17. ROZKAZ
__________________________________
Rozdział dedykuję alexmichalska1, która wczoraj miała urodziny. Wszystkiego najlepszego! ❤ ──────────────────────
2 miesiące później
Wbrew wszystkim zaczęłam na stałe pracować w szpitalu jako pielęgniarka. Już na samym początku byłam o wiele lepiej traktowana, niż pozostałe, polskie dziewczyny. Gdyby nie tamta listopadowa noc, nie byłabym wcale lepsza od nich. Miałam po prostu więcej szczęścia. A może i nie. Może gdybym nie trafiła do Rzeszy, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Moze Monika wciąż by żyła? Staram się nie wracać w przeszłość, ale te cienie zawsze dopadają mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Nie potrafię tego kontrolować. Jestem więźniem tego, co było i tego, co mogłoby być, gdyby...
Jakiś czas temu zaczęłam asystować lekarzowi przy operacjach. Może to dziwne i nieco przerażające, ale widok krwi bardzo mnie ekscytował. Podczas gdy inne, młode pielęgniarki robiły się całe blade na twarzach, ja dostawałam rumieńców i błysku w oczach. Dlatego byłam naprawdę doceniana i chwalona, a to sprawiało, że mogłam latać.
Po kilku dniach, kiedy zamieszkałam wraz z Karlem nastąpiło pierwsze bombardowanie. Z początku byłam przerażona, zupełnie nie wiedząc, co się dzieje. Brenner mnie uspokoił i zapewnił, że nic nam się nie stanie. Miał rację, za każdym razem. Kiedy ogniste kule spadały na ziemię, nisząc i rujnując kamienice, siadałam przy oknie i obserwowałam ognisty deszcz z zapartym tchem. Oni obrócili to, co kiedyś było piękne w popiół. Tylko gruzy, dym, ogień, martwe ciała i krew. Tutaj już nie ma ludzi, wszyscy latają nad miastem jak duchy, płacząc i błagając Boga o lepsze jutro, kiedy nad ich miastem zaświeci słońce.
Raz też zdarzyło się, że złapali mnie podczas łapanki. Ustawili w szeregu wraz z innymi. Każdy był trupio blady, w ich oczach malowało się przerażenie. Ja nie czułam nic, bo wiedziałam, że i tak skończy się to dla mnie happy endem. Wystarczyło jedne słowo, które wszystko zmienia w jednej chwili. Jestem Niemką. To jest moja złota karta, która czyni mnie nieśmiertelną. Od razu zaczęli zasypywać mnie przeprosinami. Bez słowa odeszłam, ale w ostatniej chwili zatrzymałam się, spoglądając przez ramię. Ludzie trzymali się za pierś, ściskali w dłoniach różaniec, szeptali coś pod nosem i patrzyli w niebo. Cholera. To niesprawiedliwe. Przecież zginął tylko jeden Niemiec, w dodatku który miał coś nie po kolei w głowie, gówno wart. A ci ludzie pewnie nawet nie mieli z nim nigdy do czynienia, a nawet jeśli to na pewno oni byli ofiarami. Jeśli ktokolwiek miałby mieć prawo do pociągnięcia za spust to właśnie oni. A tymczasem to żołnierze niemieccy trzymali w swoich dłoniach karabiny. Ułamek sekundy i strzał. Wszyscy równo padli na ziemię, a ściana zalała się czerwienią. Lećcie do domu, moje wolne ptaki. - wyszeptałam, po czym odeszłam ciemną uliczką.
Kiedy wracałam ze szpitala do domu, mojego męża nie było. Podobno pracował. Podobno, bo kiedy wychodził późną nocą, mówił to samo. Z czasem już zaczął gubić się we własnych kłamstwach. Ale ja miałam to gdzieś. Dopóki byłam dla niego najważniejszą kobietą, która miała wszystko, czego chciała, nic innego nie miało znaczenia. Jasne, że te ciągłe tajemnice mnie irytowały, ale z czasem naprawdę dało się do tego przyzwyczaić. Jakbym żyła w jakiejś iluzji, złotej klatce, do ktorej nie dochodzi mrok i jakiekolwiek złe wiadomości. Pewnego jednak dnia złote kraty pękły, a ja musiałam wylecieć na wolność, gdzie czyhały na mnie wygłodniałe sępy... Ale po kolei.
Jak zwykle wróciłam o szesnastej do domu. I już przy samych drzwiach zaskoczył mnie zdenerwowany Brenner. Miał zmierzwiony mundur i potargane włosy.
- Nareszcie jesteś, musimy porozmawiać. - powiedział, ciągnąć mnie za ramię w głąb mieszkania.
- Co się stało? - spytałam niepewnie.
- Jadę na front. - oznajmił przejętym głosem.
- Co?! - niemalże krzyknęłam. - To niemożliwe.
- Jestem dla nich zbyt inteligentny, dlatego chcą mnie się pozbyć.
- Nie rób ze mnie pieprzonej idiotki! Po prostu zalezłeś komuś za skórę, i tyle. Front to jest ostateczność.
- Ja nie przeżyję. - widziałam w jego oczach ogromny strach.
Na ten widok poczułam jak serce mi mięknie. Ja naprawdę nie chcę, żeby on wyjeżdżał. Nie chcę go stracić, chociaż nawet nie mam go na własność. Po prostu on był dla mnie wszystkim. Jedyną bliską mi osobą. I co? I znowu mam kurwa zostać całkiem sama?! Bóg chyba robi sobie ze mnie żarty. Zagryzłam wargę, spojrzałam mu głęboko w oczy, po czym ujęłam jego twarz w dłonie.
- Przeżyjesz, to bardzo proste. Nie możesz się po prostu dać zabić, rozumiesz?
- Zginę w męczarniach, z dala od domu, zupełnie zapomniany i nawet nie pochowany. - mówił jakby był w transie. - Wraz z tysiącem innych, gówno wart.
- Nie pleć głupot! Musisz wrócić, rozumiesz? Do mnie.
- Będziesz czekać?
- Zawsze. - uśmiechnęłam się delikatnie.
On pocałował mnie zachłannie w usta, jakby miał być to jego ostatni pocałunek w życiu. Jakby już nigdy więcej miał mnie nie spotkać. Jakbyśmy żegnali się na wieczność.
- Kocham cię. - wyszeptał.
- Szkoda, że przypomniałeś sobie o tym dopiero teraz. - westchnęłam.
- Nie prawda. Wciąż o tobie myślałem.
- Wtedy kiedy pieprzyłeś się z innymi dziewczynami też?
- Lara...
- Daj spokój, przecież nie jestem głupia.
- Ale to niczego nie zmienia?
Pokręciłam przecząco głową. Wiedziałam, że mnie teraz potrzebuje. Mimo wszystko.
Zdjęłam z szyi łańcuszek z Matką Boską, ten sam, który dała mi Monika.
- Dostałam go od siostry, ale tobie teraz się bardziej przyda.
- Przecież wiesz, że nie wierzę w takie rzeczy.
- Może czas, żebyś w końcu to zmienił? W najczarniejszych momentach każdy potrzebuje kogoś, kto przegoni ten mrok.
- Twoje zdjęcie jest moim szczęśliwym talizmanem.
- Żebyś potem nie płakał. - westchnęlam. - Kiedy wyjeżdżasz?
- Mamy jeszcze wystarczająco czasu... - uśmiechnął się zmysłowo.
Wyłączyłam myślenie i odwzajemniłam ten uśmiech. Potem poszliśmy do sypialni, gdzie kochaliśmy się, jakby było wszystko nam jedno.
Przerwali nam dopiero Ss-mani, waląc w drzwi.
- Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie. - wyszeptał, tuląc mnie do siebie.
Potem zniknął za drzwiami, a ja szybko ubrałam się i wybiegłam na ulicę. Miałam już iść za nimi, kiedy ktoś zagrodził mi drogę, przystawiając pistolet do skroni.
- Dawaj pieniądze, niemiecka dziwko. - mówił po polsku, ale przez ten czas nauczyłam się już rozumieć ten język, nawet mówić bez tego idiotycznego akcentu.
- O kurwa. - przeklął, opuszczając broń.
Ja wtedy uniosłam wzrok.
- O kurwa. - powtórzyłam, nie dowierzając.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro