'✧.Niewidzialna przyjaźń
━═━═━═━═━═━═━═━═━
» Rzeszów. 2024 rok. Wczesna wiosna.
𝑃𝑜𝑣. Rzeszów.
Przetarłem dłonią zmęczoną twarz. Po czym ponowie spojrzałem na wyniki badań jedego z pacjentów. Minęła chwila i odłożyłem teczkę wraz z papierami na odpowiednie miejsce na wielkim regale, stojącym w przestronnym pomieszczeniu. Spojrzałem na srebrny zrgarek na lewej ręce. Było już grubo po dwudziestej drugiej. Lecz mimo tej godziny w szpitalu nie było spokoju. Chociaż tyle że na oddziale dziecięcym gaszą światła o równej dwudzestej. Ale oprócz tego szpital nigdy nie śpi. Czasami mam wrażenie że jest tutaj ruch gorszy niżeli w samym centrum wielkiego miasta. No, cóż, taka praca lekarza jak i innych pracowników szpitala. Za niedłygo kończyła się moja zmiana.
- Już niedługo... - mówię do siebie cicho z nadzieją w myślach.
Poprawiłem sobie włosy sterczące we wszystkie stony po całym dniu. Raptem przestałem patrzeć na przedmiot na ręce i ruszyłem ku wyjściu z pokoju.
Wyszedłem na jasny, biały, przestronny kortarz na którym był ruch. Nic dziwnego. A wręcz codziennego. Ruszyłem ku przebieralni wyłącznie dla osób pracujących w szpitalu. Było to akurat na parterze. Musiałem zejść na dół po schodach, bo stwierdziłem że nie chcę blokować ani zajmować windy dla pacjentów. Po 5 minutach które były dla mnie jak godzina chodu, znalazłem się w środku. Akurat wyglądało na to że byłem sam. Świetnie. Zapaliłem białe światło, zamykając za sobą białe drzwi z napisem "Wstęp wzbroniony. Upoważnienie wyłącznie dla pracowników szpitala".
Podszedłem do jednej z jasno szarych szafek i wyciągnąem klucze z białego lekarskiego fartucha. Otworzyłem szafkę biorąc z niej swoje ubrania oraz kluczyki do auta. Ściągnąłem swój strój lekarza. I ubrałem swój wcześniejszy.
Czyli beżowy zwykły krótki rękaw, na to bielutki kangurek z kapturem. Całe białe wysokie trampki oraz ciemnoniebieskie luźne dżinsy z dziurami jedynie na kolanach. Zarzuciłem na to moją ulubioną ciemnoszarą, przeciw deszczową kurtkę z kapturem, oraz charakterystycznym białym malunkiem na plecach, który przedstawiał obraz kręgosłupa a wokół niego rosnące liście oraz pnącza wraz z małymi kolorowymi kwiatkami.
Zamknąłem szafkę, spawdziłem czy wszystko mam. Idąc w stronę wyjścia ze szpitala szybko włączyłem małe białe słuchwki bezprzewodowe oraz włączyłem sobie playlistę moich ulubionych utworów. Lecz włożyłem do ucha jednyie jedną aby w rszie czego coś słyszeć. Przez duże okna szpitalne zauważyłem że pada. Tuż przed wyjściem założyłem na głowę kaptur i szybko przebiegłem przez parking, i dostałem się do swego Hyundai'a i20 N o barwie intensywnie niebieskiej. Odpaliłem samochód, śiągając kapur i ruszyłem do domu, dalej delektując się pioenskami z słuchawki.
Nie mineło dużo czasu a byłem już pod blokiem mieszkalnym. Nie był on duży. Jednie pięć pięter. A sam mieszkałem na trzecim. Zaparkowałem Hyundai po czym wyszedłem, zamykając auto za sobą i ruszyłem do budynku. Przebiegłem parę schodów, po czym stanąłem na odpowedznim korytarzu na trzecim piętrze. Ruszyłem po nowych gładkich panelach. Był to nowoczesny budynek mieszkalny. Korytarze miały jasne barwy, a wszystko w środku wydawało się nowoczesne.
Stanąłem przed drzwiamy do mojego mieszkania. Już wyciągnąłem swe kulcze z bryloczkiem "kebebem" gdyż kochałem je jeść. Dostałem ten breloczek od Przemyśla.
Włożyłem kucz do otworu na niego, chciałem przekręcić w bok, ale... Nie mogłem.
Zrobiłem to ponownie.
I nic.
"Osłabłem czy co?" - dziwię się w myślach nie rozumiejąc dlaczego tak trudno mi jest przekręcić klucz.
Prubuję jeszcze dwa razy używając więcej siły, lecz bez żadnych skutków.
W pewnej chwili łapię za klamkę.
Drzwi były otwarte...
Wyciągnąłem klucze z otworka, w drzwiach i schowałem je do kieszeni. Wyłączyłem słuchawki także je chowając. Wyciągnąłem mały palializator. Będąc gotowy, ponownie chwyciłem za drzwi i cicho wszedłem do środka gdzie w małym, krótkim zaledwie sześcio metronym korytarzyku, paliło się światło. Nagle z rogu ktoś wyskoczył a ja prawie dostałem zawału.
- Nosz kuźwa, Lublin ty cholero jedna! - Warknąłem gniewnie, patrząc na tamtego z niezadowoleniem.
Lublin stał jak wryty patrząc na mnie ze zdziwieniem i z pytaniem na modzie "O co ci chodzi człowieku?".
Był ubrany w jasno żółtą koszulkę, z krótkim rękawem z napisem "Always be artist" oraz rysunkiem pędzelka ubrudzonego farbą na rogu napisu. Bardzo pasowała do niego ta koszulka bo był artystą trzeba przyznać. Kochał kulturę polską i bardzo dobrze się na niej zna. Wie o każdym Polskim święcie, sztuce, tańcach. Sam jest malażem. Oraz bierze udział w ogranizacji imprez kulturalnych, co jest jego głównym zajęcem jak i malarstwo. Na jego szyji był widoczny srebrzysty naszyjnik, bez niczego. Miał zarzuconą na koszulkę czarną bluzę z kapturem. Jego jasnobłękitne, szerokie dżinsy, z dziurami, były upaćkane starą farbą. Często jego ubarnia były brudne z farby, ale on to olewa, uważa że wtedy ubrania są jeszcze bardzej wyjątkowe i się z tym zgadzam. Tu raz biała, tu żółta, czerwona czy zielona plamka. Zauważyłem że jego czarne buty, stoją postawione obok szafy znajdującej się po lewej stronie jak wchodziło się do mieszkania. A na rogu, na wieszaku była zawieszona jego chekoladowa kurdka.
- No spokojnie.... - Uśmiechnął się lekko, po czym rzekł - Dlaczego nosisz ze sobą palalizator? -
Dopiero teraz ocknąłem się z zamysłu i spojrzałem w złoto-goszkoczekoladowe oczy wyższego może zaledwie o trzy centymetry miasta. Natychmistowo schowałem rękę w kieszeni wraz z palalizatorem.
- Noszę bo wolę być przygotowany na wszystko... - Odparłem któtko nie chcąc o tym rozmawiać.
- Cały Rzeszów... Za bardzo się przejmujesz i zamartwiasz - Wzdycha Lublin krzyżując ręce na piersi, patrząc na mnie z uśmiechem.
- Ta, za bardzo... - Mówię cicho patrząc a bok, po czym znów wracam do twarzy Lublina - A tak właśnie, to skąd masz klucze do mojego mieszkania? Nie przypominam sobie żebym ci je dawał - Mówię podejrzliwie ale za raziem jak najbardziej ponuro, marszcząc brwi.
Chcę mu pokazać że jestem zmęczony i nie mam ochoty na żadne rozmowy ani nic z tych rzeczy. Teraz tylko marzę o mojej świeżo wypranej pościeli, o zapachu leśnych kwiatów. A tak samo mam zamiar wytłumaczyć tą całą sytuację, która naprawdę wydawała się dziwna.
- Byłem u Podkarpacia - Wyjaśnił krótko.
- Czyli mam rozumieć że pojechałeś do mojego syna i zabrałeś sobie od niego klucze do mojego mieszkania? - Patrzę na niego spode łba z nieufością.
- Nieeeee - Przedłuża się Lublinianin - Prosiłem go aby mi pożyczy, i za niedługo mu je oddam - Zapewnia dalej mając uśmiech na twarzy.
- A więc po jaką cholerę miałeś czelność wejść mi do mojego domu? - Warknąłem poprawiając włosy, które musiałem przeczesać, bo były naprawdę rozczochrane i zaczynały mnie coraz bardziej wkurzać - Co? Cukru ci brakło i musiałeś aż jechać do innego wojewóctwa? -
- Zrobiłem to bo chciałem... - Jego głos się ściszył i był niepewny a jego uśmiech na moment zniknął jakby się zmazał - Zrobić ci niespodziankę - Rzekł w końcu.
Widać było że teraz jak sobie pomyślał co zrobił, i jak ja to widzę po całym męczącym dniu, to się zawstydził. Ale zawsze robił to w szczególny sposób. Taki że trudno można było się na niego gniewać.
Lublin był typem osoby skromnej, mega skromnej. I także często się zawstydzał, lecz też nie oznacza to że nie potrafi się porządnie przysłowiowo "wkurwić". Nie polecam z nim zadzerać jak ma minę niczym kamień, oraz patrzy na ciebie spod łba. Jeśli chodzi jednynie o malowanie oraz imprez kurturalne, to jest w swoim żywiole, i tam zawsze jest pewny siebie.
Westchnąłem przymykając oczy po czym spojrzałem na Lublin ponownie.
- Przepraszam... - Mówi nagle - Nie powinienem tego robić wiedząc że... - Zaczał patrząc w podłogę, lecz ja mu przerwałem;
- Nie przepraszaj, nic nie szodzi - Objaśniam uśmiechając się lekko aby roźluźnić atmosferę - Chciałeś dobrze. Po za tym to ja przepraszam że tak gniewnie zaaregowałem... - Rzekłem czując że przesadziłem.
Po mych słowach zapadła cisza. Lublin milczał zamyślony, patrzą się w podłogę.
Stwierdziłem że zamknę drzwi, oraz chociaż ściągnę kurtkę i buty bo zaraz się tu ugotuję. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Gdy odłożyem kurdkę na wieszaku, spojrzałem kątem oka na Lublin. Stał dalej w takiej samej pozycji. Już chciałem coś się odzewać ale usłyszałem charakterystyczny dźwięk. Był to pomruk kota. A w zasadzie mojej kotki Forsy, rasy Maine Coon, o maści niebiesko dymnej i białymi łapkami oraz zielonoszarych ślepiach. Ujrzałem ją jak zjawia się tuż obok moich nóg. Patrzy ma nie i ziewa.
- Stęskniłaś się co? - Pytam schykając się i biorąc kotkę w ramona jak dziecko, co jej nie przeszkaza, gdyż lubi jak ktoś bierze ją na ręce.
Głaszczę Forsę, po jej miłym i długim pięknym futrze.
- Forsa jest bardzo przyjazna - Nagle odzywa się Lubin.
- Racja - Stwierdzam puszczając kotkę na podłogę - To... Jaką masz dla mnie niespodziankę? - Zapytałem, mając dosyć ciszy między nami.
Lubin ożywił się na me słowa jakby dostając kroplówki.
- Chodź do kuchni - Powiedział, po czym obrócił się i porzedł w bok, skręcając do mojej kuchni.
Zrobiłem to samo co on skręcając w lewo. Gdy byłem w kuchni do mych kubków węchowych zawitał przepyszny zapach jakiegoś dania. Wszedłem do swojej nie zbyt dużej kuchni, w barwach jasnoszarych. Zauważyłem że nad blatem świeciły się światełka które kupiłem w IKEA, i przymocowałem je na wyższych szafkach nad blatem kuchennym aby dobrze je oświetlały. Na okrągłym stole z sześcioma małymi krzesłami była siatka z zakupami. Lublin zapewnie był w sklepie. Na kuchence zauważyłem że coś się gotuje.
- Widzę że się rozgościłeś - Zaśmiałem się widząc co przygotowywał mój sąsiad wojewódzki.
- A racja - Także zaśmiał się Lublin opierając się tyłem o blat kuchenny, patrząc na mnie - Byłem w sklepie i kupiłem specjalne produkty by przygotować coś dobrego -
- A co to takiego? - Spytałem chcąc podejść bliżej i zobczać do przygotowywuje Lublinanin.
Lecz nawet nie zrobiłem kroku a Lublin złapał mnie za przedramiona stając przede mną i blokując mi drogę.
- Nie możesz tego wiedzieć, pozostawię cię w niewiedzy do czasu aż nie skończę gotować - Orzekł.
- W porządku ... - Mruknąłem trochę niezadowolony - A kiedy będzie gotowe? - Zapytałem patrząc mu w oczy.
- Za niedługo - Zapewnił - Stwierdziłem że razem możemy zjeść oraz coś obejrzeć - Mówi puszczając moje przedramiona.
- Mhmmm... - Mruczę w zamyśleniu - Ale korzytając teraz z czasu, poszedłbym się umyć i przebrać bo wyglądam jak szogun - Uśmiechnąłem się co Lublin odwazajemnił.
Wyszedłem z kuchni bez słowa idąc do swojego pokoju obok.
✴✴✴
Wyszedłem z małej łazienki, już odśiwerzony. Wysuszyłem sobie włosy, bo nienewidzę chodzić z mokrymi. Przebrałem się w luźne ubrania, czyli beżone dresowe spodnie ze sznureczkiem, dużą czarną koszulkę z krutkim rękawem z małym nadrukiem na rogu klatki piersiowej, a był to biały ptaszek. Ubrałem sobie jeszcze swoje ulubione ciepłe skarpety, o barwie białej. Poszedłem do swojego pokoju aby pójść po komórkę. Szybko włożyłem urządzenie do kieszeni i znalazłem się w kuchni. Forsa zjawiła się tuż przed moimi nogami, po czym spojrzała na mnie zaczynając głośno miauczeć. Kucnąłem szybko i pogłaskałem ją po łebku i szyji. Odgłos sprawił że Łubin który robił coś przy kuchni spojrzał do tyłu.
- Szybko ci poszło - Zauważył - Jeszcze nie skończyłem, ale za niedługo mi się uda. Więc jakbyś mógł to pójdź do salonu i poczekaj aż przyjadę, okej? - Rzekł odwracając się do kuchni.
- Spoko - Rzuciłem po czym wyprostowałem się i poszedłem do salonu, o barwach beżowobiałych.
Meble oprócz niewielkiej kanapy na cztery osoby, oraz fotela obok, były całkowicie białe, a ściany oprócz jednej, za kanapą były pomalowane na beżowo. Ściana za jasnoszarą kanapą była obklejona w złotobiały kamień.
Wszedłem do środka pokoju, zapalając wielką czarną lampę stojącą między kanapą a szarawym fotelem. Złapałem za pilot i szybkim ruchem włączyłem telewizor, i rzuciłem urządzenie na kanapę. Podszedłem jeszcze do okien we wnęce i zasunąłem rolety, przy okazji obserwójąc przez chwilę czerń za oknem.
Usiadłem a bardziej "opadłem" na kanapę biorąc pilota do ręki i robiąc sobie wygodą miejscówkę z kolorowych poduszek. Chwyciłem jeszcze za wielki bawełniany, jasny kocyk w żółte, zielone i czerwone kwiatuszki, który leżał elegancko złożony w kostkę na rogu kanapy. Rozłożyłem go i się przykryłem.
Zacząłem szukać coś ciekawego po kanałach. Natrafiłem się na wiadomość. Mimo że tak naprawdę to... Nie poniwniem ich oglądać z tego co mówił mi Gniezno...
(PS: Gniezno to psycholog)(Dowiecie się za niedługo więcej)
To jednak i tak musiałem je objrzeć. Ta chęć za bardzo mnie wywyższała. Obejrzałem je jedynie do momentu kiedy była mowa o wojnie na Ukrainie... Przełączyłem natychmiastowo kanał kiedy tylko usłyszałem to imię. Przetarłem sobie lewą ręką włosy, przymykakąc oczy na chwilę. Starłem się przez chwilę nie myśleć. Lecz nikt tak chyba nie potrafi, albo po prostu jestem jakiś dziwny. Usłuszałem głos Lubina;
- Rzeszów, wszystko okej? -
Otworzyłem natychmistowo oczy dźwigając głowę i patrząc na Lublin. Ten stał na malutkim dywanie obok ławy która była małych rozmiarów, przed kanapą. Trzymał w dłoniach tackę z jakimś posiłkiem, lecz nie mogłem zobaczyć jakim. Patrzył na mnie trochę zmartwiony, lekko się krzywiąc jakby zjadł kawałek cytyny.
- Wszystko okej - Zapeniłem patrząc w dół.
Nagle Lubin spojrzał na telewizor po czym na mnie.
- Zasmuciło cię to że te wilki zjadły tą sarnę? - Spytał.
I rzeczywiście. Włączyłem Discovery na którym leciały programy ze zwierzętami oraz ich życia. A na obrazie było pokazane jak wilki upolowały niewinną małą sarenkę, kiedy jej rodzice nie mogli nic zrobić, gdyż uciekli a mała nie dała rady, a wilki ją dopadły.
Uśmiechnąłem się pod noesm z racji reakcji Lublina aby mnie rozchmurzyć. Zawsze tak robił jak wyglądałem na "przygasonego".
- Noooo, tak - Ziewnąłem - Szoda jej. W końcu do młode pokolenie, dlaczego muszą ginąć ci słabsi, ci mniejsi, jak dopiero życie przed nimi? - Spytałem patrząc to na telewizor jak wilki zaczynają jeść małe zwierzątko lerzące na trawie.
- Ponieważ tak sobie nasz stworzyciel Bóg ubzdurał - Stwerdził wzruszając ramionami - I nie zmienimy tego. Tak wygląda życie. I trzeba się w tym pogodzić. Lecz za to, ta sarenka jest teraz z pewnością w leprzym miejscu - Mówiąc to uśmiechnął się lekko do telewizora na komodze.
- Racja... - Rzekłem cicho obserwójąc jak wilki idą dalej szukać zwierzyny, gdyż nienajadły się tą małą zdobyczą.
- A teraz, zgaduj co ugotowałem? - Spytał nagle Lubin parząc na mnie z dumą.
- Nie wiem... I zapenie nie zgadnę - Odparłem niepewny.
Lubin położył tackę na ławę. Był to Lubelski forszmark. Była to aromatyczna zupa o konsystencji zawiesistej, z ogórkami kiszonymi, mięsem drobiowym, szynką, boczkiem wędzonym, zaprawiona koncentratem pomidorowym. Tradycyjnie podawana w wydrążonym bochenku chleba, jak to Lubiniane jedli. Mimo tego że Lubin jest weganem mówił że zawsze zje tradycyjne Lubelskie potrawy, gdyż kocha je, tak jak każde inne miasto dania z ich regionu.
Uśmiechnąłem się na ciepły posiłek.
- Weź sobie - Odparł łapiąc dłonie za biodra i patrząc na mnie.
Pochyliłem się tochę po czym chwyciłem za ciepły bochenek chleba z zupą, oraz łyżkę. Usiadłem wygodznie po turecku i zanurzyłem łyżkę w zupie.
Lubin wziął sobie drugi, wraz z łyżeczką po czym klapnął obok mnie na kanapie w odległości 20 centymetrów. Obarł się o oparcie, spuszczając nogi w dół.
- Masz pomysł co włączyć? - Spytałem patrząc kątem oka na miasto.
- Nie znalazłeś nic ciekawego? - Zdziwił się lekko.
- No nie - Bąknąłem krótko.
- Jeśli masz Netflixa to włącz jakiś kryminalny serial - Odparł mieszając delikatnie łyżką w bochenku.
Akurat miałem Netflix. Więc włączyłem to co powiedział Lublin. Serial zaczał lecieć, a my zaczęliśmy jeść zupę. Gdy tylko udało mi się całą zjeść, zaczałem zakadać się bochenkiem, czyli "talerzem" unikatowej zupy. Między nami panowała cisza, patrzyliśmy się przed siebie skupiając uwagę na serialu oraz jedzeniu. Wziąłem następnego gryza chleba i zacząłem go rzuć.
Nagie na ekranie pojawiła się mega krwawa scena. I w sumie nie tylko krew, ale i wnętrzności. Wiele ludzi mogłoby teraz zwymiotować, widząc taki obraz, a zwłaszcza jedząc. Lecz dla mnie było to normalne. Rzułem dalej, nie zważając uwagi na daną sytuację.
- Jak ja się cieszę że nie muszę tego oglądać - Usłyszałem ciche westchnięcie Lubina.
Kątem oka spojrzałem na niego. On skączył już jeść. Patrzył się z niesmakiem na obraz ekranu. Trzymał w rękach szklankę jakiegoś kompotu, wraz z lurką, po czym siorbnął.
- Dla mnie to codzienność - Bąknąłem połykając kęs chleba, a tamten ledwo co się piciem nie zadławił.
Kaszlną, parę dobrych razy, prubując uspokoić oddech. Trochę mnie dygło z racji tego że kaszlał... Instynkt lekarza. Lecz spojrzałem na niego i patrzyłem jak prubuje przestać kaszleć.
- Żartuję - Odparłem uśmiechając się lekko z jego reakcji.
- Bardzo zabawane - Stwierdził przestając kaszleć, oraz mówiąc to ze słyszalną kpiną.
Niekontrolowanie zacząłem się śmiać.
- Ale mimo że jestem lekarzem, nie codzennie oglądam wnętrzności ludzi - Machnąłem jedną ręką przestając się śmiać - Po za tym, teraz jestem na oddziale dziecięcym w Rzeszowskim szpitalu - Dodałem.
- Mhmmm... - Mruczy pod nosem, przymykając trochę oczy, patrząc na telewizor.
- Czy to że boisz się oglądać takie rzeczy jest powodem że jesteś weganem? - Spytałem dość niepewne po dość długiej niemiłej ciszy.
- Po cześci, może tak... - Odparł wzruszając ramionami. - Lecz, kiedyś mówiłem ci dlaczego nienawidzę tego oglądać... Przypomnij sobie - Dodał znów siorbając.
No tak. Pamiętam... Kiedy, na własnych oczach Rosjanie rozłupili przy nim ludzi. Było to po wydarzeniu kiedy udało się Prusom, CA oraz IR'owi złapać RON'a. Lublin trochę pomógł mu uciec. Lecz kiedy na jaw wyszło po paru tygodniach że Lublin brał w tym udział na 100%... Tamci byłi serio wściekli. Zaczeli go osobiście przesłuchiwać, aby dowiedzieć się cokolwiek. A Lubin milczał. Nic im nie powiedział. Nawet sposoby zastraszania czy bicia nic nie pomogły. Dalej był cicho. Aż w końcu zaborcy wymyślił inną taktykę. I to chorą. Złapali z chyba 10-ciorga ludzi z ulicy i przyprowadzili ich do Lublina. Powiedziano mu jak w końcu coś powie to Ci ludzie, nie zginął. Ale on milczał. Dalej i dalej. Więc zaborcy nie mieli co innego do roboty niżeli ich nie pozabijać. I to w brutalny sposób. To z tego co mi mówił, to położono ich wszystkich na placach trzymając za ręce i nogi, po czym wbijano im noże w brzuchy i je po prostu rozdzierano aż do flaków. Drastyczny widok. Do dziś Lublin strasznie żałuję że nawet ich nie okłamał, ale zapewne gdyby nawet im coś powiedział, to zaborcy i tak by to zrobili. A gdyby ich okłamał to zabili by z 20 ludzi za karę kłamstwa. Lubin nienawidzi przemocy. I tego właśnie dnia zaczął przemocy nienawidzić. Ale i także obwiniał się za to kupę czasu. Aż w końcu, zrozumiał że to się już stało, i się nie odstanie.
Mineło dość dużo czasu, którego spędziliśmy w ciszy oglądając kryminał. Jeśli mam być szczery, to był serio niezły oraz mega pomysłowy.
Po skończeniu następnego odcinka, spojrzałem na niego kątem oka. Patrzył w ekran z obojętnością, oraz powagą. Siedział oparty o duże jak i małe kolorowe poduszki, jedna jego noga była spuszczona w dół na podłogę za druga była zgięta i leżała na sofie. W rękch trzymał kubek wraz z wypitym już napojem oraz słomką.
Zmieniłem pozycję, oparłem się nisko o poduszki, a nogi zgiołem i dałem na sofę w taki sposób że moja głowa była poniżej nich. Ściągnąłem koc z siebie gdyż było mi za ciepło.
Chwyciłem za telefon, sprawdziłem godzinę.
Była już północ.
Lecz o dziwo nie za bardzo miałem ochotę iść spać. Spojrzałem na Messengera i odpisałem paru osobom, po całym dniu nie zerkania na wiadomość. Stukając w klawiaturę nagle poczułem czyiś dotyk. Spojrzałem na mój brzuch. Okazało się że Frosta wskoczyła mi na brzuch, ułożyła się i zwineła w kłębek. Uśmiechnąłem się czule na ten widok. Parę razy przeczesałem jej futro po czym wróciłem do wiadomości.
Nagle usłyszałem głos Lublina.
- Dawno mnie u ciebie nie było. Zmieniło się tu - Stwierdził rozglądając się po pomieszczeniu - Widzę że pomalowałeś, kupiłeś nową kanapę, telewizor... -
- No, racja. Dawno u mnie nie byłeś - Rzekłem cicho - Zgadnij ile to malowałem? - Zapytałem patrząc na ściany pokoju.
- Nie wiem... Z dwa dni? - Strzelił.
- Nie... Dwa tygodnie - Orzekłem chowając telefon do kieszeni spodni.
- Łooł, aż taki termin? - Zaskoczył się Lublin.
- Noomm - Przedłużyłem się - Wiesz, nie miałem czasu -
- To czemu nie weźmiesz sobie wolnego? - Zapytał patrząc na mnie jak na głupiego.
- Bo nie mogę - Odrzekłem.
- Jak to nie możesz? - Zapytał.
- Mam bardzo dużo pacjentów, jestem odpowiedzialny za ich życie. Każdego dnia walczę ze śmiercią w szachy. Jak każdy lekarz... - Odparłem - Nie mogę sobie pozowlić na odpoczynek z myślą że to ja jestem osobą która ma ich ochronić przed śmiercią... Zwłaszcza w tym wieku -
- Rozumiem... - Mówi cicho, lecz widać było po jego minie że ma znacznie inne zdanie, ale woli to przemilczeć.
Pogłaskałem Forsę leżącą na mym brzuchu.
- I... Mam pomysł żeby się przeprowadzić - Zacząłem patrząc na jej milutkie dla skóry futerko.
- Dlaczego? -
- Bo... Sądzę że to mieszkanie jest dla mnie za małe. Nie mam swojego oddzelnego biura, a bardzo bym je teraz potrzebował. Po za tym rasa Forsy nie jest przyzyczajona do tak ciasnych pomieszczeń, ona potrzebuje ruchu. A zwłaszcza dlatego że jestem głównie cały czas w pracy. Ma jednie 3 latka, to młoda kotka i nie jest jeszcze zbyt duża. Ale urośnie, tak jak wszystkie koty rasy Maine Coon - Wyjaśniłem.
Spojrzał w bok za mnie. Zapewne oglądał pułkę z moimi medalami oraz pucharami czy statuetkami z siadkówki. Było ich dość sporo, trzeba przyznać.
- Brałeś udział na tym ostatnim meczu u Piły? - Spytał nagle patrząc na mnie z zaciekawieniem.
- Nie... - Odparłem któtko - Ale brałem udział z tym tutaj, na Podkarpaciu, u Mielca - Oznajmiłem patrząc na moje osiągnięcia i wskazałem dłonią jeden z medali - Wygrałem wraz z moją drużyną drugie miejsce -
- Gratulacje - Jago kąciki ust się dźwignęły.
Odwzajemniłem uśmiech mówiąc:
- Dzięki -
I znów zapanowała cisza. Zaczął się nowy odcinek więc powróciliśmy do telewizora. Miło nam się oglądało. Mineła może godzina a następny odcinek był już za nami. Chyba dodam ten serial do mojej listy..." - pomyślałem przymykając trochę oczy.
Nieoczekiwanie kiedy miał się zacząć już trzeci godzinny odcinek świetnego kryminału usłyszałem głos mojego towarzysza.
- Wiem że nie powinienem poruszać tego tematu... - Zaczął dość niepewnie.
Spojrzałem w jego stronę. Patrzył poważnym wzrokiem w ekran telewizora. Uniosłem jedną broń do góry czekając aż coś dopowie.
- ...Nasz kochany psycholog zapewne zabiłby mnie teraz za to pytanie... - Dłużył się niebędąc pewien czy z chcę to powiedzieć - Czy masz jakiś kontakt z Lwowem? - Spojrzał na mnie.
Poczułem ukłucie. Otworzyłem szerzej swoje błękitne oczy. Po chwili jednak zmarszczyłem trochę czoło.
- Nie.. - Odparłem któtko zerkając w stronę okna.
Nie mogłem o tym zapomnieć. O nim. Cały czas prześladowała mnie myśl co się z nim dzieje... Co dzieje się z moim przyjacielem. Co dzieje się z Lwowem. Dlaczego nie odpowaida na moje wiadomości... Chociaż wiem jak wygląda wojna. I wiem jak jest na niej trudno nadal nie jestem pewien dlaczego się do mnie nie odzywa. Widziałem się z nim jedynie na początku wojny. Później już nie. Ani razu. Martwiłem się o niego. Mimo że sam nie wiem czy jeszcze jesteśmy przyjaciółmi... Nasza relacja narodziła się jeszcze za czasów Złotego Wieku Rzeczypospolitej. I trzymała się do tego czasu aż nie powstał naród ukraiński jako praworzędne państwo. Niestety tak już jest kiedy oba miasta dzieli granica państwowa. Każdy z nas się zmienił. Każde z miast działa na rzecz swojego państwa...
- Przepraszam że spytałem... - Odparł a ja wzdrygnąłem się na jego słowa znów na niego spoglądając.
- No co ty... Nic nie szkodzi - Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Właśnie że szkodzi. Tym bardziej że nie chodź tylko o Lwów. Tylko o ogółem tą pieprzoną wojnę która wszystko runuje nawet po za granicami Ukrainy - Rzekł - Jesteś obarczany obowiązkami jeszcze ukraińskimi. Rzeszów, twoje miasto ma teraz tyle na głowie że jest to dla mnie nie pojęte. A najgorsza jest myśl że u ciebie znajduje się główne przejście broni dostarczanej Ukrainie... Jesteś bardzo ważnym elementem tego wszystkiego. Gdy nie ty byłoby naprawdę trudno dla Ukraińców, a wszystko zrzucili by na mnie... A że jesteś ważnym punktem... W razie ataku, od razu by zrzucali bomby na twoje miasto... Na ciebie. I ty dokonale zdajesz sobie z tego sprawę.. a ja jedynie pigarszam twoje obawy... Przepraszam - Opuścił głowę w gół.
Wyprostowałem się do siadu a Forsa zgrabnie zeskoczyła z mojego brzucha i usadowiła się na kocu w kwiatki. Patrzyłem na Lublina które wewnętrzne był na siebie zły. Chciałem aby nie obarczał się tym.
Przysunąłem się bliżej stykając nasze nogi po czym przytuliłem go kładąc swoją głowę na jego prawym ramieniu. Ten oddał uścisk. Zacząłem się trochę bawić jego białymi, miłymi włosami z tyłu głowy, a on pogłaskał mnie po plecach. Nie potrzebowaliśmy słów. Wiedzieliśmy dokładnie co mamy sobie do przekazania tym gestem.
Po paru minutach puściliśmy się patrzą na siebie. Uśmiechnąłem się do niego szerogo aby go rozchmurzyć a Lublin się zawstydził odwracając wzrok w bok.
- Może... Powinienem już wrócić do domu. Odpocznij, nie chcę ci przeszkadzać... - Zaczął po chwili wstając z sofy lecz ja złapałem go za nadgarstek.
- Nie idź - Poprosiłem - Możesz u mnie zostać na noc jeżeli chcesz, i nie masz jutro żadnych spodkań i tym podobne - Zaproponowałem a Lublin patrząc na mnie się zamyślił.
- W porządku. Jak to nie problem... -
- Ależ skąd! - Rzekłem wstając z sofy i puszcząc jego rękę - Zaraz przyniosę jakiś cieplejszy koc. Iii... Jeszcze jakieś dodatkowe poduszki... Oo i jeszcze jeśli chcesz możesz się pójść umyć, nie ma problemu, znajdę dla ciebie jakieś ciuszki - Rzekłem z entuzjazmem rozglądając się za kocem.
Lublin zaśmiał się.
- No, wyluzuj, na spokojnie - Uśmiechnął się czule.
Wyszedłem z saloniku do własnego pokoju. Zabrałem z łóżka poduszki oraz koc. Błyskawicznie wróciłem do salonu rzucając na sofę wszystkie miękkie przedmioty. Lublin chcąc się pdzydać rozłożył sofę w sposób do spania. Chyba zauważył że się rozkłada.
Wróciłem do sypialni zaglądają za piżamą dla Lublina. Nie było problemów w szukaniu odpowiedniego rozmiaru. Mamy taki sam. Chwyciłem za krótkie, czarne spodenki, biały podkoszulek z małą, szarą różą na rogu klatki piersiowej oraz jakieś skarpetki w paski.
Wchodząc zauważyłem że Lublin już pościelił nam sofę. Podałem mu ubrania będące poskładanie w kostkę. Podziękował i poszedł do łazienki.
Klapnąłem na sofę znów łapiąc za pilot. Przykryłem się kocem. Zacząłem szukać jakiegoś, tym razem, filmu. Forsa wskoczyła ponownie na sofę i ułożyła się obok mnie, kładąc łepek na moim udze. Nie mineło dużo czasu kiedy Lublin wyszedł z łazienki przebrany w piżamę ode mnie. Zauważyłem że lekko wysuszył włosy. Usiadł obok mnie na rozłożomej sofie także przykrywając się kocem.
Zaczęliśmy oglądać filmy. Nawet nie zoriętowałem się kiedy zaczeły przymykać mi się oczy.
Po ponad godzinie kiedy film się skończył ziewnołem zmęczony zasłaniając usta kedną dłonią. Zmęczonymi oczami zerknąłem w bok na Lublin. Okazało się że już leżał głową na poduszce, mając odwróconą ją w moją stronę. Zasnął. Przez chwilę przyglądałem się jego twarzy, włosom, oraz złotych, kozich różkach. Także chciało mi się już spać. Chwyciłem za pilot i wyłączyłem telewizor. Ułożyłem się na boku głaszcze delikatnie Forsę aby jej nie obudzić.
━═━═━═━═━═━═━═━═━
✴ 4267 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro