Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

'✧.Przyczyna a skutek

━═━═━═━═━═━═━═━═━

» Warszawa. 1 stycznia 1999 rok.

𝑃𝑜𝑣. Białystok

Drobny chłopiec przemieszczał się wprost. Jego delikatne naturalne, urocze loczki opadały mu na czoło. Szedł powoli ze skupieniem, badając wzrokiem każdy zakamarek pokoju. Patrzyłam na niego z zaciekawieniem mrużąc delikatnie oczy. Gdy stanął uniósł lekko głowę i ujrzał mnie. Jego oczy wielkie jak piątki o pięknej barwie błękitu patrzyły jakby w odrętwieniu. Uśmiechnąłem się do niego, trochę grabiąc w jego kierunku, w taki sposób że nasze twarze były równo, ale nie kucałem.

- Witaj, jestem Białystok. A ty? - Zachęciłem aby się odezwał. Chciałem usłyszeć jego głos.

W początku jego minka spoważniała jakby chciał od razu powiedzieć że się wstydzi. Ale jednak po chwili rzekł cichutko:

- A ja.. Podlaskie... Województwo Podlaskie - Mówił to tak cicho że aż ledwo kto to słyszał.

- Cieszę się że cię w końcu poznałem. Masz piękne imię - Odparłem powoli czując jak moje serce się raduje.

Chłopczyk lekko się skulił, próbując ukryć swoje wypieki na twarzy.

Uśmiechnąłem się pewniej, po czym wyciągnąłem do niego dłoń aby odprowadzić go na miejsce. Spojrzał na nią, jakby parzyła, raptem jednak uniósł głowę. Ale nie chwycił za moją dłoń, a podszedł błyskawicznie i mnie przytulił, chowając w moim brzuchu swoją głowę.
Nie spodziewałem się tego szczerze mówiąc. Ale byłem zauroczony w tej sytuacji i także objąłem młode województwo.
Kiedy mnie puścił, chwycił za moją dłoń uśmiechając się szeroko i już bardzej pewnie.
RP podszedł do mnie i podał mi dokumenty szepcząc szybko:

- Będziecie się świetnie dogadywać - Szepnął do mnie z uśmiechem.

Ja jedynie odwazjemniłem jego uśmiech. Zerknąłem na młodego. "Oby tak" - pomyślałem.

✴✴✴

» Białowieski Park Narodowy. Rok 2006. Początek jesień.

𝑃𝑜𝑣. Białystok

- A to zwierzę? - Zapytałem szeptem wskazując dłonią na daną istotę.

- Możeeeee.... - Zamyślił się chłopiec - A! Już wiem! Przecież to bóbr! - Szepnął Podlaskie ciesząc się że udało mu się rozpoznać zwierzątko z duuuuużej odległości.

Staliśmy na dużym, drewnianym tarasie. Opierając się o poręcz. Podlaskie stał na jednej z belek, co powodowało że był na takiej wysokości jak ja. Trzymałem go rękami o boczki brzucha aby nie wypadł zza tarasu. Obiema dłońmi trzymał lornetkę przez którą oglądał widoki przyrody.

Kochaliśmy robić takie rzeczy. Oglądać naturę i uczyć się o niej. Podlaskie był wielce zafascynowany gatunkami zwierząt. Podobała mu się zoologia. Dostawał wiele atlasów ze zwierzętami. Gównie tymi żyjącymi w Polsce. Oglądał także na wysoką skalę dokumentalne filmy na temat życia zwierząt oraz przyrody. Cieszyłem się że znalazł sobie naprawdę godne szacunku zainteresowanie.
Oprócz jeżdżenia i oglądania zwierząt w dziczy, razem dbaliśmy o rośliny. W końcu zajmowałem się tym. Byłem ogrodnikiem. Choruję wiele gatunków roślin jaki i kwiatów. Mamy tradycję aby sadzić drzewa co pewien czas. Naprawdę byliśmy zgraną parą.

- A spójrz w lewo bardzej... - Zmarszczyłem czoło starając się przyglądnąć co zauważyłem.

Chłopiec uczynił to.

- Wiem! To jest wydra! Patrz, skacze do jeziorka! - Pisnął podekscytowany przestając patrzeć przez lornetkę i wskazał palcem wskazującym na zwierzątko będące daleko od nas.

Zaśmiałem się lekko widząc na jego twarzy szczęście.

Nagle usłyszałem czyjeś kroki. Okazało się że na taras weszła Białowieża. Była to wieś, która pracowała tutaj, w Białowieskim Parku Narodowym.

Była ubrana w ciemnogranatowe leginsy. Kurtkę moro, buty leśnika oraz jednorazowy kubek w ręce. Podeszła bliżej nas i stanęła tuż obok opierając swe łokcie o poręcz.

- Cześć chłopcy, jak wrażenia? - Zapytała patrząc na nas z uśmiechem.

- Jest mega jak zawsze ciociu Białowieżo - Odparł uradowany chłopczyk, czekając na wieś z uśmiechem od ucha do ucha po czym powrócił do oglądania zwierząt.

- Cieszę się - Mruknęła pod nosem kobieta biorąc parę łyków substancji w kubku.

Bo zapachu poznałem że to kawa. I to jeszcze ta jedna z najlepszych którą każde miasto zna. Najlepsza bo ma najładniejszy smak, tania, dobra, i przede wszystkim dodaje dużo energii.

Minęła chwila ciszy, wpatrując się we zwierzęta przed nami za jeziorem.

- Chcecie się przejść po Białowieskim Parku Narodowym? — Zaproponowała Białowieża patrząc na nas - Mogę wam dać pozwiedzać jeszcze, ale wyjątek to z przewodnikiem. Sam wiesz — Uznała.

- Miło z twojej strony - Odparłem - Ale ja i młody musimy się już zbierać - Uśmiechnąłem się do wsi.

- Nieeee - Jęknął niezadowolony chłopiec - Zostańmy jeszcze chwilę, proszę, proszę, proszę, proszę... - Zaczął robić maślane oczka i cały czas cicho powtarzać słowo "proszę".

Westchnąłem po krótkim namyśle i rzekłem:

- No w porządku - A mały na to objął mnie mocno i zaczął dalej oglądać zwierzęta i otaczającą nasz przyrodę.

Mimo tego że przyjeżdżaliśmy tutaj bardzo często, gdyż było blisko, Podlaskiemu się to nie nudziło. W końcu, zawsze w przyrodze jest inaczej. Nie zawsze uda ci się podkać ten gatunek czy inny. Natura potrafi zaskakiwać i oboje ją za to niezmiernie kochaliśmy.

                       ✴✴✴

𝑃𝑜𝑣. Białystok

Podlaskie był naprawdę ciekawym typem osoby. Był na początku nieśmiały, ale po krótkim czasie stał się bardzej pewny siebie. Był naprawdę gadatliwy. Buzia mu się nie zamykała ani na moment. Ale mimo tego jego ciągłego "mamrania" był spokojny. Kochał ze mną chodzić po lasach, oglądać piękno natury.

Pomagał mi w uprawie roślin i kwiatów. Oprócz zoologią interesował się też zbieraniem kolekcji różnych rzeczy. Miał całą wielką półkę w pokoju wraz z różnymi rodzajami kamieni. Wszystkie były innego kształtu, wielkości, wagi, koloru i budowy. Zbierał także do specjalnego zeszytu rodzaje liście które suszył.

Wolał bardzej przebywać na wsi niżeli w mieście. Mimo że mieszkanie miałem akurat w samym środku własnego miasta, kupiłem jeszcze działkę z małym domkiem do którego jeździliśmy razem w weekendy. Była to działaczka oddalona od zabudowań, praktycznie na samym pustkowiu, wokół porośnięta gęstymi lasami.

Jako dziecko w stosunku do innych był ufny i otwarty. Lubił rozmawiać z ludźmi. Starał się szanować i być miłym dla wszystkich. Chodził uśmiechnięty zawsze darząc kogoś uprzejmym słowem.
W kwestii województw inni także go polubili. Lubili słuchać jak opowiadał o zwierzętach. No może oprócz Śląska który akurat wolał bardzej rozmawiać o technice i motoryzacji jak i oczywiście górnictwem... Ale oboje się dogadywali.

Moja relacja z nim była naprawdę wielka. Ufał mi i starał się nie kłamać. Ja tak samo. Szanowaliśmy się, pomagaliśmy sobie nawzajem wspierając się w trudnym czasie. Od pewnego czasu malec zaczął nawet mówić do mnie jak do rodzica i nie krępował się ani nie krył tego że jest dumny z tego że go wychowuję.

Przebywał także u innych miast jak i wsi którzy zakochali się w tym dziecku od razu jak ja.

Gdy był starszy pozwoliłem mu aby dołączył do harcerstwa. I był nim z dobre parę lat. Lecz później zrezygnował... Z dość krępującego powodu.

Kiedy mój podopieczny miał już z jedynaście lat zaczeło się z nim dziać coś...

Dziwnego.
 
Zaczał mniej rozmawiać i przestał się uśmiechać.
Był jakby...

Inny.

Coś było na rzeczy.

Chciałem się dowiedzieć co się dzieje. Chciałem z nim porozmawiać, a ten się zgodził. Pokazał mi memy w internecie które zaczeły pojawiać się coraz częściej na jego temat. Na temat Podlasia.

Gdy je czytałem nie mogłem dowierzać w to co w sumie czytam. Gdy oddałem mu telefon spojrzałem na niego i starałem się mu wytłumaczyć że to normalne że powstają memy o województwach czy i innych miejscowościach. Ludze je tworzą i to normalne. Ze mnie tak samo ludzie się wyśmiewali i nabijali.
Podlaskie nie rozumiał co zrobił nie także, że nagle zwrócono się przeciwko niemu. Nie wiedział co zrobił źle. Bolało go że ktoś uważał że jego region z którego pochodzi i się tu wychwywa jest porównywany do "biednych" i tych "gorszych warunkowo".

Po tej rozmowie nie zabardzo mnie zrozumiał. I nie przyniosło to rzadnych wniosków. A było jedynie gorzej.

Województwo coraz bardziej z czasem zamykało się w sobie. Chciałem mu jakolwiek pomóc ale on zawsze mówił że "nie potrzbuje pomocy" i że "wszystko gra", "nie musisz się o mnie martwić tato...". 
Ale gdy to mówił jedynie bardzej wprowadzało mnie w obawy i strach nad jego stanem.

Aż w końcu po paru miesiącach doszło do incydentu...

Pamiętam że byłem wtedy u siebie na mieszkaniu, stałem w salonie przy komodze. Na meblu stała kladka z niebieskim kanarkiem o imieniu Astro. Był to ptaszek Podlasia którego dostał na urodziny od Suwałk. Dokarmiałem go akurat gdy nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Podszedłem do nich i okazało się że Podlaskie. Wracał wtedy akurat z przejażdżki rowerem. Lubił na nim jeździć. Miał zarzucony kaptur na głowie, nie widziałem jego twarzy. Przywitałem się z nim wpuszczając go do środka i pytają się jak się czuje uśmiechając się lekko. Ale jak zwykle usłyszałem ciche "cześć" i jedynie szybkie "dobrze". Mój uśmiech był już z wysilenia. Zamknąłem drzwi i odwróciłem się do niego. Podlaskie szybko zsunął wysokie białe zdarte trampki ze stup i trzymając ręce w kieszeniach czarnej bluzy już zbliżył się do drzwi swojego pokoju. Chwycił za klamkę ale mój głos przerwał mu czynność.

- Podlaskie - Ten nie spojrzał na mnie a nadal był wpatrzony klamkę - Co się stało? - Zapytałem wiedząc że musiało się z pewnością wydarzyć.

Zbliżyłem się do niego łapiąc za jego ramię. Ale on nie zareagował. Ściągnąłem jego kaptur i chwyciłem obiema dłońmi jego policzki delikatnie aby mógł ujrzeć jego twarzy.

Serce przez chwilę stanęło a oczy rozszerzyły. Doskonale wyrył się na mnie ten niepokój jaki czułem kiedy widziałem jego pobitą twarz.
Ale jego wyraz twarzy był obojętny. I jakby zmęczony.

- Co się stało? Kto ci to zrobił? - Rzekłem oglądając jego rany i śliwy.

Ale ten nic nie mówił. Wyglądało to tak jakby bał się mi cokolwiek powiedzieć.

- Opatrzę ci rany - Oznajmiłem cicho zrozumiewawszy że na razie jest w zbyt dużym zamęcie aby się odezwać.

I tęgo dni tak naprawdę wszystko się zaczeło.

Opatrzyłem mu rany i pozwoliłem się przespać, aby odpoczął.

Ale nic nie mówił.

Dopiero następnego dnia, na spokojnie, gdy jedliśmy zupę pytałem co zaszło ale nie chciał rozmawiać.

Zabolało.

Dlaczego nie chciał mi tego powiedzieć. Zawsze chcę dla niego dobrze. Martwię się o niego a on nawet słowem nie piśnie. Jeszcze nigdy nie miałem tak że coś nie chcił mi powiedzieć. Zawsze mi się przysłowiowo "spowiadał" nawrt jeśli było to dla niego trudne i krębujące.

Stwierdziłem że będę cicho i poczekam jeszcze dzień zanim się go spytam. Dam mu jeszcze wszytko przemyśleć i trochę dłużej odpocząć.

Udało się.

Przełamał się i wyznał że jacyś gówniarze na innych rowerach rozpoznali go, i zaczęli się z niego śmiać i wyzywać. Kiedy odważył im się odpyskować oni go zaatakowali i pobili. Nie dał im rady bo byli od niego starsi i było ich z sześciu.

Niestety nie znał ich.

Więc nie mogłem z tym zbytnio nic zrobić. Nawet nie mógł mi nic opisać, było to dla niego trudne. Łamał się w głosie.
Pagłaskałem go po rozczochranych włoskach i przytuliłe.

Mineło trochę czasu po tym wydarzeniu. Byłem u Łomży wraz z innymi miejscowościami z Podlasia. Rozmawialiśmy o tym incydencie. Wszyscy zapewnili mnie że będą nas wspierać i pomagać. Tak samo im nie podobały się memy o ich regionie, ale olewały to. Lecz jeśli tak to działało, a były przypadki poniżania wsi czy mniejszy miast przez różnych. Podlaskie nie jest jedyną ofiarą tego wszystkiego.
Nie było tego jakoś strasznie dużo. Mało kto na to zwracał uwagę. Ale były takie przypadki.

Minęło parę wiosen. Wszystko się zmieniło. Przez te lata było okropnie. Na samo wspomnienie tych czasów boli mnie głowa...

Podlaskie zachowywał się tak jak wcześniej. Ale zaczał mieć problemy z koncentracją, był bardziej zmęczony. Nie miał na nic ochoty. Przestał się ostatecznie uśmiechać mimo wysiłku każdej miejscowości w województwie. Nie chciał wychodzić ze swojego pokoju.
Stał się bardzej drażliwy, niemiły i nawet szybko się denerwował co było u jego osoby bardzo dziwne.

Martwiłem się co dzieje się w jego głowie. Chciałem z nim rozmawiać ale ten albo mnie ignorował, lub tylko milczał marszcząc brwi. Byłem cierpliwy, co było moją charakterystyczną cechą wśród miast Polskich. Czekałem aż sam zdecyduje się mi otworzyć, stwierdziłem że lepiej nie będze naciskać. Ale coraz więcej miejscowości pisało do mnie i zwracały jego zachowaniu uwagę że to... Aż straszne.

Nie było żadnego incydentu podobnego do tego z tą bijatyką. Jak do tych czas... Bo niestety doszło do drugiej.
Jako siedemnastolatek latek był bardziej otwarty na przemoc i się jej nie bał.

Kiedy wszedł do domu z kapiącą krwią z nosa już chyba upadłem na rozum. A kiedy było około godziny dwudzestej trzeciej zadzwoniła do mnie Olsztyn. Powiedziała że dwie wsie zawiadomiły ją o bijatyce wraz z... Podlasiem. I że mamy mieć sprawę sądową z tej sprawie bo jedno z nich jest w szpitalu.
Mówiła to spokojnym głosem co w jej odzwierciedleniu nie znaczyło niczego dobrego.

Było naprawdę źle.

Za dwa dni mieliśmy się zjawić u jej miasta i rozwiązać całą tą sytuację w sądzie rodzinnym.

Aż z tego wszystkiego chciało mi się płakać. Następnego dnia  rozmawiałem z synem. Ale on nadal nic nie mówił. Byłem zdenerwowany z racji tego że nic mi nie mówi. Dosłownie nic. Moja cierpliwość była na samym koniuszku upadłości po tych sześciu latach.
Pomogłem mu opatrzeć rany na rękach.

Doszło do tego spotkania. Podobno była bójka między jakimiś wsiami z Warmińsko-Mazurskiego. Ale nie pamiętam ich imion. Prawdopodobnie Podlaskie ich zaatakował. I sam temu nie przeczył. Bronił się tym że nerwy już mu puściły gdyż od dawna ta dwójka naśmiewała się z wielu Podlasian.
Ale na szczęście do niczego wielkiego nie doszło oprócz złamanego nosa jednej ze wsi.
Prawa u miast, wsi, gmin i województw wyglądają inaczej niż ludzi. Na szczęście nie spotkała nas duża kara.
Była to jedynie nie zbyt duża grzywna którą musiałem zapłacić.

Po tym wydarzeniu moja cierpliwość ewidentnie się zakończyła.

Chciałem wiedzieć co tak naprawdę się z nim dzieje.

Czułem że jest wyśmiewany i memy bierze na poważnie. I nie widzi żadnego sensu w ich tworzeniu. Mówiłem mu że to nieważne, ma mnie i swoją rodzinę która będzie go wspierać. Aby olewał humory i głupie żarty ludzi. Ale on tego nie potrafił. Zbyt to go raniło aby to tak zostawić.

Łomża oraz Suwałki przejechały do nas po tym wszystkim. Bały się o mnie jak i o chłopaka.
Siedzieliśmy w salonie popijając cherbatę z kolorowych kubków.

- Czemu się to wszystko dzieje? - Zapytała Łomża wzdychając.

- Nie wiem... - Uznałem cicho patrząc się ze zmęczeniem na substancję w kubku.

- Uważam że powinniśmy zrobić coś więcej niż tylko próbować do niego dotrzeć - Odezwała się nagle Suwałki patrząc na mnie poważnym wzrokiem - Pierwszą myślą... Jest psycholog - Zaproponowała.

- Psycholog? - Zapytała nieprzekonana Łomża drapiąc się po szyji - Sądzisz że mogło by to cokolwiek zrobić? Przecież Podlaskie wogule nie rozmawia -

- Możliwe że tak. Zawsze warto spróbować. Jak on za rok ma stać się pełnoletni i wykonywać swoje obowiązki tak samo jak każde z nas. Musimy mu pomóc. Nieważne w jaki sposób - Rzekła popijając napar.

- Ale kogo byśmy poprosili? - Uniosła jedną brew Łomżanka.

- Gniezno - Zaproponowałem - Jest to jeden z najbardziej skutecznych psychologów w całej Polsce. Pomaga wielu swoim pacjentom. Wszyscy doskonale znają naszą pierwszą stolicę Polski -

- To byłby najlepszy wybór... -

Jak uzgodniliśmy to tak się stało. Zadzwoniliśmy do Gniezna który zgodził się na zaopiekowaniem się nowym pacjentem.

Pierwsza wizyta była dość stresująca i odbyła się tutaj, w tym regionie. Gniezno powiedział od razu że grozi chłopakowi depresja, bo ma objawy. Poprosił abym poczytał jak zachowywać się w stosunku do osoby cierpiącej na depresję.
Więc tak zrobiłem. Choć sam nie mogłem zrozumieć że mojemu synowi grozi depresja. Było to dla mnie trudne. Jeszcze nigdy nie miałem z czymś takim styczności...

Dość długo czytałem artykuł a tan temat... I z każdym artykułem byłem coraz bardziej tym wszystkim przerażony. Depresja to choroba która może zabić. O wszystko wynikało na to że naprawdę ma objawy depresyjne.
Skorzystałem z rad w danych artykułach. Postarałem się do nich dostosować.

Przestałem na niego naciskać aby ze mną rozmawiał. Uszanowałem to że jeśli nie chce to nie. Choć od czasu do czasu pytałem czy nie chce. Części pytałem się o to jak się czuje. Starałem się aby się odzywał. Odzywał się. Lecz inaczej... Obcej. Trudno było mi się pogodzić że to jest to samo dziecko co sprzed paru lat. To nie był on. Lecz depresja zaczeła go zmieniać jeszcze bardziej.

Nie sądziłem że dalej będzie się to tak toczyć. A jednak. Znów telefon o pobiciu. Myślałem że zwariowałem. Telefony zaczeły się pojawiać coraz częściej.i musiałem z tego wszystkiego wykaraskywać Podlaskie. Mimo że nie podobało mi się jego zachowanie to broniłem go w każdym sądzie.

Nawet RP zaitegrował i to jak. Rozmawiał z Podlaskim w cztery oczy to po tym wszystkim. Ale ostatecznie Podlaskie nie przestawał. Nie przejmował się konsekwencji. A ja jak głupi latałem po tych pomieszczeniach aby go nigdze nie zamkneli. Na szczęście do tego nie doszło. Podlaskie miał szczęście że jestem stolicą województwa. Inne miasta by tego tak niestety nie załatwiły. Tylko stolice mają aż tak wysokie uprawnienia...

Chciałem to jak najszybciej zakończyć. Chciałem aby Podlaskie w końcu przestał wdawać się a niepotrzebne bójki. Aby zrozumiał że nie trzeba zamartwiać się opinią innych. Trzeba to olać i iść dalej...

✴✴✴

» Białystok. Rok 2017. Jesień.

𝑃𝑜𝑣. Województwo Podlaskie

Rozumiem dlaczego lądowałem w sądze. Ale nie pojmowałem dlaczego mimo tego że wyraźnie mi się te memy oraz wyzwiska niepodobają to oni dalej naciskają. A pokazywałem to przez pięści.

Wiem że robiłem źle.

Ale byłem zbyt wściekły na te osoby które poniżały moją rodzinę oraz miejsce w którym się wychowałem.

Czułem ból.

A ludzie tego nie rozumieli.

Nie widzeli.

Nie wiedzieli jak to jest stać się "memem" z którego ponad połowa Polski się śmieje, jeżeli nie cała...

A tym bardziej osób które tylko słyszały plotki na nasz temat a osobiście samego Podlasia nie zwiedziły. I uważają "że tu biedne".

Byłem wstydliwą osobą. Ale teraz byłem bardzej pewny tego co robię. Nie pozwolę sobie aby ktoś robił sobie ze mnie żarty...

Wiedziałem że to uczucie mnie niszczy. Niszczy nie tylko psychicznie a i fizycznie. Tak naprawdę sam siebie niszczyłem. Przez to że byłem wrażliwy. I przez to stałem się nieobliczalny. Ból zaczałem wyrażać poprzez straszliwe czyny.

I o dziwo nie mogłem przestać to robić. To uczucie cały czas wołało abym to wszystko zatrzymał. Nie pozwolił na dalsze kroki. A że mnie to wszystko raniło poddałem się i w całości oddałem się temu uczuciu którego tak naprawdę nie potrafię nazwać jednym słowem.
Uczucie zemsty? Niee, brzmi to zbyt poetycko. Nie wiem jak to nazwać...

I wszystko wyglądało świetnie. Brałem udział w bijatykach z debilami rozwalając im głównie twarze - z racji żeby wybili sobie z głowy te wszystkie wyzwiska i memy.

Nie czułem się winny.

Straciłem wogule poczucie że kogoś coś może boleć. Stałem się trochę potworem. Bezdusznym...

Do pewnego czasu.

Bo nagle moja zaślepienie zostało przerwane przez wypadek. Wypadek o który zaczałem się obwiniać.

Było to na jednym ze spodkań w Centralii. Akurat byłem na nim wraz z Białymstokiem. Siedziałem niezadowolony słuchając wypowiedźi... Chyba Kielc. Sam nie pamiętam. Po chwili na jej miejsce wszedł mój ojciec.

Zauważyłem że porusza się nienaturalnie powoli. Trochę się zdziwiłem. Po chwili gdy wszedł na mówinice od razu zauważyłem jego zmęczoną twarz. Wcześniej też wiedziałem że przez dobre te trzy miesiące był zaspany i bez energii. Jakby wogule nie spał. Ale zbytnio się tym nie zainteresowałem...
Zaczał mówić trochę zgarbiony. Było można zauważyć że ledwo stoi na równych nogach. Trochę dźwignąłem się z krzesła. Nagle jakby przez chwilę czas się zatrzymał. Białystok nieoczekiwanie przymyka oczy przestając mówić.

Zemdlał.

Zemdlał osówając się na podłogę.

A w pewnej chwili zapanowała jekka panika na sali. Parę osób dopadło do mojego rodzica jak dzika. Sam przez chwilę nie mogłem zrozumieć co się stało. Ale nie mineła minuta a także podszedłem do grupki będąc w szoku. Jakie szczęście że Rzeszów był na tym spodkaniu. Niestety dalej nie pamiętam co się działo. Byłewm tym wstrząśnięty. Niestety ale zabrali Białystok do szpitala w Centralii.

Na korytarzu stałem jak kamień będąc dalej w szoku. Nie mogłem pojąć jak to się stało. Dlaczego był taki zmęczony? Co spowodowało że nie spał? Czy może robił coś innego?  Dlaczego się przemęczał?
Myśli mąciły mi się w głowie tworząc burzę.

Aż w końcu... Zrozumiałem.
To przede mnie.

Dokonale wiem jaki jest mój rodzic.
Ale głupi jak nie zwarzałem uwagi na to co on sam czuje.
Skupiłem się tylko na sobie jako ofiara tego wszystkiego nie patrząc co robię z własną rodziną.
Oni chcieli mi pomóc. Starali się. A ja nawet tego nie doceniłem...

Białystok od samego początku się tym zamartwiał. Ale teraz. Po prostu się załamał.
Pewnie nie wiedział już co robić. Jak mi pomóc. Tak samo, zwaliłem na niego tyle rzeczy... Przez moje "akcje". Nie zauważyłem że on także jak ja zaczął się gubić.
Ale do tego stopnia?
Że przestał spać? Przestał dbać o własne zdrowie dla mnie?

✴✴✴

𝑃𝑜𝑣. Białystok

- No ja chyba zaraz zwariuję! - Wakrnąłem patrząc w jeden punkt przed sobą z gniewem.

- Spokojnie Białystok... Znajdzie się - Zaczęła powoli Skółka.

- Żadne spokojnie - Spojrzałem na nią.

- Ej - Szturchnęła mnie Ustka która cały czas stała nade mną i zszywała moją ranę na boku twarzy po upadku - Daj mi to szyć, zaraz będziesz robił sobie monolog - Fuknęła.

Wolałem jej nie denerwować. Wszyscy chyba wiedzą żeby lepiej syrenka się nie denerwowała. Ogółem lepiej nie denerwować żadnej z pielęgniarek w tym szpitalu... Nikt nie będzie miał miłych wspomnień jeśli jakąś wyprowadzi z równowagi.

Posłusznie odwróciłem głowę z powrotem w tą stronę gdzie miałem ją chwilę temu dając kobiecie dalej szyć ranę.

Byliśmy w Głównym Szpitalu Centralnym (GSC) który był największy w całej Polsce szpitalem i należał do własności miast, wojewóctw oraz innych miejscowości. Znajdował się oczywiście w Centralii. Czyli na pograniczach Warszawy.

Siedziałem w łóżku, przykryty kądrą w jednej z sal. W boku sali stała grupka miast z Podlasia jak i parę innych osób.
Zawieziono mnie do szpitala po tym całym "zmdleniu"...

- Zawiadomiliście kogoś? - Spytałem patrząc przed siebie z powagą.

- Tak. Ale pojechało też parę osób na własną rękę - Zaczął powoli szalony Choroszcz.

I że on stał teraz tak spokojnie z taką smutną miną... Coś dla mnie niepojętego. Choroszcz chyba na całym Podlasiu był znany ze swojej niezwykłej pewniści siebie, jak i oczywiście jego dziwnych i szalonych zachowań...

- Zawiadomiliśmy a w zasadzie to Warszawa zawiadomiła... - Zaczęła Łomża zkładając ręce jak do modlitwy - policję - Dokończyła niepewnie.

- To chyba dobrze - Odparłem któtko.

- No nie wiem... - Podrapała się po głowie Suwałki.

- Może policja pomoże nam go znaleźć... - Odparłem mrużąc oczy - Hajnówka widocznie też pojechała im pomóc. Po za tym nie musiliście się tutaj tak zwoływać, przecież nic mi nie jest - Odparłem łypiąc na nich oczami nie mogąc ruszać głową abym nie dostał opierdolu od Ustki.

- No niby tak, ale wiesz jak to jest z naszą podlaską troską oraz rodzinnością - Zaśmiał się cicho Ciechanowiec.

Poczułem jak Ustka poprawia trochę moje włosy.

Niektórzy lekko się uśmiechnęli. Także to uczyniłem lecz po sekundzie znów moja twarz spoważniała.

- Wiem i kocham was wszystkich za to, lecz nie chodzi o mnie. A o Podlaskie - Odrzekłem poważnie - Wolałbym abyście pojechali go szukać, pomóc reszcie w poszukiwaniach niżeli stali pod ścianą. A i tak ani mi, ani wam to w niczym nie pomoże - Uznałem.

- ...A jak sądzisz. Gdzie mógł się ulotnić? - Zapytała Suwałki wkładając ręce do kieszeni swoich czarnych jeansów.

Zamyśliłem się przez chwilę robiąc z ust dziubek.

- Trudno mi to stwierdzić... - Zacząłem cały czas myśląc - Lecz najbardziej rozsądnym miejscem gdzie mógł się udać to park, las... Z pewnością jak najdalej od ludzi jak i oczywiście zabudowań. W końcu, kocha naturę. Niecierpi siedzieć w mieście. Doskonale o tym wiemy -

Reszta miast nic nie odpowiedziała. Także myśleli gdze mógł uciec...

Jezu Chryste, czemu to musi się dziać... Dlaczego tak właściwie on uciekł? Po co? Nic z tego nie rozumiem. Gdybym widział jego minę i jak się wynyka może bym wyczytał z jego twarzy oraz ruchów... Cokolwiek poczuł. Za uchem miałem pewną myśl lecz wolałem jej unikać jak ognia. Oby nic mu się tylko nie stało. Aby się odnalazł cały i zdrowy... Jak i jego otoczenie...

- Gotowe - Z namysłu wytrąciła mnie Ustka która odsunęła się ode mnie zabierając se sobą srebrzystą tacę wraz z przyrządami medycznymi.

Zerwałem się z miejsca. Złapałem za kądrę i już zamierzałem wstać na wałsne nogi kiedy pielęgniarka dopadła do mnie.

- Co ty robisz?! - Warknęła patrząc mi w oczy z ewidentnym gniewem - Wracaj do łóżka - Nakazała.

- Muszę iść szukać syna - Zaczałem ale Ustka nie odpuszczała:

- Nie, właśnie że nie idziesz -

- ALE -

- Żadne ale, masz siedzieć na dupie -

Uparła się jak osioł.
No jeszcze czego.

- Nic mi nie jest, przecież nóg nie straciłem, mogę chodzić - Także nie zamierzałem odpouścić.

- To nie oznacza że jesteś w pełni sprawny. Może i nie doszło do niczego strasznego, ale upadek i rana na głowie to nic dobrego. A co jeśli znów zendlejesz? - Popchnęła mnie w powrotem na materac - Głównym powodem dlaczego się wyjebałeś było to że o siebie nie dbasz. Byłeś wymordowany. Musisz w końcu odpocząć chłopie - Rzekła poważnym tonem głosu.

- No i chuj z tym - Przeklnąłem.

- Masz mi się z tąd nie ruszać bo inaczej pójdę po pasy i cię kuźwa przymocuję do tego materaca - Pogroziła mi palcem wskazującym jak jakaś mama.

- To groźba? - Oburzyłem się trochę.

- Tak, groźba a teraz SPIERDALAJ NA TO ŁÓŻKO - Udarła się chyba na połowę szpitala, jeżeli nie na cały.

Westchnąłem ciężko opuszczając głowę.
No i znów się jej posłuchałem.
Usiadłem ponownie na materacu, a Ustka szybko mnie przykryła. Po czym zrobiła krok do tyłu i ukratkiem sojrzała na resztę stojącą cały ten czas pod ścianą.
No nie powiem, miny mieli przepiękne. Chyba przestraszyli się Ustki. Jedynie Choroszcz jak zwykle miał głupi uśmieszek na buzi. Syrena oparła dłonie o swoje biodra mając lekki rozkrok.

- Proszę was abyście teraz wyszli. Białystok musi odpocząć. A wy zajmijcie się czym przydatnym - Pogoniła ich.

Miasta zaczeły powoli wychodizć z sali cicho się ze mną żegnając. Pamachałem im jednoznacznie nic nie mówiąc. Kiedy wyszli Ustka spojrzała na mnie spod łba.

- Masz mi zasnąć. Jeżeli coś będzie cię boleć masz mnie zawiadomić lub kogoś innego. Tabletki przeciwbólowe zadziałały? - Odrzekła.

Pokiwałem głową na tak.

- Dobrze - Klasnęła w dłonie trochę się budząc i prostując jak strzała - Odpocznij, naprawdę lepiej abyś się wyspał. Nie jesteś głodny? - Spytała troskilwie.

- Nie, dziękuję - Odparłem któtko.

Ustka pokiwała głową.

- Jak coś, to wiesz co masz robić - Odparła po czym wyszła z sali zamykając za sobą białe drzwi.

Akurat byłem sam. To to mi się udało... Nie zamierzam tutaj tak leżeć i nic nie robić a już tym bardziej spać. O nie, nie, nie, nie... Nie teraz. Nie czas na spanie.

Spojrzałem na godzinę na zegarze. Wybijała już równa dwudziesta druga. Na przedmieściach Centralii panował mrok, nie licząc świateł ulicznych oraz budynków. Będę trudno znaleźć Podlaskie...
Rozejrzałem się po sali. W samym rogu stało krzesło wraz miomi wcześniejszym przebraniem. Czyli czarna marynarka oraz buty gdyż białą koszulę oraz wyprasowane czarne spodnie miałem na sobie... Jak i rzeczy osobiste, czyli kluczyki do auta, telefon, portfel i dokumenty...
W mojej głowie zaczął układać się plan.

Błyskawicznie wstałem z materaca nie zwarzając na to że mógłbym się wywalić. Dopadłem do krzesła biorąc ze sobą wszystkie rzeczy. Zarzuciłem marynarkę na ramiona. Z początku podszedłem do okien szpitalnych. Wyjżałem za nie. Nie mam mowy przez ucieczkę przez okno. Byłem chyba na siódmym piętrze z tego co kalkulowałem. Żadnych drzew, ani nic co pomogło by mi się z tąd bezpiecznie ulotnić...
Podszedłem do drzwi i już miałem chwycić za klamkę... Kiedy jednak zadecydowałem się że chwilę odczekam. Doskonale słyszałem ruch panujący za ścianą. Słyszałem jak ktoś przechodzi, rozmowy, oraz szybki przejazd czegoś na kółkach. Nie chciałem aby ktokolwiek mnie widział. A tym bardziej sama Ustka. Odczekałem chyba z pięć dobrych minut kiedy wyczułem odpowiedni moment. Modliłem się w duchu aby na nikogo nie wpaść. Chwyciłem za klamkę i z impetem wyszedłem na korytarz. Trochę oślepił mnie ciepły blask na korytarzu, a że cały był z jasnych jak fiks barwach, to tym bardziej raziło. Pomrugałem i szybko się rozejrzałem. Nikt, żadna pielęgniarka ani lekarz, tylko pacjenci. Zabrałem nogi za pas i szybko ruszyłem w stronę wyjścia. Czeka mnie trochę drogi. Zdecydowałem się przebiec szybko przez schody, bo bardzej ryzykowne wydawało mi się spodkanie personelu medycznego w windze wraz z pacejntami. A więc i tak zrobiłem. Jakie ja miałem szczęście że na nikogo nie natrafiłem i że nikt nie zwrócił na mnie wtedy uwagi. Dotarłem na parter. Było tutaj mnóstwo osób. Wiedziałem że nie mogę sobie od tak wyjść ze szpitala. Z pewnością te ekspedientki stojące najbliżej mnie zuważą. Musiałem wyjść inaczej. Znałem trochę budowę tego szpitala. Raz miałem przyjemność go zwiedziać. Teraz mi się to przydało.
Udałem się na lewe skrzydło. Niespodziewanie wszedłem do jednego z pomieszczeń dla personelu szpitala. Słyszałem jak ktoś krząta się w drugimi rzędzie. Cicho przeszedłem na drugą stronę sali stając przy oknie. Niesłyszalne je otowrzyłem. Po czym delikatnie przez nie wyszedłem. Kiedy znalazłem się na zewnątrz poczułem straszliwą ulgę.

Rzuciłem się biegiem przed siebie. Teraz do auta. Zapewne zostało na parkingu piętrowym, przydzielonym do Narodowego Miejsca Rozmów (NMR) gdzie odbywało się spodkanie.

Nagle mój bieg zaprzestał dźwięk śpiewu ptaków, czyli mój dzwonek do telefonu. Gwałtownie się zatrzymałem łapiąc w dłoń urządzenie.

Okazało się że napisała do mnie Hajnówka. "Znaleźliśmy Podlaskie". Poczułem jak kamień spadł mi z serca. Lecz po chwili jednak wrócił na swoje miejsce. Ale czy jest cały? "Co z nim?" - odpisałem. "Trudno stwierdzić... " - odparła. Wyprostwowałem się. Patrzyłem z przerażeniem na ekran. "Co chcesz przez to powiedzieć?" - spytałem - "Gdzie jesteście?". " Na moście im. Józefa Piłsudskiego w Nowym Dworze Mazowieckim [...]". Dalej nie doczytałem. Nie potrafiłem. Samo słowo "most" dało mi za dużo do myślenia. Schowałem urządzenie niedbale do kieszeni spodni i znów zacząłem biec. Tym razem znacznie szybciej.
Może i wyglądałem jak idota, ubrany w eleganckie ubrania, z szytą raną na głowie oraz niewyspaną twarzą. Lecz olałem to. Liczyło się dla mnie dobiegnięcie do samochodu.

Udało się. W niecałe cztery minuty. W końcu, tak samo oba budynki były blisko siebie, i także biegłem skrutami. Jak dobrze że zaparkowałem jedynie na drugim piętrze. Nie zeszło mi długo a już włożyłem kluczyki do stacyjki mojego zielonego Volkswagena Passata B8. Trzy sekundy i już byłem na ulicy. Nie zwarzając na przepisy ruszyłem czym prędzej do Nowego Dworu Mazowieckiego. Praktycznie nie puszczałem nogi z gazu. Ściskałem kierownicę do tego stopnia że aż moje dłonie zaczeły mi drętwieć i boleć. Ale byłem jedynie skupiony na tym aby jak najszybciej dostać się na ten pieprzony most. Serce biło jak diabli. Czyba nerwicy dostałem.
Po chwili zakręt i pełna prosta. Już sto pięćdziesiąt na godzinę. Rondo, lekki zakręt po czym prosto na most. Z daleka zauważyłem migające radiowozy policyjne... Zignorowałem to że nakazywano zawracać. Stał ktoś z policji wraz z lizakiem nakazując że musimy zawrócić. Kiedy jakaś czarna wielka BWM zawróciła i teraz miałem to zrobić ja, gwałtownie zajechałem obok wkurwionego funkcjonariusza policji. Wysiadłem za auta jakby nigdy nic, kiedy policjant do mnie doparł. Okazało się że był to Prudnik. Na jego twarzy malowała się ewidentna wściekłość.

- Co pan wyczynia? Czy nie widział pan że nie można... - Zaczął lecz nie dokończył gdyż mnie rozpoznał.

No, zakłopotał się facet co nie miara.

- Wykonuj swoje obowiązki w spokoju. Przyjechałem tylko do syna - Odrzekłem nie chcąc tego przedłużać.

Prudnik ruszywszy swoimi złotymi orlimi skrzydłami wrócił do swoich zajęć.

- Białystok! - Usłyszałem głośny szept.

Spojrzałem w stronę mostu. Okazało się że koło jednego z radiowozów stała Hajnówka. Machała do mnie abym podszedł bliżej. Czym prędzej to uczyniłem. 

- Wiesz że nie powinnam cię tutaj wpuszczać... - Zaczęła unosząc jeden palec - No... Ale dobra już za późno - Westchnęła.

- Gdzie on jest? - Zapytałem chcąc przejść do sprawy.

Hajnówka spojrzała na mnie z lekkim zakłopotaniem.

- Tam... - Odrzekła pokazując kciukiem do tyłu - siedzi na barierce.. - Dodała niesłyszalnie.

Lecz ja to usłyszałem. Poczułem jak wewnętrznie rozpadam się na kawałki. Przez chwilę nie mogłem tego pojąć. Choć czułem od samego słowa "most"... Ale sądziłem że to tylko moje pierdolone zbyt szybkie złe myśli. A jednak nie...

Nie czekając na Hajnówkę ruszyłem w tamtą stronę. Zauważyłem pogotowie ratunkowe, nawet i strażaków.
Podszedłem bliżej policjantówm. Nawet zjawił się generalny inspektor narodowy policji czyli Staszów.

Nasz złoty, posturny lew, nie obwijający w bawęłnę. Mimo swojej mocnej posturze oraz twarzy o widocznych rysach kocha tkactwo oraz targi jak i jarmarki.
Stał trochę pochylony do tyłu, trzymając w dłoniach oczywiście słynne fajki kóre palił odkąd pamiętam. Ubrany w granatowe spodnie, oraz padujący do tego półgolf jak i czarne policyjne buty z bronią przy pasie, wpatrywał się ze skupieniem przed siebie oparty o jeden z radiowozów. Nieopodal kręciła się reszta funkconariuszy. Staszek, bo też tak mówiono na Staszów, znów zaciągną się dymem po czym wypuścił go nosem.

Hajnówka dopadła do mnie. Stanąłem przy inspektorze którzy kiedy mnie ujrzał nie mało się zdziwił.

- Co ty tutaj robisz? Wiesz że nie powinieneś tutaj być... - Zaczął Staszów patrząc na mnie.

- Wiem. Doskonale wiem. Lecz chcę pomóc. Znam mojego syna - Wszedłem mu w słowo.

Staszów nienawidził jak ktoś mu przerywa. Lecz tym razem jedynie zmarszczył brwi i nic się nie odzewał. Widoczne odpuścił, wiedział że jeżeli chodzi o Podlaskie, to z pewnością nie odejdę od tego tak sobie.

Spojrzałem na bok mostu w stronę barierek. I on tam był. Siedział sobie na błękitnej barierce. Miał spuszczoną głowę, wpatrując się w taflę wody. Nie było to naturalne.
W mojej głowie pojawiły się najgorsze scenariusze... Na szczęście przerwał je głos Staszowa:

- Jak na razie nikt z nas się do niego nie zbliżał. Sam mówił żeby mu nie przeszkadzać bo inaczej zrobi coś czego sam będzie żałować. Ja sam nie wiem czy on chce umierać. Chyba że tak sobie to powiedział - Prychnął pocierając swój widoczny zarost - Zawiadomiliśmy specjalne służby. Wezwaliśmy też psychologa... - Objaśnił po chwili znów zaciągając się dymem.

- Psycholog tutaj nie pomoże - Odparłem - On ich nienawidzi. Jedynie pogorszy to sytuację -

Staszów spojrzał na mnie ukratkiem.

- Więc? - Zapytał głęboko zaciągając się dymem.

- Prozmawiam z nim - Staszów aż się zalsztusił.

Kaszlnął parę razy uderzając się w klatkę piersiową wolną ręką. Gdy się uspokoił spojrzał na mnie z rozszerzonymi oczami jak pięciozłotówki.

- Chyba żartujesz? Nie ma takiej opcji - Odrzekł stanowczo - To niebezpieczne. A co jeśli skoczy? Albo coś innego odwali - Odrzekł gniewnie marsząc brwi.

- Wiem co mam robić. I żadnego mi psychologa nie macie wzywać. I tak nie ma to sensu - Odrzekłam patrząc na inspektora - Zajmę się tym jak należy... - Dodałem po czym pewny swych ruchów ruszyłem w kierunku Podlasia.

Hajnówka oraz Staszów jeszcze coś na mną mówili lecz nie zwarzyłem na to. Podszedłem bliżej barierki zgrabnie przeskaując na drugą stronę i stając na chodniku. Byłem naprawdę blisko niego. Podlaskie chyba nawet mnie nie usłyszał... Lecz po chwili się odezwał:

- Dlaczego nie jesteś w szpitalu? - Zapytał.

Ubrany w cieńką, ciemno zieloną kurtkę patrzył się w dół. Jego ton nie był smutny, agresywny... Po prostu pusty. Obojętny. Spiąłem mięśnie.

- Jesteś dla mnie wszystkim. Doskonale o tym wiesz. Nie darowałbym sobie gdyby coś ci się stało... -

- Wiem... - Odrzekł cicho dalej patrząc w wodę - Lecz robisz dla mnie za dużo - Dodał.

Wzdrygnałem się.

- Słucham? - Zapytałem nie rozumiejąc o co mu chodziło.

- Poświęcasz dla mnie za dużo czasu. Nie widzisz tego? - W końcu odwrócił w moją stronę głowę. Zauważyłem że się uśmiecha - Robisz dla mnie wszystko. Specjalnie dla mnie. Poświęcasz czas, nerwy, myśli... Na mnie -

- O czym ty mówisz... - Byłem nie mało rozstrzęsiony słysząc jego słowa.

- O tym że zawaliłem. Zawiodłem cię - Spojrzał znów w wodę.

- Nie, nie zwiodłeś - Zapeniłem - Winisz się za to czego nie zrobiłeś. To moja wina. Bo nie potrafiłem ci pomóc. To ja zwaliłem - Znów na mnie spojrzał.

- Ale to ja wznieciłem te bójki. To przeze mnie zemdlałeś. Przez to że mnie... Kochasz... -

- I? Czy to aż tak straszne. Przecież żyję. Po za tym to puikuś w porównaniu w tym co przerzyłem. A dla ciebie świat mógłbym spalić -

- Przepraszam że to następna rzecz którą nie rozumiem... - Odparł - To ja wszystko zacząłem. To ja i skończę -

- Ale nie w taki sposób - Odważyłem się podejść bliżej niego łapiąc ostrożnie za rękę opartą o barierkę.

Podlaskie zerknął na mnie.

- A więc będzesz tak z tym żyć? Ja mam tego dość. Przejrzałem na oczy. Nie chcę robić ci problemów... A jak na razie tylko je powoduje - Zmarszył nos.

- Nie myśl tak. Nie wasz mi się tak myśleć - Odparłem poważnym tonem mierząc go wzrokiem - Musisz zrozumieć że zrobię dla ciebie wszystko. Wszystko. Nawet i się dla ciebie zabiję. Ale nie ty. Ty masz mi do cholery żyć - Zacisnąłem szczęki - Musisz zrozumieć że już taki jestem. I nic z tym nie zrobisz. Nigdy nie przestanę się o ciebie martiwć, troszczyć, nie ważne ile będzesz miał lat i co będzesz przerzywać w życiu -

Województwo obserwowało mnie z uwagą.

- Mamy siebie. Oboje sobie poradzimy. Będziemy się wspierać. Naprawmy to. Od nowa... - Uśmiechnąłem się do niego.

Przez blask księżyca zauważyłem że zaczeły szklić mu się oczy. Po chwili oddał mój uścisk na ręce. Zszedł bezpiecznie na chodznik. Obejliśmy się. Staliśmy tak przez dobrą chwilę. Pomasowałem jego plecy.

✴✴✴

𝑃𝑜𝑣. Białystok

Siedziałem w poczeklni. Czekłem z utęskieniem aż zaczną się odwiedziny.

Centralny Szpital Psychatryczny
(CSP) był naprawdę sporym budynkiem. Był największym szpitalem psychiatrycznym w całej Polsce. I był jednym z jednych przeznaczonych dla miejscowości. Były jeszcze trzy - mniejsze niż ten. Lecz tak samo stacjonowały. W Poznaniu, Gdańsku oraz Krakowie.
Białe lub błękitne ściany na korytarzach i w rejesstracji mieniły się nowoczeskością. W końcu, był on remontowany dość niedługo. Przyglądałem się zegarowi na pewnej ze ścian. Koło mnie leżała papierwrowa torba, którą przyszykowałem dla Podlasia.
Dokładnie za pół godziny mają odbyć się odwiedziny.
Zaglądnąłem w telefon po czym znów spojrzałem na zegar ścienny.

Zanim się zoriętowałem trzydześci minut mija. Poczeklania wypełniła się innymi gośćmi lecz jak zwykle panowała w niej cisza. Nie pierwszy raz odwiedziam to miejsce. I pewnie nie ostatni... Nagle Studzianka - pielęgniarka która tutaj pracuje - wstała zza birka wychodząc drzwimi znajdującymi się za biurkiem. Podeszła do nad bliżej prowadząc w dane miejce.

Pomieszczenie to było poświęcone dla spodkań. Przypominało trochę stołówkę szkolną o biało szarych barwach. Goście rozproszają się po stolikach. Także wybrałem jeden z nich, bardziej na uboczu. Usiadłem za krzesłem, stawiając białą, papierową torbę na płytki. Oparłem łokcie o blat stołu i rozejrzałem się po sali. Nagle usłyszałem dzwonek i tępy łomot. Otworzyły się innne drzwi. Pojawiają się pewne osoby. Poszczególne miejscowości zosglądnęły się za znajomymi. Spośród grupki wyłoniła się wyższa sylwetka mojego podopiecznego. Po chwili dostrzegł mnie i ruszył w moją stronę.

- Hej - Powitał się cicho siadając na krześle na przeciwko mnie.

- Cześć - Odparłem uśmiechając się lekko.

Podlaskie odwzajemnił uśmiech.

- Jak się trzymasz? - Zapytałem.

- Nawrt git. Wiesz, tak sobie - Odparł - Wiesz jakie tu nuuudy. Sam nie wiem co mam ci opowiadać. Przez te dwa dni bolała mnie głowa. Aaahhh pewnie przez tą absurdalną pogodę -

Zaśmiałem się ciepło.

- Tak, ta pogoda to jakieś szaleństwo - Uśmiechnąłem się do niego - Masz, do dla ciebie - Odparłem sięgając po torbę i podajác ją synowi.

Ten chwycił za nią i spojrzał do środka. Po chwili w jego błękitnych oczach pojawiły się gwaizdki.

- Nie musiałeś ich go kupować - Uśmiechnął się szczerze wyciągając z torby zawinięty w papier słoiczek z miodem.

Podlaskie kochał mód.Zawsze poprawiał mu humor. Jeszcze ani razu nie widziałem aby pił herbatę bez miodu.

- Ależ musiałem - Odparłem poetycko.

Odwiedzałem go tak sporo razy. Dość często. Regularnie. Rozmawialiśmy długo. Mimo że nienawidził psychologów jak i lekarzy dostosował się. Słuchał się ich. W końcu poczułem że coś może zmienić się na lepsze. Z każdymi odwiedzinami widziałem jak twaz Podlasia zmienia się na żywszą. To dobry znak.

A kiedy w końcu wyszedł ze szpitala. Nie mogłem się nacieszyć. Widać było że się zmienił. Z pewnością także to wszystko sobie przemyślał - także sam mi o tym mówił.
W końcu na jego twarzy gościł uśmiech. Szczery uśmiech. Widziałem że się stara. Wkłada wiele wysiłku w to aby być lepszą wersią siebie.

Jego wybryki się skoczyły. Zaakceptował to że te memy już tak zostaną i będą się pojawiać. Czasem, nie mamy na coś wpłwu. I musimy to zrozumieć. Bo inaczej sprawa potoczy się w złą stronę.

━═━═━═━═━═━═━═━═━
✴  6499 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro