Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✿ ❝𝐮𝐭𝐨𝐩𝐢𝐚❞

Ten oneshot dedykuję mojemu kochanemu @Mafiaa14 z okazji jego urodzin. Nie jest to coś, co chciałam żeby mi wyszło przy pisaniu (cały czas zmienialam fabułę tego oneshota), ale i tak mam nadzieję że ci się spodoba :3
Sto lat!!!

══════🥀══════

Był miesiąc maj, cicho szumiał zaciszny gaj. Pośród zielonego gąszczu skąpanego w słońcu znajdowała się polana, a na polanie upstrzona kwieciem łączka.
Na łączce zaś leżeli obok siebie dwaj młodzieńcy, rozmawiający o tajemnicach życia, wzajemna ich obecność zresztą zawsze ich do tego prowokowała.
Ta bliskość, nie tylko fizyczna, ale zwłaszcza psychiczna powodowała, że obaj odkrywali swoją bardziej refleksyjną naturę.
Jeden rozpalał w drugim chęć myślenia o życiu, śmierci, świecie, przyszłości, przeszłości, teraźniejszości... Z nikim innym nie prowadzili tak głębokich rozmów, jak ze sobą. Żaden z ich przyjaciół nie wytworzył z nimi tak głębokiej więzi, jak ta dwójka ze sobą - Janek i Tadeusz.

— Tu jest tak cudownie — westchnął Janek, wpatrując się w bezkres nieba, które otaczało ich swym łagodnym błękitem.

— To miejsce w porównaniu z okupowaną Warszawą jest jak najprawdziwsza utopia — mruknął leżący obok niego Tadeusz. — Ale dobrze jest czasem choć na chwilę zapomnieć o otaczających nas problemach — dodał po chwili.

— Tak, masz rację.

Zapadła cisza. Ale nie była to cisza z rodzaju tych krępujących, wręcz przeciwnie. Trwali w milczeniu, bo na razie żadne słowa nie były tu potrzebne. Napawali się tym momentem i swoją obecnością.

Wysokie źdźbła trawy skrywały ich, jakby byli słodką tajemnicą.
Polne kwiaty wyciągały swe główki kąpiąc się w złotych promieniach słońca, pyszniąc się swoimi żywymi barwami. W oddali kwitły bzy i stara jabłonka, mamiąc i kusząc słodką wonią swego kwiecia. Ptaki, skryte w koronach drzew prześcigały się, który zaśpiewa piękniejszą pieśń.
To piękne, że takie na pozór zwykle miejsce - łąka nieopodal wsi potrafi wzbudzić w człowieku błogość i cudowne uczucie wdzięczności za to, że może tu być.

— Chciałbym dokładnie zapamiętać ten moment — odezwał się nagle Janek. — Wiesz, że smutne chwile pamiętamy bardziej niż te szczęśliwe?

Tadek uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.
— A chwila, w której się poznaliśmy była smutna czy szczęśliwa?Janek nie wahał się nad swoją odpowiedzią.
— Oczywiście, że radosna! Fakt faktem, na początku byłem rozżalony przez pewne okoliczności. Ale później sprawiłeś, że rozchmurzyłem się jak niebo w słoneczny dzień. Zawsze to dla mnie robisz, Zosiu. — Słowa Rudego sprawiły, że Zośka poczuł miłe ciepło rozlewające się w sercu.

Obaj uśmiechali się do siebie. Jeden z nich, a może obydwaj poruszyli nieznacznie dłońmi. Ich małe palce spotkały i splotły się.
Zaczęli wspominać ów dzień, kiedy ziarno ich przyjaźni zostało zasiane.

Był deszczowy, październikowy poranek. Była to pora, kiedy większość ludzi musiała dojeżdżać do swoich prac i szkół.

Tadek był jedną z tych ryb w wielkiej ławicy - jechał właśnie tramwajem do swojego gimnazjum.
W myślach przeklinał samego siebie za to, że tak późno wstał. Zawsze był taki zorganizowany i punktualny, a teraz co? Spóźni się na lekcje jak nic. Trzeba było nie czytać książek do północy...

Przez naglący go pośpiech zdawało mu się, jakby tramwaj specjalnie jechał wolniej niż zazwyczaj, co niezmiernie go irytowało. Nerwowo postępował z nogi na nogę, zupełnie jakby już wyszedł z pojazdu i zmierzał do szkoły. Niestety, upust swojemu zdenerwowaniu mógł dać jedynie poprzez nerwowe stukanie palcami w poręcz, której się trzymał.

Tramwaj był zatłoczony, co dodatkowo potęgowało niekomfortowość tejże sytuacji. Wzrok Tadeusza przesunął się po otaczających go zewsząd pasażerach. Każda twarz była tak samo wyzuta z jakichkolwiek emocji, pusta i zmęczona.
Co się dziwić - to kolejny dzień, pełen rutyny,  żmudnej roboty w pracy lub wyczerpującej nauki w szkole.
Ten tramwaj był jak puszka w której tłoczyły się sardynki; oddzielała je od jeszcze bardziej szarej rzeczywistości, betonowego miasta nasiąkłego monotonią i nieszczęściami, którym teraz rządziła plucha.

Wtem z cichym jękiem szyn tramwaj zatrzymał się na jednym z przystanków.
Tadeusz już zaczął narzekać w myślach, że będzie on stał, stał i stał, przez co niechybnie spóźni się, miał to zagwarantowane jak amen w pacierzu.

Uniósł podminowany wzrok przed siebie, a wtedy ukazał mu się dość niecodzienny widok.
Piękny, młody chłopak siedział nieco przygarbiony na przystankowej ławce. Wyglądał jakby wyszedł dopiero co spod dłuta utalentowanego rzeźbiarza, niby na podobieństwo greckiego efeba.
Płakał.
Łzy mieszały się z deszczem, spływając po jego piegowatej, bladej twarzyczce podobnej do miesiąca w pełni. Malinowe usta były lekko rozchylone, jednak najprawdopodobniej nie wyrywał się z nich żaden szloch. Zaczerwienione oczy spuszczone były w dół, jakby w głębokiej zadumie nad nieszczęściem, które go spotkało i skryte pod długimi rzęsami. Błyszczał w nich bezdenny, nieopisywalny smutek. Włosy, najpewniej blond, teraz pociemniały będąc zmoczonymi od deszczu, opadały na twarz mokrymi strąkami.

Na Tadeuszu ta postać wywarła ogromne wrażenie – choć przyglądał mu się tylko od kilkunastu sekund wydało mu się, jakby to było całe jego życie. Albo inaczej – jakby już dobrze znał tego chłopaka, a on BYŁ jego życiem.
Młodzian pociągał go swą tajemniczością, ale jednocześnie wzbudzał w nim ogromne współczucie. Pragnął nagle znaleźć się przy nim, pocieszyć go i zobaczyć uśmiech rozjaśniający zapłakaną twarz.
Choć brzmi to okrutnie, był piękny w swym nieszczęściu. Taki odległy od innych, nie zwracający na nic uwagi, pogrążony we własnym świecie na przystankowej ławce.

Nim Tadeusz zdał sobie sprawę z tego, co czyni, wysiadł z tramwaju na chwilę przed tym, jak ten miał odjechać.
Chłodne, rześkie powietrze uderzyło go w twarz jakby chciało go ocucić z tego dziwnego transu, w jakim sie znajdował.
"Co ja wyrabiam? Miałem przecież jechać do szkoły..." Jednak jego serce miało szkołę zupełnie w poważaniu. Chciało, aby poszedł zupełnie gdzie indziej.
Jego nogi, zupełnie jakby były nakręcone poprowadziły go do ławki. Z jakąś dziwną sztywnością usiadł przy chłopaku, wcześniej rozpościerając nad ich głowami parasol, by ten tajemniczy nieznajomy nie zmókł jeszcze bardziej.To skutecznie zmusiło go do oderwania się od natłoku nasączonych smutkiem myśli, bowiem powoli odwrócił swoją głowę ku Tadziowi. Przez moment w jego oczach zalśniła trwoga, jakby wreszcie uzmysłowił sobie, że okazuje  tak intymne emocje w miejscu publicznym, a zwłaszcza przy jakimś dziwnym chłopaku który nie wiadomo czemu się do niego przysiadł i lustrował go intensywnym wzrokiem.
Otarł szybko łzy wierzchem dłoni i spojrzał pytająco na Tadka, na co temu drugiemu przez chwilę zabrakło języka w gębie.

Zaraz jednak oprzytomniał, reflektując się.
— Przepraszam, że cię niepokoję, ale co się stało? Twoja zmartwiona twarz nie daje mi spokoju, chciałbym ci pomóc — rzekł szybko.

Młodzieniec spuścił wzrok, podciągnął nosem. Zaraz jednak jego oczy ponownie uniosły się ku górze; choć lśniły w nich łzy, były przepiękne – jak rozszalałe, morskie fale.
— N-nic... dziewczyna ze mną zerwała. Zdradzała mnie i ma teraz nowego chłopaka — mruknął speszony, jego policzki nabrały koloru.

Jego oczy są tak hipnotyczne, że Tadeusz traci zdolność logicznego myślenia i mówi jedną z najgłupszych rzeczy, jaką się tylko da:
— Chłopak nie ściana, można przesunąć.

Uśmiech, który powoli pojawia się na jego wargach sprawia, że jego twarz rozjaśnia się, jakby blasku użyczyło jej samo słońce, które właśnie rozgoniło wszystkie chmury. A śmiech, który opuszcza jego usta jest najpiękniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek usłyszały uszy Tadeusza.
Sprawienie, że rozśmieszył tego płaczącego chłopaka było dla niego równowarte z siódmym cudem świata.
Poczuł, jakby przywiązywała ich do siebie niewidzialna nić, tworząc jedyną w swoim rodzaju więź...

— Gdyby nie twoje złamane serce, to pewnie byśmy się nie poznali — uzmysłowił sobie Tadeusz z delikatnym uśmiechem błądzącym na jego wargach.

— Wiesz, w sumie to w ogóle nie żałuję tego zerwania — zaśmiał się Janek. Jego uśmiech wciąż był tak samo piękny jak tamtego dnia.

— Podoba mi się ten zawoalowany komplement.

— Nie jest zawoalowany — Janek puścił mu oczko — jesteś najlepszym co mnie spotkało, Zosiu.

— Ty mnie też...

Obaj wracają do obserwowania błękitnego nieba, choć będąc bliżej siebie niż wcześniej.

— Tadku... a czym właściwie jest miłość...? — Nagle wyrywa się z ust młodszego.

Czym jest miłość...? – myśli sobie Zawadzki.
Miłość to sposób, w jaki na ciebie patrzę.
To, jak uśmiecham się do ciebie; zawsze przy moich oczach pojawiają się te zmarszczki, które tak kochasz.
To każdy czuły dotyk, każde objęcie cię, nasze dłonie dotykające się "przez przypadek".
To moje zmartwienie o ciebie przy każdej akcji, w jakiej bierzesz udział; moja pomóc tobie nawet wtedy, kiedy upierasz się, że dasz sobie radę.
To zdjęcie ze mojej kurtki i narzucenie jej na twoje ramiona bo spostrzegłem, że ukradkowo drżysz z zimna.
To każde moje słowo skierowane do ciebie.
Ale czy i ty to czujesz?

— Prawdziwa miłość jest pokarmem, wzmacnia duszę — zaczyna powoli Zośka — zwyczajna miłość często udaje. A ta prawdziwa jest bezpretensjonalna, po prostu jest. To dawanie, dzielenie się wszystkim, co masz, które sprawia ogromną radość...

— Dlaczego tak się w ogóle dzieje? — Zaciekawił się piegowaty, trawa na której leżał zaszeleściła przez jego ruch.

— Nie wiem — zaśmiał się Tadeusz. — To tak, jakbyś pytał jeża, skąd ma kolce. Po prostu tak został stworzony.
— Abstrahując...To jak... wznoszenie się ponad wyżyny, swobodny lot w nieznane, ale jednocześnie znane. To właśnie miłość daje skrzydła, by mogło się szybować.

Rudy słuchał go uważnie. Po chwili odezwał się:
— Myślisz, że wpisujemy się w tą definicję?

— Co masz na myśli? — Tadeuszowi serce zabiło mocniej.

— Nie wiem, jak ci to teraz mam wytłumaczyć... Może spróbuję w ten sposób.

Spojrzał mu głęboko w oczy, po czym przybliżywszy swą twarz do niego złączył razem ich wargi.
To był pocałunek słodszy od woni bzów, delikatniejszy od makowych płatków i cieplejszy niż promienie słońca.

Dwa serca zaczęły być jak jedno; nić więzi tej dwójki młodych mężczyzn zacieśniła się, stając się nierozerwalną.

To była prawdziwa utopia.


══════🥀══════

7 stycznia 2024.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro