Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝑇ℎ𝑒 𝑛𝑖𝑔ℎ𝑡 𝑤𝑒 𝑚𝑒𝑡

— Levi, mój czas nadszedł i chcę odejść w naprawdę wybuchowym stylu. Nie zatrzymuj mnie, daj mi odejść — głos jej drżał.

— Oddaj serce za sprawę — powiedział po chwili milczenia.

Patrzył zza ramię kobiety, stojąc przed nią. Jego pięść spoczywała na jej lewej piersi. Wyglądał, jakby przyglądał się wszystkim wspomnieniom z jego życia, w których występowała szatynka. Albo jakby za nią stali ci wszyscy ludzie, którzy zginęli przed nią. Ludzie, do których miała zaraz dołączyć. Spojrzała na niego zaskoczona, po czym uśmiechnęła się, chcąc przegonić gorycz bólu. Nie spodziewała się, że tak to właśnie wszystko się skończy.

— Nigdy wcześniej nie słyszałam, byś to mówił!  — zaśmiała się, kryjąc swój strach.

Ten tylko odszedł, nie odwracając się za siebie. Wolał ją zapamiętać szurniętą i uśmiechniętą. Nie chciał widzieć strachu w jej oczach. Usłyszał jak jego oddział woła 14-stego generała korpusu zwiadowczego, obserwował jak ta dokonuje misji samobójczej, by kupić swoim ludziom trochę więcej czasu. Patrzył na to wszystko, zupełnie jak na wszystkie inne śmierci. Jednak jego serce czuło coś zupełnie innego.

Siedział mostku łączącym  dwie wierze ich kwatery. Patrzył w niebo, zagłębiony w myślach. Dzień wcześniej stracił dwójkę przyjaciół. Przeżył z nimi tyle lat swojego życia, miał tyle wspomnień. Nawet głupie patrzenie na gwiazdy sprawiało, że czuł jakby dalej siedzieli obok niego. Zastanawiał się co mógł zrobić inaczej, by zmienić bieg wydarzeń. Nie odjeżdżać wtedy od nich? Pomóc w walce z niezauważonym tytanem? A może gnać wraz z nimi? W jego umyśle, żadna z tych decyzji, nie zmieniała losu jego przyjaciół. Ba, nawet kwestionowała to, czy Levi by przeżył.

— Piękną mamy dziś noc, co? — do jego uszu dotarł kobiecy głos.

Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, dziewczyna usiadła obok niego. Była uśmiechnięta i patrzyła na niebo. Ackermann obserwował ją kątem oka, czekając na jakikolwiek podejrzany ruch. Jednak żaden taki nie nastał. Gdy był święcie o tym przekonany, znów odwrócił wzrok na niebo.

— Byli twoimi przyjaciółmi, prawda? — spojrzała na niego. — Magnolia i Chruch — dodała, gdy zobaczyła niezrozumienie na jego twarzy.

— Isabel i Farlan — mruknął.

— A więc umiesz mówić! Ahh, a już się bałam, że mamy w zwiadowcach niemowę. Byłoby to nie małe utrudnienie, patrząc na to, że musimy się jakoś komunikować — podrapała się po karku zakłopotana.

— Czego ode mnie chcesz? — spytał zrezygnowany.

— Erwin pokłada w tobie nadzieje — spoważniała. — A skoro jesteśmy w tym samym składzie, wypadałoby się poznać. Nie sądzisz?

— Nie jest mi to jakoś potrzebne do życia — zaczął wstawać. — Znasz moje imię, tyle ci wystarczy.

— Jestem Hanji Zoe — powiedziała, jakby ignorując jego słowa.

— Oi, powiedziałem coś, nie interesuje mnie to — prychnął.

Zoe tylko wstała, stanęła przed nim i złapała jego dłoń. Z perspektywy osoby trzeciej wyglądało to, jak uścisk dłoni na powitanie. Czarnowłosy obrzucił kobietę zirytowanym wzrokiem. Ta za to tylko się uśmiechała, patrząc mu odważnie w oczy. Ich różnica wzrostu irytowała go jeszcze bardziej.

— Miło mi cię poznać, Levi. Mam nadzieję na owocną współpracę.


Ackermann szedł szybkim krokiem w stronę pokoju tej wariatki. Nie wiedział kto jest najgłupszą i najbardziej nieodpowiedzialną osobą na tym świecie, ale postawił by całą swoją herbatę na to, że okularnica wygrałaby z taką osobą, gdyby był na to konkurs. Wszedł z impetem do jej pokoju, nie zważając na to, że kobieta akurat się przebierała.

— Czterooka, powiedz mi co to ma znaczyć? — ryknął na nią.

Ta podskoczyła zaskoczona i odruchowo zasłoniła się koszulką, którą miała właśnie ubrać. Gdy jednak jej umysł zarejestrował, że był to tylko ten nieszkodliwy karzełek — od razu odetchnęła z ulgą. Uśmiechnęła się wesoło i uniosła brew.

— Co cię znowu tak wkurzyło, Levi? — specjalnie przeciągnęła głoski w jego imieniu, lubiła go tym irytować.

— Jeśli myślisz, że pozwolę ci marnować moich ludzi dla twoich tytanich fantazji, to się grubo mylisz, wariatko — powieka mu drgała, kompletnie nie zważał na to, że Hanji stoi przed nim z odsłoniętym dekoltem.

Ciągle patrzył jej w oczy wzrokiem, który zabiłby całą populację tytanów, gdyby mógł. Ta tylko przybrała oburzoną minę. Jej zdolności teatralne nadawały się do teatru. Do teraz się zastanawiała, czemu wybrała wojsko.

— Marnować? Dzięki tytanom możemy więcej się o nich dowiedzieć! Ich nawyków, czemu zjadają ludzi, czy umieją mówić! Wyobraź to sobie tylko, Levi!

— Okej, mam dość — od razu wycofał się w stronę drzwi.

Wchodzenie na temat tytanów, rozmawiając z szatynką, nigdy nie było dobrym pomysłem. Nie zamierzał spędzić kolejnych kilku godzin, słuchając jej bezsensownych teorii. Więcej nie popełni tego błędu.

— Ale Levi! — pośpiesznie i niedbale ubrała koszulkę.

Wybiegła za niższym, krzycząc coś za nim. Ten jednak ignorował ją, próbując nie słuchać jej kolejnych bredni. W jego oczach ta kobieta była po prostu zwyczajną wariatką.


— Jak się czujesz, Levi? — zapytała, dosiadając się do niego.

Kadeci już dawno spali, co było dla Levi'a idealnym momentem, by w spokoju napić się herbaty i pomyśleć. Znów myślał, u niego było to czym normalnym. Znowu zastanawiał się co mógł zrobić inaczej, jak zapobiec śmierci jego całego Elitarnego Oddziału. Patrzył pusto przed siebie, jakby nie zauważył towarzyszki, która wpatrywała się w jego twarz, chcąc wyczytać cokolwiek.

— Byli dobrymi żołnierzami — kontynuowała ostrożnie. — A rodzice na pewno są dumni, że oddali życie dla—

— Sprawy? Jakiej sprawy, Hanji? — zapytał, a jego pusty ton wywoływał ciarki. — Nasi ludzie ciągle umierają. Nie robimy nic, tylko napychamy mordy tym przebrzydłym bestiom. Żadnych postępów. Co ten Erwin sobie myśli, do cholery.

Kobieta milczała. Dobrze rozumiała złość i ból przyjaciela. Także irytował ją fakt, że musi poświęcić tylu ludzi, choć po postępach ani widu, ani słychu. Upiła łyk herbaty, a ciepło rozniosło się po jej ciele. Nastąpiła między nimi cisza. Nie była jednak ona nieprzyjemna. Dało się w niej wyczuć empatię, zrozumienie i pewnego rodzaju spokój.

— Ważne, by nie stracić Eren'a, Levi. Jest naszą ostatnią nadzieją — wyszeptała, patrząc w kubek.

Ackermann dotknął swojego uda. Przez złamaną kostkę był uziemiony. Gdyby ta przeklęta Mikasa nie weszła mu w drogę i słuchała jego poleceń, nie musiałby teraz siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak ludzie bezsensownie giną. Westchnął cicho i wstał, dłonią łapiąc oparcie krzesła. Zawsze tak robił. Gdy zachwiał się, nie kontrolując złego postawienia stopy, Hanji natychmiast ruszyła mu z pomocą.

— Dam sobie radę czterooka — powiedział, nie protestując gdy ta pomagała mu iść do jego pokoju.

— Przykro mi, Levi — powiedziała, patrząc przed siebie.

Ten nie powiedział już nic. Ona także nie wypowiedziała już ani słowa, był jej za to bardzo wdzięczny. Doceniał w niej umiejętność wyczucia, kiedy rozmowa powinna się zakończyć.


Jego kobaltowe tęczówki wpatrywały się w kobietę, siedzącą przy stole. Zawsze się tutaj spotykali, najczęściej nieumyślnie, gdy jedno z nich musiało coś przemyśleć. Podszedł do niej i usiadł obok. Jej twarz była pusta, nieobecna. Spojrzał na filiżankę herbaty, która była już zimna. Wrócił wzrokiem na twarz przyjaciółki.

— Gdyby nie ja, jeszcze by żył — wyznała cicho.

— Poświęcił dla ciebie życie, byś ty żyła. To był jego wybór, z którym musisz się pogodzić.

— Nie da się, Levi — schowała twarz w dłoniach. — Nie da się go zastąpić. Jestem zmęczona tymi wszystkimi śmierciami w okół. Jeszcze straciliśmy Erwin'a.

— Ale za to zyskaliśmy Arlert'a. Ma równie tęgi umysł, jak Smith. Na pewno dobrze się spisze się równie dobrze — powiedział zgodnie ze swoimi przekonaniami.

Owszem, Erwin miał więcej doświadczenia. Jednak nie bez powodu, na łożu śmierci, blondyn dał im wyraźnie do zrozumienia kogo mają ratować. Nie żałował swojej decyzji, robił to wszystko dla ludzkości. Smith zasługiwał na odpoczynek. Gdy odpowiedziało mu milczenie, westchnął tylko. Pewnie ujął dłoń Zoe w swoją, na co jego wzrok spotkał zaskoczony wzrok czekoladowych tęczówek.

— Damy radę, Hanji — powiedział twardo, patrząc w jej oczy.


Czarnowłosy otworzył oczy. Była noc, kątem oka widział ogień. Bolało go ciało, a jedno oko było czym zasłonięte. Poczuł także, że ma bandaż w wielu miejscach. Usiadł obolały, a jego umysł przepełniała chęć mordu.

— Ten pierdolony małpiszon. Gdzie on jest — warknął.

— Levi! — Zoe krzyknęła zaskoczona i od razu położyła go spowrotem. — Nie musisz wstawać. Zeke udał się do Shiganshiny z Jeageristami. Od tego czasu minęło jakoś pół dnia. Co się tam wydarzyło? — spytała zmartwiona.

Ackermann patrzył w niebo. Naszły go wspomnienia z jego pierwszego dnia w korpusie zwiadowczym. Isabel, Farlan. Pierwsza rozmowa z Hanji. Wszystko w niego uderzyło, choć starał się o tym nie myśleć. Spojrzał na ukochaną, nie wyobrażał sobie jak bardzo musiała się o niego martwić. Choć nigdy sobie nie powiedzieli — byli świadomi swoich uczuć. Oboje jednak byli odpowiedzialnymi ludźmi. To nie był czas i miejsce na romanse, gdy mają misję do wykonania.

— Zjebałem.


Nie mógł zrobić nic z tym, że wspomnienia dały mu o sobie znać. Patrzył na palące się ciało kobiety, którą zdążył pokochać w ciągu tych lat, które razem spędzili. Przyjaźnili się, choć nikomu by się do tego nie przyznał i chcąc nie chcąc przywiązał się. Nie był w stanie powstrzymać bólu serca i łez, które zaczynały pojawiać się w jego oczach. Skrywał w sobie tyle żalu. I znowu — niekontrolowanie analizował co mógł zrobić, by wszystko potoczyło się inaczej. I znowu każda droga prowadziła do tego miejsca. Nie mógł zrobić nic. Dlaczego więc żałował?

— Do zobaczenia, Hanji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro