Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ᴡʜᴀᴛ's ᴍʏ ɴᴀᴍᴇ, ᴅᴏ ʏᴏᴜ ʀᴇᴍᴇᴍʙᴇʀ?

Connie: Siemka Levi! Mam nadzieję, że nie pomyliłem numeru

Levi: Nie, nie pomyliłeś.

Connie: Tu Connie

Levi: Wiem, mam zapisany twój numer.

Connie: To super! Słuchaj, za kilka godzin robię taką spontaniczną imprezkę walentynkową. Pomyślałem, że może chciałbyś wpaść? Zaprosiłem całą naszą byłą klasę ze studiów

Levi: Nie, dzięki
Wiadomość anulowana 

Levi: Zastanowię się
Wiadomość anulowana


Czarnowłosy przez chwilę patrzył na ekran swojego telefonu. Zaskoczyła go propozycja Connie'go. Tak naprawdę, na studiach w klasie, był czymś w rodzaju wyrzutka. Nikt z nim nie gadał. Chyba, że musiał. Zawsze siedział sam, z tyłu klasy, z nosem w telefonie, a mimo tego co roku miał najlepszą średnią w klasie. Tylko jedyna osoba czasami podbiła, ale Ackermann go zbywał. Miał jednak nadzieję, że będzie na imprezie. Byłaby to dobra okazja, by w końcu pogadać z nim jak człowiek.


Levi: Gdzie i o której?

Connie: O 17:30, w moim domu. Wyślę ci zaraz adres!

Levi: Ok, czekam.
Wyświetlone 12:33

Connie: XXX XXXXXX XX

Levi: Dzięki, na pewno będę. Mam coś przynieść?

Connie: Jeśli chcesz to jakiś alkohol. Procentów nigdy za wiele!

Levi: Jasne.

Connie: To do zobaczenia!


Levi miał jeszcze niecałe 5 godzin na przygotowanie się. Po mimo, że nie zależało mu na opinii ludzi to lubił wyglądać schludnie. Poszedł więc najpierw zająć się higieną. Wziął godzinny gorący prysznic, przy okazji przemyślając każdy swój ruch na imprezie. Wyszedł dopiero, gdy jego skóra zaczęła się czerwienić. Stanął przed lustrem, z ręcznikiem owiniętym wokół bioder i zaczął układać włosy. Postanowił zaczesać je do tyłu, tak by jeden krótki kosmyk opadał mu na czoło. Następnie umył zęby, wypsikał się dezodorantem, po czym ruszył do pokoju. Otworzył szafę, wyjął czyste bokserki oraz skarpetki. Ubrał je od razu i odłożył ręcznik na łóżko, z zamiarem późniejszego powieszenia go w łazience. Wrócił do szafy i zaczął oglądać swoje ubrania. Chciał wyglądać elegancko, ale nie do przesady.  W końcu postawił na czarny golf, który przylegał do jego ciała, podkreślając jego szczupły, a jednocześnie wyrzeźbiony brzuch. Do tego dobrał beżowe spodnie materiałowe, które były ściśnięte w biodrach, jednak nogawki były luźne. Golf włożył w spodnie i stanął przed lustrem.

— Wyglądam dość znośnie — mruknął i wziął ręcznik

Wrócił do łazienki, odwiesił ręcznik i chwycił perfum. Dziś postawił na rodzaj świeżo-drzewny. Był to nie inny, jak Davidoff Cool Water. Popsikał się po szyi i psiknął delikatnie na nadgarstki, po czym roztarł płyn. Westchnął i spojrzał na siebie w lustrze, poprawiając włosy. Przygryzł delikatnie wargę, oceniając swój wygląd. Niski wzrost nadrabiał delikatną urodą, godną modela i swoim spojrzeniem. Niby puste, a jednak zniewalające. A przynajmniej tak mówiły jego współpracowniczki w firmie. Skończył studia logistyczne, po technikum na kierunku technik logistyk i pracuje jako zastępca szefa najlepiej sprawującej się firmy spedycyjnej w jego kraju, która znajdowała się akurat w jego mieście.

— Dasz radę, posiedzisz tam godzinę, max dwie i wrócisz do siebie — pomyślał, sięgając po pomadkę do ust.

Jego wargi były strasznie suche i o tej porze roku, często pękały. Musiał więc smarować je pomadką, a by było to choć trochę przyjemniejsze, miała ona smak cytrynowo-miętowy. Założył srebrny zegarek na prawą rękę i spojrzał na godzinę. Zostało mu półtora godziny. Wpisał w telefonie lokalizację Connie'go i okazało się, że mieszał trochę ponad godzinę od niego z buta. Najpierw pomyślał, by pojechać autobusem, byłoby szybciej. Potem jednak stwierdził, że woli się przejść i zebrać myśli. Poza tym i tak musi wstąpić do sklepu. Przejrzał się w lustrze ostatni raz i wyszedł, gasząc światło. Ruszył do przedpokoju, gdzie wisiała jego skórzana kurtka. Levi nie odczuwał za bardzo zimna, więc taka kurtka z delikatnym puchem w środku była dla niego idealna. Ubrał ją, a na stopy założył czarne lakierki. Wziął słuchawki, klucze oraz portfel i schował do kieszeni, po czym wyszedł z domu.

Zaczynało się już ściemniać. Szedł powolnym krokiem, mając słuchawki w uszach. Rozbrzmiewała w nich zapętlona ''People I don't like''. Wszedł do monopolowego i zaczął rozglądać się za odpowiednią półką. Staną przed alkoholami i przyjrzał im się. Wina, piwa, szampany, wódki. Początkowo chciał wziąć wino, jednak rozmyślił się, w ręce biorąc wódkę. Nie chciał spalić swojej osoby na starcie, po pięciu latach braku kontaktu. Wziął także dwulitrową colę. Jej na takich imprezach także nigdy nie za dużo. Zapłacił i poprosił o doliczenie siateczki. Wyszedł ze sklepu, usatysfakcjonowany zakupem. Przyspieszył kroku, spostrzegając, że jak dalej będzie sobie tak spacerować to się spóźni.

Punktualnie stanął przed drzwiami. Wziął ostatni głęboki wdech i zapukał do drzwi. Po niecałej minucie wrota otworzyły się przed nim, a jego oczom ukazał się Springer. Prawie go nie poznał. Chłopak wydoroślał, na jego głowie zaczynały się pojawiać ślady włosów, a twarz zrobiła się bardziej dojrzała. I co najważniejsze — urósł. Wyższy spojrzał na Levi'a z góry, nie mając innego wyboru, co definitywnie irytowało czarnowłosego.

— Levi! Naprawdę się zjawiłeś — oznajmił zaskoczony.

— Tch, jak mówiłem, że będę to jestem, tak? — uniósł brew. — A co, miałem nie przychodzić? — dodał.

— Nie, nie! To nie tak — podrapał się po karku. — Po prostu zazwyczaj unikałeś takich rzeczy i nie byłeś z nami na żadnej imprezie.

— Mogę wejść czy będziemy tu tak gadać?

— Jasne, wchodź! — odsunął się, wpuszczając go do środka.

Niższy wręczył mu siatkę z napojami i wszedł w głąb domu. Nie zdejmował butów skoro nikt inny tego nie robił. Choć jego pedantyczna dusza na tym cierpiała niemiłosiernie. Do jego uszu docierała głośna muzyka. Wychodziło na to, że niektórzy zjawili się przed czasem i już zaczęli zabawę. Poczuł smród papierosów i zaczął się w niego wplatać zapach alkoholu. Zmarszczył nos. Nagle poczuł poklepanie po plecach, spojrzał tam od razu.

— Czuj się jak u siebie, Ackermann — Connie wyszczerzył się. — W końcu to twoja pierwsza impreza.

— Takiego typu — dopowiedział.

— Takiego typu — powtórzył i ruszył do innych gości.

Ackermann rozejrzał się po twarzach. Rozpoznał wszystkich, po mimo tak wielkich zmian. Miał wrażenie, że jako jedyny się nie zmienił. Nie urósł, twarz nie zmieniła kształtów, włosów nie pofarbował. 

— Stary, dobry Levi — usłyszał, jakby ktoś mu czytał w myślach.

Spojrzał w stronę głosu i ujrzał Hanji. Nie spodziewał się jej tutaj. Utrzymywali kontakt, ale nie mówiła mu, że wybiera się na imprezę. Może dlatego, że on też nie wspomniał jej ani słowa?

— Czterooka? A ty co tu robisz?

— To ja powinnam cię o to zapytać! — wyszczerzyła się — Czyżby szanowany Pan Ackermann postanowił wyjść ze swojej nory?

— Można tak powiedzieć — odwrócił wzrok.

— No i oczywiście wystylizowany jak na wybieg mody. Na pewno nie pomyliłeś powołań? — zaśmiała się. — Chodźmy się czegoś napić — powiedziała, nie uzyskując odpowiedzi na pytanie.

Ruszyli do barku. Hanji zrobiła drinka sobie i swojemu towarzyszowi. Ten za to opierał się łokciem o blat, stojąc przodem do niej. Ustawiła się w tej samej pozycji, podając mu drinka. Spojrzała mu w oczy, ten za to uniósł brew. Szatynka upiła łyka, nie odwracając od niego wzroku, a jej kąciki ust z każdą sekundą unosiły się coraz bardziej. Niższy miał wrażenie, że dziewczyna zaraz się opluje.

— Czego cieszysz michę?

— Gadałeś z nim? — poruszyła sugestywnie brwiami.

— A widzisz go gdzieś? — zmarszczył brwi zirytowany i upił łyk swojego trunku.

Rozejrzał się po gościach. Przybyły nowe osoby, jednak żadna z nich nie była tą konkretną. Przez głowę nawet mu przeszło, że organizator nie pofatygował się, by zaprosić chłopaka, choć ten też chodził do ich klasy. Właśnie rozchylił wargi, by coś powiedzieć do Hanji, lecz wtem przerwał mu wesoły krzyk.

— Pan Jeager wbił na imprezę Panie i Panowie! — wszyscy, wyłączając Levi'a, wiwatowali zupełnie jakby zielonooki był jakimś celebrytą.

Kobaltooki obserwował nowoprzybyłego, gdy ten witał się z kolegą, pomógł swojej towarzyszce, którą była Mikasa, ściągnąć kurtkę i weszli w głąb domu. Wtem ich oczy się spotkały. Eren, gdy tylko ujrzał tego niskiego gbura, nie potrafił pohamować uśmiechu. Od razu przeprosił dziewczynę i zaczął przeciskać się przez ludzi do momentu, aż nie stanął przed swoim celem. Spojrzał mu w oczy ponownie, jego oddech był szybki jakby przebiegł maraton, a mimo to jego twarz dalej zdobił zadowolony grymas.

— Eren Jaeger.

— Levi Ackermann.

Zoe niezauważona odeszła od nich, przywitać się z Petrą, która weszła zaraz za zielonookim. Dwójka chłopaków patrzyła tak na siebie, a cisza między nimi zaczęła robić się ciężka do zniesienia. Pierwszy odezwał się wyższy.

— Nie spodziewałem się ciebie tutaj.

— A ja ciebie wręcz odwrotnie — uniósł brew i upił łyka drinka.

— Co skusiło cię, by się tu zjawić? — wyższy, nalewając sobie piwa.

— Przyszedłem z nudów, nie wiem czy zabawię na długo — wzruszył ramionami.

Eren kiwnął głową, na znak zrozumienia. Ackermann dopiero teraz mógł przyjrzeć mu się bliżej. Zapuścił włosy, oczy zrobiły się bardziej wyraziste, karnacja niezmienna, a kształty twarzy wskazywały na dojrzałość.

— Wyprzystojniał — przeszło mu przez myśl.

— Chcesz może zatańczyć na parkiecie? — szatyn zwrócił się do niego z uśmiechem.

— Z drinkiem? I oblać sobie jasne spodnie? Nie, dzięki — mruknął.

— Oj, no weź. Przyszedłeś się tu bawić, a ubranie się wypierze — złapał niższego za wolny nadgarstek i pociągnął na środek pokoju.

Levi nie był w stanie się opierać. Ruszył więc posłusznie za chłopakiem, wpatrując się w jego dłoń. Przygryzł delikatnie wargę. Znaleźli się w miejscu wybranym przez Jeager'a. Pomieszczenie oświetlały tylko lampki dyskotekowe, a basy muzyki brzmiały aż w wnętrznościach czarnowłosego. Zmarszczył delikatnie brwi, nienawidził tego uczucia. Powodowało u niego nudności, a przyjmowany do organizmu alkohol nie pomagał. Wyższy zaczął poruszać się w rytm piosenki, popijając trunek. Kobaltookiemu nie zostało nic innego, jak zrobić to samo.

Rozmawiało im się bardzo przyjemnie. Eren dużo się śmiał, a Ackermann'owi kącik ust raz uniósł się do góry, na co jego towarzysz jarał się jak 12-sto latka widząca swojego idola. Jednak ta przyjemna konwersacja miała swoje minusy — nie kontrolowali tego ile pili. Byli zatraceni w swoim towarzystwie. Nawet nie zauważyli, a impreza trwała cztery godziny. Oni zaś byli nieźle wstawieni. Levi'owi zaczęło robić się duszno.

— Pójdę na chwilę na górę — mruknął. — Muszę na chwilę ochłonąć.

— Pójdę z tobą. Nigdy tu nie byłeś, jeszcze się zgubisz — wyższy odpowiedział mu, śmiejąc się.

Oboje wstali i chwiejącymi się krokami ruszyli w kierunku schodów. Opierali się o siebie nawzajem i śmiali się ze swojego stanu. W końcu, jakimś niewiarygodnym cudem, wspięli się na górę i weszli do pierwszego lepszego pokoju. Okazała się to sypialnia organizatora. Było tam o wiele ciszej i chłodniej. Czarnowłosy odetchnął z ulgą i usiadł na łóżku. Eren tuż obok niego. Chwile siedzieli w ciszy. Ich policzki były czerwone od gorąca i ilości alkoholu, którą wypili.

— Wiesz, Levi — zaczął. — Miałem nadzieję, że cię tu spotkam. Dawno się nie widzieliśmy.

— Ja tak naprawdę przyszedłem tu dla ciebie — poprawił włosy i spojrzał na wyższego.

Ten wydawał się zaskoczony wyznaniem chłopaka. Cieszyły go jednak te słowa. Coś ciągnęło go to tej małej marudy od drugiego roku studiów. Starał się zbliżyć do kobaltookiego, ale było to trudnym zadaniem. Ostatecznie po zakończeniu szkoły kontakt się urwał i nie widzieli się przez pięć lat. A teraz, dzięki czystemu przypadkowi ze strony Eren'a i nudy ze strony Levi'a, mogli znów porozmawiać. Tym razem jak dorośli.

— Coś pcha mnie do ciebie, odkąd pierwszy raz podszedłeś — wyznał Ackermann. — Starałeś się do mnie zbliżyć i uważałem to za irytujące, a jednak miałem ochotę ci na to pozwolić. Czas minął zbyt szybko i zanim się obejrzałem poszedłem do pracy, a po tobie słuch zaginął. Gdzie byłeś?

— Za granicą, doszlifować wiedzę. Ale wróciłem i planuję zostać na stałe.

— A co z Mikasą? Coś między wami jest?

— Nasza relacja nie zmieniła się od studiów. Cały czas widzę ją jako siostrę i chyba w końcu to zrozumiała — poprawił niedbałego koka.

— To dobrze — rzekł.

Szatyn spojrzał mu w oczy, a brunet akurat złączył ich usta. Nie wiedział czy z czystej chęci, czy przez alkohol. Wyższy jednak się nie stawiał. Oderwali się na chwilę od siebie, a kobaltooki skorzystał z tej okazji, popchnął Eren'a bardziej na łóżko, by ten się położył i usiadł na nim wygodnie. Patrzyli sobie w oczy. Zatopili się w nich; Jaeger w tym burzowym kobalcie, a Ackermann w tej szmaragdowej i jadowitej zieleni. Po chwili ich wargi znów złączyły się w namiętnym pocałunku. Wyższy czuł na języku przyjemny smak cytryny i mięty. Te smaki tak bardzo pasowały do tego poważnego pedanta. Zawiesił ręce na jego karku, oddając się pocałunkowi całkowicie.

Zaczęli pozbywać się zbędnej odzieży. Byli zatopieni w swoich oczach, smaku ust i biciu serc. Od dawna chcieli, by do tego doszło, ale żaden nie miał na to odwagi. Ale to zmieniło się tej nocy. Gdy zostali w samych bokserkach, Levi zszedł z pocałunkami na szyję Eren'a. Przyprawiały one szatyna o przyjemne ciarki i uczucie podniecenia w podbrzuszu. Wplótł palce we włosy bledszego chłopaka nad nim i odchylił głowę, wzdychając z zadowolenia. Ackermann zostawił kilka znaków miłości na szyi wyższego i wrócił do jego ust. Ściągnęli sobie nawzajem ostatnią, zresztą równie zbędną jak reszta, część ubioru. Ich ciała ocierały się o siebie, wprowadzając ich w błogi stan. Byli gotowi i oboje dawali sobie jednoznaczne znaki. Brunet delikatnie podgryzał szyję chłopaka pod nim, na co ten reagował cichymi jękami. W końcu niższy oblizał jeden palec i zbliżył do wejścia Jaeger'a. Gdy tylko go włożył, poczuł pazury wbijające się w jego plecy. Nakręcało go to bardziej. Zanim się zorientował, włożył w chłopaka drugi palec. Ten po krótkiej chwili wyginał się pod nim, będąc bardziej czerwonym niż wcześniej. Szatyn zastękał cicho, jakby go błagając o upragnioną przyjemność. Ten jednak nie przerywał swojej czynności. Chciał, by szatyn był w pełni rozciągnięty. Nie chciał mu sprawić niepotrzebnego bólu. Gdy upewnił się, że to ten czas — wyjął palce i zastąpił je główką swojego penisa przy odbycie chłopaka pod nim.

— Jesteś tego pewny, Eren? — mruknął mu zmysłowo do ucha i ugryzł je delikatnie.

— Włóż go  — jęknął, jakby zniecierpliwiony.

Czarnowłosemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wszedł w ukochanego powoli, czując mocniejsze wbijanie się paznokci. Już po chwili wykonywał regularne ruchy biodrami. Eren zaś owinął nogi w okół bioder niższego. Schował twarz w jego szyi, jęcząc tuż przy jego uchu. Ackermann kontynuował obsypywanie szyi chłopaka mokrymi i namiętnymi pocałunkami. Oboje czuli nieopisaną rozkosz, a był to dopiero początek. W końcu, nie mogąc się dłużej powstrzymać, starszy przyspieszył co spotkało się z częstszymi jękami szatyna. Ten także zaczął cicho pojękiwać. Oboje tak bardzo zatracili się w przyjemności, że nie zauważyli, gdy ruchy kobaltookiego osiągnęły maksymalne tempo. Jaeger nie mógł powstrzymywać jęków, a Ackermann spijał je z jego ust, niczym ulubiony napój. Czuł przez nie satysfakcję i starał się, by ruchy były szybkie i pełne zarazem. Czuł, że jest prawie u szczytu, wiedział, że zielonooki także jest blisko. Nachylił się nad jego uchem i ugryzł je delikatnie po raz kolejny.

— Pamiętasz jak się nazywam, Eren? — westchnął mu do ucha, prawie osiągając upragnionej rozkoszy.

— Levi — wyjęczał przeciągle, dochodząc na swój brzuch.

Czarnowłosy po chwili także doszedł w nim, wydając z siebie jęk, tuż na uchem chłopaka, co tylko spotęgowało ich doznania. Po chwili opadł na niego, nie przejmując się wydzieliną na brzuchu szatyna. Nie myśleli już o niczym innym, istnieli tylko oni. Nikt więcej się nie liczył, tylko oni. W końcu spojrzeli sobie w oczy, ponownie łącząc usta w namiętnym pocałunku.

Pod koniec imprezy Levi był już gotowy do wyjścia. Zostawił śpiącego Jeager'a w pokoju na górze, ówcześnie go ubierając. Poinformował o tym Connie'go, omijając zbędne szczegóły. Gdy Springer stwierdził, że nie ma problemu i po prostu go przenocuje, Ackermann wyszedł. Wiedział, że szatyn nic nie będzie pamiętał z tej nocy. Oboje nie będą pamiętali. Wypili zbyt dużo. Powiedzieli zbyt dużo. Zrobili zdecydowanie za dużo. 

Zimne powietrze uderzyło jego rozgrzaną skórę, przez co delikatnie zadrżał i schował ręce do kieszeni. Wyjął je jednak, by włożyć słuchawki i puścić muzykę. Ruszył przed siebie, świeże powietrze spowodowało, że łatwiej mu się chodziło. Marzył teraz o kąpieli i ciepłym łóżku. Jak dobrze, że jutro miał wolne. Choć nie miało to dla niego znaczenia, gdyby musiał — wstałby. Rytm kroków dopasował się do rytmu melodii, a ten spojrzał przed siebie. Schował nos w kurtce, przy okazji chowając rumieńce, których pochodzenia nie potrafił wyjaśnić.

— What's my name, do you remember? — zanucił, kierując się w stronę domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro