nie słuchał go brunet.
- To prawda...
- Wiesz co, kochanie? - Li przystanął na moment i spojrzał mu głęboko w oczy. - Jak wrócimy do Berlina to pierwsze co zrobię, to ci wizytę u lekarza załatwię.
- Aj tam. - przerwał mu Richard. - Jemu to już nawet i lekarz nie pomoże.
- No. - dodał Doom. - On prędzej samego specjalistę wpędzi w większe kłopoty psychiczne niż sam się wyleczy.
- Chyba ty. - próbował bronić się Lorenz.
- Dobra, ej. - wtrącił lider, któremu zawsze dobijanie ukochanego sprawiało wielką frajdę. Tym razem jednak postanowił stanąć w jego obronie, widząc że dla innych jest jedynie obiektem kpin i śmiechów. - Przestańcie już mu dokuczać... A z tym lekarzem to był zwykły żart.
Trzeba przyznać że Chris nigdy nie zaliczał się do ulubieńców wśród innych członków zespołu. Zawsze trzymał się z boku i praktycznie nikim prócz swojego chłopaka nie rozmawiał. Toteż inni traktowali go jak innego, przyzwyczaili się do tego że z zamkniętym w sobie koledze trudno będzie im się dogadać.
Nie to co jego wybranek, który był całkowitym przeciwieństwem-dobrze dogadywał się z innymi i był przez nich lubiany. Wszyscy uważali go za autorytet: przebojowy, zawsze zorganizowany, dyscyplina była u niego podstawą. Nie zapominajmy jednak że i on nie był aniołkiem. Czasem zdarzyło mu się być wrednym i chamskim. Lubił ludzi traktować z góry.
- Dobra, nie wiem co widziałeś, jak, gdzie i kiedy, ale teraz naprawdę nie ma na to czasu. - brunet pociągnął blondyna za rękę i zaciągnął go na plażę. Ten, z początku próbował się wyrywać ale w końcu mu uległ.
Zapadła chwilowa cisza. Para zakochanych przystanęła na chwilę i wlepiła wzrok w morze. Postanowiła zaczekać na pozostałych kolegów, którzy wlekli się jak muchy w smole.
- Ej! Patrzcie! - krzyknął nagle Landers wchodząc na plaże. Odłożył gitarę i wskazał jedno z drzew.
Pięć par oczu zwróciło się teraz prosto w jego kierunku, gitarzysta dał im znak żeby zamiast na niego popatrzyli w górę.
Na drzewie siedziała jakaś dziewczyna. Miała długie, czerwone włosy uczesane w kitki i mocny makijaż. Była niezwykle wyzywająco ubrana jak na tamte czasy. Krótka sukienka, wszystko prawie na wierzchu.
- Idzie wojna. - uśmiechnęła się złowieszczo i... Zniknęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro