Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

07. WISIELEC

𝐙𝐀𝐁𝐈𝐄𝐑𝐙 𝐌𝐍𝐈𝐄 𝐃𝐎 𝐃𝐎𝐌𝐔
﹙ 𝒓𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 𝒄𝒛𝒘𝒂𝒓𝒕𝒚﹚
࿐ ‧₊˚✧ ࿔*
▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂

4 lata później, 9 luty


Przez oszronioną szybę można było zobaczyć przepiękny widok, jakby wyrwano jedną z kartek baśni o Królowej Śniegu. Wszystko dookoła pokrył nieskazitelnie biały puch, dzięki któremu chociaż przez chwilę można było się poczuć niewinnym i czystym. Z dachu pobliskich budynków niebezpiecznie zwisały długie sople, a woda w stawie całkowicie zamarzła. W tej tafli nieśmiało odbijały się promienie wschodzącego słońca. Nieco dalej, na horyzoncie, rozciągał się las, który teraz tworzył białą kopułę, za którą krył się lepszy świat. Być może na zewnątrz szalała wojna, ale u nas, na folwarku, nie było wcale inaczej. Mieliśmy swoją własną wojnę. Cholernie niesprawiedliwą. Nie mająca żadnego głębszego sensu, polegająca jedynie na dręczeniu i znęcaniu się nad słabszymi. Po co walczyć, kiedy ta walka nie ma żadnego większego celu? O przeżycie? Ale co zrobić, kiedy życie jest i tak gówno warte? Jedynym sensem mojego istnienia jest Monika, której za nic w świecie nie zostawię samej, a także obietnica, którą jej złożyłam. Poprzysięgłam, że nigdy się nie poddam i zawsze będę walczyć. A słowa zawsze dotrzymuję, więc każdego dnia dalej toczę tę nierówną batalię z Helgą i Wolframem. Trzyma mnie również przy życiu niebezpieczna ciekawość. Chciałabym w końcu opuścić te strony i wyruszyć w świat, który dotąd był dla mnie całkowicie zamknięty i obcy. Tak, chciałabym zobaczyć, jak wygląda wojna. Jak Niemcy zdobywają i podbijają kolejne kraje. Chciałabym w tym uczestniczyć. I nawet nie jako obserwator, a osoba walcząca. Jedyne z czym nie mogłabym sobie poradzić, to zabicie drugiego człowieka. Naprawdę nie wiem, co musiałoby się w moim życiu wydarzyć, abym z zimną krwią nacisnęła spust.

Zmieniłam się od dnia, w którym tutaj przybyłam. Może nie tyle psychicznie i osobowościowo, co fizycznie. Rozwinęłam się niczym kwiat po deszczu. Zwłaszcza zmieniły się rysy mojej twarzy. Cała twarz bardziej się wysmukliła, tworząc owalny obrys. Kości policzkowe stały się bardziej uwidocznione, a usta większe. Z brzydkiego kaczątka wyrosłam na urokliwą kaczuszkę. Monika natomiast przemieniła się w pięknego, smukłego łabędzia. Ja wyglądałam uroczo, a ona seksownie. Panienka i prawdziwa kobieta. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że ten niewinny i czarujący wygląd okaże się dla mnie w przyszłości błogosławieństwem, i dzięki niemu nieraz uda wywinąć mi się z problemów.

(...)

Wszyscy siedzieliśmy w salonie, grzejąc się przy kominku. Osoba, która przyglądałaby się temu z boku, śmiało mogłaby stwierdzić, że w tym domu mieszka szczęśliwa, kochająca się rodzina. Nie była ona ani szczęśliwa, ani kochająca. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Ja nie byłam traktowana jako członek rodziny, tylko jako darmowa siła robocza. Monika miała pod tym względem o wiele lepiej. Nie musiała pracować, pomagała w domu Heldze. A mimo to bardzo się zmieniła. Znów siedziała milcząca i tępo wpatrywała się w tańczące płomienie. Miałam wrażenie, jakby była, tak naprawdę nie będąc. Jakby tylko wegetowała, a nie naprawdę żyła. Wiele razy pytałam, co się stało. Zawsze odpowiadała mi głucha cisza. Nie dociekałam, nie starałam się za wszelką cenę dowiedzieć prawdy. Nie chciała o tym mówić, to nie. Trzeba to uszanować. Ja miałam swoje problemy, zwłaszcza w nauce, na którą nie miałam po prostu czasu ani też siły. Jedynym moim ratunkiem była wrodzona inteligencja, która jakoś pozwalała mi przebrnąć z klasy do klasy. Chociaż nie raz już chcieli mnie ze szkoły po prostu wyrzucić. Wtedy dostawałam porządne lanie. I nie mogłam powiedzieć, że to nie jest moja wina. Nie mogłam tego zgonić na morderczą pracę w gospodarstwie, która zajmowała mi całe dnie. Nie mogłam się usprawiedliwiać, bo za to dostałabym dwa razy mocniej. Z zamyśleń wyrwał mnie dopiero zachrypnięty głos Wolframa, który od pewnego czasu miał problemy z nieustannym kaszlem.

— Pójdziesz po drzewo do lasu — oznajmił.

Bez słowa, mechanicznie wręcz, wykonałam polecenie. Ubrałam ciepły kożuch, a na nogi założyłam skórzane, ocieplane buty. Chociaż na biedę nie musiałyśmy narzekać. Ubrań i jedzenia było pod dostatkiem. Jedyne czego mi brakowało to miłości i choć odrobiny szacunku. Szczelnie się zapatulając, wyszłam na zewnątrz. Od razu podbiegł do mnie Bruno, radośnie merdając ogonem. Był on dużym, czarnym kundelkiem o długiej i lśniącej sierści. Znalazłam go pewnego dnia na pastwisku, kiedy wyprowadzałam krowy. Nie mogłam go tak pozostawić samego na pewną śmierć, więc wzięłam go ze sobą. Wytłumaczyłam Wolframowi, że będzie on pilnował krów i łapał szczury. Swoje ponarzekał, ale ostatecznie się zgodził. A dzisiaj jest chyba wyjątkowo z niego zadowolony, bo jak na tę chwilę ani jednego gryzonia nie ma. A ja zyskałam nowego przyjaciela. On jedyny chciał spędzać ze mną czas. Wzięłam ze sobą sanie, aby zapakować na nie drewno i ruszyłam w las. Wiernie towarzyszył mi pies, który ostatnio był naprawdę jedyną osobą, z którą się dogadywałam. Zaczęłam zbierać leżące na śniegu gałęzie. Nie było ich jednak wcale tak dużo, więc musiałam wspinać się na mniejsze drzewa i za pomocą metalowej piły zdobywać drewno.

Kiedy już wracałam, usłyszałam hałas dobiegający z pobliskich krzaków. Zaciekawiona udałam się w tamtym kierunku. W niewielkiej szczelinie przykrytej gałęziami, siedziała grupa ludzi. A dokładnie trzech mężczyzn. Byli oni zziębnięci, a oczy z głodu niemalże wychodziły im z orbit. Mieli na sobie strzępy mundurów. I to wcale nie niemieckich...

W tamtej chwili widziałam, że najlepiej byłoby od razu zawrócić i wrócić do domu. A całą sprawę po prostu przemilczeć albo opowiedzieć o tym Wolframowi. On by wiedział, co z tym zrobić. Z drugiej jednak strony byłam po prostu ciekawa, kim byli ci ludzie. A jeśli teraz zawrócę, to już nigdy nie będę miała okazji poznać odpowiedzi na swoje pytanie.

— Kim jesteście? — spytałam po niemiecku.

— Umarłymi — odpowiedział mi głęboki i zmęczony głos. Mówił w języku niemieckim, choć bardzo nieprofesjonalnie i z dziwnym akcentem.

Nie mogli być stąd.

— W porządku — uśmiechnęłam się z politowaniem. — Skoro jesteście martwi, nie potrzebujecie pomocy. A już chciałam ją wam zaoferować...

Dwójka mężczyzn spojrzała błagalnym wzrokiem na trzeciego, który musiał być ich kapitanem. On jednak pozostawał nieugięty.

— Co ty w ogóle robisz, dziewczyno, w środku lasu, w zimę i to całkiem sama?

— Przyszłam po drzewo na opał.

Spojrzał na mnie z nieufnością. Rzeczywiście, może to było absurdalne. Kto wysyła młodą pannę po drzewo do lasu? Zwykle za to odpowiedzialni są mężczyźni. Stwierdziłam, że nie ma sensu ukrywać tego, kim jestem. Może dzięki temu zyskam choć odrobinę ich zaufania. I tak są już martwi. A martwi głosu nie mają.

— Mieszkam niedaleko, na folwarku. Pracuję u państwa Claubergów.

— Nie wyglądasz na służącą — stwierdził i miał stuprocentową rację. Mój wygląd kompletnie nie świadczył o tym. Zbrodnia w białych rękawiczkach.

— Jak się u nich znalazłaś? — spytał po chwili, przerywając panującą między nami ciszę, która zakłócana była tylko nagłymi porywami wiatru.

— Przez ośrodek Lebensborn.

— Skąd pochodzisz?

Przyglądał mi się uważnie, jakby czytał z otwartej książki. Szlag by to, chyba jednak powiedziałam zbyt dużo. Jeszcze obróci się to przeciwko mnie.

— Jestem Niemką — ucięłam krótko. —Po prostu rodzice mnie porzucili. Ale dosyć o mnie, moja historia zresztą nie jest ciekawa. Opowiedzcie teraz coś o sobie. I tak jesteście martwi. Nie macie nic do stracenia.

Spojrzał na mnie przekrwionymi oczami, w którym dostrzegłam coś na kształt smutku.

— Jesteśmy z Armii Czerwonej — odparł zdawkowo.

A więc Rosjanie, tego kompletnie się nie spodziewałam. Co oni robią w środku III Rzeczy i to jeszcze żywi?

— Jakim sposobem się tutaj znaleźliście?

— Należymy do Sił Powietrznych ZSRR. Otrzymaliśmy zadanie, aby lecieć R-5 na zwiady.

— Przecież to samobójstwo — stwierdziłam.

— Niekoniecznie. Jeśli akcja jest dobrze przemyślana istnieje szansa powodzenia misji. W tym przypadku tak było, nikt się nie zorientował, po prostu mieliśmy wypadek.

— Zahaczyliście o drzewa?

Odpowiedziała mi cisza. Zaczęłam się więc śmiać. Jak można mieć takiego pecha? Przelecieć przez połowę pilnie strzeżonej III Rzeszy, a zginąć na zwykłych drzewach, popełniając tak idiotyczny błąd? Och, trzeba być naprawdę życiowym przegrywem.

— Jednego nie rozumiem, oprócz waszej głupoty. Z tego, co się orientuję R-5 może zmieścić na pokładzie maksymalnie dwie osoby. Jakim więc cudem jest was trzech?

— Były dwa samoloty, jeden członek drugiej załogi zginął na miejscu.

— W takim razie to nie jest możliwe, żeby Niemcy się nie zorientowali, nawet na takim zadupiu.

— Zorientowali się.

— Dlaczego więc nadal żyjecie?

— Nie jesteśmy wcale takimi idotami, za jakich nas uważasz. Mamy swoje sposoby, aby przetrwać.

— Możliwe. Ale i tak zginiecie z głodu albo z powodu mrozu.

I znowu cisza, w której zawisła niewypowiedziana prośba, a wręcz błaganie. Wiedziałam, że bez mojej pomocy są skazani na pewną śmierć. Tylko... Co ja takiego właściwie mogłam zrobić? Sama byłam niewolnikiem, nad którym ciążyło widmo śmierci. Gdyby Helga albo Wolfram się o tym dowiedzieli, z pewnością wydaliby mnie policji albo sami wymierzyli sprawiedliwość. A mimo to coś w mojej głowie podpowiadało mi, aby pomóc tym żołnierzom. Może zwykła ludzka empatia, a może chory pomysł, że z ich pomocą mogłabym z siostrą stąd uciec.

— Pomogę wam — zdecydowałam w końcu, spoglądając na radzieckich żołnierzy.

— Z nieba nam spadłaś dziewczyno.

A może właśnie było zupełnie na odwrót... może to oni spadli mi?

— Mogę wam przynosić jedzenie i jakieś ciepłe ubrania. Ale nie oczekujcie ode mnie cudów. Sama nie mam nic na własność, a kiedy oni by się o tym dowiedzieli, zbiliby mnie na kwaśne jabłko. I co niby miałabym im powiedzieć, że zanoszę futro dla saren? To absurd.

— Nie musisz tego robić. Jesteś Niemką, a my Rosjanami.

— Wiem o tym. Dobrze jest z kimś czasem porozmawiać, nawet jeśli ta osoba jest twoim wrogiem i w normalnych warunkach sprzedałaby ci kulkę w łeb. A ja właśnie potrzebuję kogoś takiego — powiedziałam i chyba nawet zgodnie z prawdą. — No cóż, jestem elementem zaprogramowanym na samozniszczenie, nic na to nie poradzę. Mam więcej szczęścia, niż rozumu.

— Chyba nawet wiem, co pozwala ci tak długo przetrwać — kapitan aż się uśmiechnął.

— Ach tak? — spytałam, unosząc lewą brew ku górze.

— Urok osobisty — powiedział, choć na myśli miał chyba coś innego. Nie ma to jak pięknie dobierać słowa.

Zdjęłam z siebie kożuch oraz buty, wręczając je mężczyźnie.

— Nie możemy tego przyjąć, będzie ci zimno.

— Ciągnąc wielkie sanie z drewnem na pewno się rozgrzeję — zaśmiałam się dźwięcznie. — Bierzcie, wam się bardziej przydadzą.

— Dziękujemy.

Odwróciłam się na pięcie, znikając w zaroślach. Po chwili odnalazłam ścieżkę i pozostawione sanie. Rzeczywiście, było cholernie zimno. Zaczęłam więc biec, aby choć trochę się rozgrzać.

W końcu doszłam pod wysoki dąb, za którym widać było już budynek gospodarstwa. Z jednej gałęzi jednak coś zwisało. Sznur czule oplatał delikatną szyję jakiejś osoby niczym jeden z najpiękniejszych naszyjników. Spojrzałam w górę, na twarz wisielca, a wtedy serce w mojej piersi na chwilę przestało bić tak, jakbym na moment umarła. Bezradnie upadłam w śnieg, wydając z siebie szaleńczy krzyk. Te błękitne oczy, które kiedyś błyszczały radością, teraz wpatrywały się tępo w dal. Te różowe usta, które były powodem bezsennych nocy wielu mężczyzn, teraz były zaciśnięte w wąską linię. Te ramiona, które kiedyś tuliły mnie z miłością, tersz wisiały bezwładnie. Już nigdy nie usłyszę kocham cię, już nigdy mnie nie obejmie i nie ukołysze moich zszarganych nerwów. Gdzie podział się ten optymizm, którym ciągle mnie zarażała? Gdzie podziała się wola walki? Gdzie przeświadczenie, że życie każdego człowieka to największy dar? Co takiego musiało się stać? Na miękkich nogach podeszłam do martwego ciała i objęłam je czule.

— Leć, mój wolny ptaku — wyszeptałam, przecinając sznur.

9 lutego umarłam razem ze swoją siostrą tam, pod tym dębem.

╭────────────

╰─➛ ( 📝 )˚ ✎﹏| AUTHOR'S NOTE ! .°• ੈ♡₊˚•.

kto będzie tęsknił za Moniką?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro