Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

'✧.Nieufność

━═━═━═━═━═━═━═━═━

» Warszawa. 1999 rok. 1 stycznia.

𝑃𝑜𝑣. Kraków.

I ujrzałem ją. Tą młodą, niewinną istotę, która wyglądała na wystraszoną. Była ona niziutkiej postury, zgrabna, o białych jak blask gwiazd włoskach, związanych w niski, rozczarowany koczek. Spod jej długich rzęs wyglądały oczy, posiadające barwę słońca, biło od nich ciepło. Szła powoli, trochę skulona, rozglądając się na wszystkie kąty ze strachem i nieufnością. Nie trzymała Piaseczno za rękę, trzymała je blisko siebie, zaciśnięte w piąsteczki.

Czułem jak z mojej piersi zaraz wyskoczy mi serce. Miło jak szalone. Z radości, dumy, szczęścia ale i także stresu. Miałem wielką nadzieję że szybko uda mi się z nią złapać kontakt i stworzymy naprawdę miłą relację.

Małopolskie zatrzymała się, gdyż Piaseczno to zrobiła. Województwo spojrzało to na nią, a potem na RP który uśmiechnął się do niej z miłością. Z niepewnością nie zareagowała na to i spojrzała na mnie.
Ręce zaczęły mi się niekontrolowanie pocić. Podszedłem do niej trochę bliżej i trochę się zniżyłem do jej wysokości. Małopolska, jakby ją ktoś uszczypnął, zrobiła kroczek do tyłu. Zmartwiło mnie to. Ale ma prawo by się bać, w końcu... Jest to jeszcze dziecko. Patrzyła na mnie nieufnie. Uśmiechnąłem się delikatnie i szepnąłem patrząc na nią:

- Witaj... Jestem Kraków, twój nowy opiekun - Zaczałem szukać coś w jej oczach, lecz jedynie co mogłem zrozumieć to, to że była niepewna. Nie ufała mi. - Ty jesteś Małopolskie... Nawet nie wiesz jak się cieszę że mogę cię poznać na własne oczy - Rzekłem cicho z czułością.

Małopolskie była cicho. Obserwowała mnie jakbym był jakimś... Drapierznikiem który chcę sią na nią rzucić... Poczułem ukucie w sercu, a mój delikatny uśmiech na chwilę zniknął. Nagle Małopolska jakby coś zauważyła. Jej oczy się rozszerzyły i dziewczynka zrobiła krok do tyłu. Wiedziałem na co patrzła... Na moje skrzydła oraz różki smoka. Zawsze prubowałem je ukryć we włosach, ale szybko rzucały się w oczy z powodu że mam białe włosy, a różki były ciemne.
Na twarzy dziewczynki wymalowało się... Przerażenie? Czułem jak wszystko wokół mnie się wali. Nie mogłem pojąć jej reakcji. Jeszcze nigdy nie miałem tak z nowym województwem. Nigdy. Patrzenie na tą dziweczynkę sprawiło że poczułem ból. Nie chciałbym aby się mnie bała. Nie chcałem aby czuła przy mnie strach.
Zebrałem myśli biorąc się w garść i uśmiechając się jak najładniej umiałem (a nie umiałem).

- Proszę, nie bój się mnie... Nie chcę cię skrzywdzić i nigdy tego nie zrobię. Jestem tu tutaj dla Ciebie. Aby się tobą zaopiekować i chronić... Zauafaj mi - Odezwałem się jak najdelikatniej.

Sam nie wiem czy to coś zadziałało. Dziewczynka nie zaaregowała, dalej wyglądała na przerażoną. Przez chwilę nawet chciało mi się płakać. Nie chciłem aby się mnie... Bała. Nie jestem... potworem. I nigdy nie chciałbym nim być w jej oczach.

W pomieszczeniu panowała niezręczna atmosfera. Cisza była tak cicha że aż było słychać bicia serc. Albo po prostu moje tak głośno waliło z tego wszystkiego.
Na całe szczęście RP zaaregował. Podszedłem bliżej, przerywając tą straszliwą dla mnie sytuację. Spojrzał na Małopolskie mówiąc;

- Małopolska, nie ma co się obawiać. Jesteś równie wystraszona jak każde województwo. Jesteście nowi na tym świecie. Przed wami długa droga odkrywania go. Nie masz co się bać, jesteś brana pod bardzo dobrą opiekę -

Województwo natychmiast spojrzało na państwo. Po jej minie można wskazywać że także mu nieufała. Ale po chwili spojrzała na mnie. Jego słowa choć trochę podziałały. Bo gdzyby nie on zapewne nie poszłaby ze mną na moje miejsce.

✴✴✴

Czas mijał. Dni, tygodnie, miesiące i lata. Wszytko biegło tak szybko. Ale relacja między mną a dzieckiem stała jakby w miejscu.

Od pierwszego naszego spotkania, przez te parę lat nic nie unikneło stopniowej zmianie. Dalej była cicho, była typem osoby która wolałaby siedzieć w kącie niezauważona. I była nieufna. W sumie to nie tylko do mnie, ale i do wszystkich.
Cały czas prubowałem jakkolwiek zadziałać, aby chociaż zaczeła coś mówić. A nie mówiła praktycznie nic. Gdyby ją samą w pokoju pustym zostawić, zapewne i tak nikt by się nie domyślał że ona tam jest. Nawet oddychała niesłyszalne. Jeszcze nigdy nie miałem doczynienia z tak cichą i nieufną osobą. Wiadomo, nie zawsze była ze mną. Jako stolica tak samo miałem inne obowiązki niżeli opieka nad nią.
Zostawała czasami z innymi miastami czy moimi dzielnicami. Ale tam, podobno z było gorzej. Była normalne jak posąg.

Największym problemem były powitania. Kiedy Małopolskie spotykała kogoś nowego, zawsze stanęła jak wryta i patrzyła na tą osobę jak na jakiegoś porywacza. I ja musiałem za nią mówić bo ta po prostu nie śmiała nawet słówkiem wtedy pisnąć. Praktycznie wszyscy pytali mi się "co jej jest" i "czy wszystko z nią w porządku". Odpowiadałem że jest po prostu nieśmiała. U większości się to przyjęto, ale niektóre osoby zruciły na to uwagę. Zaczęli się bardzej martwić. A zwłaszcza były to małopolskie wsie jak i miasta.

Bałem się że nigdy mi nie zaufa. I cały czas zastanawiałem się czy się mnie boi... Ale po czasie, odważyła się chwycić mnie za rękę. Aż pod koniec tego dnia skakałem z radości na łóżku, ciesząc się jak małe dziecko z ADHD. Ten gest zmotywował mnie jeszcze bardziej do dążenia mojego celu. Czyli aby mi zaufała.

RP wiele razy pytał się jak mi idze. Zauważył od samego początku coś dziwnego między nami. Przyjeżdżał, kiedy miał czas. I o moje dziwo Małopolskie zaczeła z nim rozmawiać. Trochę zawstydzona, ale w końcu zaczeła mówić. Tylko praktycznie z nim rozmawiała. Z nikim innym więcej, nawet trudno było jej się do mnie odezwać.
Rozmawiałem z RP jak to się dzieje że do niego akurat się otworzyła. Polak sam nie wiedział co powiedzieć i zinterpertował jedynie przypuszczenie. "Sam nie wiem... Ale może chodzi tu... O twoje skrzydła, rogi i ogon. Może ona boi się tego?".
"To wiem na pewno... Ale nie tylko mnie się boi. Nieufa nikomu. Tobie też nie, ale z tobą rozmawia. Ze mną nie, ani nikim innym". Wtedy RP już zamilkł i nic więcej nie powiedział. Bo po prostu nie miał pojęcia co ma powiedzieć. I ja tak samo.

Mieszkałem jeszcze przed jej przyjściem w małym mieszkanku. Miałem do dyspozycji zaledwie 3 pokoje. Miałem to mieszkanie jeszcze z czasów PRL-u. Musiałem od razu zmienić miejsce zamieszkania. Wiedziałem że się razem nie pomieścimy w tak małym mieszkaniu. A po za tym było już w niezbyt dobrym stanie technicznym.
Z początku, mała spała w moim łóżku a ja w salonie na kanapie. Po dwóch dniach udało mi się znaleźć idealne mieszkanko dla nas obojga. Większe, to się liczy. Udało nam się przeprowadzić po dwóch tygodzniach. Mieszkanie to było nie tyle że większe, bo miało aż 5 pokoi, to jeszcze było ładniejsze. Od tamtej pory Małopolskie mała już swój własny kąt.

Uczyłem ją wielu rzeczy. Mimo tego że dziewczynka mi nie ufała, przełamała się i zaczeła mnie bardzej słuchać. Uczyła się szybko, była cicho, skupiała się na tym co mówiłem, jakby było to najcenniejsze co mogło by być. Gdy była już starsza, pomagała mi w domu. Była bardzo pracowita. Zauważyłem że kochała się uczyć. A zwłaszcza znalazła jakieś zainteresowania. Zaczeła czytać książk, i ma na nie specjalną szafkę. Polubiła wycieczki górskie, na które zabierała nas Zakopane. Pokochała oscypki. Uwielbiała słuchać o opowiadaniach z kopalni soli od Wieliczki. Zaczeła mi pomagać w konkursie na krakowskie szopki bożonarodzeniowe, razem tworzyliśmy nowe konstrukcje.
Nauczyłem ją także jak żeźbi się w drewnie.

Cieszyłem się z tych postępów. Ale... Nadal była cicho. Za cicho jak na dziecko. Bałem się co działo się w jej głowe.

RP co roku, tuż po sylwestrze robił specjalne dla wojewóctw przyjęcie urodzinowe. Z racji że wszystkie województwa były z tego samego dnia i roku, robił je w ten sam dzień, zapraszając wszystkie regiony, wraz ze stoicami, czyli ich opiekunami.
Zawsze na tych przyjęciach Małopolskie była najcichsza, siedziała przy stole, dziubdziając widelcem kawałek już zjedzonego wielkiego tortu urodzinowego.
Smutno było gdy na to się tak patrzyło. RP starał się aby poszła pobawić się z innymi, tak samo jak ja na początku, ale potem już odpuściłem gdy spiorunowała mnie zwrokiem gniewu. Ale mimo tego że wyglądała na wkurzoną, RP nie przestawał. Rozmawiał z nią co roku, ale ona zawsze kręciła głową że tego nie chce.
Aż w końcu, na ich 14 urodzinach się odważyła, bo chyba miała dość słuchania RP który zaczął już ją dręczyć. Nieśmiało podeszła do województw i porozmawiała z nimi po raz pierwszy. Potem robiła już to co roku.

Po raz pierwszy, kiedy oglądaliśmy dokumenty o polskiej przyrodzie, położyła swoją głowę na moim ramieniu. Gdy to się stało, aż musiałem się niezauważalnie uszczypnąć, aby mieć pewność że to nie sen. Zagryzłem język, żeby nie wybuchnąć z radości.

Takie postępy, które działy się z roku na rok były dla mnie czymś jak wyczekiwana przez rolnika ulewa, kiedy dookoła panuje susza.

Mineło parę wiosen. Relacja międy nami panowała inaczej. Przechodziliśmy kryzys. Dość ciężki. Jeszcze przed tym "kryzysem" było normalnie. W końcu Małopolska odzywała się do mnie częściej, ale i tak nadal była cicho. Lecz to i tak było dla mnie wystarczająco jak na razie.

Kryzys ten polegał na tym że międy nami panowała niekomfortowa cisza. I kłuciliśmy się często. Sam nie wiem czemu. Próbowałem jakkolwiek to zatrzymać ale nie dałem rady. Tłumaczyłem się że może przechodzi okres dojrzewania i tym podobne. Każde województwo którym się opiekowałem także miało taki etap w swoim życiu. Tak zwany "okres buntu". Lecz z tą Małopolską był inny niż reszta.

Małopolskie buntowała się mówiąc że "nie muszą się o nią martwić", "da sobie radę sama", "nie jest dzieckiem", "nie potrzebuje wsparcia ani pomocy", "będze robić co chce".

Niedługo Małopolskie miała stać się dorosła. Nie chciałem aby odeszła, skłucona wraz ze mną. Został tylko rok czasu, a może zniknąć mi z oczu na długi czas.

Nie pomagała mi w tym kryzysie moja choroba...

Małopolskie zaczeła częściej znikać z mieszkania na długie godziny. Nie wiedziałem co robi więc martwiłem się o nią. Wychodziła od razu po szkole, wracała późno, nawet o którejś w nocy. Nie chciała mi nic mówić. Krzyczała żebym się nie interesował i zostawił ją w spokoju, bo wszystko jest w porządku. Trzaskała drzwiami ze złość i siedziała w pokoju cicho jak mysz.
Z początku naprawdę się wnerwiłem i chciałem aby mi to wszytsko wytłumaczyła, ale wyszło że dolałem jedynie oliwy do ognia. Więc przestałem się odyzwać. Teraz strony się zamieniły. W domu od tego czasu panowała niemiła atmosfera i cisza między nami. Rozmawialiśmy wtedy gdy musieliśmy...

✴✴✴

» Kraków. Rok 2016. Zima.

𝑃𝑜𝑣. Województwo Małopolskie

Wytarłam buty o jasną wycieraczkę. Chwyciłam za zimną klamkę i weszłam do mieszkania. W domu panowała cisza. Było ciemno, jakby nikogo by nie było. Mój ojc.... Znaczy Kraków, powienien być w domu. Widziałam jego auto przed blokiem. No chyba że poszedł gdześ pierszo lub pojechał tranwajem... No cóż. Westchnełam ciężko, przymykając oczy. Po czym weszła do mieszkania, zamykając za sobą drzwi wejściowe na klucz. Spuściłam kaptur z głowy mojej szarej bluzy i szybko ściągnęłam z nóg swoje czerwone, zdarte trampki. Zapaliłam światło mając jedną rękę w kieszeni. Rozejrzałam się po kuchni połączonej z salonem. Nic. Walnełam torbą, którą miałam na ramienu, o sofę. Chwyciłam za włosy, i odwiązałam wcześniejszy kucyk, wzięłam gumkę do ust, zaciskując ją zembami dla przytrzymania i zaczełam czesać włosy dłońmi aby ułożyć sobie niechlubny kok. Wzięłam jedną ręką gumkę z ust i związałam fryzurę. Podeszłam do blatu kuchennego rozglądając się za jakimś jedzeniem. Pusto. Wszystko posprzątane. Zbliżyłam się do lodówki. Przez chwilę zastanawiałam się co wziąść. Zdecydowałam się na jogurt pitny o smaku borówkowym. Chwyciłam za opakowanie wstrząsając jak to każdy pitny jogurt zamykając lodówkę. Odkręciłam zakrętkę i poczułam miłą woń borówek. Zgasiłam światło. W ciemnościach powłuczyłam się do sofy po czym szybko wskoczyłam na nią. Chwyciłam pilot i włączyłam telewizor, przykrywając się miękkim kocem leżączym na meblu. Leciałam po kanałach upijając łyki jogurtu. Aż w końcu znalazłam "Trudne Sprawy". Od razu zaczełam oglądać panującą tam teraz dramę. Udało mi się wypić jogurt w dość szybkim tempie. Kiedy odcinek się skończył i miał zacząć się nowy...

Zamyśliłam się trochę.

Przez chwilę wpatrywałam przed siebie na mały stoliczek kawowy z białym obrusikiem. Wyłączyłam telewizor. W pokoju nastąpiła ciemności. Przez chwilę wsłuchiwałam się w ciszę w mieszkaniu. Sama nie wiem czemu... Ale czułam że coś jest nie tak jak powinno. Zawsze, ale to zawsze kiedy przychodzę do domu o późnej porze widziałam Kraków kiedy siedział na sofie i oglądając, czytając, czy robiąc inne rzeczy czekał. Czekał aż przyjdę do domu. Czuwał. Bo bał się o mnie.

Ale teraz go tu nie było. Nie było... Spojrzałam w ciemości w stonę drzwi do pokoju opiekuna. Cisza. Odważyłam się powoli podejść do nich i zapukać delikatnie mając wrażenie że może śpi. Nie było słychać nic.

Już miałam odejść od drzwi kiedy coś mnie zatrzymało.

Moja niepewności. A może coś innego...

Tak czy inaczej odważnie chyciałam za klamkę drzwi. Ostrożnie jak najciszej je uchyliłam. Moim oczom ukazał się pokój Krakowa. Było ciemno, jedynie przy biuku świeciła lampka robocza. Na przeciwko, trochę w bok ode mnie stało biurko, tuż przy ścianie. To na nim świeciła lampka. Na krześle przy biurku siedział Kraków. Ale w jego pozie było coś nienaturalnego.

Siedział schylony, tyłem do mnie, jego głowa była pomożona na boku, w stronę okna, a ręce i łokcie na biurku. Wyglądał jakby... Zasnął przy biurku? Zapewne dalej pracował nad figurkami z drewna. Lubił takie rzeczy. Z tego co mi mówił, uspokojało go to... Nie widziałam jego twarzy, więc nie byłam pewna czy na pewno śpi. Zdecyowałam się wejść głębiej do pokoju. Powoli stanęłam przy biurku, patrząc na opiekuna.

Okazało się że nie spał. Miał otwarte oczy, do połowy. Ale jego wzrok był... Nieobecny, jakby za mgłą. Na jego twarzy malowała się obojętność. Zmartwiłam się tym. Ta poza, ten wzrok... Nic z tego nie rozumiałam.

Spojrzał na mnie jakby nigdy nic, będąc cicho. Wyglądało to jakby chciał mi coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Dopiero teraz zauważyłam kopelki potu na jego czole. Przyłożyłam swoją dłoń ostrożnie do jego czoła. Miał paskudną gorączkę. Bardzo wysoką. Przestraszyłam się. Nagle nastąpiła fala kaszlu. Miasto zaczeło kaszleć jak dzikie, walcząc o oddech. Nie wiedziałam co mam zrobić. Nagle fala się uspokoiła. Wyglądało na to że kaszel męczył go straszliwie. Ledwo co nie zamknął oczu. Musiałam coś zrobić. Otworzyłam okno, aby choć trochę przewietrzyć ciepłe powietrze oraz zakręciłam grzejnik. Jednak gdy do mojego nosa podszła intensywana woń smogu, natychmiast zamknęłam okno.

Panował okropny smog na dworze... Dlatego ten kaszel.

(Miasta odczuwają kaszel kiedy w "ich mieście" występują zanieczyszczenia - smog - ale więcej dowiecie się kiedy indziej...)

Nagle usłyszłam charakterystyczny dźwięk. Jak popażona odwróciłam się do opiekuna. Okazało się że zwymiotował jakąś dziwną substancją... Jakby... Czarną? I to tego jak śmierdziła! Jak pomiesznie spalin samochodów ze 100-letnim jajkiem. Głowa Krakowa znów opadła słabo na plat biurka.

Bałam się. Jak skurczy byk.

Zdecydowałam się natychmiast zadzwonić na pogotowie. Dopadłam do telefonu który miałam w kieszeni. Ale przez chwilę doznałam olśnienia.

Przecież ludzie a mista miają całkiem inne choroby. Gdy zabiorą go do ludzkich lekarzy, nic to nie da. Jedynie miasto lub wieś mogłoby się tym zająć... Jedyną osobą którą znałam, że z zawodu był lekarzem był to Rzeszów. Ale nie miałam go w kontaktach... Wzięłam telefon Krakowa i z niego zadzwoniłam. Sama nie wiem jak to zrobiłam trzęsącymi się dłońmi jak galaretka. Gdy nawiązałam połączenie, modliłam się w duchu aby odebrał. Udało się po dwóch prubach. Chyba w tym tygodniu ma nocną zmianę.

~ Cześć Kraków, coś się stało? - Usłyszałam po drugiej stronie słuchawki jak zwykle sympatyczny głos stolicy Podkarpacia.

- Rzeszów? To ja, Małopolskie - Rzekłam trzęsącym się tonem.

~ Cześć, co się stało? - Przeszedł od razu do głównego tematu. Z pewnością był na zmianie nocnej, było słychać odgłosy ze szpitala. Miał dużo na głowie.

- Kraków źle się czuje. Ma gorączkę. Bardzo wysoką. Ledwo jest przytomny... Miał falę kaszlu, która ledwo nie sprawiła że się nie udusił oraz... Zwymiotował jakąś czarną substancją... - Wyjaśniłam patrząc jak miasto ciężko oddycha.

Przez chwilę od stony Rzeszowa nie słyszała nic. Lecz nagle usłyszałam jego stanowczy i poważny głos:

~ Musisz zadzwonić po kogoś innego, nie mogę przyjechać, przepraszam. Masz jakiś kontakt z innym lekarzem? -

- Nie - Odparłam od razu czując jak trudniej zaczyna mi się mówić.

~ Podam ci numer Kranicy-Zdój - Rzekł praktycznie od razu po moim zaprzeczeniu.

Zapisałam numer podany przez Rzeszów na kartce. Rozłączyłam się od stolicy województwa Podkarpackiego. Zadzwoniłam od razu do kobiety. Nawet i tak Kraków miał ją w kontaktach. Kojarzyłam ją, widziałam ją lecz nie miałam pojęcia że była lekarzem.

Wiele razy widziałam ją na stoku narciarskim kiedy wraz z Krakowem pojechaliśmy w góry. Sądziłam że tylko tym się zajmuje... Uczy jeździć na nartach oraz opiekuje się stokiem.

Po chwili odebrała. Wyjaśniłam w jakiej jestem sytuacji. Jej miły dla uszu głos kazał mi go przygotować do przyjazdu karetki.
Tak też zrobiłam. Kiedy jeszcze miałam czas zadzwoniłam do Wieliczki i jej o wszystkim powiedziałam. Ta zerwała się od razu i powiedziała że po mnie przyjedzie.

Trzymałam opiekuna za gorącą rękę. Bałam się. Dalej miał fale kaszu, chyba z cztery razy. Ale tak intensywne że aż trudno było mu złapać dech. Nic też nie był w stanie powiedzieć, co mnie przerażało.

Karetka pogotowia stanęła pod blokiem i ratownicy medyczni wparowali do środka mieszkania. Zabrali Kraków, który starał się iść o własnych siłach ale i tak potrzebował pomocy. Jednen z ratowników spytał się mi czy ktoś się mną zajmie. Rzekłam że Wieliczka. Kiwną głową po czym zniknęli mi z oczu. Tuż po tym gdy karetka odjechała, usłyszałam zajazd innego samochodu jadącego naprawdę szybko. Okazało się że to Wieliczka, zajechała swoim wielkim Opelem Astra. Obje udałyśmy się do szpitala.
Wieliczka naprawdę jechała szybko. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak podenerwownej oraz skupionej na drodze.

Wparowałyśmy do budynku szpitalnego. Wieliczka dopadła do recepcjonistki jak wściekła domagąjąc się informacji. Biedna recepcjonistka przestraszona skupionym wzrokiem Wieliczki, jąkając się powiedziała gdzie znajdował się Krakówm. Obie szybko wjechaliśmy windą na dane piętro szpitala i ruszyliśmy biegiem korytarzem patrząc na boki, szukając danych drzwi.
Udało się, pokój 342. Akurat wyszła z niego pewna pielęgniarka. Doparłyśmy do niej.

- Co z pacjętem? - Zapytała nagle Wieliczka trochę strasząc starszą kobietę o siwych włosach.

- Spokojnie, jak na razie są z nim lekarze. Zbytnio nic nie wiem. Informacje przekażemy dopiero za chwilę - Rzekła szybko i minęła nas jakby nigdy nic.

Wieliczka spojrzała przestraszona na drzwi. Przez chwilę na nie patrzyła i rzekła cicho "Matko Boska...". Usiadła ciężko na jednym z krzesełek w korytarzu. Zrobiłam to samo.

Teraz trzeba było czekać.

Zamyśliłam się, jeszcze bardzej owijając się kurtką. Było około godziny pierwszej w nocy. Zamknęłam oczy na chwilę. Byłam zmęczona. Ale nie mogłam spać przez stres.
Wsłuchwałam się w dźwięki szpitala. Rozmowy, stukot butów przemieszczających się ludzi, pikania oraz inne odgłosy jak to w szpitalu bywa.
Tak mineła jedna godzina.

- Nie jest ci gorąco? Może ściągniesz sobie kurtkę? - Zapytała nagle Wieliczka.

- Gdyby było mi gorąco, już bym sobie ją ściągneła?! - Warknęłam cicho do miasta.

Jednak szybko porzałowałam swych słów.

- Przepraszam... Nie chciałam tego powiedzieć... - Rzekłam odwracając wzrok w bok.

- Nic nie szkodzi.... Rozumiem cię - Poczułam miłą dłonią Wieliczki na moich rękach - Tak samo jak ja jesteś zmartwiona. Boisz się. Denerwujesz. To normalne. Tak jest kiedy Ci na komuś zależy. Nie kryj tego -

Te słowa sprawiły że poczułam się... Lepiej. Jakbym została zrozumiana, chociaż sama nie wiedziałam że tak jest...

Wieliczka zdecydowała się zadzwonić do paru osób, aby powiedzieć co się stało ale ja niesłuchałam. Siedziałam skulona na krześle, tuląc swoją moro kurtkę od ojca...

W pewnej chwili z pokoju 342 wyszły cztery osoby. Jedna z nich zauważyła nas od razu i podeszła bliżej. Była to Krynica-Zdrój, ubrana w strój lekarza, z upiętymi, niebieskiki włosami, sięgającymi do jej obojczyków. Spojrzała na nas swymi żółtymi oczami.
Wielicza aż zerwała się z miejsca. Spojrzała na lekarkę.

- Co z nim? - Zapytała Wieliczka.

- Możemy go zobaczyć? - Odważyłam się spytać.

- Jest w stanie ciężkim - Stwierdziła patrząc na nas ze smutkiem - Ale spokojnie, sytuacja została w miarę opanowana... Jak na razie - Wyjaśniła kobieta.

- Czy jego stan się pogorszy? - Zapytała Wieliczka

- Jest to możliwe, ale wszytko nadzorujemy - Rzekła Krynica-Zdrój starając się nas uspokoić - Możecie go zobaczyć dopiero rano. Na razie prosiłabym aby odpoczął - Spojrzała na mnie - Prosiłabym abyście mogłby pójść odpocząć. Także dbajcie o swoje zdrowie. Jutro podamy wam więcej informacji - Odrzekła po czym pożegnała się z nami.

✴✴✴

Mimo prośby Krynicy zostaliśmy w szpitalu do samego rana. Nie mogłyśmy zmrużyć oka. Czuwałyśmy cały czas. Z nudów, ale i także aby uspokoić myśli wzięłam z kurtki przewodowe słuchawki i włożyłam je do uszu, poprawiając rozczochrane włosy. Wyjęłam telefon i włączyłam sobie swoje ulubione utwory aby jakoś poprawić sobie nastrój... Ale nie działało. Zbyt byłam zmartwiona, aby skupić się na słowach piosenki.

Na kroytarzu nie byłam sama, tylko z Wieliczką. Już od paru godzin, przyjeżdzają inne miasta, nawet i wsie. Czekali razem z nami. Było nas chyba jak na razie z 20-stu. Ledwo mieśliliśmy się na tym korytarzyku. Oparłam zmęczoną głowę o ścianę,
i spojrzałam w bok w stronę okna szpitalnego. Było ode mnie może z jakieś 4 metry. Dojrzałam że wstało już słońce. Zajrzałam na telefon. Godzina 7:45...

- Jak się czujesz? - Usłyszałam nagle pewien głos, chociaż było to cicho bo muzyka grała w moich uszach.

Spojrzałam w prawo i wyciągnęłam jedną słuchawkę z ucha.

Była to Bochnia. Bochnia z wyglądu była bardzo podobna do Wieliczki, jednak różnił się kolorem skóry, oraz włosami. Wieliczka miiała niebieskie włosy. A Bochnia czerwone i długie aż do brzucha. Teraz miała je rozpuszczone i spływały jej po ramionach niczym wodospad. Siedziała blisko, patrząc na mnie zmartwionymi oczami.

- Wszystko okej - Oznajmiłam wkładając swoje palce we włosy.

- Dasz radę wytrzymać... W razie czego mogę Cię odwieść do domu - Rzekła patrząc na drzwi.

- Tak dam radę. Nie... Ale dzięki - Wstrzymałam się przed gniewnym odpyskiem. Więc cicho westchnęłam.

Kobieta kiwneła głową po czym odwróciła się w inną stronę.

Już chciałam włożyć słuchawkę do ucha kiedy usłyszałam:

- Jesteście głodni? -

Od razu spojrzałam na Tarnów który to powiedział. Stał na korytarzu, blisko krzesełek, w lekkim rozkroku jak to faceci stoją, w dłoniach w obu kieszeniach. Patrzył na nas pytającym wzrokiem.

- Tak... - Wyszeptał ktoś

- Jeszcze jak -

- Jak bym się kawy napiła -

- Albo herbaty -

- Nie damy rady tu tak siedzieć bez jedzenia, zagłodzinym się -

- Trochę głupie pytanie -

- Pewnie -

- Mój brzuch to istne szaleństwo... -

Dopiero teraz zoriętowałam się jak straszliwie jestem głoda. Poczułam ten bój brzucha. Nienawidzę być głodna.

- Mogę pójść wam po coś - Rzekł Tarnów

- A my pójdzemy ci pomóc - Uśmiechnęła się Zielonka, łapiąc pod ramię zaskoczoną Wadowice.

- Kto chce kawy? - Zapytał Tarnów zapamiętując osoby.

Też się zgłosiłam. Chwila minęła a dwa miasta i jedna wieś zniknęli z korytarza. A my dalej czekaliśmy i doczekać się nie mogliśmy. Nie tylko że byłam odwodniona, głodna, niewyspana i zmęczona to jeszcze się martwiłam... Jeszcze nigdy nie spotkałam się z czymś takim. Uniosłam kolana i zgięłam się przytulając je do swojego ciała.

(W moim AU są też wsie jak czytaliście powyżej. Jak wyglądają skoro nie mają flag? Jeżeli te wsie np. były kiedyś miastem (czyli posiada)y prawa mniejskie ale je straciły) to posiadają dawną flagę, lub kiedy mają tylko herb, to ten herb jest na białej fladze. Jeżeli chodzi o resztę, w moim AU każda wieś ma całą białą flagę wraz z napisem jej imienia na czarno na środku flagi)

Mineło z 20 minut a wyczekiwani, pojawili się w korytarzu z torbami ze sklepu. Tarnów podszedł do mnie i podał mi bidon. Okazało się że była w nim kawa. Nasyciłam się jej smakiem wypijąjąc ją od razu, zostawiając puste wnętrze. Zostałam poczęstowana jeszcze hot-dogiem z Żabki, którego od razu zjadłam.
W końcu mój brzuch dał mi spokój. Najadłam się i dziękowałam Bogu że mogłam w końcu coś zjeść.
Czekaliśmy jeszcze z godzinę aż wybiła 9:30.

Raptem poczułam szturchnięcie. Była to Wieliczka. Spojrzałam na nią unosząc jedną brew z niezrozumieniem.

- Do Ciebie - Oznajmiła podając mi telefon. Wzięłam go i na ekranie pisało... Rzeszów.

Przyłożyłam urządzenie do twarzy.

- Poczekaj chwilę... - Szepnęłam do słuchawki patrząc po bokach.

Po czym po tylu godzinach siedzenia wstałam. Aż dostałam odrętwienia, ale po chwili mogłam się już poruszać normalnie oprócz czucia mówienia w stopach.

- Gdzie idziesz? - Usłyszałam głos Zakopanego.

- Do toalety, po tylu godzinach, pęcherz już nie daje rady - Uśmiechnęłam się do mista raptem idąc to pobliskiej toalety.

Weszłam do kabiny, zamknęłam drzwi i usiadłam na toalecie z zamkniętą klapą. Przez chwilę wsłuchiwałam czy ktoś tu jest. Cisza. Mogę rozmawiać...

- Czemu akurat zadzwoniłeś do Wieliczki? - Zapytałam cicho mrużąc oczy podejrzliwie.

~ Chyba każdy wie że jak coś działo by się z Krakowem to ona byłaby jedną z pierwszych którzy by to wiedzieli - Stwierdził Rzeszów.

- Ale jak to? - Zaciekawiłam się jeszcze bardziej.

~ No w końcu, coś do siebie czują - Aż zatkało mnie z tego powodu.

- CO?! - Pisnęłam jak mysz wytrzeszczając oczy.

~ I to od 1675 roku. Ba! Może i nawet szybciej. Jeszcze przez rozbiorami. Za bardzo to widać, oj za bardzo - Zaśmiał się lekarz.

- Dlaczego ja o tym nie wiem... Sądziłam że bardziej pasuje do niego Zakopane... - Wyszeptałam niepewnie.

~ Zakopane? O Jezuniu, przecież ona za Krakowianina by nie wyszła. Jak to zawsze powtarzała "Ja tylko górala kochać mogę". Do dziś wspomina te słowa kiedy jakiś wieśniak z pomorza chciał jej się oświadczyć... Nie widać tego bo Wieliczka i Kraków są wstydliwy. Chowają swoje emocje... Oj te biedne duszeczki - Westchnął z żalem - Kryją się, bo boją się działać jakkolwiek. Kraków i Zakopane to kumple, jeżeli nie przyjaciele. Może i mają lepszy kontakt, ale to nie jest ta para -

- Okej... Dzięki że powiedziałeś... - Zamyśliłam się.

~ Dobrze to, co z nim? - Zapytał nagle Rzeszowianin.

- Jest w stanie ciężkim. Nie za dużo wiemy. Podobno dzisiaj mamy dostać więcej informacji. Więc jak się czegoś dowiem to Ci przekażę - Zapewniłam

~ Okej, dzięki - Orzekł po chwili jednak nastała cisza i usłyszałam cichą rozmowę w tle. Nagle usłyszałam - Przepraszam Cię najmocniej, ale muszę pilnie kończyć. W kontakcie - A po tych słowach rozłączył się w pośpiechu.

Coś chyba musiało się stać... Wróciłam do korytarza oddając telefon Wieliczce. Opadłam na krzesło.

Spojrzałam zawiedziona na drzwi z numerkiem 342... Nagle białe drzwi niespodziewanie się uchyliły a w pokoju wyłoniła się Krynica-Zdrój.
Wszyscy czekający na kroytarzu zerwali się patrząc na lekarkę.
Ona spojrzała na nas trzymając przed sobą teczkę z jakimiś papierami.
Wieliczka od razu się dźwignęła i zbliżyła do niej.

- Krynica? I jak? - Zapytała patrząc ze strchem na kobietę.

- Jego stan się nie zmienił. Nie polepszył się ani nie pogorszył. Sama nie wiem czy ocenić to dobrze. Jak na razie nie ma w tym korzyści żadnych - Odparła a połowa z miast i wsi zerwała się jak zgraja dzikich zwierząt i podeszła do lekarki.

- Możemy się z nim zobaczyć? -

- Kiedy wyjdze ze szpitala? -

- Co to znaczy "trudno ocenić"? -

- Aż tak jest źle?! -

- Na Miłość Boską... -

- To nie może się tak skończyć! -

-Długo jeszcze będzemy tak tu czekać? -

- Spokojnie, spokojnie - Rzekła Krynica-Zdrój starając się ich uspokoić machając charakterystycznie rękoma aby trochę cofneli się do tyłu - Nie za bardzo możecie się z nim zobaczyć - Stwierdziła ale po chwili dodała - Po za jednym wyjątkiem - Odparła - Wpuszczę tylko Małopolskie i Wieliczkę, one były tu pierwsze. Reszta z was na razie nie może. One was poinformują co i jak... - Odrzekła a miasta i wsie wydały z siebie różne reakcje emocjonalne ale w spokoju wrócili na swoje miejsca.

Wstałam z miejsca i podeszłam do Wieliczki jak i stojącej przed nią Krynicy-Zdroj. Spojrzała na nas po czym odwróciła się do tyłu i weszła to sali 342. Zrobiłyśmy to samo. Wieliczka przepuściła mnie jako pierwszą. Nie czekają, wpadłam do sali jak rakieta.

Była to mała sala... W barwach białych. Po mojej lewej znajdowało się łóżko a na nim...

- Kraków... - Szepnęłam, słysząc jak głos mi się łamie.

- Spokojnie - Usłyszałam głos Krynicy-Zdroj - Podaliśmy mu tylko leki sedatywne aby odpoczął - Wyjaśniła.

Wialiczka staneła obok mnie i patrzyła na osobę na łóżku z przerażeniem. Kraków leżał spojonie, spał. Jego twarzy wyglądała na zmęczoną. Zasługiwał sobie aby odpocząć. Jego głowa była położona na lewym boku, w stronę okien.

- Wczoraj... Wymordował się straszliwie - Stwierdziła jednoznacznie Krynica patrząc na Kraków - Strasznie się dusił i wymiotował. Odwodnił się. Podaliśmy mu specjalne leki. Jego organizm musi odpoczywać. Nie jest w stanie funkcjonować sam - Pokręciła głową patrząc na Krakowianina.

Poczułam ucisk na mej lewej dłoni. Była to Wieliczka. Kątem oka zauważyłam że kobieta spusza wzrok i mocno zaciska powieki, aby nie poleciały jej łzy. Także mocno oddałam uścisk aby jej pokazać że jestem tu z nią i ją wspieram.

- Na co tak właściwe jest chory? - Zapytałam cicho patrząc na lekarkę.

- Na tą chorobę na cierpi każde miasto - Stwierdziła kobieta.
Spojrzałam na nią jakbym dostała zawału.

- Że co?! - Byłam w niemałym szoku.

- Na tę chorobę cierpi każde miasto - Powtórzyła patrząc na mnie - Grozi nam to wszystkim. Jest to stan, kiedy w mieście znajduje się za dużo zanieczyszczeń, tytoń, piach i tym podobne. Następuje on kiedy unosi się smog. Z tego powodu miasta kaszlą. Jest ona różnie nazywana. Smogowa choroba, Smogostan, smogozapalenie półcne. Te wymioty... Ta substancja świadczy o tym że... Jest źle -

- Co mu jest?! - Trochę spanikowałam.

- Choroba zaczyna się bardzej rozwijać i przechodzi na drugi etap - Oznajmiła - Jest to niebezpieczne dla jego zdrowia. Może się to odbić w różnych kwestiach. Fizycznych, zdrowotnych, psychicznych... Lecz jest jeszcze trzeci stan... ten najgorszy... - Widać było że nie chciała mnie martwić, anu Wieliczki. Lecz nie chciała także nas okłamywać.

- Czy da się coś z tym zrobić? - Zapytałam.

- Jak na razie smog musi się w mieście uspokoić. Inaczej będzie jeszcze gorzej - Uznała Krynica-Zdrój.

Minęła chwila po czym wyszliśmy z pokoju, zostawiając Krynicę. Od razu miasta i wsie poderwały się z miejsc i zbliżyły się do nas mówiąc:

- I jak? - Zapytała Zielonka .

- Co się dzieje? - Rzekła Skała.

- Żyje? - Zapytał Zator.

- Jak się ma? - Odparł Brzesko.

- Kiedy się wybudzi? - Orzekła Proszowice.

- Nie jest przytomny? - Zaciekawiła się Skawina.

- Powoli z tymi pytaniami - Warknął Nowy Sącz - Dajcie im oddychać - Zmarszczył brwi.

- Racja - Dodała Zakopane.

- Jest... Jest... - Zaczęła Wieliczka, stojąc zgarbiona i patrząc na podłogę ze smutkiem, nie mogąc znaleźć słowa - Jest tak sobie. Jego stan się nie zmienił. Nie jest ani dobrze ani źle. Jak na razie odpoczywa. W nocy męczył się wymiotami i kaszlem, który aż powoduje że się dusi... - Mówiła powoli, jakby walcząc z każdym wypowiedzianym słowem.

Bochnia podeszła do Wieliczki i ją objęła jak przyjaciółkę. Wieliczka drżącymi rękami oddała przytulasa.

Nagle na korytarzu usłyszeliśmy najbardziej znany w Polsce głos:

- Cześć -

Odwróciliśmy się i naszym oczom ukazał się RP idący w naszą stronę w podenerwowanem. Jego ton głosu wskazywał zmartwienie, oraz stress. Na jego twarzy malowało się zmęczenie. Podszedł do nas wykładając jedną rękę do kieszeni zimowej kurtki z kapturem.
Przywitaliśmy się z nim.

- Jak zgaduję, Kraków leży tutaj - Spojrzał na drzw i numerkiem 342.

- Jak udało Ci się tu wogule przyjechać? - Zapytał Tarnów trzymając za rękę Wolę Rędzińską.

- No, to jakiś cud - Przyznała Wadowice.

- Rzadkością jest że masz choć trochę czasu wolnego, zwłaszcza od tych dwóch lat - Stwierdził Oświęcim unosząc brwi do góry.

- Byłbym szybciej, ale miałem rozprawę.. - Rzekł poważnie RP - Dowiedziałem się do Warszawy. Jak z nim? - Przeszedł do konkretu.

- Jak na razie nie jest lepiej ani gorzej - Mowę Zakopanego przerwał odgłos otwierających się drzwi.

Odwróciłam głowę i z pokoju 342 wyszła Krynica-Zdrój która od razu zauwarsyższy RP rzekła:

- Łoł, jesteś dość szybko. Nawet nie sądziłam że przyjedziesz - Uznała.

- Kraków jest dla mnie ważny tak samo jak każde moje miasto, miasteczko, wieś, gmina, powiat i województwo - Rzekł stanowczo, przewracając lekko głowę w bok.

- Wejdź - Odrzekła, ustępując miejsca państwu.

RP wszedł od razu i Krynica-Zdrój zamknęła za nimi drzwi.

✴✴✴


Godzina na zegarku wskazywała 23:45... W szpitalu nie było spokoju.
Dalej czekałam wraz z innymi na inne informacje o stanie Krakowa. Było nas już mniej. Znacznie mniej. Nie mogli w końcu stać tutaj i tak czekać. Miasta i wsie tak samo mają swoje obowiązki i zaplanowene sprawy. Krakowa nie ma, więc trzeba także zająć się jego obowiązkami. A kiedy stolica znika, dzieją się naprawdę złe rzeczy.

Pamiętam jak Myślenice opowiadała mi jak byłam młodsza co działo się po potopie szwedzkim, kiedy Kraków nie był w stanie nic robić. Potop szwedzki sprawił większości miejscowości ogromne straty. Ale najwięcej traciły intotne miasta, czyli te większe. Jak i te małe wioski, zostawały tylko podpalone chaty a życia już w nich nie było.
Z tego co mi opowiadała nie chciałabym żyć w tych czasach.

RP także musiał jechać. Byłam tylko ja, Wieliczka, Bochnia, Tarnów, Nowy Sącz, i Zakopane. Zajbardziej związane z Krakowem osoby. Jednak Tarnów wraz z Nowym Sączem zdecydowali się zbierać. Kiedy wyszli zostałyśmy we cztery.

- I kto teraz się tym wszystkim zajmie? - Spytałam nagle.

- Obowiązkami Krakowa? - Chciała upewnić się Bochnia.

- Tak.. - Wymamrotałam przeczesując włosy - Przecież jak nie wróci do zdrowia jak najszybciej, w Małopolsce zapanuje chaos. To on odpowiadał za wszystkich mieszkańców. Kto będzie reprezentował Małopolskie na spodkaniach? - Zamartwiłam się łapiąc się z głowę.

Przez chwilę zapanowała cisza.

- RP nam pomoże. Wyznaczy się obowiązki innemu miastu. Tarnów, Nowy Sącz, lub ja je otrzymamy. Albo podzieli nam te obowiązki na naszą trójkę - Stwierdziła Zakopane.

- Tak powinien zrobić - Uznała Bochnia.

Przez chwilę zapanowała głucha cisza między nami.

- Powinniśmy wracać... - Odparła nagle cicho Wieliczka.

Spojrzałyśmy na nią.

- Jak chcesz możesz jechać. Ja zostaję tutaj - Warknęłam noezadowolona.

- Powinnaś wrócić do domu.. - Rzekła Bochnia - Tak samo jak my... - Dodała patrząc na Zakopane.

- Racja... Mam swoje sprawy - Odrzekła smutno Zakopane.

- A więc ja zostaję... - Odparłam stanowczo.

- Małopolska, zawiozę cię do domu, pomogę ci to wszystko tam uprzątnąć i zostanę z tobą jeśli chcesz, a jak nie to przyjedziesz do mnie - Odparła cicho Wieliczka patrząc w podłogę.

- Nie na opcji - Zaczęłam niemiło marszcząc brwi i patrząc gniewnie na miasto.

- Właśnie że jest opcja! - Krzyknęła Wieliczka zdecydowanie wnerwiona, bo gwałtownie odwróciła się w moją stronę - Wiem że się martwisz, stresujesz i boisz się o opiekuna, ale musisz coś zjeść, przebrać się i umyć - Rzekła stanowczo.

- Al- Wieliczka mi przerwała:

- Kraków sobie poradzi, wiem to! Już tyle w życiu wytrzymał że to przy tym wszystkim to pikuś! On leży, ale świat kręci się dalej i jak na razie nic nie zyskamy na tym siedząc tutaj i się zamartwiać! Musimy żyć dalej, nawet nie wiemy ile minie czasu kiedy Kraków z tąd wyjdze! - Krzykneła jeszcze bardziej zdenerwowana. Z jej oczu polały się łzy.

Umilkłam. Ona miała rację... Choć nie chciałam aby tak było.

Po pewnym czasie, wstaliśmy i wyszliśmy ze szpitala.

Pojechałam z Wieliczką do mieszkania Krakowa gdze posprzątałyśmy trochę. Zadecydowałyśmy że przeprowadzę się na ten czas kiedy Kraków jest w szpitalu do Wieliczki. Zabrałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy.

✴✴✴

Minęło dużo czasu. Chyba z 10 dni..

Siedziałam na bordowym fotelu, siedząc pod miłym kocem w góry. Czytałam thriller który poleciła mi Bochnia. Bochnia wspierała nas oboje, mnie i Wieliczkę.
Kobieta siedziała na pobliskiej sofie oglądając telewizję.
RP tak jak mówiła Zakopane rozdzielił obowiązki Krakowa na nią, Tarnów i Nowy Sącz. Z początku przez pierwsze 2 dni była zawierucha ale trzy miasta zdołały to opanować.

W salonie panowała miła atmosfera. Ale coś musiało ją przerwać. Odgłos dzwonka od telefonu komórkowego odbił się do ścian pokoju. Wieliczka chwyciła za urządzenie... Na jej twarzy pojawił się szok. Podniosła głowę i spojrzała na mnie.

- Kraków się obudził - Wyszeptała.

Serce przez chwilę stanęło jak wryte. Nagle oboje zerwałyśmy się jakby do nas strzelano.

Minuta pięć i byłyśmy na korytarzu szpitalnym. Ruszyłyśmy biegem do sali 342. Powitała nas Krynica-Zdrój przed wejściem. Zatrzymaliśmy się przed nią gwałtownie.

- Spokojnie dziewczyny - Uśmiechnęła się lekko lekarka - Wejdźcie - Odparła i otworzyła drzwi za sobą.

Weszliśmy do środka za kobietą. I naszym oczom ukazał się Kraków. Miał podłączoną kroplówkę. Leżał na łóżku, przykryty białą kołdrą. Jego twarzy była zwrócona w bok w stronę okna. Gdy stanęliśmy odwrócił powoli głowę do nas. Z początku patrzył na nas tą wymęczoną twarzą. Oczami jakby za mgłą. Jakby nas nie poznawał. Usłyszałam jak Wieliczka zaczyna cicho łkać.

Nagle Kraków jakby rozpoznał nas. Uśmiechnął się najdelikatniej jak to możliwe. Też nie mogłam wytrzymać. Poczułam łzy na policzkach.
Nagle Kraków z trudem wyciągną do nas ręce, w geście przytulasa.
Ja i Wieliczka wpadliśmy mu w ramiona tuląc jakbyśmy nie widzieli się tysiące lat. Kraków pogładził jedynie nasze włosy.

✴✴✴

Odgłos zagotowanej wody w czajniku zabrzmiał po całym mieszkaniu. Podeszłam do kuchenki i wyłączyłam gaz. Chwyciłam z czajnik i zalałam wody do dwóch kubków ze śmiesznymi tekstami. Odkładając delikatnie czajnik, wzięłam dwa kubki do rąk i wyszłam z nimi na balkon. Zbliżyłam się do sofy.

Kraków, który na niej siedział, podziękował cicho i podałam mu jego kubek. Zaczął dmuchać w gorącą substancję. Siadłam koło niego, podwijając nogi do góry i także podmuchałam w napar. Po chwili spojrzałam przed siebie na pejzaż malujący się przed nami. Miasto, na tle zachodzącego słońca. Dzisiejszy zachód był wyjątkowy. Panowało lato, a słońce dawało w kość. Ten zachód słońca powodował zafarbowanie się nieba na pomarańczowo niczym świeże pomarańcze. Coś pięknego.

Mineło parę miesięcy. Kraków wrócił do domu dopiero po 24 dniach popytu w szpitalu. Zajęłam się nim, wraz z Wieliczką. Ale nie mineło dużo czasu a sama zajęłam się nim opiekować. Wieliczka musiała być u siebie, teraz także miała trudny okres w mieście i musiała się tym zająć. Ale nie byłam sama. Dużo wsi i miast do mnie przyjeżdża, nie tylko z Małopolski ale i z całej Polski.

Kraków co dnia jest w lepszej formie. Teraz sam może chodzić, gdyż z początku było mu niezmiernie trudno. Jego nogi były jak wodorosty. Jak już ustał, to chyba na sekundę. Strasznie był na to zły. Nie chciał aby ktoś musiał mu pomagać w przemieszczaniu się. Tak się uparł że w końcu wstał.
Kaszel nie ustępuje, ale nie jest duszący. Wymioty dzięki Bogu się zakończyły. Jednynie szybko się męczy i czasami kręci mu się w głowie. Za każdym razem pilniuje czy nie ma gorączki.
Wszystko wychodzi na to że powraca do zdrowia.

Ta choroba, bardzo wzmocniła moją relację z nim. Pogodziliśmy się, rozmawialiśmy o wszystkim, spędzając czas razem na balkonie, albo w salonie popijając herbatę. Cieszę się że w końcu odważyłam się bardziej rozmawiać z ludźmi. I po części dziękuję za to co się wydarzyło, bo zapewne nasza relacja nigdy by się nie zmieniła.
I nigdy nie otworzyła bym się na innych.

━═━═━═━═━═━═━═━═━
✴ 6248 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro