Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

stay my wife.

chciałabym oficjalnie oznajmić, że jest to najpradopodobniej moje ostatnie opowiadanie tutaj publikowane. dziękuję wam bardzo, za cały ten czas "spędzony" razem i cieszę się, że poznałam tu wiele tak wspaniałych osób ^^ dziękuję wam wszystkim bardzo, kocham was ♡ >>

jeżeli zaś chcielibyście poczytać nieco więcej fajnych opowiadanek z haikyuu!! to zapraszam do -nostalgix- który jest na wattpadzie w prawdzie dopiero niecały tydzień, ale już sobie świetnie radzi i ma opublikowane kilka cudownych dzieł z właśnie tego fandomu c; >>

a teraz już zapraszam do czytania! :D >>

‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎    ‎ ‎

- akaashi!

pięciolatek o szarych włosach postawionych do góry podbiegł do nowoprzybyłego młodego wolontariusza, i objął jego nogę swoimi malutkimi rękoma, wtulając się w nią.

- dzień dobry, bokuto-kun - uśmiechnął się lekko starszy, głaszcząc go delikatnie po włosach.

- dzień dobry, dzieciaki - zwrócił się do pozostałych maluchów znajdujących się na sali. - co macie ochotę dzisiaj porobić?

dłoń jednego z chłopczyków po chwili wachania wystrzeliła do góry.

- polysować - zaproponował, lekko sepleniąc.

- bardzo dobry pomysł, konoha-kun. - posłał mu kolejny uroczy uśmiech akaashi, po czym ruszył w stronę szafki, na której znajdowały się kubeczki z różnymi kredkami, ignorując dalej przylepionego do jego nogi koutarou. malec odczepił się od niego dopiero w chwili, kiedy postawił już kredki na stoliku i rozdał wszystkim kartki. gdy dzieciaki zajęły się rysowaniem odepchnął cicho z ulgą, pogrążając się we własnych myślach.

- akaashi!

do jego uszu dotarł płaczliwy głosik, a on już dobrze wiedział, do kogo należy.

- co się stało, bokuto-kun? - zapytał jak zawsze łagodnym tonem, a kiedy zobaczył płaczącego chłopczyka ze złamaną kredką w rączce, westchnął cicho, po czym sięgnął po kilka kredek z jednego z kubków.

- zobacz, bokuto-kun, możesz wybrać którąś z tych kredek. - zaproponował lekko.

- nee nee! - zaprotestował koutarou, przyciskając połamany przedmiot do piersi. - te kredki nie pasują! tylko ta kredka jest koloru oczu akaashi! - kręcił przecząco głową, zaciskając coraz mocniej dłonie. keiji w myślach przewrócił zmęczony oczami, po czym przysunął się bliżej niego i ostrożnie rozwarł jego dłonie,  wyjmując spomiędzy nich stalowo-granatową kredkę.

- w takim razie... - złamał gwałtownie kredkę do końca, na co maluch krzyknął.

- akaashi, co ty zrobiłeś?! - i zaczął płakać jeszcze głośniej.

- spokojnie bokuto-kun, poczekaj teraz chwilkę. - wolontariusz podniósł się z ziemi i podszedł do szafki, gdzie na najwyższej szafce, z dala od ciekawskich rąk dzieci, leżała ostra temperówka. za jej pomocą naostrzył odłamaną połówkę kredki i spowrotem podał ją szarowłosemu.

- widzisz? i po problemie - posłał mu jeden ze swoich piękniejszych uśmiechów, a malec natychmiastowo przestał płakać, i uradowany zabrał się za dalsze rysowanie, jednocześnie pilnując, by opiekun nie zobaczył co jest na rysunku. akaashi jednak nie przejął się tym zbytnio, wiedząc że koutarou bywa dość... nietypowy. zamiast tego po prostu zajął się pomocą i uciszaniem pozostałych dzieci, zgromadzonych dookoła stolika.

kilkanaście minut później, kiedy maluchy były już zmęczone i zbliżała się pora leżakowania, keiji wziął kilkoro tych bardziej przysypiających z nich na ręce i zaczął iść w stronę sali obok, gdzie rozłożone były dla wszystkich materace i kocyki.

- akaashi! - wiecznie energiczny koutarou zaczął skakać dookoła niego krzycząc co chwila jego imię, a przez jego tempo czarnowłosy wolontariusz dopiero po chwili zorientował, że coś tu się nie zgadza. maluch bowiem miał na sobie sporo za dużą granatowa bluzę z numerem dwa na plecach i piłkę do siatkówki pod pachą.

- bokuto-kun, uważ━! - zaczął, ale niestety było już za późno. mała nóżka koutarou zaczepiła się o dolną część zdecydowanie za długiej bluzy, i teraz szarowłosy właśnie leciał do przodu, twarzą prosto w ziemię. w ostatniej chwili keiji zdążył złapać go pod brzuchem dłonią, zatrzymując jego nos zaledwie kilka centymetrów od podłogi.

- bokuto-kun...

- akaashi! to było szybkie! - zachwycał się niczym niezrażony maluch, wymachując rękoma na boki. ciemnowłosy westchnął i dla bezpieczeństwa wziął go na ręce, umieszczając tuż obok pozostałych, śpiących już, maluchów. ignorując wesołą paplaninę szarowłosego, skierował się do sali obok, gdzie ułożył ich wszystkich na materacach i delikatnie poprzykrywał kocykami. wychodził już, zmęczony pobierając dłonią czoło kiedy usłyszał zrozpaczony krzyk.

- akaashi!

westchnął i odwrócił się w stronę chlipiącego koutarou.

- tak, bokuto-kun?

- akaashi! - maluch wyciągnął dłoń w jego stronę, jakby chciał go złapać, co czarnowłosy zinterpretował bardzo szybko. zrezygnowany podszedł do materaca, na którym znajdował się chłopczyk, i położył się obok niego, kładąc jedną dłoń na jego czole.

- akaashi! to dla ciebie! - malec wyciągnął z rękawa za dużej bluzy keijiego, którą notabene dalej miał na sobie, złożoną na pół kartkę. wolontariusz sięgnął po nią niepewnie i rozłożył ją, ukazując tym samym niezgrabny rysunek przedstawiający jego i malucha obok trzymających się za ręce. oczywiście ich wiek oraz rysy zostały nieco zmodyfikowane przez niewyrobioną jeszcze rękę dzieciaka, ale mimo wszystko ten gest wydał mu się strasznie uroczy. nim zdążył coś powiedzieć, szarowłosy wymamrotał jeszcze sennym głosikiem:

- akaashi, zostaniesz w przyszłości moją żoną?

pytanie to na tyle zamurowało czarnowłosego, że nim zdążył chociażby zebrać myśli, z ust koutarou wydobywało się już ciche chrapanie. spojrzał na zarumienionego malucha w jego drużynowej bluzie, któremu z kącika ust zaczęła wypływać srużka śliny, po czym złożył rysunek na pół, i schował go do kieszeni spodni.

- śpij dobrze, bokuto-kun. - pogłaskał go po czole, po czym wstał i opuścił salę.

‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎    ‎ ‎

następnego dnia, akaashi nie przyszedł już do przedszkola. jego wolontariat właśnie się zakończył, a teraz wrócił już do rzeczywistości i zabójczo szybko przybliżających się egzaminów oraz wyboru liceum.

‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎    ‎ ‎

dwudziestokilkuletni mężczyzna w okularach i jeansowej bluzie pociągnął kolejnego łyka mrożonej kawy ze swojego kubka przyglądając się zatłoczonym ulicom za oknem kawiarni. w zamyśleniu przeczesał dłonią swoje czarne, krótkie loki. jego rozmyślania przerwało brzdęknięcie dzwonka, oznajmiającego, że ktoś wszedł do pomieszczenia. do jego uszu dotarły głosy nowoprzybyłej grupy nastolatków, więc mimowolnie podniósł na nich wzrok. było ich czterech i wszyscy mieli na sobie biało-złote bluzy jakiejś drużyny sportowej. wśród nich znacznie wyróżniał się jeden z nich, krzyczący coś głośno z szerokim uśmiechem na twarzy. miał szare włosy postawione pionowo do góry, grube brwi, żółte oczy, niczym u sowy, i szerokie, umięśnione ramiona. jakby czując, że ktoś mu się przygląda, przeniósł swoje błyszczące spojrzenie na młodego mężczyznę, i na chwilę przestał mówić.

- bokuto, coś się stało? - dopytał go jeden z kolegów, nie rozumiejąc, dlaczego szarowłosy ucichł.

"bokuto? bokuto-kun?"

nazwisko to obiło się echem po czaszce czarnowłosego. koutarou przekręcił głowę trochę w bok, jeszcze bardziej w tym momencie przypominając sowę.

- akaashi...?

‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎    ‎ ‎

~ akaashi, zostaniesz w przyszłości moją żoną? ~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro