05. W POTRZASKU
𝐙𝐀𝐁𝐈𝐄𝐑𝐙 𝐌𝐍𝐈𝐄 𝐃𝐎 𝐃𝐎𝐌𝐔
﹙ 𝒓𝒐𝒛𝒅𝒛𝒊𝒂𝒍 𝒅𝒓𝒖𝒈𝒊﹚
࿐ ‧₊˚✧ ࿔*
▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂▂
Rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie na ośrodek, w którym spędziłam ostatnie miesiące. Nie będę tęsknić ani trochę, chociaż wolałabym w nim pozostać i poczekać na jakąś normalniejszą rodzinę. Niby powinnam się cieszyć, ale to dziwne przeczucie nie dawało mi spokoju. Miałam wrażenie, że miejsce, do którego teraz trafię, będzie o wiele gorsze.
— Jedziemy pociągiem — oznajmiła kobieta.
W tym związku to zdecydowanie ona nosi spodnie. Mąż jest od roboty i zarabianie pieniędzy. Żona wszystkim dalej gospodaruje.
— A gdzie będziemy mieszkać? — spytała się Monika.
— Na wsi, w Leizen. Posiadamy gospodarstwo rolne nastawione na hodowlę bydła i trzody —odparł mężczyzna.
A to ci niespodzianka, jednak potrafi mówić!
Od kilku miesięcy siedzieliśmy cały czas w budynku, a świat mogliśmy oglądać jedynie zza krat. Kiedy więc szliśmy przez miasto, co chwilę przystawałam i podziwiałam widoki. Ekscytowały mnie niewielkie rzeczy, lekki powiew wiatru, świecące słońce, chmury na niebie, dosłownie wszystko. Byłam jak mała dziewczynka, która weszła do ulubionego sklepu z lalkami. Zatrzymaliśmy się na stacji. Pierwszy raz w życiu widziałam pociąg! Był niesamowity. Taki ogromny i potężny. Wyglądał doprawdy majestatycznie. Chciałabym pewnego dnia pokierować taką maszyną. Chociaż przez jedną, krótką i skradzioną chwilę poczuć nieograniczoną władzę. A za kierownicą takiego potwora z pewnością nie byłoby to trudne. Z uśmiechem na twarzy wsiadłam do wagonu. Całą czwórką zajęliśmy jeden przedział. Usiadłam obok siostry, naprzeciwko opiekunów. Resztę drogi gapiłam się w okno. Podróż minęła nam szybko, praktycznie bez większych epizodów, a miejscu byliśmy późną nocą.
— Wstawaj, Helga — mężczyzna potrząsał kobietą.
— Czego? — warknęła niezadowolona.
— Jesteśmy już na miejscu, rusz się stara babo, bo zaraz przegapimy peron.
Oni to się szanują, nie ma co. Jeżeli tak ma wyglądać moje małżeństwo w przyszłości, to ja chyba podziękuję. Już wolę być starą panną, której na stare lata poprzewraca się porządnie w głowie. Na zewnątrz zapadł już całkowity mrok. Nie paliły się nawet uliczne latarnie, których tu zresztą nie było. Jedynym źródłem światła było rozgwieżdżone niebo. Przyjechaliśmy chyba na jakiś koniec świata. Szliśmy po brukowanej powierzchni z dobre pół godziny, ciągnąc za sobą walizki. W końcu dotarliśmy do niewielkiego folwarku zewsząd otoczonego przez las. Było ciemno, więc nie wiele można było zobaczyć. Jutro będzie czas na zwiedzanie nowego domu. Weszliśmy do środka. W całym domu unosił się specyficzny zapach lasu i drzew iglastych. Bardzo mi się to podobało.
— Jest już późno, idźcie spać — oznajmiła, odwiedzając na wieszak płaszczyk — Wolframie, wskaż im ich pokój.
Mężczyzna bez słowa pomaszerował po drewnianych schodach z kunsztownymi zdobieniami na górę. Zdążyłyśmy tylko ściągnąć buty i biegiem ruszyłyśmy jego śladem.
— To tutaj — powiedział, otwierając drzwi i gestem zapraszając nas do środka.
— Dziękujemy.
Pokój był niewielki, ale bardzo przytulny. Na środku stało ogromne, dwuosobowe łóżko. W powietrzu unosił się zapach świeżo wypranej pościeli. W rogu znajdowała się dębowa szafa, a po przeciwnej stronie komoda wykonana z tego samego drewna. Nad łóżkiem było okno ozdobione śnieżnobiałymi, własnoręcznie haftowanymi firankami. Jedyne czego mi tutaj brakowało to duszy. Jakiegoś elementu świadczącego o tym, że nie jest on całkowicie zimny i pusty.
— Hej, Nadia! Zobacz, szafa jest pełna ubrań.
Zaciekawiona podeszłam do siostry, zerkając jej przez ramię. Rzeczywiście, na wieszaku wisiały rozmaite sukienki, bluzki i spódniczki. Na dolnej półce natomiast ustawione były w równym rządku buty, pantofelki i trzewiki.
— Pewnie to i tak nie dla nas — skwitowałam, siadając na łóżku.
— Daj spokój. To co robiłoby w naszym pokoju?
— Może nie mieli, gdzie tego schować...
— Co ty taka nadąsana? Marudzisz, jak kobieta w ciąży.
— Wyobraź sobie muszlę. Przepiękna na zewnątrz, ale w środku zupełnie pusta. Właśnie na taką wygląda mi ta rodzina. Przy nieznajomych stwarzają pozory idealnych, wręcz nieskazitelnych, a na co dzień... Zresztą, sama słyszałaś, jak się do siebie zwracają.
— Normalnie. My też się często kłócimy — Monika wzruszyła tylko ramionami, wyciągając z szafy kolejną sukienkę.
— Ale się szanujemy. Chociaż ja na miejscu Wolframa też nie mogłabym wytrzymać z taką kobietą.
— Dlaczego uważasz, że to ona jest tą złą? Moim zdaniem jest odwrotnie.
— Oboje są siebie warci — stwierdziłam, zanosząc się śmiechem.
Monika już po chwili śmiała się razem ze mną. Zostawiła sukienki i usiadła obok, obejmując mnie ramieniem.
— Jak dobrze, że siebie mamy.
— Kocham cię — powiedziałam, przytulając się do siostry.
Następnego poranka zbudziło nas pianie koguta. Do pokoju wkradły się promienie wschodzącego słońca, przyjemnie łaskocząc po twarzy. Nie mogło być później, niż szósta. Wyjęłam z szafy malinową sukienkę z dużymi, białymi kwiatami. O dziwo, rozmiar pasował idealnie. Włosy już od paru dni niemyte nie prezentowały się najlepiej, więc spięłam je w wysokiego kucyka.
— Idziemy już? — spytałam zniecierpliwiona.
Byłam strasznie głodna i jedyne, o czym myślałam to o śniadaniu.
— Możemy iść — odparła Monika, kończąc czesać włosy znalezionym w komodzie grzebieniem.
Niepewnie zeszłyśmy po schodach, wprost do ogromnego salonu. Dopiero teraz mogłam uważniej przyjrzeć się wystrojowi domu. Elementem charakterystycznym były własnoręcznie rzeźbione meble, które prezentowały się iście królewsko. Ściany były w kolorze nieskazitelnej bieli, a posadzka zwykle drewniana. W salonie mieścił się kominek, a na przeciwko stały dwa, czerwone fotele. Tutaj również znajdował się ogromny stół, który był w stanie pomieścić nawet osiem osób naraz. Nie było mi dane dłużej podziwiać pięknego wnętrza, gdyż niczym duch zza ściany pojawiła się Helga z czerwonymi policzkami. Zimno nie było, więc albo jest nieźle wkurzona, albo ostro podpita.
— Nakrywać do stołu, ale to już!
Pośpiesznie wykonałyśmy polecenie. Okazało się jednak, że miałyśmy przygotować pięć miejsc, a nie cztery. To by oznaczało, że oprócz tego nieudanego małżeństwa mieszka tutaj ktoś jeszcze. Na stole znalazło się samo swojskie jedzenie. Własnoręcznie pieczony chleb, jaja, masło z krowiego mleka, szynki, wędliny i pasztet. A do picia herbata. Myślałam, że jestem w siódmym niebie. Co prawda w ośrodku Lebensborn nie karmili nas wcale źle, ale w porównaniu z tutejszym jedzeniem tamte wypada naprawdę blado. Ochoczo usiadłam do stołu i już miałam się częstować, kiedy Helga wrzasnęła na mnie, żebym tego nie ruszała. Ze strachu podskoczyłam, niemal spadając z krzesła. Wkrótce w salonie pojawił się również Wolfram, a za nim jakiś nieznajomy mężczyzna. Nie mógł liczyć więcej, niż dwudziestu parę lat. I muszę przyznać, że w życiu nie widziałam jeszcze kogoś tak szpetnego. Był wysoki, ale posiadał nienaturalnie długie kończyny. Chudy jak patyk. Garbił się niemiłosiernie. A twarzy lepiej po prostu nie opisywać. Sama nie byłam idealna, ale to już jest jakiś wybryk natury.
— A oto i Hans, nasz syn — Helga wpatrywała się w swoje dziecko jak w obrazek. Czy ona jest głupia, czy ślepa? Nie ma tu nic do podziwiania. Jeszcze nigdy nie byłam do nikogo tak negatywnie nastawiona, ale Hans budził we mnie tylko i wyłącznie złe emocje. Może i nie powinno się oceniać książki po okładce, ale dam sobie rękę uciąć, że to, co jest w środku nie jest wcale lepsze. Zasiedliśmy wspólnie do stołu. Z pewną rezerwą nakładałam sobie na talerz chleb, obawiając się, czy Helga znów na mnie nie nawrzeszczy. Ona ma ewidentny problem. Nie potrafi panować nad swoimi emocjami, a do tego jest znerwicowana. Z tego co przeczytałam wczoraj w gazecie, jadąc pociągiem, dzisiaj musiała być niedziela. Tradycja nakazywała jak i moja wewnętrzna wiara, której nie udało się wykorzenić, żeby pójść tego dnia do kościoła.
— A pójdziemy dzisiaj do kościoła? — spytałam niepewnie.
— Nie ma takiej potrzeby.
— Ale jest niedziela — zaprotestowałam buńczucznie. Miałam nadzieję, że chociaż tutaj będą panować jakieś zwyczaje i tradycje. W ośrodku nie było na co liczyć. — A dzień święty trzeba święcić.
W odpowiedzi Helga wymierzyła mi tylko siarczystego policzka. Poleciałam do tyłu, lądując z krzesłem na podłodze.
— Nie dyskutuj. Dzisiaj będziecie ciężko pracować. Może wybije wam to z głowy te durne pomysły.
Policzek to nic, bardziej bolała mnie urażona duma i to, że ta kobieta zakpiła z mojej wiary. Jak tak można postępować... Boga się nie boi?
— Ty idziesz z Wolframem. Będziesz mu pomagać w gospodarstwie — wskazała na mnie palcem. — Daj jej porządny wycisk, bo dziewczyna jest zbyt pewna siebie i ma cięty język. Trzeba ją nauczyć pokory. — następnie zwróciła się do Moniki. — A ty pomożesz mi w domu.
Ze złości zagryzłam tylko wargę. Miałam ochotę wykrzyczeć jej, jaka to jest głupia i pusta, ale w porę ugryzłam się w język. Za to pewnie zatłukłaby mnie na śmierć. Posłusznie pomaszerowałam za mężczyzną na dwór. Następnie zaprowadził mnie do chlewu. Myślałam, że bębenki w uszach zaraz mi popękają. Świnie piszczały niemiłosiernie. O brzydkim zapachu nawet nie wspomnę.
— Oprzątniesz w chlewie. Gnój masz zbierać w jedną gromadę, a później na taczce wywozić za szopę, zrozumiano?
— Tak. A Hans nie pomaga panu w pracy? — zapytałam z czystej ciekawości.
— Mało ci? — zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem. — On jest wykształcony, nie będzie paprać się w gównie.
Bez słowa wzięłam widły i zaczęłam sprzątać zagrody. Jasne, wykształcony... Skończył pewnie szkołę i od razu wielkie mi co. A w głowie pusto. Ukończone uniwersytety wcale nie świadczą o zakresie wiedzy czy też ilorazie inteligencji. Ktoś może mieć nie wiadomo, ile dyplomów, a w rzeczywistości być debilem.
Skończyłam oprzątać późnym popołudniem. Byłam wykończona. Kiedy już miałam zamiar chwilę odpocząć, do szopy wszedł Wolfram.
— Pośpiesz się — ton jego głosu wcale nie był krzykliwy, a raczej stonowany i oziębły, zupełnie tak, jakby wydawał rozkaz.
— J-już skończyłam.
— To co się opierdalasz? Dopóki nie dasz świniom jeść, sama nie pójdziesz na obiad. Zlewki są przed domem.
Wzięłam więc wiadro i zaczęłam chodzić w tę i z powrotem, wlewając do koryt pomyje. Kiedy wreszcie skończyłam, w brzuchu już mi nawet przestało burczeć. Weszłam więc do domu, kierując się do salonu.
— Gdzie mi tu... — drogę zagrodziła mi Helga. — Śmierdzisz. Masz tu talerz i idź jeść na dworze. — wręczyła mi porcję, ponaglając do wyjścia. Usiadłam na ławeczce przed domem, zajadając mięso z ziemniakami. Kiedy wreszcie byłam sama, pozwoliłam sobie na chwilę słabości, a po policzkach zaczęły płynąć mi łzy. Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie? Przecież wcale nie jestem od nich gorsza. Też jestem człowiekiem, też mam mózg i potrafię myśleć. Obiad wcale nie smakował dobrze, gdyż mieszał się ze słonym smakiem łez. Zjadłam jednak wszystko do czysta, żeby mieć energię na następne zadania. Bo kto wie, co oni jeszcze dla mnie wymyślą? Opróżniony talerz położyłam na parapecie.
— Zjadłaś już? — jak Filip z Konopii za plecami pojawił się Wolfram. O Boże, proszę, żeby tym razem było to coś lekkiego. Kiwnęłam głową na tak.
— W takim razie pójdziesz po krowy na pastwisko i zaprowadzisz je z powrotem do szopy.
Na szczęście Bóg wysłuchał moich próśb, a przynajmniej tak myślałam, dopóki nie musiałam ciągnąć upartego zwierza, który nie chciał poruszyć się nawet o milimetr. A kiedy zobaczył wodopój, wyrwał mi się, przecinając łańcuchem moją dłoń. Zaklęłam pod nosem, wycierając krew w sukienkę, po czym rzuciłam się pędem za zwierzęciem. Wieczorem już wszystkie krowy siedziały grzecznie w zagrodzie. Odnalazłam Wolframa, który palił papierosa na werandzie.
— To wszystko? — spytałam z nadzieją.
— Tak, możesz iść do domu.
- Dziękuję! — z ulgą zamknęłam za sobą drzwi.
— Idź się umyć! — przywitał mnie, jak zwykle o ton podniesiony, głos Helgi. — Łazienka jest na lewo od salonu.
Łazienka również prezentowała się pięknie. Białe kafelki, wanna na posrebrzanych nóżkach. Zastanawia mnie, skąd oni mają tyle pieniędzy... Może odziedziczyli dom po rodzinie? Napuściłam gorącej wody, niemalże do pełna. Zdjęłam przepoconą i śmierdzącą sukienkę, po czym z radością weszłam do wanny i zanurzyłam się w wodzie. Myłam się z godzinę, relaksując się po pracowitym dniu. Dopiero głos otwieranych drzwi przywołał mnie do porządku. Na szczęście, a może i nie, nie była to Helga, a jej syn, Hans.
— Zajęte — wydukałam zawstydzona.
— To co? — głos też miał brzydki. Zdecydowanie za wysoki, jak na mężczyznę. Zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno nim jest... I w tej chwili, jakby słysząc moje myśli, rozpiął rozporek i jak gdyby nigdy nic zaczął sikać. Poczułam jak serce zaczyna mi szybciej bić. I to wcale nie z podniecenia, a ze strachu! Kiedy skończył, myślałam, że wyjdzie, a on perfidnie opuścił klapę i usiadł na sedesie, zakładając nogę na nogę.
— Nie przeszkadzaj sobie — wyszczerzył zęby w głupawym uśmiechu.
Siedziałabym w wannie, jakby w bezpiecznym schronie, gdyby tylko Helga nie zaczęła wołać na kolację. Zaczęłam szukać ręcznika, ale ku mojej rozpaczy znalazł się on w rękach Hansa.
— Oddaj mi ręcznik — pisnęłam zrozpaczona.
— Chcesz ręcznik? To po niego przyjdź — odparł triumfalnie, machając materiałem.
Czy w tej rodzinie wszyscy muszą być nienormalni? Zapytałam sama siebie, wychodząc z wody. Kiedy poczułam na sobie intensywne spojrzenie mężczyzny, chciałam zapaść się pod ziemię...
╭────────────
╰─➛ ( 📝 )˚ ✎﹏| AUTHOR'S NOTE ! .°• ੈ♡₊˚•.
witam!
kto też nienawidzi Hansa tak bardzo jak ja?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro