Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

seven kisses

❝𝐦𝐚𝐲𝐛𝐞 𝐢𝐭'𝐬 𝐚 𝐥𝐢𝐭𝐭𝐥𝐞 𝐮𝐧𝐟𝐚𝐢𝐫
𝐛𝐚𝐛𝐲, 𝐢'𝐦 𝐬𝐭𝐚𝐫𝐬𝐭𝐫𝐮𝐜𝐤 𝐛𝐲 𝐲𝐨𝐮❞

the neighbourhood • scary love


Siedem pocałunków, jak siedem dni stworzenia, prowadzi do pewnej koncepcji. Każdy kolejny uzupełnia poprzedni, między nimi gruba oś czasu stawiająca wyraźną granicę między jasnością, a mrokiem. Kochankowie z niecierpliwością oczekują wschodu słońca oznaczającego nowy dzień. Nowy pocałunek.

Dźwięk stukających o siebie szklanek roznosi się w pobliżu blondynki sprawnie manewrującej między tłumem ludzi. Trzyma tacę z pustymi naczyniami wysoko, z gracją baletnicy sunąc po nieco zaparowanym pomieszczeniu. Jest piątek, wieczór przywodzi do pubu gromady młodych ludzi spragnionych rozrywki po męczącym tygodniu. Elizabeth z widoczną ulgą pozbywa się ciężaru szkła z drewnianej podstawy, przekazując szklanki na zmywak.

– Jeśli przyszedłeś się ze mnie ponabijać, to przykro mi, ale nie mam czasu – rzeczowo informuje ciemnowłosego młodego mężczyznę wchodzącego do pubu i stara się przy tym przekrzyczeć tłum wiwatujący do telewizora zawieszonego w rogu dużej sali.

Alistair wyłapuje irytację w głosie studentki, posyłając jej skoncentrowane spojrzenie. Na krótki moment, trwający być może ułamek sekundy, głębia szafirowych oczu odbijających błysk sztucznego światła przeszywa go na wskroś, a Scott odwraca wzrok umieszczając go na bardziej neutralnym obiekcie. Liz zabiera ze sobą pustą tacę, zaś ciemnowłosy obserwuje kobietę ze swojego stałego miejsca przy barze. Czarne w ciemności wieczoru oczy podążają za blondynką, jedynie co jakiś czas gubiąc ją w tłumie bezpostaciowych ciał. W swoim standardowym rytuale James wraca do centrum dowodzenia, gdy nie może już więcej udźwignąć. Odstawia naczynia, ktoś przy zmywaku je zabiera, a ona w tym czasie obsługuje nowych klientów.

– Powiedz, co mam robić. – Szkot zeskakuje ze stołka, wchodząc przestrzeni między ladą i ścianą z butelkami. Dopiero po pewnym czasie zauważa, jak mało miejsca jest za barem, gdy zaskoczona Elizabeth nie jest w stanie go wyminąć. Przygląda mu się swoimi błyszczącymi oczami przypominającymi dwie polerowane monety, a jej policzki rumienią się od ciągłego kursowania między pomieszczeniami.

Alistair czuje obce mrowienie w palcach, pchające go do tego, by odgarnął kilka kosmyków, które przykleiły się do spoconego czoła kobiety. Przenosi wzrok ponad jej ramię zaciskając rękę w pięść, a ona jakby czytając mu w myślach, szybkim ruchem zgarnia włosy na bok i w pośpiechu mija go. Ich ramiona muskają się w przelocie, sprawiając, że oboje nieświadomie wstrzymują oddech na sekundę.

– Przepisy na drinki są w czarnym notesie pod ladą, postaraj się niczego nie potłuc i bądź dokładny przy wydawaniu reszty – poleca formalnym tonem, rzucając w kierunku Scotta czarny fartuch.

Szkot zdaje sobie sprawę z tego, że dziewczyna go obserwuje. Czuje jej przenikliwe spojrzenie na ramionach, rękach, na twarzy, choć usilnie stara się nie zwracać uwagi na towarzyszące mu napięcie. Zaciska szczękę chwilę później nawiązując niezobowiązującą pogawędkę z młodą brunetką czekającą na swojego drinka. Elizabeth już więcej na niego nie patrzy.

Jest na tyle skupiony na swoim nowym zajęciu, że nie zauważa, kiedy pub powoli pustoszeje, aż w końcu zostają w sali sami, nie licząc zawsze tajemniczej osoby stojącej na zmywaku, która ucieka tak szybko, jak tylko ostatnia szklanka zostaje przekazana do baru. James wciska się za ladę, starając zachować największy możliwy dystans między sobą a Scottem. Zabiera kasetę wypełnioną pieniędzmi i na kilka dłużących się minut znika w biurze.

Alistair ściąga fartuch, odkładając go na poprzednie miejsce, całkiem dumny ze swojej niespodziewanej pracy. Jego myśli jednak wciąż nieświadomie krążą po orbicie Liz wywołując w nim głębokie poczucie winy, gdy zauważa kilka wiadomości od Gabrielli, na które nie zdążył odpisać. Niespodziewany dotyk na ramieniu sprawia, że jest o krok od wypuszczenia telefonu z rąk. Dłoń Elizabeth wędruje kilka razy wzdłuż ramienia młodego mężczyzny, a jego skóra płonie żywcem pod cienkim materiałem granatowej koszulki posyłając ciągi impulsów elektrycznych unieruchamiających go w miejscu. Nie wie, jak zareagować na ten nagły objaw sympatii, bo blondynka nie należy do wylewnych osób. Coś w intensywności jej spojrzenia mówi, że przez kilka miesięcy znajomości zaczął powoli obdzierać ją z chłodnej fasady. Dokładnie w chwili, gdy myśli, że nic nie jest w stanie go bardziej zaskoczyć, dziewczyna staje na palcach i przechyla się w jego kierunku, układając usta na świeżo ogolonym, ostro zarysowanym policzku.

– Dziękuję. – Barmanka odsuwa się od ciemnowłosego jak porażona prądem i Ali może przez moment przysiąc, że uderzył w nich piorun, dlatego oboje są tak samo sparaliżowani. Sprawnym ruchem Liz wymija go, tym razem upewniając się o odpowiednim dystansie i ucieka na zaplecze po swoje rzeczy. Scott nie może tego zobaczyć, ale w ciemności pomieszczenia James uśmiecha się szeroko, wodząc palcami po zaróżowionych wargach. Dziewczyna niespiesznie pakuje ubrania pracownicze do torby, czekając aż rumieniec opuści jej twarz, a serce przestanie bić, jakby zaraz miało opuścić swoje naturalne miejsce pobytu i odlecieć w przestrzeń.

Leżąc w nocy w swoich pokojach, oddalonych od siebie o kilka dzielnic, wpatrują się w sufit z szeroko otwartymi oczami. Ich krew zdaje się buzować, napędzana prądem elektrycznym, gdy zastanawiają się, jakby smakowały ich połączone ze sobą usta.


***


Alistair uparcie ignoruje wibrujący na stole telefon, w spokoju dopijając zimną kawę. Gdy upewnia się, że Gabriella nie zamierza przestać do niego wydzwaniać, wycisza komórkę. Wciąż jednak nie może zdobyć się na zablokowanie jej numeru, pomimo stanowczego stwierdzenia, że nie chce jej widzieć nigdy więcej. Z cichym westchnieniem wkłada urządzenie do kieszeni ciemnych jeansów. Udaje się do salonu, skąd dochodzą do kuchni dźwięki pianina.

Staje w progu, obserwując przez moment blondynkę skupioną na instrumencie. Jej wychudzone palce wędrują po kremowych klawiszach w leniwej manierze, z nadmierną ostrożnością, jakby bała się, że instrument rozpadnie się przy mocniejszym dotknięciu. Choć o kilka rozmiarów za luźny, gruby sweter zdaje się pełnić rolę tarczy, młody mężczyzna doskonale dostrzega na karku dziewczyny zarys przebijającego się przez skórę kręgosłupa. Ten widok sprawia, że coś ciężkiego spada mu do samego żołądka, wywracając wnętrzności do góry nogami. Codziennie od kilku miesięcy.

Odchrząkuje głośno, uprzedzając Elizabeth o swojej obecności. Zgodnie z jego oczekiwaniem blondynka ledwie zauważalnie wzdryga się na skórzanym stołku przy pianinie. Dopiero, gdy odwraca głowę w jego stronę, Scott wie, że może do niej podejść. Byłoby dużo gorzej, gdyby pojawił się obok studentki bez uprzedzenia.

– Chętnie posłucham. – Ciemnowłosy siada w fotelu obitym kwiecistą tkaniną, przyglądając się z zaciekawieniem bladej twarzy James, przez którą na moment przebiega cień uśmiechu.

Dziewczyna zastanawia się kilka sekund nad melodią, a potem skoncentrowana układa dłonie na klawiszach, wydobywając spod nich pierwsze nuty. Elizabeth wydaje się oderwana od rzeczywistości, kiedy zamyka się w swoim małym świecie, gdzie miejsce ma tylko i wyłącznie muzyka płynąca z każdym wyważonym ruchem palców.

Z ciężarem coraz mocniej uciskającym wnętrzności Alistair przygląda się blondynce. Nawet z sińcami pod oczami i bladą jak papier cerą wygląda pięknie. Proste, jasne kosmyki wysuwają się z luźnego kucyka, opadając do przodu, jakby celowo zamierzały ukryć jej ładną, ale boleśnie smutną twarz przed światem.

Im dłużej na nią patrzy, tym większą ma ochotę uciec z domu, gdzieś, gdzie nikt go nie usłyszy i wrzeszczeć, ile sił oraz walić głową w mur, dopóki nie dozna co najmniej wstrząśnienia mózgu. Twarz Liz codziennie przypomina mu o głupim błędzie, za który to ona zapłaciła. Czasem myśli, że nienawidzi siebie bardziej, niż tego, który realnie ją skrzywdził. Co najmniej kilka razy dziennie ma ochotę paść na kolana, powtarzając kobiecie w kółko, że nie jest godzien jej zaufania, przyjaźni, ani żadnego innego pozytywnego uczucia, którym go darzy.

Ostatecznie to dziewczyna załamuje się pierwsza, jakby była lustrem odzwierciedlającym wewnętrzną burzę Scotta i zanim dociera do niego, że muzyka gwałtownie ucichła, zauważa jej drżące ramiona oraz policzki lśniące od strumienia łez. Czuje niemal namacalną rękę zaciskającą się bezlitośnie na krtani mężczyzny, na dobre odcinając dopływ powietrza.

– Przepraszam. – Liz szlocha cicho, zatrzaskując klapę pianina z siłą większą, niż jest to konieczne, a Alistair notuje w pamięci kolejny punkt zapalny, którego należy nie uruchamiać nigdy więcej. Blondynka nie podnosi głowy, wbijając wzrok we własne stopy, więc młody mężczyzna daje jej czas. – Sophie mówi, że opłakuję dawną Elizabeth. Ale ja wcale nie chciałam się z nią żegnać i nie cierpię tej nowej, nie chcę jej widzieć...

– Każda Elizabeth jest cudowna – Szkot przerywa tyradę studentki wycelowaną w samą siebie. Poprawia się w fotelu, przesuwając nieco ku brzegowi, gdy zaskoczona James podnosi głowę, szukając kłamstwa w jego oczach. Ciemnowłosy sili się na delikatny uśmiech, wiedząc, że nic takiego nie znajdzie. – Tamta dawna i ta obecna to silne, niezłomne kobiety z sercem większym, niż można by sobie wyobrazić. Mogę?

Scott ma w zamiarze zapytanie tylko o sięgnięcie po dłoń kobiety, ale zanim jest w stanie zareagować, sylwetka blondynki ląduje w jego ramionach, a na szyi czuje świeże łzy wsiąkające w granatową koszulkę. Ostrożnie obejmuje kobietę, gładząc po plecach, dopóki jej płytki, urywany oddech się nie uspokaja. Paradoksalnie, od samego początku istnienia tej nowej Elizabeth, jest jedynym mężczyzną, któremu w ogóle daje się dotknąć i powinien czuć się jakoś wyróżniony, ale tak nie jest. Jest po prostu cholernie smutny.

– Mówię poważnie, Libby. – Spuszcza wzrok, sprawdzając, czy dziewczyna w ogóle go słucha. – To, co ci się przytrafiło, nie czyni cię mniej wartościową i nigdy nie było, nie jest, nie będzie twoją winą. Zmieniło cię, chociaż oboje wolelibyśmy, by wtedy nic się nie wydarzyło, ale przysięgam, że uwielbiam każdą wersję ciebie, niezależnie od tego, co aktualnie na swój temat myślisz.

– Myślę tylko, że nowa Elizabeth jest żałosna i tchórzliwa. Nie potrafi nawet wyjść bez ciebie z domu.

Alistair, całkowicie poddając się instynktowi, układa usta na czole blondynki, tuż nad brwią i składa na jej chłodnej skórze krótki pocałunek. Liz wzdycha głęboko, jakby ta krótka rozmowa całkowicie wyczerpała niewielkie pokłady energetyczne, jakie posiadała i układa głowę tuż nad sercem Scotta, wsłuchując się w stały rytm, który w dziwny sposób wciąż utrzymuje ją przy zdrowych zmysłach.


***


Różowo niebieskawe światła padają na tłum sylwetek skupionych na klubowym parkiecie. Jest początek lipca, a wilgoć wisi w gorącym powietrzu. Głośna muzyka odbija się od ścian, wprawiając w drżenie kolorowe płyny w wysokich szklankach. Elizabeth powoli sączy owocowego drinka, bawiąc się w zamyśleniu papierową palemką stanowiącą ozdobę kieliszka. Wodzi oczami po skaczącym zbiorowisku ludzi, a jej wzrok półświadomie zatrzymuje się na wysokim mężczyźnie ubranym w czarną koszulę i ciemnogranatowe jeansy.

– Przystojny ten twój kolega – zauważa siedząca obok niej dziewczyna z roku, którą zaprosiła do klubu po uroczystych obchodach ukończenia studiów. Zaraz po odprawieniu swoich rodziców i sióstr oraz Sophie, zaprosiła Alistaira na nieoficjalną imprezę zorganizowaną przez świeżo upieczonych absolwentów.

Nie mogła nie zauważyć jego rozpromienionego spojrzenia, gdy zauważył mały-wielki krok zrobiony przez James – dobrowolnie wybrała się do zatłoczonego miejsca po raz pierwszy od prawie pięciu lat. Patrzy zahipnotyzowana, jak ruchem pełnym gracji Scott obraca jej współlokatorkę w tańcu. Oboje łapią na moment jej wzrok i machają w kierunku przyszłej prawniczki.

– Tak, ma wspaniałą żuchwę – odpiera, wciąż będąc w transie. Próbuje uciszyć protestującą część siebie, to przecież nic złego, że komplementuje przyjaciela, prawda? Nie jest jednak pewna, czy fantazjowanie o całowaniu jego twarzy wciąż mieszczą się w granicach zdrowej przyjaźni. – I miękkie, gęste włosy... Jego oczy przypominają dwa obsydiany. Jak z powieści Jane Austen.

Towarzyszka Elizabeth przygryza dolną wargę, starając się ukryć szeroki uśmiech wypływający na czerwone usta. Delikatnym gestem wyjmuje z dłoni blondynki pustą szklankę, odstawiając ją na czarny stolik. Dziewczyna wzdycha przeciągle, nie spuszczając oczu z Alistaira i zapewne nie zdając sobie sprawy z faktu, że pod wpływem alkoholu uzewnętrznia wszystkie swoje myśli, wypowiadając je na głos.

– Chyba ci już wystarczy – protestuje powierniczka James, gdy ta zamierza udać się do baru i zamówić kolejnego drinka. Chociaż nigdy wcześniej nie rozmawiały ze sobą dłużej niż pięć minut w zaciszu biblioteki, blondynka jest wewnętrznie wdzięczna koleżance, że prawdopodobnie ratuje ją przed kacem życia oraz totalnym zbłaźnieniem się. – Powiedziałam ci tylko, że typek jest przystojny, a dostałam cały poemat na temat jego wyglądu i twoje robienie maślanych oczu do tłumu ludzi. Zakochałaś się, czy co?

Liz gwałtownie mruga oczami, mając wrażenie, że wchodzi pod zimny prysznic. Oddycha z ulgą, gdy dociera do niej, iż w ciemności dziewczyna siedząca obok nie zauważy intensywnie różowego rumieńca, oblewającego policzki blondynki. No, i do jakiego doszła absurdu! Niby ona, zakochana w Alistairze. Ma ochotę roześmiać się głośno, zaprzeczyć lub po prostu rzucić jakimś żartem, desperacko próbując odwrócić uwagę koleżanki i swoją od roztrzęsienia panującego w jej umyśle. Niestety, wszystkie słowa grzęzną w gardle kobiety, która najchętniej sięgnęłaby po kolejnego drinka, nawet jeśli oznaczałoby to kompletne wygłupienie się. Ali widział ją już w dużo gorszym stanie, nic go nie zdziwi.

Rozpaczliwie stara się oszukać własne myśli podpowiadające jej, że być może to właśnie słowo, którego szuka. Zakochanie. James energicznie kręci głową, wyzbywając się wszystkich podsyconych przez alkohol scenariuszy kreujących się w głowie. Nie jest i nigdy nie będzie zakochana w Alistairze Scotcie.

– Pan Darcy idzie po swoją Elizabeth – koleżanka chichocze pod nosem, a zanim blondynka jakkolwiek reaguje na spostrzeżenie, ciemnowłosy już stoi przed nią z wyciągniętą dłonią.

– Obiecuję, że będziemy tańczyć z brzegu – Szkot odpowiada na niemy protest przyjaciółki, ciągnąc ją delikatnie w stronę parkietu. Muzyka nieco zmienia gatunek, gdy mężczyzna chwyta nadgarstki kobiety i układa sobie na ramionach, następnie kładąc dłonie w talii Liz. – Czy tak jest w porządku?

Była od kilku godzin studentka powoli kiwa głową. Jest lepiej, niż w porządku, ale Elizabeth James prędzej umrze, niż przyzna to światu albo, gorzej, samej sobie. Fala iskier, ognia, lodowatej wody na przemian przepływa przez jej żyły, wywołując sensację w każdym zakończeniu nerwowym choćby muśniętym przez Scotta. Nie jest nawet w stanie rozpoznać piosenki, chociaż wie, że to hit z radiowej listy, ma wrażenie, że jej mózg powoli zamienia się w bezużyteczną galaretkę.

– Wcześniej słyszałem trybiki w twoim mózgu – Alistair szepcze jej do ucha, a gorący oddech łaskocze wrażliwą skórę kobiety. Chociaż jest nieco zamroczona ilością spożytego alkoholu, dociera do niej, że mężczyzna pije do jej wcześniejszej rozterki spowodowanej rozmową z siedzącą obok dziewczyną. – Skoro skończyłaś studia, to nie ma potrzeby aż tyle myśleć. Choćby na jeden dzień.

– Teraz muszę myśleć jeszcze więcej. – James papla bez sensu, starając się doprowadzić swoją rozemocjonowaną głowę do porządku. Nagle jednak cała atmosfera ulega wyciszeniu, bo dziewczyna słyszy śmiech Szkota, szczery i głośny, a jej serce zdaje się nieco zgubić rytm.

Świat wokół wiruje. Nie dlatego, że jest lekko pijana albo dlatego, że właśnie wykonała kilka półobrotów pod rząd. Wszystko wiruje, bo Ali jest blisko, obejmuje ją ramieniem, a ona topi się w głębi jego lśniących oczu. Odwaga podsycona procentami zmusza ją do tego, by przesunęła paznokciami po karku przyjaciela. Przyjemny dla ucha syk wydobywa się z ust Scotta, zanim ten zdąży nad nim zapanować. Mężczyzna odgarnia blond kosmyki z jej twarzy i nachyla się, by na moment, który dla Liz trwa zdecydowanie za krótko (chociaż nigdy się do tego nie przyzna), złączyć ich usta w pocałunku przesyconym gorącym letnim powietrzem i owocowymi drinkami.


***

Spośród trójki przyjaciół to Elizabeth jest uznawana za najbardziej opanowaną i rozsądną osobę. Sophie jest uroczą, ale bardzo emocjonalną kobietą, a Alistair, to Alistair; jego imię kojarzy się wszystkim z nieprzewidywanymi wybuchami temperamentu.

Jednak, zgodnie z odwiecznymi zasadami wszechświata, nawet charaktery mają swoje wyjątki. Panna James jest tego idealnym przykładem, gdy w obecności Scotta prawie słyszalnie zgrzyta zębami, a krew buzuje w niej, jakby lada moment miała eksplodować. Stosuje wyuczone techniki kontrolowania oddechu, ale nawet to nie jest w stanie pomóc jej zapanować nad własnymi nerwami. Z goryczą zauważa, że jedynie Alistair potrafi doprowadzić ją na skraj emocjonalnego roztrzęsienia i tylko on potrafi ją równie skutecznie uspokoić. Ta zależność pobudza rozjuszenie kobiety jeszcze bardziej.

Gdy tylko Szkot zatrzymuje samochód na miejscu parkingowym, blondynka wyskakuje z niego jak oparzona, z impetem trzaskając drzwiami. Dosłownie kilka sekund później słyszy otwieranie drzwi od strony kierowcy.

– Jesteś gorsza od stada osłów! – wrzeszczy ciemnowłosy, przyspieszając kroku, żeby ją dogonić.

Gdyby tylko mógł, najchętniej cofnąłby się kilka lat wstecz i porządnie zdzielił samego siebie po głowie. To on był osobą, która zachęciła Elizabeth do zgłoszenia się do Naukowych Rezerw Strategicznych. Jednak nawet w najśmielszych snach nie przewidział, że kobieta zainteresuje się czymś innym, niż działem prawnym organizacji.

Początkowo poważna dyskusja na temat przyszłości w ich zawodzie prowadzi do tego, że przypadkowo Alistair przyznaje się do podmienienia papierów aplikacyjnych kobiety, a sprzeczka przeradza się w porządną awanturę.

– A ty jesteś po prostu okropny! To jest świństwo, Alistair! Działasz za moimi plecami, bez mojej zgody i robisz coś, czego ja wcale nie chcę...

– Bo mi na tobie zależy! – przerywa gwałtownie wywód blondynki, w końcu doganiając ją kilkoma susami. Wie, że to, co robi, nie jest do końca etyczne, ale nie potrafi nic poradzić na samolubny, paraliżujący go strach, gdy myśli o Liz ryzykującej życiem w trakcie akcji wywiadowczej. Jest wściekły na siebie, na nią, ale nie potrafi sprecyzować na kogo bardziej. James zdaje się kompletnie ignorować wymówki mężczyzny, a z jej ust wydobywa się zduszony, gorzki śmiech.

– Nie wystarczy, że już raz zrobiono mi coś bez mojej woli? – blondynka uważnie cedzi słowa, błękitnymi oczami wbijając sztylety w Szkota przytwierdzonego do chodnika przez ciężar jej wypowiedzi.

Równie dobrze kobieta może go teraz spoliczkować i pewnie nie zrobiłoby to na nim większego wrażenia, niż ostatnie zdanie, które usłyszał z jej ust. Wodzi szeroko otwartymi oczami za kobietą znikającą w tłumie spieszącym do stacji metra. Kiedy traci ją z pola widzenia, złość zostaje zastąpiona poczuciem winy. Wciąż jednak zbyt samolubnie podchodzi do kwestii bezpieczeństwa Elizabeth, nie jest w stanie odpuścić znając poziom zagrożenia.

Liz jest tak wściekła, że całą drogę do niewielkiego mieszkanka wynajmowanego z koleżanką pokonuje w transie. Dopiero po zamknięciu się w czterech ścianach daje upust nerwom, rzucając się na łóżko i ukrywając twarz w stercie poduszek. Wydaje z siebie wrzask zduszony przez gruby materiał pościeli, a słone łzy natychmiast wsiąkają w syntetyczny puch. Jak mógł jej to zrobić? Kobieta czuje się zdradzona i przy tym upokorzona faktem, że dała się ponieść emocjom, zamiast rozwiązać sprawę chłodną kalkulacją. Niestety, gdy chodzi o Alistaira, żadne obiektywne odczucia nie mają znaczenia.

Mimo długich przemyśleń oraz prób zrozumienia, a nawet usprawiedliwienia zachowania Scotta, James nie czuje się gotowa, żeby przebywać w jego towarzystwie, dlatego przez następnych kilka dni skutecznie go unika. Sam mężczyzna wydaje się jej w tym pomagać, znikając, gdy tylko ona pojawia się na horyzoncie. Towarzyszą im przy tym nerwowe spojrzenia rzucane przez Sophie starającą się połączyć fakty. Ostatecznie po tygodniu młoda lekarka ciągnie Liz za język, a kobieta wyrzuca z siebie wszystkie troski.

– Co za gnojek! – kwituje zirytowana do granic możliwości Clark. – Nie wierzę, że takiego brata sobie wychowałam!

I Alistair być może potrzebuje terapii wstrząsowej, bo po powrocie do domu siostra robi mu kolejną w ciągu tygodnia awanturę. Chcesz stać się taki jak Gabriella? Jej ostre słowa huczą mu w głowie dobijając kolejny gwóźdź poczucia winy do metaforycznej trumny. Tu nie chodzi o jej bezpieczeństwo, tylko o wybór, a ty zabrałeś jej tę możliwość! Scysja trwa tak długo, aż Sophie skończy wyrzucać z siebie wszystko, co siedzi w podświadomości Scotta. Jesteś tchórzem, Ali!

Mężczyzna niczemu nie zaprzecza. Potrzebował, by ktoś głośno powiedział to, co gryzie go od czasu kłótni z Elizabeth. Chociaż wątpi, że kobieta będzie mu chciała tak szybko wybaczyć, decyduje się na podjęcie ryzyka i wieczorem zjawia się pod drzwiami James.

Zanim blondynka zdąży zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, wpycha się do środka i energicznie odstawia na podłogę kosz pełen tulipanów przysłaniający mu widok. Liz z miernym zainteresowaniem zwraca uwagę na kwiaty, kompletnie ignorując obecność Szkota w swoim mieszkaniu.

– Przysięgam, że już nigdy więcej nie podejmę za ciebie decyzji dotyczących twojego życia – deklaruje mężczyzna, biorąc obie dłonie prawniczki w swoje ręce. Schyla głowę, składając przelotny pocałunek na bladych knykciach blondynki. – Przepraszam.


***

Wciąż trudno jest im pojąć, jak wiele wydarzyło się w ciągu ostatniego roku. Walka w Sokovii, potem przyjazd do Nowego Jorku i początek problemów Sophie, które odbijają się na Alistairze oraz Elizabeth. W końcu stwierdzają, że mają dość kłębiących się nad nimi czarnych chmur. Jest środek nocy, a oni zmęczeni obserwowaniem, jak siostra Scotta rujnuje sobie życie, wymykają się z bankietu charytatywnego.

Zostawiają światła Nowego Jorku daleko za sobą, kierując się w bliżej nieokreślonym kierunku wzdłuż wschodniego wybrzeża. Alistair wkłada do radia pierwszą z wierzchu płytę i kilka sekund później oprócz świstu powietrza wlatującego przez otwarty dach towarzyszą im nuty Arctic Monkeys. Elizabeth prowadzi czerwony kabriolet nie zdejmując nogi z gazu – jezdnia jest absolutnie pusta, a warunki pogodowe świetne.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie czują się zobowiązani. Wdzięczny śmiech blondynki przecina powietrze, gdy sięga do eleganckiego uczesania i jednym sprawnym ruchem rozpuszcza włosy, rzucając metalową spinkę na tylne siedzenie. Ali obserwuje jej lśniące w pełni księżyca kaskady spływające po nagich ramionach z niemym zachwytem, ciesząc się, że nie upierał się przy prowadzeniu auta. Mężczyzna pozbywa się marynarki, czując ciąg chłodnego majowego powietrza przenikający jego białą koszulę.

Chociaż na chwilę pragną odciąć się od polegającego na nich świata, nawet jeśli ich ucieczką ma być szczeniacka podróż autem nocą w nieznane. Mają pełny bak, kilka paczek chipsów w bagażniku i płyty z muzyką na każdą okazję. W końcu wyjeżdżają pod gołe niebo, a kilkanaście minut później James parkuje samochód na środku bezdroża z widokiem na ocean oddalony od nich o kilkaset metrów. Martwa cisza pozwala im doskonale słyszeć fale rytmicznie odbijające się od brzegu oraz nocne życie powoli wyłaniające się ze swoich kryjówek.

– Nigdy nie sądziłam, że w wieku ponad trzydziestu lat będę się jeszcze tak zachowywać! – Liz wybiega z auta boso, ściskając w dłoniach materiał czarnej długiej do kostek sukienki.

– Zacznijmy od tego, że nawet jako nastolatka pewnie tak się nie zachowywałaś. – Scott uwalnia się wreszcie z krawata i eleganckich spinek do mankietów, które dołączają do marynarki, spinki oraz szpilek leżących na tylnym siedzeniu. – Chyba, że w grę wchodzą procenty.

– Jak cudownie! – Jej zachwycony krzyk dobiega do ciemnowłosego z opóźnieniem, ponieważ blondynka jest daleko w przodzie, biegnąc w kierunku oceanu. Z głupkowatym uśmiechem na ustach Alistair podąża za nią.

Początkowy trucht zamienia się w rywalizację między dwójką przyjaciół. Naturalnie, ciemnowłosy, który ma dłuższe nogi, jest na prowadzeniu, posyłając prawniczce łobuzerski uśmiech. Zdeterminowana kobieta podnosi wyżej fałdy sukienki odsłaniając smukłe, blade uda. W momencie, gdy mężczyzna przenosi wzrok na kremową skórę kontrastującą z głęboką czernią materiału, wie, że popełnił poważny błąd. Milisekundy później jego mózg odmawia współpracy z resztą ciała i Szkot potyka się o własne nogi, lądując z impetem w miękkim piasku. Elizabeth świętuje sukces jedynie przez ułamek chwili, ponieważ mężczyzna zaciska dłoń na najdłuższym fragmencie sukienki i kobieta dołącza do niego. Plaża z powrotem zamienia się w oceaniczne sanktuarium pełne ciszy, jednak po kilku minutach ptactwo podrywa się do lotu spłoszone nagłym wybuchem histerycznego śmiechu dwójki intruzów ośmielających się zakłócać nocny spokój natury.

Nie docierają do oceanu. Kto wie, może to i lepiej, bo jeszcze wpadliby na pomysł nocnej kąpieli. Zamiast tego leżą ramię w ramię wpatrując się w roziskrzone niebo. Alistair pierwszy zauważa Wielki Wóz, naprowadzając przyjaciółkę palcem wskazującym, a potem razem szukają znajomych kształtów, całkiem przypadkiem odkrywając nowe i co chwilę wybuchają śmiechem.

– Te pięć gwiazd wygląda jak głowa Olivera. Są tak samo kanciaste. – Liz rysuje palcami kształt w powietrzu, chichocząc pod nosem. Scott nie potrafi się powstrzymać i nonszalanckim gestem strzepuje piasek z zarumienionych policzków kobiety.

Oboje wstrzymują oddech, zdając sobie sprawę z faktu, jak niewielka odległość ich dzieli. Mogą nawet przysiąc, że w ciemności widać przeskakujące między leżącymi obok siebie ciałami. Błogie uczucie ekscytacji z powodu towarzystwa Szkota wywołuje kaskadę impulsów nerwowych wzdłuż ciała James. Słowa grzęzną w ustach, więc tkwią unieruchomieni, a piasek zdaje się powoli wchłaniać ich sylwetki, starając się pogrzebać dwoje przyjaciół sześć stóp pod ziemią. Elizabeth drży, gdy Alistair wyciąga dłoń w jej kierunku, chcąc pomóc kobiecie podnieść się z piaskowej zaspy.

Wracają do auta w absolutnej ciszy, za towarzyszy mając wodne ptactwo oraz zwierzynę w pobliskich lasach. Blondynka domyśla się, że to, co stopniowo zaczyna gnieździć się w jej sercu nie jest już zwykłą potrzebą przyjaźni. Ale to jeszcze nie zakochanie. Nie ma prawa zakochać się w Scottcie i zrobi wszystko, żeby temu zapobiec.

Wbrew solidnemu postanowieniu kobiety, ich usta łączą się ze sobą w stęsknionym geście jeszcze zanim docierają do samochodu. Poruszają się zupełnie na oślep, silne dłonie mężczyzny zaciskają się na jej talii, gdy nogi Liz dotykają przodu pojazdu. Alistair pachnie lasem, górami, wszystkim, co kojarzy jej się z wolnością, ten zapach intensywnej wody kolońskiej pomieszanej z niedawno palonymi papierosami uderza prawniczce do głowy. Instynkty biorą górę i przerywa pocałunek, wodząc ustami po żuchwie, a potem po szyi Szkota, ostrożnie chwytając zębami skórę w miejscu, gdzie wyczuwalny jest jego puls. Mężczyzna sadza blondynkę z impetem na masce samochodu, a ona obejmuje go nogami, zaciskając pięści na śnieżnobiałej, nowej koszuli, pragnąc być jeszcze bliżej, aż jej plecy stykają się z powierzchnią auta. Chłodna faktura metalu jest otrzeźwiającym kontrastem dla gorących ust i dłoni ciemnowłosego wędrujących po jej szyi, dekolcie, ramionach, doprowadzając ciało kobiety na skraj cierpliwości.

Jednak to sposób, w jaki Ali na nią patrzy najbardziej podsyca ogień trawiący skórę prawniczki. Oczy obojga wymieniają między sobą nieme porozumienie – chcą tego samego. Jeśli posuną się jeszcze dalej w ucieczce od rzeczywistości, prędzej czy później, będą tego żałować. Żadne z nich nie zamierza ryzykować wieloletniej przyjaźni dla kilku chwil namiętności.

Wracają do Nowego Jorku w ciszy, starając się pogrzebać wspomnienia palącego tęsknotą dotyku. Wiele dni, tygodni, a potem miesięcy później żadne z nich nie przywraca tego momentu w rozmowie, zgodnie uznając, że najlepiej jest zapomnieć. Oszukują sami siebie, nieświadomie wracając myślami do nocy spędzonej poza miastem.


***

Alistair Scott ma dość. Ma dość wstydliwego uczucia towarzyszącego mu przez cały dzień i sprawiającego, że ma ochotę zetrzeć cwany uśmieszek widniejący na ostro zarysowanej twarzy Jamesa Barnesa. Zaciska pięści, a potem je rozluźnia, sam nie wiedząc, co powinien ze sobą zrobić. Wpatruje się tępo w przyjaciela Steve'a, a jego złość rośnie z minuty na minutę. Nie żeby był zazdrosny, czy coś.

– Nawet nie wiesz, jak ja cię nie znoszę. – Przybliża twarz do twarzy byłego żołnierza, aż dzielą ich zaledwie centymetry. Zdjęcie jest kopią fotografii z lat czterdziestych, ale widać, że Barnes nie postarzał się zbyt wiele od tamtego momentu. Ma dłuższe włosy i brodę, żyje sobie wygodnie w Wakandzie, która jest nigdy nie jest wystarczająco daleko od Londynu.

Przecież Elizabeth nawet nie lubi brody, ciemnowłosy prycha z irytacją, odsuwając się od zdjęcia. Scott chciałby wiedzieć, o czym rozmawiają. Nie jest zazdrosny, po prostu ciekawy. Nie. Jest. Zazdrosny.

Ciężko wzdycha, popychając ramkę do przodu, a ta upada zdjęciem do blatu komody, zakrywając popiersie Jamesa Barnesa przed ciekawskimi oczami świata. Ciemnowłosy garbi się, przyjmując pozę pokonanego. Jest cholernie zazdrosny. Najbardziej wtedy, gdy przez cienką ścianę dzielącą ich sypialnie słyszy radosny śmiech Liz i wie, że to nie on go wywołał. Jest pochłonięta rozmowami z Zimowym Żołnierzem, przestając go zauważać, więc ostatecznie połowę wspólnych wieczorów filmowych Scott spędza samotnie, bardziej wsłuchując się w przytłumiony przez ścianę głos James, niż w to, co leci w telewizorze.

Wychodzi z domu Sophie obrażony na to, że świat nie chce z nim współpracować. Nowy Rok, świeży start... Szkot jest przekonany o potrzebie zmiany. Musi wiedzieć, na czym stoi jego relacja z Elizabeth, bo od Sylwestra mają spory problem z normalnym porozumiewaniem się. Najpierw jednak powinien powiedzieć jej, jak się czuje.

Lubię cię. Podobasz mi się. Chcę czegoś więcej, niż przyjaźń. Mężczyzna potrząsa głową, odrzucając wszystkie denne wyznania przychodzące mu na myśl. Nie zamierza wystraszyć blondynki swoim nagłym przypływem uczuć. Nie pragnie stawiać na szali wieloletniej przyjaźni dla zauroczenia. I najprawdopodobniej Liz wcale nie czuje się podobnie. Gdy znajduje wystarczającą ilość argumentów przeciwko przyznawaniu się przyjaciółce do czegokolwiek, wraca do dzielonego przez nich mieszkania w delikatnie lepszym humorze.

Panna James spędza wieczór samotnie, zamknięta w sypialni pod prawdziwym pretekstem pracy. Okazuje się jednak, że zdecydowaną większość czasu po prostu wpatruje się beznamiętnie w ekran laptopa, na którym widnieją otwarte dokumenty, jakie miała dokończyć. Jest świadoma wzajemnego unikania się z bliżej niewyjaśnionych powodów. Oboje zamykają się w swoich pokojach, jakby podzieliła ich niewidzialna żelazna zasłona.

O pierwszej w nocy dociera do blondynki, że nie dopisała ani jednego słowa do dokumentów, którym tak wnikliwie przygląda się od paru godzin. Pomimo ciepłej pościeli otacza ją chłód wprawiający drobne ciało prawniczki w drżenie. Odkłada laptop na stolik nocny i układa się na boku, z twarzą skierowaną do ściany dzielącej ją od Alistaira. Nie potrafi zliczyć, ile razy była na mężczyznę tak wściekła, że uparcie przesypiała całą noc zwrócona plecami do jego pokoju. Teraz jednak pragnie, by ceglany blok oddzielający ich od siebie magicznie rozpłynął się w powietrzu.

Cichy stukot za znienawidzonym przez nią murem rozbudza prawniczkę całkowicie, więc kobieta okrywa się szczelnie kołdrą i na palcach wychodzi z pokoju. Niemal bezszelestnie wsuwa się do sypialni Scotta, bez uprzedniego pukania, ale nie jest zaskoczona widokiem, który zastaje. Ali nie wygląda dobrze, blondynka zauważa to po zaczerwienionych i przeszklonych oczach ciemnowłosego oraz nerwowej manierze, w jakiej ten pociera palcem nasadę nosa. Bez słowa przyjaciółka pokonuje dzielący ich dystans i klęka na podłodze przed siedzącym na skraju łóżka mężczyzną.

– Wiem, że masz koszmary – zaczyna łagodnie, sięgając po jego dłonie. Kołdra wciąż wisząca na ramionach blondynki skutecznie pomaga w hamowaniu zapędów, ponieważ prawdopodobnie, gdyby nie jej ciężar, Elizabeth już dawno owinęłaby ramiona wokół szyi Szkota. – Skoro nie chcesz o tym pogadać, to chociaż mnie nie odtrącaj.

Jest trudno być dla siebie nawzajem oparciem, kiedy nie potrafią przełamać bariery powstałej przez przekroczenie pewnych umownych granic. Zbyt wiele razy dawali się ponieść fascynacji i namiętności w swoim towarzystwie, by móc nazywać się tylko przyjaciółmi. Chociaż usilnie unikają jakiejkolwiek otwartej konfrontacji na temat uczuć, oboje nieświadomie tańczą wokół tematu, igrając z ogniem. Coraz gorzej wychodzi im także zachowywanie pozorów przed otoczeniem, które zdaje się zauważać więcej, niż sami zainteresowani.

– Zostaniesz? – Alistair jest świadomy, że prosi o zbyt wiele. Nadwyrężona przyjaźń wisi na włosku, ale samolubnie daje się ponieść tęsknocie za bliskością Elizabeth. Nieznany mu dotąd wyraz pojawia się w szafirowych oczach blondynki, która prawie natychmiast podnosi się z podłogi.

Ciemnowłosy ani trochę nie jest zaskoczony jej reakcją, bo wie, że kobieta zaraz odwróci się na pięcie i odejdzie, a rano uda kompletnie niczego nieświadomą. James ignoruje wędrujące za nią spojrzenie prawie czarnych oczu okrążając łóżko, by położyć się w miejscu, gdzie obudziła się pierwszego styczniowego poranka. Scott z lekkim westchnieniem wraca na materac, wątpiąc, że w ogóle zaśnie tej nocy. Chociaż prosił, by została, odwraca się plecami do przyjaciółki. Patrząc na nią, tęsknota za bliskością tylko wzrastałaby, powodując jeszcze większe spustoszenie w jego nadwyrężonym sercu. Mimo wszystko nie protestuje, gdy szczupłe ramiona Liz oplatają go w pasie i czuje jej twarz skrywającą się w zagłębieniu między własnymi łopatkami. Kobieta na moment lekko unosi głowę, składając przelotny całus na karku mężczyzny, gdzie czarna koszulka graniczy z pasmem pachnącej żelem limonkowym skóry. Przez dwie warstwy dzielących ich kołder Alistair wciąż pochłania emanujący od Elizabeth spokój i ciepło, które powoli go usypiają.


***

Elizabeth nie jest niemądrą osobą, a jednak wszystko, co dzieje się w ostatnim czasie próbuje jej udowodnić, że jest inaczej. Dla potwierdzenia swojej tezy chodzi po łazience jak głupia, zagubiona gąska, a jej kroki skutecznie zagłusza dźwięk pracującej pralki. Idealne towarzystwo do głębokich przemyśleń. Zaciska mocniej pięść, w której chowa się niepozorny papierek pachnący drogimi perfumami i papierosami.

Gdy po raz pierwszy widzi numer telefonu zapisany schludnym pismem, świat na moment się zatrzymuje, bo automatycznie przychodzi jej na myśl Gabriella. Potem ogarnia ją paraliżująca panika związana z wyimaginowanym widokiem byłej partnerki Scotta, której cień ciągnął się za mężczyzną wystarczająco długo. Strach szybko ustępuje czystej wściekłości, a blondynka drze papierek na małe kawałeczki, wrzucając je wszystkie do toalety. Kiedy wreszcie dociera do niej bezsens własnych czynów, jest już za późno, ale prawniczka odruchowo chce sięgnąć po zatopione skrawki i zatrzymuje się w ostatniej chwili.

– Jesteś jego przyjaciółką, Liz. Tylko przyjaciółką i nikim więcej, więc ogarnij się wreszcie – powtarza kilka razy, opierając się na wyprostowanych rękach o umywalkę. Odbicie w lustrze zdaje się drwić z blondynki nie wierząc jej własnym słowom. – To tylko przyjaźń. Nie zakochałaś się.

Przez następne dni po swoim sekretnym wybuchu (nie zazdrości, oczywiście) udaje jej się wycofać z niepozornej gry graniczącej z bezpretensjonalnym flirtem, którą prowadzą ze sobą od początku roku. Nie jest to wcale łatwe, gdy szef zmusza ją do wzięcia zaległego urlopu, ale prawniczka zabiera ze sobą tyle pracy, by przez cały czas siedzieć możliwie jak najbardziej zajęta. Przez nieustanny mętlik dziejący się w jej skonfliktowanej głowie myli się niemal w każdym dokumencie i musi na wszystko nanosić poprawki. Zaskakująco, aktualnie jedyną rzeczą, jaką potrafi wyrecytować z pamięci, jest numer zapisany na karteczce podartej przez nią w łazience. Na szczęście, Alistair wydaje się w ogóle nie pamiętać o prowizorycznej oraz tajemniczej damskiej wizytówce.

Wraca do pracy z takim zapałem, jakiego nie miała nigdy wcześniej. Bierze tyle spraw, ile tylko może, desperacko starając się nie roztrząsać i nie rozbierać własnych emocji na części pierwsze. Jest pewna, że z czasem wszystko to przejdzie, a jej obecny stan spowodowany jest gorączką ślubną Sophie. Organizacja tego wszystkiego może budzić w Elizabeth pewne pragnienia, ale gdy tylko siostra Scotta stanie na ślubnym kobiercu, całe to roztrzęsienie minie jak ręką odjął. Póki co, sala sądowa jest dla kobiety wybawieniem, odskocznią od własnego życia, bo wraz z założeniem togi przestaje być Elizabeth James, a staje się bezosobowym łącznikiem między prawem a człowiekiem.

Wygrywa jedną z trudniejszych spraw sądowych w swojej karierze, do mieszkania wracając niemal na skrzydłach. Ma ochotę wpaść Alistairowi w ramiona, jak zwykle to robi po dużym zwycięstwie, ale coś w jego zachowaniu powstrzymuje kobietę przed nadmiarem wylewnych uczuć. Cicho proponuje więc spędzenie wspólnie wieczora. Przygotowuje popcorn, zaś Scott włącza wybrany przez przyjaciółkę film. Liz nie potrafi się skoncentrować na obrazkach przesuwających się w telewizorze, bo jej wzrok nieustannie wędruje w kierunku ciemnowłosego rozłożonego na kanapie z ramionami rozpostartymi na zagłówku.

Momentalnie żałuje wieczoru filmowego, gdy jej myśli natrętnie wracają w kierunku karteczki z tajemniczym numerem telefonu. Walczy ze sobą, by nie poruszyć tematu, bo wie doskonale, że zdemaskowałaby tym samym własną głupotę. Gryzie się z własnym sumieniem każącym jej przyznać się do zniszczenia wizytówki, ale nie potrafi wyjaśnić logicznie motywów, przez które zachowała się tak dziecinnie.

Chociaż siedzi na drugim końcu sofy z własnego wyboru i tęskni za ciepłem bijącym od Alistaira, nie ma wystarczającej odwagi, by się do niego przysunąć. Kiedy palce mężczyzny nieświadomie muskają włosy prawniczki, ta zastyga w bezruchu, a świat zatrzymuje się na boleśnie długi moment. Ostrożnie odwraca głowę w kierunku przyjaciela, roziskrzonymi od piętrzących się emocji oczami obserwuje jego przystojną twarz, z każdą sekundą umysł blondynki staje się coraz cichszy. Dzwonek do drzwi dudni w uszach niczym wybuch armatni i wyrwana z letargu prawniczka podrzuca plastikową miskę, a jej zawartość rozsypuje się po całej kanapie.

Scott wraca po jakimś czasie, mamrocząc pod nosem coś o ludziach roznoszących ulotki, ale James jest pewna, że jej umysł tego nie zarejestruje. Zauważa fragmenty rozsypanego popcornu na włosach mężczyzny i wbrew wszystkim zasadom, jakie na siebie nakłada od pewnego czasu, sięga do jego roztrzepanych loków, by pozbyć się kawałków jedzenia. Na dłuższą chwilę umysł kobiety całkowicie się wyłącza, wtedy bez zastanowienia siada na kolanach przyjaciela i prawdopodobnie całuje go jeszcze bardziej zachłannie, niż w Nowym Jorku.

Alistair przyciśnięty przez jej napierające ciało do oparcia sofy wcale nie protestuje, oddając czuły gest z podobnym zaangażowaniem. Liz nie czuje się niczego winna, w jakiś pokręcony sposób to, co robią wydaje się najwłaściwszym zachowaniem na świecie. Zupełnie tak, jakby zaciskające się na biodrach dłonie Scotta były stworzone tylko dla niej. Podąża za swoim instynktem, nie bojąc się już niczego. W objęciach ciemnowłosego czuje się absolutnie bezpiecznie, a gdy mężczyzna zmienia pozycję i jej plecy lądują na stosie miękkich poduszek, oplata nogami jego biodra, wydając z siebie zaskoczone westchnienie przepełnione rozkoszą. Umysł blondynki potrafi wydawać jedynie krótkie komendy. Bliżej niego. Więcej jego. Jednocześnie dokonuje zaskakującego odkrycia – ma całkowitą jasność i pewność własnych uczuć, musi więc przyznać sama przed sobą coś, czemu do tej pory zawzięcie zaprzeczała. Elizabeth James zakochała się w Alistairze Scotcie


❝𝐲𝐨𝐮 𝐰𝐞𝐫𝐞 𝐢𝐧 𝐭𝐡𝐞 𝐝𝐚𝐫𝐤𝐧𝐞𝐬𝐬 𝐭𝐨𝐨
𝐬𝐨 𝐢 𝐬𝐭𝐚𝐲𝐞𝐝 𝐢𝐧 𝐭𝐡𝐞 𝐝𝐚𝐫𝐤𝐧𝐞𝐬𝐬 𝐰𝐢𝐭𝐡 𝐲𝐨𝐮❞

florence + the machine • cosmic love



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro