Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*'✧. Kawa na ławę

Mój ideals do książki pisanej przez. HTTDCOUNTRYHUMANS!

Zapewne mało kto będze wiedział o co kaman, ale z czasem czytając, powinniście ogarnąć :3

━═━═━═━═━═━═━═━
— Centralna Baza Ruchu Oporu.
— Pov. Warszawa

Odgłos szpilek, uderzających intensywnie o duże, lśniące płyty, rozchodziły się echem po korytarzach. Betonowe ściany nie pasowały wystrojem do pięknych, marmurowych płyt, lecz dzięki nim, mogliśmy przypomnieć sobie, że nie jest dobrze. Nie dość że brakuje nam pieniędzy na dalszą budowę Centralnej Bazy, to zaczynają się problemy z głodem. Od pewnego czasu coraz częściej, odkrywamy zdrajców oraz inną wrogą nam konspirację. Brakuje ludzi, brakuje rąk do pracy. Brakuje także porządnych ludzi. W ostatnim czasie straciliśmy zbyt wiele...

Poczułam gulę w gardle. Automatycznie spięłam mięśnie u nóg idąc szybciej. Na sporych korytarzach panował Dźwiny i nienaturalny spokój. Przez moment myślałam że coś się stało. Lecz zapomniałam iż było bardzo późno. Byłam na piętrze w którym były mieszkanka. Wszyscy odpoczywali. Zjechałam tu, aby po męczącym dniu dzisiejszym, udać się na spoczynek.
Choć szczerze, dolciekliwała mi bezsenność. Zbyt bardzo się bałam i stresowałam aby zasnąć. Bałam się o moich ludzi, o kraj, o RP oraz jego córeczkę...
Wszystko powoli się waliło. Musiałam obmyślić plan aby jakoś dalej trzymać to w ryzach. Lecz nie wiedziałam jak...

Nim się zorientowałam, byłam już przed mieszkaniem. Przejechałam ręką przed czytnikiem drzwi, a dzi|ki mojemu DNA, drzwi same się otworzyły. Było to spore zabezpieczenie, zwłaszcza że w moim mieszkaniu były bardzo ważne dokumenty. Metalowe, nowoczesne drzwi automatycznie się zamknęły. Ściągnęłam czarne szpilki i poszłam do łazienki. Umyłam się lekko, i przebrałam w piżamę - czyli wielką różową koszulkę, oraz luźne czarne spodnie do kostek. Na stopy założyłam ciepłe kapcie. Związywszy włosy usiadłam przy biurku a lampka automatycznie się zaświeciła. Wyciągnęłam automatyczną rękę po długopis oraz tablet. Otworzyłam rysownik. Zaczęłam dumać, co można zmienić aby jakoś zacząć lepiej funkcjonować.
Siedziałam tak z godzinę nad tym ekranem, lecz nic nie wymyśliłam. Miałam dość tego pieprzonego dnia. Bawiłam się długopisem w zamyśleniu.

Aż do głowy przyszła mi myśl.
Doskonałym przykładem co trzeba poprawić, to dzisiejsza nieudana akcja. Porażka była tak naprawdę winą Poznania i Krakowa, gdyż zostali przyłączeni do własnej grupy. Jak to oni pokłócili się. Oboje ucierpieli, lecz także reszta ich grupy. Moja mowa też nic nie pomogła. Dalej się kłócili.

Potrzebowałam ich silnych.
Obu.
Musiałam to w końcu zakończyć.
Odkąd pamiętam, Kraków oraz Poznań byli do siebie wrogo nastawieni. Nawet w tak krytycznej sytuacji jak wojna.
Nie wiedziałam dokładnie co między nimi zaszło, słyszałam wiele plotek, historyjek i opowiadań więc nie wiem jak było dokładnie.
Wiem jedno, nie zamierzam stawać po żadnej stronie.
Oboje są siebie warci jak każdy z nas.
Chciałam aby ta dwójka zakończyła ten konflikt.
Wprowadza to wielki zamęt i bałagan.

Wpisałam na ekran: "Priorytet: pogodzić dwóch największych nerwusów", a tuż pod nim w punkcie: "da to udowodnić innym, że można współpracować".
Wiele miałam tu konfliktów. I potrzebowałam aby je zaspokoić. Kiedy Poznań i Kraków się pogodzą będą idealnym przykładem dla innych. Może wtedy bardziej przekonam do zmalania sporów.

Wtedy wyprostowałam się natychmiastowo. Wpadłam na dość brutalny plan. Ale za to ciekawy.

Spojrzałam na zegar. Godzina 1 w nocy. Idealnie.
Wstałam z miejsca a przyrządy same się wyłączyły. Heh ta dzisiejsza technologia.
Wyszłam z mieszkania po czym ruszyłam korytarzem. Światła same się zaświeciły dzięki czujnikowi ruchu.
Dopadłam do drzwi mieszkania Poznania. Na chwilę przystanęłam, nachylając się w stronę drzwi, aby podsłuchać to co działo się w środku. Panowała cisza. Dzięki swojej ręce otworzyłam drzwi. Jako liderką moje DNA zostało wprowadzone do każdej karty pamięci. Miałam tu władzę i samowolkę. Lepiej dla mnie.
Drzwi metalowe otworzyły się cicho. W mieszkaniu panowała cisza. Moja robotyczna ręka miała wbudowaną latarkę. Zkorzystałam z niej, nie chcąc zapalać światła. Przeszłam przez próg i spojrzałam od razu na zieloną sofę. Spał na niej rozwalony Poznań. Boże on nie potrafił spać normalnie. Przykryty białym kocem miał rozwalone ręce i nogi we wszystkie strony świata. Ale przynajmniej nie chrapał. Spał spokojnie. Szczerze, jak tak drzemał, wyglądał uroczo. Miał na sobie podobne spodenki jak ja oraz szeroką, niebieską bluzę z kapturem. Zapewne mega wygodnia i ciepła kiedy się spało. Złapałam go robotyczną ręką, lecz także i pomogłam sobie tą nie utraconą. Czując satysfakcję z racji iż trzymałam go na pannę młodą wyglądał jak debil. Z chęcią bym mu teraz cyknęła focję i ustawiła na profilowe na Facebooku. Ale by była fala komentarzy...

Wyszełam z pokoju starając się nie obudzić Poznania. Ten i tak w sumie spał jak zabity, to jakoś nie musiałam się mega poświęcać. Podeszłam trochę dalej przechodząc na przeciwną stronę korytarza. Stanęłam koło drzwi do mieszkania Krakowa. Była cisza. Otworzyłam. Poświeciłam latarką. Od razu usłyszałam ledwo słyszalne chrapanie. Ofc że był to nasz Kruczek. Spał spokojnie na kanapie na środku pokoju. Był także już w piżamie, mianowicie krótkich spodenkach, oraz czarnym krótkim rękawie. Jego włosy były jak burza. Przez chwilę myślałam nad dokładnym realizmem swego planu. No przyznam że był dość głupi. I zapewne oboje mnie za to zabiją. Lecz próbowałam już wszystkiego aby ich pogodzić. Więc czas nadrzedł na brutalniejsze metody...

Niepostrzeżenie usadowiłam tuż obok Krakowa, Poznań. Tak, leżeli koło siebie, styknięci tylko ramionami. Przez chwilę miałam ochotę zostawić ich w innej pozycji, lecz rozmyśliłam się z racji że mogłam obudzić ich czymś takim. Też wpadłam na pomysł żeby rzucić Poznań na Kraków, znając życie i możliwości tego większego (Krakowa) nawet by się nie skapną że ktoś na nim jest. A Kozią zapewne też. Idioci.
Przysunęłam ich jeszcze trochę bliżej siebie. Może trochę bliskości im nie zaszkodzi... Ale mi na pewno, jak wstanął.

Niepostrzeżenie, przykryłam ich tym samym, miękkim kocykiem.
AWWWW jak oni słodko wyglądali, jak spali. Takie to nagle niewinne się stało. Uśmchając się jak chora psychicznie morderczyni wyszłam sobie z pokoju. Odbrałam Poznaniowi oraz jego koledze z posłania, te opaski na ręce przez które mogli do kogoś zadzwonić. Telefonów nie mieli bo im zabrałam za karę. Nadal leżały u mnie w domu. Zablokowałam drzwi do pokoju Krakowa, wpisując tylko hasło w interaktywną, wyświetlaną klawiaturę. I bingo. Teraz wystarczy tylko czekać aż się obudzą...

Pov. Kraków

Spadałem w dół. Czerń, która nie miała końca. Czas przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Wszystko zaczęło się toczyć w kółko. Bez końca i początku. Wydawało się że nie było stąd wyjścia. Nic nie mogłem zrobić. Przez chwilę nawet utraciłem dech, z powodu tak szybkiej prędkości.
W pewnym momencie uderzyłem w podłogę. Stnęknąłem wstając na nogi. Było to bardzo nienaturalne że od razu miałem siłę wstać. Praktycznie wogule nie poczułem bólu fizycznego. Spojrzałem przed siebie, i wytęrzyłem wzrok.

Widziałem przed sobą krzesło. Nad nim białe, zaświenoce światło. Na krześle siedziała związana Małopolskie.
Patrzyłem na nią z przerażeniem. 
Krzyknąłem jej imię, lecz ona na mnie nie spojrzała. Krzyknąłem po raz drugi, lecz także nic. Chciałem się ruszyć, lecz za miast tego, pomieszczenie zaczeło obracać się na boki. Biała żarówka nad głową Małopolski zaczęła wariować, kołysając się we dwie strony. Nie mogłem nic zrobić. Raptem padło na mnie światało a spadł na mnie sufit wraz ze szkłem. Znów obraz zniknął. Usłyszałek paniczny krzyk Małopolski.

W pewnej chwili chwyciłem coś. Przytuliłem, myśląc o mojej dziecinie. (Małopolsce).
Koszmary z Małopolską były moim codziennym problemem. Nie radziłem sobie z nimi. Były zbyt brutalne. Dobijały we mnie smutek, żal i gniew z racji jej śmierci. Z jednej strony chciałem o niej zapomnieć, a z drugiej nie. Kochałem ją, lecz teraz mnie to boli, gdyż jej już nie ma. Boli że zdwojoną siłą.
Tęskniłem za nią panicznie. Nie rozumiałem dlatego tak wiele osób, nagle znikało z mojego życia. Dlaczego akurat, zawsze te mi najbliżesze. Dlaczego akurat ja jeszcze żyje.

Przytuliłem poduszkę jeszcze mocniej. Już myślałem że znów zacznę ryczeć. Wylewać łzy że względu na Małopolskie.
Nie chciałem aby to bolało.
Nie chciałem o niej zapomnieć.
Nie chciałem czuć tych przeczących siebie na wzajem uczuć.
Chciałem go sobie wszystko jakoś ułożyć.
Lecz za wiele chciałem, a nie mogłem. Nie chciałem też pomocy innych. Mieli swoje problemy. Nie chciałem nikogo martwić że sobie nie radzę. Wolałem trzymać to w sobie. Po za tym nie pierwszy raz przechodziłem stratę województwa. Jednak, województwa dla miast stolic są jak dzieci. I kiedy ci ginie ich tak z ponad 7... Wtedy da się zrozumieć to co czuje ten rodzic.

Otworzyłem oczy na chwilę. Było ciemno jak w dupie. Może i lepiej. Poczułem lekkie łzy, spływające mi po polikach. Nie obtarłem ich, pozwoliłem aby opadły na materiał.

Te emocje przylepiły się do mojej psychiki jak guma do żucia pod ławką w szkole. Niczym naklejka która nie chce się zeskrobać. Trzymały potężnie. Nie chciały odpuścić. Emocje te zadawały mi ból. Nie mogłem się ich pozbyć. Czułem się bezsilny.

Przez pewien moment leżałem tak jeszcze w ciszy po czym przymknąłem oczy.

Nagle, wyczułem coś.

Właśnie to coś, było nie tak.

Poczułem całkowicie inny zapach. Tak moje poduszki i pranie nie pachniały. Czułem zapach mąki pomieszanej z zapachem mleka, oraz orzechów... Szczerze trochę jak jakiś rogal. Przez chwilę musiałem go badać aby zoriętować się do koło należał.

Cholera.

Ktoś. Koło. Mnie. Leżał.

(Brat ma zawał 💀)

Mój oddech przyśpieszył.
To nie była poduszka...
Puściłem tego kogoś natychmiastowo.
Z prędkością światła, wyskoczyłem spod koca i stanąłem na zimnych płytkach. Chuja widziałem, więc podskoczyłem do włącznika. W pokoju rozświetliło się oślepiające światło. Spojrzałem mrugając oczami, na sofę.

Kurwa.

KOŁO MNIE LEŻAŁ POZNAŃ.

Cały pobladłem. Aż przez chwilę zapomniałem co ja tu robię, po co żyję, czym jestem, kim jestem... Nie wiedziałem nawet jak oddychać. Rozważał jeszcze sens życia.
Potrząsnałem głową na boki aby się opamiętać.

Podszedłem do sofy i pierdolnąłem poduszką o mordę Poznania.
Ten nawet nie zaarwgował. Spał spokojnie, jak dziecko. Ja pierdole.
Jeszcze raz mu przyjełbałem poduszką w ryjca, lecz to nic nie zdziałało. Miałem dość.

— POZNAŃ, KURWO JEBANA, WSTAWAJ! — chwyciłem go i pierdolnąłem o podłogę.

Poznań padł jak dłogi na brzuch. Aż uślyszałem jak jego kości uderzyły o płytki. Natychmiastowo się obudził.
Usłyszałem jego ledwo słumnony krzyk bólu, po czym jęk. Dźwignął głowę i spojrzał na mnie mrużąc oczy. Patrzył na mnie jak na debila.

— SERIO MUSIAŁEM CIĘ RZUCIĆ KURWA O PODŁOGĘ ŻEBYŚ SIĘ OBUDZIŁ?! — warknałem wściekły patrząc na niego z góry jak na nieudacznika którym był.

Ewidentnie Poznań nie wiedział co się działo. Patrzył na mnie jakby mnie nie poznawał. W pewnej chwili cicho stękając, podniusł się z zimnych płytek. Przez chwilę myślałem czy nic mu nie zrobiłem, lecz od razu odrzuciłem tą myśl.
Wielkopolanin stał, lekko skulony, przymając się za miednicę, która widocznie go bolała. Przez moment patrzył na mnie z niedowierzaniem.

— Pierdolony bambusie — zaczął ostro — nigdy więcej masz mną nie rzucać, zrozumiałeś kurwa?

Przewróciłem oczami z pogardą.

— Pierdol się sknero —  oznajmiłem, krzyżując ręce na piersi — jeżeli mnie wkurwisz, a jak na razie robisz to 24/7 to oczywiście że będę tobą rzucać... ZWŁASZA JAK ZJAWISZ SIĘ W MOIM MIESZKANU, NA TEJ SAMEJ SOFIE, CO JA! — dodałem bardziej gniewnie.

Poznań na chwilę zgupiał, lecz potem rozrzeszył niebieskie oczy ze zdziwienia. Rozejrzał się do okoła.
Wyglądał jakby nie dowierzał w to co widzi.

— Co jest kurwa... — odparł ciszej, obejmując swój brzuch (pewnie ból mu doskwierał) — co ja robię w twoim mieszkaniu?

Pomrugałem zamieniając usta w kreskę.

— Sz kurwa, no debil — trzasnąłem otwartą dłonią o moją twarz — jak to, nie pamiętasz jak tu zapewne przylazłeś? Teraz zgrywasz głupka? A no tak... Ty się takim zrodziłeś!

— Skończ do cholery! — udarł się Poznań,  lecz ja nie zamierzałem odpuścić;

— Nie będzesz mówił co mam robić. Ani nie zamierzam cię słuchać... Po prostu wleje ci w dupe... — warknałem łapiąc za krzesło.

Poznań jakby znieruchomiał.

— Kraków, możemy to wyjaśnić.. — o dziwno był spokojny...

— Nie zamierzam niczego wyjaśniać

Rzuciłem krzesło w Poznań, który jedynie schylił głowę. Krzesło uderzyło o ścianę.
Poznań spojrzał na mnie ponownie tym razem, jednak nie zły. Lecz... Przestraszony. Widziałem to w jego oczach. Sama twarz była poważna i bez jakichkolwiek uczuć. Lecz oczy aż krzyczały lekką paniką.
Chwyciłem za drugie krzesło i znów rzuciłem w miasto.
Stolica Wielkopolski w ostatniej chwili wyminęła krzesło.

— Kraków, uspokój się — odparł Poznań patrząc na mnie stanowczo.

— Zamknij się wreszcie! — chwyciłem za kwiatek w doniczce, oczywiście sztuczny.

Poznań schował się na kanapą. Po chwili sam rzucił we mnie czymś. A w zasadzie to butem. Niestety zdołał mnie dosięgnąć. Trochę zabolało, lecz nic mi to nie zrobiło. Poznań rzucił tym razem książką. Zdołałem ją złapać zanim to ona złapała mnie. Trafiłem Poznań w ramię. Lecz także nic mu to nie zrobiło. Zaczeliśmy rzucać w siebie różnymi przedmiotami.

W końcu nie mieliśmy czym rzucać więc przystąpiliśmy do rękoczynów. Zaczęła się walka na pięści. Poznań wylądował pod drzwiami. Już miałem na niego ruszyć aby skwasić go jak jabłko, lecz zdołał złapać moją pięść i odepchnąć atak.

— Co tu kurwa robisz? Po co włamałeś mi się do mieszkania? — spytałem gdyż, cisza była zbyt wkuriwająca a sam chciałem wiedzieć dlaczego Poznań to zrobił.

Popchnął mnie, lecz zdążyłem utrzymać równowagę. Znów mnie popchnął, lecz tym razem mocniej i w stronę sofy.

— To nie ja! — wrzasnął wściekle.

— A kurwa kto! — odparłem uderzając bokiem o sofę.

Poznań rzucił się na mnie, lecz ja ominałem jego atak. Koziołek Matołek zrobił fikołka po materacu i spadł na podłogę. Natychmiastowo się podniósł po oprawiając białe włosy.

— No właśnie nie wiem!

— Nie mam prawa ci wierzyć!

Przeskoczyłem sofę i stanąłem tuż przed nim.

— A więc co? Będziesz mnie napierdalał bez końca? — warknął Poznań, patrząc na mnie spod łba.

Zacisnąłem bardziej pięści.

— Jeżeli będze taka potrzeba... Zawsze — odparłem mrużąc lekko oczy.

Poznań się skrzywił, marszcząc brwi.

— Szajbuz — prychnął, po czym znów go zaatakowałem.

Odepchnął atak, lecz zdołałem uderzyć go mocno w brzuch. Ten nie zareagował na to zbytnio. Jedynie złapał za szklaną lampkę stojącą na komodzie, po czym nim się zorientowałem, dostałem nią w głowę. Przez chwilę poczułem się dziwnie. Byłem na chwilę oszołomiony. Poznań na tym skorzystał, pchnął mnie na regał z książkami. Poczułem ból pleców.

— Czy ty możesz chociaż na chwilę zamknąć pizde i mnie wysłuchać! — krzyknął Poznań.

— Nie zamierzam cię słuchać... — wyplułem krew.

Poznań patrzył na mnie z gniewem. Lecz o me dziwo nie bił mnie. Wyłącznie obserwował w bezpiecznej odległości.

— Kiedy będziesz się w końcu zachowywać jak cywilizowany człowiek? — spytał nagle.

— Cywilizowany człowiek? A kto tu jest z nas dwóch cywilizowany? Ten który spokojnie sobie spał, czy ten który się mu włamał do mieszkania i Z NIM SPAŁ! — wydarłem się na niego, cały wściekły.

Poznań wyglądał jakby miał dość.
Skorzystałem z jego chwili nieuwagi i rzuciłem się na niego popychając na ścianę. Uderzył mocno o nawierzchnię, przy okazji raniąc się szkłem w jakimś obrazie, rozbijając szybkę. Korzystając z okazji, wpadłem na świetny pomysł. Chwyciłem za dwie nogi mojej sofy po czym uniosłem ją wyżej. Aż w końcu obróciłem aby padła przodem na Poznania. Wielkopolanin w porę zdołał się ogarnąć i uniknąć zderzenia z sofą. Podniósł się dalej trzymając brzuch. Patrzył na chwilę na sofę koło niego po czym na mnie. Miał w oczach strach ale i ból.
Potrząsnąłem głową, aby się nie rozpraszać. Już miałem na niego skoczyć i zadać cios kiedy niespodziewanie złapał mnie, obrócił o 180 stopni i przygwoździł do ściany przodem. Stłumiłem stęknięcie bólu kiedy przywaliłem nosem o tynk. Kątem oka patrzyłem na Poznań. Wyglądał na wściekłego.

— Kraków — zaczął poważnym tonem — masz kurwa przestać... Błagam.

Pierwszy chyba raz w życiu jak mnie o coś prosi. A w zasadzie błaga.
Kurde, aż trzeba zapisać w kalendarzu...
Nic z tego nie rozumiałem. Szczerze powiedziawszy, Poznań wydawał mi się bardzo obcy. Nie zachowywał się jak on.

Chciałem się wyrwać lecz nie dane mi było, gdyż dostałem nocnego kopniaka w żebra.

— Uspokój się... — odparł Poznań, tym razem już spokojniej.

O me dziwo, próbowałem opanować swój gniew który kumulował we mnie potwora. Oddychałem powoli aby uspokoić serce. Adrenalina spadła.
Kiedy poczułem że gniew opada, rozluźniłem mięśnie.

Poznań to wyczuł, po czym mnie puścił. Chwilę stałem tak przy ścianie, zdziwiony z postępowania Poznania. W pewnym momencie Poznań bez słowa, szybko udał się do mojej łazienki, zostawiając mnie samego. Zdezorientowany popatrzyłem za nim. Tak się śpieszył że nie zamknął za sobą drzwi.
Usłyszałem charakterystyczny odgłos, po czym trochę przestraszony stanąłem w progu łazienki.
Poznań wymiotował. Na szczęście zdołał dojść do toalety. Nie narobił mi tu obornika z rerztakami jedzenia. Jego szczęście. Gdyby mi się zeżygał na płytki, chyba bym go udusił własnymi rękoma.
Przez chwilę miał napad fal mdlących, lecz później nie miał już czym wymiotować. Był tak samo wygłodzony jak ja i inni.
Patrzyłem na jego poczynania z poważną miną.
Po 3 minutach wymiotów, Poznań charknał, wypluł ślinę do toalety, podnosząc się z klęczek.
Spojrzał na mnie kątem oka, jakby z wyrzutem i gniewem.

— Ni chuja prywatności... — wymamrotał cicho.

Miałem mu dać ciętą ripostę lecz wstrzymałem się w ostatniej chwili. Poznań sprzątnął za sobą, pytając czy może przemyć jamę ustną. Pozwoliłem mu. Kiedy się ogarnął, ominął mnie i wyszedł z łazienki. Stanowczy na środku kuchnio salonu, patrzył na wszystko do o koła, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Stanąłem obok niego bez słowa.

— Coś ty żarł? — spytałem po chwili z ciekawości.

— Nic — odparł pewnie.

— Nie piłeś nic wczoraj? — spytałem unosząc jedną brew.

Poznań jakby skastrował mnie wzrokiem.

— Nie, nie mam kaca, nic nie zażywałem, po co wogule miałbym? — odparł bez skrupułów, na jednym tchu.

Odpuściłem.
Przez chwilę patrzyliśmy na rozwalony pokój przez naszą dwójkę. Jezuniu jaki tu był syf.
Paniwała niemiła cisza. Lecz żaden z nas nie miał odwagi aby ją przerwać.

— Więc... Musimy to sobie wyjaśnić — odparł Poznań podchodząc do sofy, aby ustawić ją z powrotem na nogi.

Pomogłem mu. Usiadłem na niej, a on obok mnie.

Pov. Gdańsk

Nie mogłem zasnąć.
Wierciłem się na rozłozonej sofie. Męczyły mnie natłoczone myśli. Nie dawały mi spokoju. Nie mogłem pójść spać w takim stanie. Nie było opcji aby zasnął.

W końcu usiadłem. Podrapałem się za lwim uchem i kichnąłem.

Poczułem potrzebę zapalenia papierosa.

Wstałem z posłania, biorąc zapalniczkę i pudełko papierosów do ręki. Taki produkt był istną żadkością. Teraz tylko sprzedawano te elektryczne. Lecz wolałem te klasyczne jeszcze sprzed 100 lat.
Ubrałem na się siebie dłuższe spodnie oraz czarną bluzę. Wyszedłem z mieszkanka a światło zaświeciło się tuż nade mną. Stanąłem i oparłem się o betonową ścianę. Wyciągnałem papierosa i odpaliłem go. Zacząłem powoli delektować się dymem, kosztując jego goszki i za razem słodki smak. Dym łaskotał mnie przyjemnie w gardło. Na chwilę przymnąłem oczy, prubójąc się jakoś odprężyć i na chwilę zapomnieć o myślach która zaczęły mnie przerastać. W ostatnim czasie naprawdę dużo się zamartwiałem. Jeszcze nigdy nie miałem czegoś takiego. Była to dla mnie nowości. Jednak, o me dziwo nie potrafiłem sobie z nimi poradzić. Były zbyt silniejsze ode mnie i mego umysłu. Przyczepiły się do mnie niczym ćma do światła.

Raptem, otworzyłem oczy słysząc jakiś huk niosący się echem. Rozejrzałem się. Praktycznie 10 drzwi dalej, tuż przed mieszkaniem Krakowa stała...

Warszawa.

Trzymała a dłoniach szklankę, blisko przy drzwiach, jakby podłuchiwała.
Z mieszkania słyszałem krzyki oraz odgłosy walki. Zaniepokojony poszedłem bliżej.

Wawa gdy mnie ujrzała uśmiechnęła się i mi pomachała. Odmachałem jej.

— Co tu się wyprawia Syrenko? — spytałem przystając koło niej i patrząc na drzwi.

— Cii — pokazała wskazujący palec, przytrzymując go znacznie przy ustach.

Zrozumiałem przekaz, po czym zbliżyłem wię bliżej drzwi i oparłem się jedną ręką o framugę, biorąc wdech papierosa.

— Okej, Złotko — odparłem ciszej, uśmiechając się delikatnie— gadaj co się święci

— Wywaliłam Poznań do Krakowa — palneła jakby nigdy nic.

Co.

— Że co?! — krzyknałem dość głośno, aż na chwilę zaksztusiłem się dymem papierosa.

Warszawa palnęła to tak normalnie i przeciętnie, że aż bałem się co dokładnie zrobiła. Pomachałem ogonem na boki, strosząc uszy.

— Co ty zrobiłaś Wawa? — spytałem marszcząc brwi.

— Stwierdziłam że trzeba pogodzić w końcu Poznań z Krakowem. Są nam potrzebni, ale pogodzeni, a nie skłóceni — wyznała — zaniosłam Poznań do Krakowa jak oboje spali, położywał ich obok siebie. Nie wyjdą bo na chwilę obecną nie mają jak... — pokazała mi na bransoletki, które wyciągneła z własnej kieszeni.

— Mhmmm... — mruknowszy zacziągnałem się dymem.

— Nie zamierzasz mnie powstrzymać? — sytała trochę zdziwiona.

Spojrzałem na nią dwuznacznie.

— Szczerze, nie tylko ty chcesz ich pogodzonych — wyznałem po ch ciszy — Także bym tego chciał. Traktuję ich na równi, nienawidzę między nimi wybierać kiedy trzeba... — przyznałem, kręcąc głową lekko na boki że zmartwieniem.

— No to wszystko jasne — uśmiechnęła się Syrenka — zostaniesz że mną słuchać dram?

— Ano, oczywiście Syrenko — podniosłem kąciki ust.

Pov. Poznań

Cisza spowiła pomieszczenie. Było tak cicho, że nawet nie słyszałem własnego oddechu, ani bicia serca. Nagle wszystko stało się na chwilę ciche. Ciche i nieżywe. Jakby wszystko zamarło w miejscu, bez cienia życia. Jakiegokolwiek.

Siedząc na sofie, oparłem się o oparcie, trzymając ręce położone zgrabnie na brzuchu. Patrzyłem przed siebie, bez celu w zamyśleniu.

Mimo iż chciałem coś mówić, czułem jak mój język zawiązał się na supeł. Także nie wiedziałem jak zacząć, aby Kraków w jakimś stopniu mi uwierzył. I tak już nie miałem o co walczyć. Jedynie o prawdę. Sam chciałem wiedzieć jak to się stało. Dlaczego wyglądowałem u Krakowa...
I czemu akurat u niego.

Kraków siedział obok mnie, wyprostowany, niczym na boju, ze skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej. Patrzył także wprost.
Wyczułem od niego zamyślenie, ale i też spięcie. Jego mięśnie były tak naprostowane że przez chwilę myślałem że posiada tylko kości.

— Nie spinaj się tak — odparłem bez namysłu, patrząc na rekajcę Krakowa kątem oka.

Kraków, jakby się lekko wzdrygnął zaskoczony, po czym skarcił mnie wzrokiem który utrzymałem.

— Zamknij się — odparł złowrogo Kraków, patrząc w innym kierunku.

— Myślisz że takim argumentem coś zdziałasz? Tak nie wygrywa się kłótni — rzekłem dość chamsko, ale tak było.

Kraków nie wzruszony, nawet na mnie nie popatrzył.

— No już się nie dąsaj Lajkoniku, bo jeszcze w babę z okresem się zamienisz, a tego chyba nie chcemy — rzekłem dość ostro, na co Kraków zpiorunował mnie swymi szarymi, groźnymi oczami, lecz nic nie odpowiedział.

Przez chwilę znów zapanowała cisza. Cholera. Dlaczego tak strasznie oboje  baliśmy się tej rozmowy...
Chyba że z racji...
Że.. leżeliśmy koło siebie. Blisko...
Z pewnością nic się nie wydarzyło. Wiem to. On także.
Zdecydowanie macała swe paluszki w tym osoba trzecia.
Lecz kto i w jakim celu?

Spojrzałem na Kraków, aż przypomniałem sobie, o co miałem go wcześniej spytać.
Zauważyłem, że na mojej bluzie są mokre plamy, głównie na przedramienu.
Stolica Małopolski patrzyła w bok, jakby obrażona.

— Kraków... — zacząłem, lecz tamten nawet nie zareagował — dlaczego płakałeś? — wypowiedziałem to pytanie z trudem, gdyż bałem się że mnie zabije.

Kraków automatycznie jeszcze bardziej się wyprostował, po czym odwrócił głowę w moim kierunku. Spojrzał na mnie jak latarnia na dziwkę, a ja na niego jak dziwka na latarnie. Był lekko zdziwiony pytaniem.

— Przyznasz się czy nie? — spytałem, przerwyając niemiłą ciszę.

Kraków jedynie katcił mnie wzrokiem.
Milczał.

— Milczenie mam odebrać na tak? — zapytałem dość wymownie.

Kraków zmarszczył brwi, aż oparł się o oparcie.

— Nie płakałem, skąd wogule taka teza?

— Moja bluza była mokra... Od łez — wyjaśniłem, na co oczy Krakowa lekko się poruszyły.

Zadrżały z niepokoju. Może i mały szczegół, trudny do wyłapania, lecz konkretny i wiele znaczący.
Te sztuczki psychologiczne Gniezna są naprawdę przydatne...

— Skąd wiesz że "od łez"? Może że się czymś ujebałeś? Lub to twoja ślina? — odparł nieprzekonany Kraków, dalej na mnie nie patrząc.

Widocznie nie chciał abym czytał mu w oczach. Lub bał się mojej krzywej
mordy. Też jakaś opcja.

— Łoo, zapędziłeś się... Ale chcę ci tylko powiedzieć że ja wiem swoje i nie musisz wymyślać, i kłamać — odparłem dość chamsko lecz po chwili sam przygryzłem sobie język.

Kraków zdziwiony tym że nie dokończyłem, spojrzał na mnie mraszcząc brwi, jakby pytał "co ci jest?".

Westchnałem cicho patrząc w podłogę.

— Nie istotne... — usłyszałem od Krakowa — Jak tu trafiłeś? — przeszedł do głównego tematu, za co w myślach mu podziękowałem.

— Nie mam bladego pojęcia — odrzekłem — spałem spokojnie na mojej kanapie, w moim mieszkaniu. Zamknąłem się, dobrze pamiętam... Nie lunatykuję, od razu zaznaczam. Po prostu... Coś musiało mnie tu przynieść... Sam tutaj nie przyszedłem i też nie z własnej woli

Kraków słuchał mnie uważnie.

— Od tak? To nie jest normalne... — warknął, lecz nie dokończył.

Spostrzegł coś. A w zasadzie to swoją rękę. Spojrzał na nią. Nie miał swojej blaznolety. Spojrzałem na swoją rekę. Także jej nie było. Unieśliśmy wzrok na siebie zdziwieni.

— Ktoś zabrał nam opaski... — wymamrotałem patrząc na boki czy nigdzie ich tu nie ma.

— Cholera... — przeklnął Kraków wstając i patrząc na komodę czy nawet na blat kuchenny.

Nigdzie ich nie było.

— No chyba nam od tak nie wyparowały — odparł Małopolanin zaczynając się bardziej stresować.

— Nie ściągam jej nawet do prysznica — wymamrotałem znacząco.

— Ja także... — dodał Kraków, nerwowo chodząc po pokojach w mieszkaniu.

Ja rozglądałem się na boki, nawet i przejrzałem sofę, też i za poduszkami czy w kocyku. Lecz nigdzie ich nie było. Po prostu nie było.

— Do kurwy nędzy — usłyszałem przeklnięcie Krakowa dbiegające z łazienki.

Wyszedł z małego pomieszczenia, cały nabuzowany.

— Od razu mówię że ich nie ukradłem i nie schowałem — odparłem, widząc jak Kraków na mnie patrzy — nigdy w życiu bym tego nie zrobił, zwłaszcza aby znaleźć się tu z tobą

— Wzajemnie — warknął Kraków patrząc na mnie z góry i krzyżując ręce na piersi.

Przez chwilę zapanowała między nami niemiła cisza. Obserwowaliśmy siebie nawzajem, jakbyśmy próbowali czytać sobie w oczach ale i gestach, nawet najmniejszych i niemniej widocznych. Atmosfera zaczynała być coraz bardziej napięta. Czułem jak rośnie mi adrenalina, a moje mięśnie zaczynają przgotowywać się do rękoczynów.

Niespodziewanie Kraków ominął mnie oraz sofę i podszedł do drzwi mieszkania. Spojrzałem do tyłu na niego.
Nie był w stanie ich otworzyć. Nawet prestiżowa klamka, którą rzadko kto używał w tych czasach, nie pomogła. Kraków zmarszczył z nie smakiem brwi. Zaczął szarpać się z drzwiami, robiąc niezwykły hałas i huk. Patrzyłem na niego jak na dziwaka. Brat serio siłuje się z drzwiami których nie ma szans otworzyć nawet Warszawa. Co z tego że Kraków może zamienić się w smoka. Drzwi te są na niego odporne. Jak to mówiła Bielsko Biała "to drzwi antysmokowe", i nie chodziło jej wtedy o smog tylko o smoka.
Kraków dalej walił w drzwi jakby były mną. Patrzyłem na to trochę z bólem iż widziałem że Kraków jedynie się męczy.

— Będziesz się tak gapił czy może mi pomożesz, ty niewdzięczniku — huknął Kraków, patrząc na mnie z wyrzutem.

Przewróciłem oczami żarzenowany. Podszedłem do niego i chwyciłem za klamkę aby jeszcze raz sprawdzić mocowanie. Klamka była nawet zablokowana. Ktoś stał koło drzwi. To było pewne.

— Ktokolwiek nas tu zamkną niech nas wypuści — warknąłem stanowczo w stronę drzwi.

Amatorski tekst, tak, wiem, wcale nie kreatywny.

Kraków przez pierwsze 2 sekundy miał laga co robię, lecz po chwili się opamiętał.
Odpowiedziała mi cisza. Już miałem zacząć krzyczeć, lecz Lajkonik mnie wyręczył;

— KURWA, WARSZAWA — wydarł się na cały pokój — CO TO MA ZNACZYĆ!

Patrzył na drzwi z wściekłością, zaciskając zęby.

No.

Rzeczywiście.

Najbardziej prawdopodobną osobą która by nam to zrobiła, i jeszcze miał by to tego jaja, to tylko Wawa. Nikt inny.

— Stwierdziłam że musicie się do siebie trochę zbliżyć, aby wyjaśnić parę spraw — usłyszałem za drzwiami.

Natychmiastowo podniosła mi ciśnienie.

— CO TY ODPIERDALASZ, MASZ NAS WYPUŚCIĆ! — krzyknął wściekły Kraków uderzając o drzwi, tworząc huk.

— Kraków uspokój się, inni też śpią — odparła Warszawa.

Kątem oka spojrzałem na Kraków. Widziałem jak zaraz eksploduje. Aż od niego parowało.

— Wawa, mogłabyś nam wyjaśnić dlaczego to zrobiłaś? Ale tak... Może jaśniej — odparłem dość spokojnie.

— Jesteście nam potrzebni pogodzeni. Potrzebuję was obu, lecz takich którzy potrafią współpracować. Przez was ostatnie dwie akcje zakończyły się fiaskiem i z wieloma szkodami, i stratami. Chcę abyście chociaż spróbowali. Nie wyobrażam sobie prowadzić tej wojny bez was. Oboje jesteście dla mnie bardzo ważni. Nie chcę was stracić przez waszą głupotę i ciągły spór... Macie sobie wszystko wyjaśnić. Wszystko.
Teraz, tej nocy. Inaczej was nie wypuszczę. Będziecie tam siedzieć — objaśniła powolnym tonem.

Przez chwilę zapanowała cisza.

— Serio nie mogłaś niczego bardziej normalnego wymyśleć? Tylko nas w jednym pokoju zamykasz? — spytałem z irytacją.

— Dokładnie — przyznał Kraków.

— Cóż, jakoś tak wyszło. Damy wam trochę prywatności skarbeńki...

— "Damy"? — zauważyłem określenie.

— Ja też tu jestem — odezwał się słynny głos, złotego lwa.

— GDAŃSK!? — wrzasnąłem jednocześnie z Krakowem.

— No ba — odparł dość obojętnie.

— Też miałeś w tym udział? — spytał Kraków — Jeśli stąd wyjdę, zobaczysz... Zmienię cię w papkę morską

— Nie, ja tylko słuchałem waszych dram i tyle — wyjaśnił lew — Smoczku, nie wyzywaj mnie od papek okej? — mruknął zadziornie na co Kraków spiorunował wzrokiem drzwi.

Westchnąłem ciężko, kręcąc głową na boki.

— Poznań, kurwa, ty tam nie wzdychaj divo, tylko weź wyjaśnij to z Krakowem — warknęła Warszawa za drzwiami.

— Przepraszam bardzo, jak ty mnie nazwałaś dziwko? — spytałem,  podenerwowany, czując jak włosy, jeżą mi się na skórze z nerwów.

— Diva — odparł Gdańsk jakby nigdy nic.

Moja mina przybrała dziwny, nieokreślony kształt, pomieszany z obrzydzeniem, irytacją, kompromitacją, gniewem oraz niezrozumieniem.
Ja diva? Niby kiedy kurwa.

— Poznań, co ci? — spytał Kraków patrząc na mnie jak na debila.

— Przechodzę rezonans magnetyczny układu pokarmowego, bo czemu nie  — odparłem jakby to było całkiem normalne.

Kraków wytężył wzrok i pierwszy raz w życiu usłyszałem jego cichy śmiech. Obrócił głowę w bok, abym go nie widział i przysłonił jedną dłonią twarz.
Nie zwróciłem na niego zbytnio uwagi bo podszedłem do drzwi jak menel pod Biedronkę, aby kupić sobie cztero pak piwa, za 50% taniej.
Pierdolnąłem nogą o drzwi aby tamci usłyszeli.

— Czego? Już się pogodziliście? Nie słyszałam słowa przepraszam? — odparła stolica.

— Macie nas potem wypuścić jasne? Inaczej zaliczycie od kozy wpierdol taki jaki wam jeszcze Niemcy nie dali — warknałem a Wawa i Gdańsk zamilkli.

Okej. Ta groźba nie była wogule inteligentna. Ale zadziałało, więc git.
A tym bardziej że ta dwójka po części bała się Niemców ale i też ich nienawidziła.

Spojrzałem na Kraków którzy stał za mną i mnie obserwował. A w zasadzie to teraz udawał, że nie robił tego sekundę temu. Co za chuj.
Poczułem się naprawdę śpiący. Nie miałem ochoty na nic. Nawet już nie chciało mi się z nim kłóci. Miałem dość. Po dzisiejszej akcji, nie dość że męczą mnie te wymioty to jeszcze to...
Moja postawa, opadła, garbiąc się już trochę. Z do połowy opadniętymi powiekami spojrzałem na Kraków, który stał zamyślony, dalej udając, że mnie nie widzi.

— Więc.. — odrzekłem po chwili, na co Kraków spojrzał na mnie pytająco — Masz kawę?

I chuj z tym że jest noc.

Kraków zerknął na mnie dziwnie.

— Powinien mieć... Ale zapewne jakieś resztki

— A więc — rzekłem lekko się prostując — kawa na ławę

Kraków poszedł do strefy kuchennej aby ogarnąć kawę. Grzebał chwilę w szafkach nie mogąc znaleźć towaru.

— Zapasy na trudne czasy — odparłem zauważając, pudełko z napisem "Kawa".

Kraków nastawił wodę w czajniku i przygotował dwa kubki, sypiąc do nich proszek.
Ja w tym czasie ogarnąłem bardziej jego mieszkanie. Czułem się trochę odpowiedzialny za to co się tu wydarzyło, mimo iż Wawa mnie tu przyniosła. Poukładałem szybko książki oraz inne rzeczy na regał.
Sprzątnąłem szkło z podłogi. Dopiero teraz przypomniałem sobie o rozbitym obrazie o moje plecy oraz o lampie rozbitej o głowę Krakowa. Poszedłem do łazienki aby spojrzeć co z moim tyłem. Moja bluza była potrzebita przez odłamki szkła. O dziwo nie czułem bólu, a raczej jakby mnie coś drapało. Szybko wyciągnąłem z pleców pozostałości po szybie obrazu. Założyłem z powrotem, bluzę i udałem się do Krakowa. Ten stał, oparty tyłem o blat kuchenny ze skrzyżowanymi rękoma. Obserwował mnie.

O me dziwo, wymsknęło mi się z ust;

— Jak twoja głowa?

Kraków bardzo zdziwił się tym pytaniem, jakbym go spytał czym różni się mop obrotowy od mop parowy, czyli taki które tylko kobiety znają. Czy ja tam wiem, jakieś takie cosik. Nawet nie pamiętam czy to się tak nazywa czy nie.

— No, przpierdoliłem ci, rozwalając lampę, tą z komory — wyjaśniłem zniecierpliwiony.

— Wszystko gra — odparł nie wzruszony.

— Lepiej idź to ogarnij, a nie rzucaj mi w twarz kłamstwa — warknąłem poważnym tonem, patrząc na Kraków spod łba iż był ode mnie wyższy.

Kraków przez pierwsze 20 sekund stał jak kołek, jakby rozmyślał nad napisaniem "Pana Tadeusza" tyle że 2 części, bo Mickiewicz pierdzielnął w kalendarz i już napisać nie może.
Sory, nie miałem porównania.
W końcu Małopolanin odpuścił pod naporem mojego wzroku. Poszedł do toalety. Aż się dziwię że nie walczył. Nie powiedział nic w stylu; "nie zostawię cię tutaj, bo mi jeszcze coś zniszczysz".

Kiedy woda się zagotowała, zalałem nam kubki. Wziąłem ten biały, iż był w moim kolorze. Krakusowi zostawiłem oczywiście w jego ulu kolorze, bo by mnie zabił pewne. Czyli szary.
Usiadłem na sofie, ogrzewając dłonie, ciepłym napojem. Po około 7 minutach Kraków wyszedł z kibla i wziął swój kubek. Upił połowę kawy, siadając na drugim końcu mebla, na którym siedziałem ja.

Cisza. Miła koleżanka. Szkoda że cicha... Siedziała między mną a Krakusem. Dygała nurzkami w przód i w tył, niczym dziecko, które chciało się wysoko huśtać na huśtawce.

Upijałem następne łyki mieszaniny w kubeczku.

— To głupie — palną nagle Kraków.

— Słucham?

— To głupie — powtórzył — Wawa od tak zamyka nas razem w moim mieszkaniu i każe się pogodzić bo inaczej nas tu zostawi...

— Ano — przyznałem — brzmi jak trochę szkic tej jednej nieudanej aukcji w serialu

— Nawet gorzej bym powiedział — rzekł Kraków, po czym popijając kawę.

— Wawa jest pierdolnięta — odparłem, bawiąc się mieszaniną w moim kubku, obijając ciecz o boki naczynia — przyznam że za dużo oczekuje względem nas

— Masz 100 procent racji Koziołku — rzekł Kraków, chyba sam nie dowierzając w to co mówi — ona serio jest jakaś popierdolona, tak jak te bilety do Krakowa

Uśmiechnąłem się dwuznacznie. Nigdy nie zapomnię tego mema sprzed ponad 100 lat.

— Powinna się leczyć

— Poznań, zrozum że już za późno — odparł Kraków — tego sukinsyna trzeba jedynie na Marsa wysłać, aby żył z prochem i pyłem bo tylko to mu dobrze wychodzi. Nie będze nikogo wkurwiał

— Kurwa mać, ja to wszystko słyszę! — udarła się Warszawa spod drzwi.

Ja i Kraków mieliśmy banany na ustach, patrząc na drzwi.
Czuliśmy istną sarysfakcję.

— O Jezu, jakaś ty biedna! — odparłem teatralsko, łapiąc się za policzek.

— Idź się jeszcze porycz i poskarż mamie od razu — dodał Kraków, dosypując swoje 3 grosze.

— Może to był jednak wielki błąd was tutaj obu sprowadzać... — usłyszeliśmy głos Wawy.

— No debilka — odparł, a w zasadzie westchnął cicho Gdańsk.

Przez chwilę popijałem kawę z Krakowem będąc z absolutnej ciszy.
Po chwili zza drzwi usłyszeliśmy krzyk Wawy;

— Mam pomysł panowie!

— O nie, Wawa ma dzisiaj zły dzień — odparł Kraków obojętnym i kpiącym tonem.

— Spędzicie tutaj że sobą aż tydzień! — krzyknęła a mój uśmieszek wraz z Krakowem momentalnie zniknął.

Przeszedłem zawał wewnętrzny, lecz nie zewnętrzny.

— PIZDO NADĘTA, TY PIMPO KALECZĄCA, MASZ NAS WYPUŚCIĆ! — udarł się Kraków, patrząc na drzwi z wściekłością.

Ostawił kubek z kawą na stoliku i dopadł do drzwi. Znów zaczął się z nimi siłować. Ja tylko sobie grzecznie siedziałem i obserwowałem całe zajście w szoku.

Tydzień!? Ona uparła na mózg czy co?!

— Kraków przestań! I tak cię nie wypuszczę! — krzyknęła Warszawa zza drzwi, widocznie także zła.

Kraków odpuścił iż się już zmęczył.
Pov. Poznań

— Kraków przestań! I tak cię nie wypuszczę! — krzyknęła Warszawa zza drzwi, widocznie także zła.

Kraków odpuścił iż się już zmęczył.

.

Spojrzał na drzwi pełen pretensji oraz furii. Wyobraziłem sobie za nimi stojącą Warszawę, która także patrzyła na drzwi, z podobnym wyrazem twarzy jak Małopolanin.
Przewróciłem oczami skołowany tym wszystkim. Było to zbyt pewne że nasza kochana, piękna, niepowtarzalna stolica nie żartuje. Ona naprawdę mówiła poważnie. Powtarzam, że miała jaja, aby coś takiego zrobić. I raczej nie była to żadna nowość od jej strony. Powiedziałbym że normalka. To nasza PRZECUDOWNA książeczka i jej pomysły. Wiedziałem za dobrze, że ona od tak nie odpuści. Kraków także to wiedział, lecz sam nie chciał w to wierzyć. Szczerze, też sam nie chciałem. Lecz wolałem nie działać pod naporem emocji.

Oboje nie chcieliśmy tutaj zostawać zamknięci na tydzień. My się prędzej pozabijamy, niż pożyjemy razem tydzień. Wyobrażam sobie jedynie dwie opcje, gdyby to się stało. Pierwsza, Kraków mnie zabije lub ja jego. Druga, Kraków wziął by mnie na ręce i wiperdolił do szafy, aby nie musiał już męczyć się z moją krzywą, jak kafelki u cioci Angienszki, mordą. Zapewne by mnie tam jeszcze zamknął i już nie wypuścił. Przez tydzień moim domem była by szafa. Jak w marzeniu dziecka.

Kraków przez chwilę stał, jakby grożąc drzwiom, lecz po chwili znów zaczął w nie nawalać. Biedne drzwi. Kraków nie miał dla nich litości. Lecz i tak nic się nie zmieniło. Były zbyt niezniszczalne.
Popijając kawę w ciszy, oglądałem całe zajście. Szczerze, śmiesznie się oglądało Kraków walczącego z drzwiami.
Warszawa zaczęła się na niego wrzeszczeć aby przestał;

— SZMATO PIERODLONA, PRZESTAŃ!

— NIE MA TAKIEJ OPCJI! — warknął Kraków, bijąc się z drzwiami.

— NOSZ KURWA, MASZ PRZESTAĆ!

— NIE FUJDASIE

— KRAKÓW, USPOKÓJ SIĘ

— ZOBACZYSZ CO CI ZROBIĘ JAK TYLKO ROZPIERDOLĘ TE ZAJEBANE WROTA PROWADZĄCE DO KURWIZNY

— NI CHUJA

— ŻEBYŚ SIĘ NIE ZDZIWIŁA KURWO NADĘTA

— ZOSTAW TE BIEDNE DRZWI W SPOKOJU

— TO TWOJA WINA, PRZEZ CIEBIE CIERPIĄ

— NIEPRAWDA, TY NADĘTY BAMBUSIE

— JAK TY MNIE NAZWAŁAŚ RUDA SURYKATKO

— TYM KIM JESTEŚ SKASTROWANA PIZDO

— NIE WYDAJE MI SIĘ CZARNA SUKO

— NIE JESTEM CZARNA

— JESTEŚ PEWNA

Darli mordy aż się trzęsło. Poczułem wstrząsy ziemi, jakby jakiś wulkan znów miał gdzieś wybuchnąć.
No zbierało się do tego. Tutaj, w tym mieszkaniu. Tym wulkanem gniewu był Kraków.
Widziałem że jego agresja coraz bardziej zaczyna przeobrażać się w coś znacznie bardziej silniejszego. W pewnej chwili Kraków zamilkł i tylko skupił się na nawalaniu w drzwi czym popadnie. Warszawa krzyczała aby przestał, lecz on jej nie słuchał.
Kiedy Kraków milknie można jedynie przywiatać się z trumną. Wtedy dopiero zaczęła się wojna i gniew. Kiedy milknął, wyglądało to jak, cisza przed burzą.

Czułem że jeśli czegoś nie zrobię, źle się to skończy.
Kiedy wypiłem kawę, odłożyłem kubek na stoliku, który lekko drgał od siły wstrząsów do okoła. Wszystko przez Kraków i jego siłę, jaką napierał na drzwi.
Przymknałem na chwilę oczy aby pomyśleć. Otworzyłem je z powrotem i spojrzałem w stronę Krakowa.

— Kraków — rzekłem stanowczo, marszcząc brwi, lecz Smok, nawet  nie zwrócił na mnie zbędnej uwagi.

Zrezygnowany, wstałem i podszedłem trochę bliżej, ale nie za blisko, żeby czasem Krakusowi się coś nie przesuneło i aby mnie nie uderzył.
Patrzyłem na niego jak na debila który siłuje się z drzwiami.
Bo tak było.

— Kraków — odparłem dość głośniej, lecz Kraków mnie nie słyszał, dalej nawalał w drzwi jakby miał wgrane w muzgownicy że musi je zniszczyć.

A no tak on nie ma muzgownicy.

Trudno.

Wawa dalej darła mordę na Kraków aby przestał. I tak to nie działało. A ja nie zamierzałem tego tak po prostu amatorsko zrobić. Przypomniałem sobie jak Zakopane, Małopolskie czy Wieliczka uspokajały Krakusa...

— Lajkoniku — warknąłem, patrząc na Kraków.

Wtedy raczył się "pan napierdalacz w drzwi" odwrócić. Spojrzał na mnie jak na jakiegoś polityka w telewizji, który cały czas kłamie. Jak wszyscy politycy.

— Łał, musiałem aż użyć słowa Lajkoniku abyś zwrócił na mnie uwagię? — spytałem aktorsko się usmiechając — widać że twoje wyzwisko jest już częścią ciebie, może  Wawa zmieni ci tą nazwę z Krakowa na miasto Lajkonik

Kraków z każdym następnym słowem, wyglądał jakby miał ochotę mnie brutalnie zamordować. Lecz ja się tym nie przejąłem. Nie bałem się go, już i tak wiele razy zaliczyłem od niego wpierdol, że znam go na wylot.
Zauważyłem że ręce Krakowa zaczynają drżeć z nerwów.
Warszawa przestał krzyczeć, słysząc że coś się dzieje.

— Nie denerwuj mnie Koźle — mruknął chamsko Kraków — ty tylko siedzisz i nic nie robisz. Zamiast mi pomóc się stąd wydostać, robisz całkowicie inne rzeczy

— Czy ty serio mi to wytywkasz? — spytałem, nieporuszony jego słowami — Jak niby mógłbym ci pomóc? Te drzwi są niezniszczalne. Po za tym, tylko tracisz na siłach, bijąc się z drzwiami... Musisz się uspokoić Kraków, i relacjonalnie pomyśleć co tak właściwie robisz. Pomyśleć, stwierdzić fakty, ułożyć plan...

Kraków patrzył na mnie stojąc jak kamień. Jego wyraz twarzy lekko złagodniał. Myślał nad tym co mu powiedziałem. Jednak nie był na tyle głupi.

— Działąc pod naporem emocji, niczego nie zyskamy w obecnej sytuacji — dodałem, kręcąc lekko głową na boki.

Kraków, spojrzał w bok, jakby chciał uciec od mojego wzroku. Wyprostował się trochę. Patrzył w ścianę, nie pokazując swojej miny.
Zdziwiło mnie to, że mi jeszcze nie przywalił.
Stał tak, w zamyśleniu, aż ominął mnie i usiadł zrezygnowany na sofie, opierając łokcie o kolana i spuszczając ręce w dół. Patrzył w podłogę. Trochę zaniepokoiłem się jego zachowaniem. Powoli, podszedłem bliżej siadając na miękkim meblu, przyblizając się do niego delikatnie, tak aby nasze nogi się lekko stykały. O dziwo Kraków nie zaaregował agresywnie, że usiadłem tak blisko. Patrzyłem na niego z zaciekawieniem. Przez chwilę właśnie go nie poznawałem.

Patrzył w podłogę, wraz z brakiem wiary w oczach. Wyglądał naprawdę źle. Jeszcze nigdy nie widziałem go w takim załamanu. I to jeszcze tak nagłym. To nie było naturalne. Niemożliwe abym go tymi tekstami uraził, a on momentalnie się poddał. To nie było w jego stylu. Kraków taki nie był. I zapewne nie chodziło o to. A o coś innego. Nie mogąc już wytrzymać tej ciszy, oraz chwili słabości Krakowa, odparłem;

— Co dokładnie dzieje się w twojej głowe?

Kraków spojrzał na mnie jak na idiotę. Zapewne nie spodziewał się takiego pytania.
Gniezno nauczył mnie tych wielu psychologicznych sztuczek. Naprawdę opłacalne one były.
Prędzej by taka osoba spytała "Czy wszystko w porządku" a ta druga by mogła tylko powiedzieć "wszystko okej" i jesteśmy wtedy w punkcie wyjścia, które nie daje żadnych pozytywnych, prawdziwych wniosków. Odpowiadając na moje pytanie "wszystko okej" nie było by poprawiane iż pytam się co się dzieje. Tutaj musi się ta osoba trochę wysilić aby wyszło na to że jest okej.

— Nic takiego — odparł Kraków.

No, nie pochwalam, przeszedł na łatwiznę.
Po za tym, te słowa same w sobie wzkazywały na to że nie chce o tym mówić. Jakby odrzucił problem w bok, jak starą drewaniną zabawkę i o niej zapomniał.

— Nie umiesz składać ładnych zdań twierdzących? — spytałem z ironią — chcę wiedzieć co tam masz

— A ja nie chcę — fuknął obrażony, odwracając wzrok w bok.

Nie chciałem naciskać. Lecz coś krytycznego przede mną ukrywał. Nie chciał abym o tym wiedział. Uszanowałem to. Odsunąłem się od niego, trochę w bok, aby nasze nogi już się nie stykały. Chciał spokoju. Potrzebował go. Ja jedynie działałem mu na nerwy. Tylko pogarszałem jego stan.

Następne 10 minut minęło nam w ciszy. Niemiłej ciszy. Oparłem się o oparcie, odsuwając bardziej w kąt sofy. Krakus już się uspokoił, lecz dalej siedział jakby załamany.

Przymknąłem oczy, iż byłem naprawdę zmęczony. Momentalnie bym zasnął. Lecz trzymała mnie jest w przytomności jeszcze myśl że jestem tu w raz z Krakowem. Nie dość, że by mnie zabił, że zasnąłem, to jeszcze jestem tutaj z nim zamknięty. Masakra. Zero warunków do życia.
Oczy coraz bardziej mi się kleiły, jakby ktoś nałożył klej na moje powieki.

— Poznań, nie zasypiaj — zbudził mnie stanowczy głos Krakowa.

Wzdrygnąłem się, jakby poparzony. Spojrzałem na niego, niezadowolony. Obserwował mnie przez dłuższą chwilę. Nasze oczy się ze sobą skrzyżowały.
Oboje byliśmy już zmęczeni.
I to bardzo. Lecz nie mogliśmy zasnąć.

— Nie dam rady w jakikolwiek sposób prowadzić jakiś rozmów — rzekłem marszcząc brwi — jestem zbyt zmęczony...

Kraków mroził mnie wzrokiem.
Jego oczy aż krzyczały.

— Wybacz, ale... — odparłem ciszej — muszę odpocząć...

— Ty sobie chyba żartujesz? — wrzasnął Kraków patrząc na mnie jak na żula proszącego o 200 złotych na kefir do Delikatesów.

— Nie żartuje gnojcu — warknałem wstając z miejsca — Dobranoc kurwo — wystawiłem mu środkowego palca na dobranoc, po czym podszedłem do drzwi wyjściowych z mieszkania, nawet nie patrząc na jego reakcję.

Warszawa mnie nie wypuściła tak jak zakładałem. Powiedziała że mam tam zostać wraz z nim. Przeklnałem w duchu. Przez 2 sekundy myślałem co zrobić. Nie było innej możliwości jak spać tutaj. Świetnie...
Kątem oka zauważyłem Kraków który sprzątał nabuzowany w części kuchni.
Cicho podszedłem do sofy, aby zabrać z niej jedną poduszkę. Podszedłem pod drzwi aby usadowić się na miękkim dywanie. Oparłem sobie głowę o poduszkę, po czym zamierzałem zasnąć. Z początku był wielki trud iż Kraków wcale nie był cicho. A wręcz nawalał w te naczynia jak jakiś niedoświadczony kelner, niosący kieliszki, z zezem rozbierznym. Czekałem aż umilknie lecz dalej był głośno. Nie wytrzymałem, już 30 minut tych hałasów. Wyprostowałem się do siadu, patrząc na Kraków który stał do mnie tyłem, przy kuchennym zabudowaniu.

— Suko — odparłem chamsko, lecz byłem zbyt wkurwiony aby zapanować nad tonem głosu, kiedy byłem nie wyspany, byłem naprawdę zły.

Kraków spojrzał na mnie z takim side eye na mordzie.

— Przestań się napierdalać z tymi szklankami i garnkami. Może byś tak poszedł spać łaskawie?

Więcej się nie odezwałem, od razu znów się położyłem. Zamknąłem oczy.

Po może 20 minutach poczułem jak coś, a raczej ktoś, kopie mnie w plecy. Wściekły, że dalej nie udało mi się zasnąć, odwróciłem głowę do góry. Było ciemno, Kraków wyłączył światło.
Zauważyłem zarysy postaci. Oczywiście że to był Kraków. Lecz nie widziałem jego wyrazu twarzy. Byłem gotowy na jego niespodziewany atak. Kraków był typem osoby, która mogła by mi przdzwonić nawet w środku nocy i bez znacznego powodu.

Poczułem jak chwyta mnie trochę za bluzę. Zdziwiłem się nie mało. Nie rozumiałem o co właściwie mu chodziło.

— Chodź skołowyjcu... — usłyszałem jego zachrypnięty głos.

Nic z tego nie rozumiałem. Poprawiłem swoje białe włosy, czując że wyglądają jak tornado. Kraków czekał chyba aż wstanę. Szczerze, poczułem trochę strach z racji że był tak nade mną. W każej chwili wstarczyła by sekunda, a mógłbym zostać mocnego kopniaka, a potem to już nie wspomnę. Poczułem podskok adrenaliny.
Usiadłem na dywanie, a Smok chwycił mnie za lewy nadgarstek i pociągnął abym wstał. Będąc w lekkim szoku, wstałem, na co Krakus mnie puścił i podszedł w stronę sofy. Patrzyłem na niego, stojąc w miejscu. Kraków położył się, na rozłożonej, tym razem już sofie.

— Będesz tam stał jak słup soli? Czy może łaskawie ruszych te dwa, pulchne poślady? — warknął gniewnie Kraków widzący, że nie wiem co mam że sobą zrobić.

Podszedłem bliżej sofy. Zauważyłem że były dwa pościelone miejsca. Na jednym leżał Kraków, drugie było puste. Przez chwilę zgupiałem.

— Sz kurwa — przeklnął Kraków — połóż się Kozo, nie będzesz spać na podłodze, nie jestem aż taką kurwą — odparł zmęczonym tonem, ukałając się do snu.

Dalej byłem w szoku przez pierwsze 10 sekund. Normalnie moje nogi wzrosły mi w ziemię. Nie umiałem się nawet ruszyć.
Kraków i coś takiego... Nieprawdopodobne.
Skorzytałem z okazji, wróciłem się po leżącą koło drzwi poduszkę i podszedłem do sofy. Usadowiłem się na jej skraju, jak najdalej od Krakusa, który leżał do mnie odwrócony tyłem. Stwierdziłem że nie będę się przykrywać. Usadowiłem się mile na poduszce i w końcu mogłem zasnąć.

Pov. Kraków

Przez pierwsze 10 minut, leżałem i nasłuchiwałem.
Starałem się udawać że śpię, lecz Poznań ewidentnie miał mnie głęboko w dupie, i po prostu poszedł spać. Na jego szczęście, nie chrapał. Spał bezdźwięcznie.
Odwróciłem się na drugi bok i dla pewności że śpi, szturchnąłem go mocno w rękę.
Nie zaaregował. Spał jak kamień.
Ten idiota miał naprawdę dobry sen. Po części mu tego zazdrościłem.
Jak i osoby z bezsennością.
Leżałem tak przez chwilę na plecach, patrząc w ciemny, ledwo widoczny, niski sufit. Tak naprawdę, widziałem tylko czerń i nic po za tym. Szczerze, nie wiem co wtedy miałem w głowie. Walczyłem z samym sobą iż chciałem spać, lecz coś mówiło mi "nie". Nie pamiętam co to było. W końcu moje powieki same nie wytrzymały.

...

Usłyszałem jak ktoś krząta się do okoła mnie. Z początku to zignorowałem, lecz po sekundzie przypomniałem sobie z kim byłem zamknięty w tym samym mieszkaniu. Nagle usiadłem, rozglądając się do okoła. Trochę oślepiło mnie światło zapalone w pokoju.
Poznań już wstał. Stał do mnie bokiem, przy kuchni. Zauważyłem że na blacie stały dwa kubki, ale i też kanapki. Przez chwilę obserwował moje zachowanie.

— Co tym razem? — spytał nagle, patrząc na mnie dwuznacznie — Spokojnie, nic ci tu nie grzebałem, nawet nie śmiał bym. Nic też nie rozwaliłem — zapenił.

Oparty rękoma, siedząc na sofie, nieprzekonany mierzyłem go wzrokiem.

— Zrobiłem nam herbatę... Wiem że lubisz malinową... — spojrzał na kubki, po czym chwycił jeden z nich.

Podszedł bliżej mnie i postawił naczynie przede mną, na stoliku kawowym. Wrócił się i chwycił za mały talerz z kanapkami. Wyprostował się i sam wrócił do blatu kuchennego, opierając się o niego tyłem. Chwycił za swój kubek z herbatą i zaczął dmuchać.
Ja w tym czasie siedziałem, nawet się nie ruszając. Przez chwilę przypominałem posąg.

— Spokojnie, przecież nic tam nie nasyapałem — zapenił Poznań widząc jak patrzę na kanapki — co niby miałbym ci tam dosypać? Tynk ze ściany?

— Wszystko możliwe — spojrzałem na Poznań który tylko zmarszył brwi niezadowolony.

— Dobrze, rób jak chcesz, nie zamierzam cię do niczego zmuszać... — mruknął ciszej, patrząc w bok, tak jakby chciał abym tego nie usłyszał.

Po chwili namysłu, chwyciłem za kubek i przystawiłem go do ust. Przez chwilę delektowałem się zamachem malin, rozchodzącym się po moich płucach.

— Dziękuję... — wymamrotałem patrząc na Poznań, który ledwo co to usłyszał.

Na jego twarzy wymalował się lekki uśmiech.

— Nie ma za co

Obróciłem podręczne naczynie w dłoni, tak aby substancja zakręciła się do okoła obijając się o ścianki. Przez chwilę oglądałem jak zakręca koło, zbierając falę niczym tsunami. Poznań stał dalej przy kuchni oparty o blat. Pił swoją herbatę i zajadł się kanapką. Kiedy zjedziśmy, odstawiliśmy naczynia.

Usadowiłem się ponownie na sofie, opierając łokcie o zgięte kolana, garbiąc się do przodu. Poznań oparł się o blat stołu kuchennego, tuż na przeciwko mnie, krzyżując ręce na piersiach. Patrzyliśmy się w siebie, jakbyśmy próbowali wyczytać sobie nawzajem z oczu, to co myślimy.

— Chodź, zapewne mnie zaraz zabijesz za to co powiem... — zaczął Poznań dość smętnie — wiedz że naprawdę to popieram

Kiwnałem głową, na znak że rozumiem.

— Warszawa ma trochę racji... Nawet wiele racji... — zmartwił się.

Zamilkł iż chciał aby sam dał sobie dam radę dokończyć.
Tak. Miała rację.
Byliśmy potrzebni państu polskiemu silni. Musieliśmy współpracować. Tylko dzięki współpracy damy radę pokonać wroga. Co dwie głowy to nie jedna — zawsze powtarzano mi to przysłowie. Życie nauczyło mnie tego, że to prawda. 
Ja i Poznań wpadaliśmy w kłótnie, przez co wiele na tym ucierpiało. Niestety, ktoś także... Oboje tego nie chcieliśmy. Czuliśmy się winni za te wszystkie niepowodzenie akcje..
Przyszedł czas, aby jakoś spróbować zaradzić coś na nasz konflikt.

— Przez te wszystkie lata... — zaczął Poznań — wiele razy myślałem nad pogodzeniem się, lecz z czasem uznałem że nie da się tego naprawić. Pewnych rzeczy, po prostu nie da się od tak wybaczyć...

— Miałem tak samo — odparłem znacząco — Ale za każdym razem wychodziło tak samo, a potem straciłem wiarę i nadzieję. I nie chciałem już tego robić — ściągnąłem brwi.

Poznań pokiwał głową, że rozumie.
Na moment, między nami zapanowała cisza. Patrzyliśmy na boki, nie wiedząc, jak zacząć. I czy wogule zacząć.

— Jeżeli mielibyśmy jakoś to zakończyć... — odezwałem się, a Poznań na mnie spojrzał z zaciekawieniem — musimy wrócić do początku...

Poznań dźwignął trochę głowę do góry i patrzył na mnie z powagą. Widziałem że popiera to co mówię.

— Na początku naszej znajomości... Widziałem w tobie trochę autorytet — odważyłem się zaczynając pierwszy — byłeś idealnym kandydatem na następną stolicę Polski. Wtedy, według mnie, miałeś prawo nią być. Byłeś tego godzien. Lecz jak sam wiesz, Korona wybrała mnie, tylko ze względu na innych. Ja jako jedyny nie ucierpiałem, po napadzie Czechów. A że sprawowałem się dobrze w swej nowej roli, tak już pozostało do zmiany stolicy na Warszawę przez Wazę.

— Tak, wiem — kiwnął powoli głową Poznaniak — za początku, trawiła mnie zazdrość względem ciebie. No, ale kto by nie chciał być stolicą? Z pewnością większość miast do tego dąży.

— Wygląda na to, że oboje byliśmy wpatrzeni w siebie nawzajem — uznałem, prostując się i krzyżując ręce na piersiach.

— Jako gród należący do Wiślan, wydawałeś się naprawdę silny. Przede wszystkim w łapach, ale i w gębie wcale nie gorszy — stwierdził Poznań — wiele widziało w tobie idola, autorytet, dobry przykład. Według mnie, nigdy nie zawaliłeś mimo swoich uparków. Byłeś jedną z najlepszych stolic w polskiej historii

— Dziękuję, że tak uważasz — odparłem, nadal dziwiąc się, że już od ponad 5 minut walimy w siebie komplementy, zamiast się kłócić.

Aż zapiszę to w kalendarzu...

— Tak jest — uznał Poznań gwizdając — I szczerze ci tego zazdrościłem. Miałem wiele szans, oraz okazji aby być stolicą oficjalnie i dłużej. Lecz, wszystkie zmarnowałem.

Zamilkliśmy na chwilę.

— Liczy się to, że się starałeś

— Prawda — przyznał — lecz nie tylko ja się starałem...

Racja. Wiele osób próbowało. Nawet poświęcając dla statusu, swoje zdrowie. Fizyczne ale i też psychiczne.
Ostatecznie, stracili jakiekolwiek szanse aby dorównywać innym kandydatom na stolicę kraju.

— Nasza relacja na samym początku zapowiadała się bardzo dobrze. Wyciągnąłeś do mnie dłoń z pomocą kiedy byłem w potrzebie — zmienił temat na inne tory — ale... Później wszystko się zepsuło...

Wspomnienia uderzyły we mnie jak ściana. Mord na matce Korony Polskiej. Lata później, mój status, jeszcze później, dowód zbrodni. Dowód naciśnięty na Poznań.
To wtedy tak naprawdę, wszystko zaczęło się między nami sypać. Nawet nie wiem czy samo w sobie zaczęło nie niszcześ natychmiastowo.

Korona wraz z Poznaniem mieli wyjądkową relację. Nawet mu tego zazdrościłem. Poznań był dla niej jak mentor, jak rodzic. Po części ją wychował, ale i też nauczył walczyć, przez co sama zaczęła wiojować mieczem po Europie.
Kiedy ja zostałem stolicą, Korona przeprowadziła się do mojego miasta, z dala od Poznania i Gniezna.
Iż ją zostałem stolicą, powstała między mną a nią miła więź. Byłem dla niej, a ona dla mnie. Zaprzyjaźniliśmy się bardzo mocno. Stała się dla mnie czymś bardziej ważnym, niż tylko moja stolicą.

Kiedy dowiedziała się że to Poznań zabił jej matkę wpadła w szał. Nie chciała w to wierzyć. Nie poznawałem jej wtedy. Pamiętam ten dzień, jakby był wczoraj. Wpadła do sali zamkowej cała w nerwach i zaczeła wszystko rozwalać w proch. W końcu, okazało się że jej przyjaciel, zabił jej matkę.
Z początku także nie chciałem wierzyć że to Poznań, lecz kiedy ujrzałem tego dnia dowody... Oraz to co stało się z Koroną, uwierzyłem. Czułem że to on.

Mimo iż rok później, Poznań udowodnił swą niewinności, do dzisiaj nie jestem tego pewien w 100%. I też nigdy nie wybaczyłem mu tego, jak zranił Koronę...

Czułem jak zaczynam się denerwować. Nie mogłem nad tym zapanować. Emocje wzieły górę, przejmując mój tok myślenia.

— To nie chodzi o ciebie, czy o mnie. Tu chodzi o Koronę — warknąłem — To ona przez ciebie przestała komukolwiek ufać. Nawet mi. Przez ciebie także ucierpiałem ja. Ta zbrodnia odbiła się na mnie, tak samo jak na psychice Korony. Przez pierwszy tydzień, znęcała się nad wszystkimi wokół. Nawet dane mną. Zraniłeś ją. Bardzo brutalnie. Jednej nocy, chciała nawet popełnić samobójstwo. Nie mogła znieść tego co zrobiłeś... — mówiłem z grozą, a Poznań patrzył na mnie z powagą.

Widziałem jak dobrze raniły do te słowa. Czułem jak każde nowe zdanie, działa na niego jak nóż wbity w ciało.
Lecz nie chciał tak łatwo się poddać. Stawiał na siebie wszystko co tylko mówiłem. Przyjmował te słowa z rozwagą, jakby to zaakceptował.

— Jak jeszcze miałeś czelność spędzać z nią czas, i być tak blisko niej? Nie dość że zabiłeś jej najbliższą osobę! Może dlatego że chciałeś się do niej przybliżyć, więc musiałeś wyeliminować jej matkę! Lub naprawdę zależało ci tylko na cierpieniu jej ojca, Państwa Gnieźnieńskiego... — mówiłem dalej — Gdzie twoja godność?!

Poznań wyglądał jakby nie dawał sobie rady z naporem moich słów. Jego mięśnie się napięły, nogi wyprostowały, oczy szerzej otworzyły. Patrzył na mnie z bólem w oczach, starając się jak najwięcej ukryć.

Zamilkłem.

Dopiero teraz zrozumiałem co wykrkałem.
Nie, w takie sposób nigdy się nie pogodzimy. Wytaykając błedy, sprawy z przeszłości, nigdy jiechego dobrego się nie zyskuje. Nie tak powinna wyglądać kłótnia. To jedynie oskarżanie siebie nawzajem i dawanie ci wyroku...
Zjebałem.

Mój stanowczy wyrazy twarzy, zmieniłem na łagodny. Zerknałem na Poznań. Wyglądał jakby walczył z własnym, sobą aby niczego nie wykrzyczeć. Jego ból przerodził się w gniew. Był na mnie wściekły. Patrzył na mnie z mordem w oczach.
Czekałem tylko na wyrok.

Wten wypiścił powietrze z płóc, pochylając głowę w gół. Jego agresja na chwilę ucichła. Patrzył się w podłogę, łapiąc rękoma o blat za nim, o który był oparty. Czekałem cierpliwie, obserwując każdy jego ruch.

— Wiem, nie wszyscy mi wierzą — odezwał się, patrząc w podłogę — i nie wszyscy mają prawo mi wierzyć. Dowód był, były motywy. Mimo moich ustaleń, innych dowodów i słów Kalisza, widać wiele niezgodności w tym wszystkim... Nie dziwne że mało kto w 100% mi ufa, iż "zabiłem" tak ważną osobę w państwie. I na wielu się to odbiło... Można powiedzieć że na całym kraju — przyznał szczerze — lecz, ja nie zamierzam się bronić. Nie mam już po co. Inny mi uwierzy, drugi nie...
Lecz chcę abyś wiedział, że Korona był dla mnie jak dziecko. Kochałem ją. Tak samo jak ty ją. Była dla mnie bardzo ważna. Nigdy w życiu nie chciałbym zadać jej takiego bólu i cierpienia. Gdybym naprawdę zabił jej matkę, widząc stan Korony, stawiam że bym sam się zabił, lub dał się jej zabić. I to nie wynikało z samej przysięgi którą jej składałem, lecz z mojego serca. Nie mógłbym patrzeć jak cierpi z mojego powodu...

Widziałem jak Poznań powili się łamie. Jego nogi nie były na tyle proste, zaczął się trochę kulić.
Oczy miał zaszklone, lecz nie płakał.

Słuchałem go uważnie.

— Wszystko zaczeło się od Korony. Przestaliśmy sobie ufać. Czuliśmy do siebie nawet nienawiść, lecz z racji obowiązków musieliśmy współpracować. I wiele razy też nawzajem ratowaliśmy sobie dupska... — rzekłem ciszej.

— Katastrofy zawsze łączą ludzi... — stwierdził fakt.

Kiwnąłem głową na tak.

— Wiem że zwykłe "przepraszam", nic nie wskóra — zaczął Poznań, biorąc się do kupy — nie ufamy sobie, i od tak nie zaufamy... Jedno słowo niczego nie naprawi. Lecz mogę ci obiecać, że będę się starał, abyś mi przebaczył, oraz zaufał. Abyś po pewnym czasie zrozumiał że mi zależy — odparł patrząc na mnie.

Także patrzyłem na niego, lustrując jego słowa. "Zrozumiał że mi zależy" zabrzmiało echem w mojej głowie. Szczerze przez chwilę nie chciałem uwierzyć że on to mówi.

Wstałem, podszedłem do niego. Stanąłem tuż przed nim, badając go wzrokiem.

— Zadziwiało mnie to, dlaczego zawsze tak ładnie składasz zdania... — obruciłem głowę w bok, lecz nadal obserwując Koziąka.

Poznań wymownie się uśmiechnął.

— Masz rację. Potrzebujemy czasu... Lecz. Przez te parę godzin spędzonych z tobą, myślałem na tym wszystkim. W pewnym stopniu ci ufam, lecz nie do końca. Od tak też, nie jesteśmy sobie w stanie wszystkiego wybaczyć. To będze dłuższy proces. Aby sobie na nowo zaufać, będziemy musieli częściej pracować razem...

— Lecz na pewien start.. wypadało by... No wiesz... — odparł niepewnie.

Przez chwilę myślałem o co mu chodzi. W końcu zrozumiałem.
Poznań przytulił mnie lekko, niepewnie, a ja odwzajemniłem.

— Przepraszam — usłyszałem jego zachrypnięty głos.

— Przepraszam — odparłem pewnie.

Przez chwilę staliśmy tak, przy sobie, myśląc na tym wszystkim co wspólnie przeżyliśmy.

Usłyszeliśmy otwierający się właz.
Wtedy oderwaliśmy się od siebie jakby poparzeni. Spojrzałem w stronę wejścia. W progu stała Warszawa ubrana w piżamę, patrzyła na nas z uśmiechem oraz dumą. Obok niej stał, oparty o ścianę Gdańsk, także był uśmiechnięty. Tuż za nimi... Widziałem inne sylwetki. Zerknąłem kątem oka na Poznań, a on na mnie. Automatycznie ruszyliśmy biegiem do drzwi. W tym samym czasie znaleźliśmy się na korytarzu. Otaczało nas parę osób... Aż z 10 miast.

Zaczęto nam klaskać...

Poczułem się nieswojo.

— Brawooooooooooooo — udarła się Łódź oczywiście z koszulką z Wiedźminem, klaskała nam uradowana.

— W końcu jakiś mały postęp — pogratulował nam Rzeszów, darząc nas uśmiechem.

— Nieźle! — klasnął Krosno, puszczając nam oczko.

— Łooooo gratulacje! — wydarła się Zakopane patrząc na mnie z dumą.

— GRATKI — uśmiechnęła się Mysłowice.

— Mieliście tam całkiem romantycznie... — wymamrotał cicho Wrocław, patrząc na nas dwuznacznie.

Poczułem jak się gotuję.

— To chyba ze złości jesteś taki czerwony? — dogryzł mi Gdańsk, uderzając w przedramię.

Zmroziłem go wyzywającym wzrokiem.

— A jak by inaczej, męska suko — skwitowałem, na co dwóch facetów spojrzało na mnie z takim lanny face.

Zboczeńcy.

Przewróciłem oczami, zrezygnowany. Kiedy Ci dwaj debile że sobą współpracowali, to aż żygać się chce.

— Nie mogę w to uwierzyć — odparła Warszawa podchodząc bliżej nas — Naprawdę nie sądziłam że przeżyjecie że sobą. A jednak! Miłe zaskoczenie!

— O właśnie, dzięki że przypomniałaś mi, że miałem cię zabić — warknął Poznań, karcąc wzrokiem Wawę.

Już wyglądało, że miał na nią skoczyć. Lecz z nikąd pojawił się Gniezno. Złapał go za nadgarstek, odciągając od Wawy. Gniezno spojrzał na Poznań z uznaniem.

— Jestem z was dumny — odparł zerkając na nas obu.

— Przypominam że nie jesteśmy pogodzeni w 100% — zaznaczyłem znacząco.

— Potwierdzam — warknął cicho Poznań, mrożąc wzrokiem Warszawę.

Tak, także miałem ją zabić. Lecz była tu Zakopane. Zdążyła by mnie zatrzymać. Po za tym, nie miałem ochoty aby się bić. Moja energia na chwilę opadła. Z chęcią napił bym się kawy..

— Dobra... Ja stawiam kawę — odparłem patrząc na wszystkich i wskazując dłonią na moje mieszkanko.

— No to znów, kawa na ławę! — odparł Poznań.

━═━═━═━═━═━═━═━

Bez kitu, tu jest aż 9893 słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro