Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

━━ two; car

Dobra, ten rozdział jest już znacznie inny niż przed poprawką, so...
mam nadzieję, że równie miło go przyjmiecie

◇─◇──◇─────◇──◇─◇

   — Myślisz czasem o mnie? — Para chłodnego powietrza wydobyła się spomiędzy spękanych ust. — O tym co było? Co nas połączyło?

   Miała nadzieję, że zadawane pytania nie będą wyłącznie głupotą jej stęsknionej duszy. Nie słysząc odpowiedzi, przygryzła wargę, kiwając lekko głową. Postanowiła dać mu jeszcze chwilę, jeszcze trochę czasu. Głuche sekundy odpływające w skarbnicę przeszłości, starała się zapełnić zdrapywaniem naskórka kciuka przy jej paznokciu.

   — O nas? O naszych planach? — Jeszcze tylko kilka ostatnich minut szansy. Może tym razem uzyska odpowiedź? Nie musiały to być słowa, nie liczyła na nie. Pragnęła cichego szumu liści lub też zerwania kilku płatów kwiatu przez powiew wiatru.

   Zacisnęła powieki, oddając się wpływom otaczającej jej rzeczywiści. Czekała na jakikolwiek znak. Pozwalała odejść wszystkiemu, co zaśmiecało jej umysł. Wyciszała swoje wnętrze, rozluźniając uścisk swoich palców na nieszczęsnym notatniku, który dziś nie pozostał zapisany nawet na jednej stronie.

   — Proszę, nie mów, że zapomniałeś — szepnęła, nie otwierając oczu, bojąc się, że to narazi ją na utratę oczyszczania swojej duszy. Może poprzez powrót do rzeczywistości? A może przez prawdopodobny upływ pojedynczych łez z pod jej powiek?

   — Lizzie — dotyk na jej ramieniu, zmusił ją do spojrzenia na świat, bez ukrywania go pod płachtem powiek. Mogłaby się w tamtym momencie rozpłakać, powstać z ławki i rzucić się w objęcia mężczyzny. Mogłaby ukryć się w jego ramionach, chowając wszelkie troski w uścisku. Mogłaby nareszcie podziękować Bogu za wysłuchanie jej modlitw i pozwolić nareszcie zapanować pokojowi w jej życiu.

   Prawda, mogłaby. Gdyby tylko mężczyzną obok niej, był tym kogo w tamtej chwili spotkać pragnęła.

   — Lizzie zmarzłaś — szepnął ciemnowłosy, dosiadając się do niej. Skupił swój wzrok na profilu jej twarzy, która zwrócona była w stronę kamiennej płyty. Wkońcu jednak jej tęczówki niepewnie przerzuciły się w jego stronę, starając się nie przekazać nimi zbyt wiele. Nie mogła pozwolić by wszelkie sekrety jej duszy wyszły na jaw, chociaż jej pewna część podpowiadała Beth o rozgryzieniu jej osoby przez większość z osób z jej otoczenia.

   — Chciałam po prostu chwilę z nim pobyć, William — poczuła jak kąciki jej warg drgają, zdając sobie sprawę, że jednak odkrywa przed nim skrawek jej pełnej nadzieji głupoty. Spuściła swe spojrzenie, aby zaraz z powrotem trafić na twarz bruneta.

   Nie miała pojęcia co teraz myślał o niej. Nie potrafiła wyczytać tego z jego postawy, mimiki czy też spojrzenia. Zdawała sobie sprawę, że nie trudem było rozstrzygnąć co dzieje się w głowie Elizabeth w danej chwili, gdy ona natomiast nie potrafiła uczynić tego samego ani wobec innych, ani wobec siebie.

   Mason nie odezwał się ani słowem. Pozwolił, aby cisza, którą on sam wcześniej sprofanował, powróciła. Rozumiał, że nie była ona dla brunetki już taka sama, przez jego obecność. Wpatrywał się jak zabiera z niego spojrzenie jej ciemnych tęczówek, pozostawiając je ponownie na kamiennej płycie.

   Nie potrafił powiedzieć, że jej nie rozumiał. Nie tak, jak ona tego potrzebowała, lecz starał się. Nie wiedział jak to jest utracić miłość życia, bo sam dobrze wiedział, że jeszcze jej nie poznał. Nie zaznał uczucia, uprawniającego go, że to ta jedyna. Nie widział tego w spojrzeniu żadnej dotychczas spotkanej kobiety, z którą było mu dane spędzić kilka chwil życia w atmosferze, zwanej przez ludzi, miłości. Czy była to jednak miłość? Mógłby to tak nazwać, jednak musiał dodać "przelotna". Przelotna miłość.

   — Odwiozę cię do domu — zaproponował po kolejnych minutach milczenia, które były ofiarowaną szansą przez Elizabeth dla ukochanego. Kobieta ponownie zabrała swój wzrok z grobu, by trafić na lekko uśmiechniętego Williama. Ostatni raz jednak musiała rzucić spojrzenie na upamiętnienie męża. Wpatrując się w wyryte w kamieniu litery, pokiwała lekko głową, zgadzając się z mężczyzną.

   Ponownie się zawiodła, w końcu liczyła na cokolwiek. Już wiedziała, że nie wróci, nie obdarzy jej uśmiechem, nie wtuli w swoją klatkę piersiową. Nie potrafiła, ale musiała się pogodzić. Chociażby ze względu na wzrok zawiedzionej matki.
Lecz prosiła o znak, uprawniający ją, że on nie zapomniał o niej. Że gdziekolwiek się teraz znajduje, pielęgnuje wspomnienie swojej żony, tak jak ona robiła to z myślą o nim. Błagała o drobną wskazówkę, by w końcu mogła spokojnie zasnąć, wiedząc, że miłość jej życia pamiętała.

   Bez słowa dała się prowadzić ciemnookiemu, mijając kolejne grobowce opustoszałego cmentarza. Zabawne było, że wszyscy przypominali sobie o swych bliskich w kolejną, ponurą rocznicę ich śmierci, albo też z powodu innego święta. Pamięć o nich zostawała zdeptana, tak jak ziemia przykrywająca wierzchy ich trumien. Ich już tu nie było, więc po co było wracać do wspomnień, narażających na łzy tęsknoty?

   Elizabeth miała ochotę roześmiać się na środku cmentarza z powodu rozumowania swej przedziwnej sytuacji. Mason widział jak młodsza ponownie zapada się w głębiny swoich przemyśleń, ale nie skomentował tego. Nie chciał się narażać na pogardzenie jego osobą przez dziewczynę, która w przyszłości mogła zostać właśnie jego wielką miłością.

   ***

   — Potrzebujesz jeszcze czegoś? — Dopytał, rozluźniając uścisk dłoni na kierownicy, gdy donośne odgłosy silnika ucichły. Mężczyzna przekręcił się na fotelu, by skupić się całkowicie na postaci kobiety.

   — Nie. Dziękuję, William — rzekła, nawet nie zastanawiając się nad pytaniem ciemnowłosego, by zaraz szybkim ruchem sięgnąć do klamki drzwi.

   — Zaczekaj — brunet powstrzymał kobietę przed wyjściem, delikatnie łapiąc ją za nadgarstek. Widział, że ciemnowłosa w tamtej chwili ewidentnie prowadziła wojnę myśli w swojej głowie, ale ostatecznie zwróciła swoją twarz ku niemu.

   W tamtym momencie nie potrzebowała jego na swojej drodze. Co prawda, nie chciała przeczuwać ponownie samotności, bo wkońcu to jej bała się najbardziej. Nie chciała jednak zapełniać jej obecnością Williama. Mimo to, pozostała na swoim miejscu, widząc jak mężczyzna powoli zabiera swoją dłoń z jej nadgarstka, ostatni raz gładząc jej skórę opuszkami palców.

   — Lizzie

   — Nie mów tak do mnie — przerwała mu, chociaż jej głos pozostawał spokojny. Może jednak to właśnie ten ton przyprawił mężczyznę o lekkie dreszcze na jego ciele.

   Dopiero po wypowiedzeniu tych słów, była ona w stanie znów wnieść swoje tęczówki, trafiające spojrzeniem wprost w oczy Williama.

   — Słucham? — Musiał o to dopytać. Wiedział o wzrastającym między nimi napięciu, które oboje nauczyli się tuszować, lecz nie przestać odczuwać.

   — Proszę, nie mów tak do mnie — powtórzyła, ponownie tracąc z nim kontakt wzrokowy, by gdy tylko wypowiedziane słowa zawisły między nimi, znów go wznowić.

   Starszy z trudem wstrzymał się od westchnięcia, zaciskając wargi w wąską linię. Pokiwał lekko głową, zgadzając się na prośbę kobiety. Starał się zachować naturalny wyraz twarzy, jakby wcale go to nie dotknęło, co najwidoczniej mu się udało. Domyślił się, że zdrobnienie jej imienia, musiało przypominać jej o czymś, o czym zapomnieć chciała. Lecz nie przemyślał tego, że nie chciała, aby wspomnienie wracało, za pośrednictwem jego osoby.

   — Dobrze, więc Elizabeth — zaczął poprawiając się — wiem, że... jesteś ostrożna co do mnie, ale chcę, żebyś wiedziała, że ja zawsze będę ci służył pomocą — starał się ją zapewnić w swoje słowa, wpatrując się w jej tęczówki, które najwidoczniej chciały uciec przed jego spojrzeniem. Zauważając to, spuścił wzrok, dając więcej przestrzeni brunetce. — Gdybyś czegoś potrzebowała to zawsze możesz mi o tym powiedzieć. — Westchnął, wiedząc, że będzie to forma ich pożegnania i zakończenia tej rozmowy.

   Choćby bardzo chciał, wiedział, że nie może zatrzymać tu Beth, która najwidoczniej nie czuła się dobrze w jego towarzystwie. Rozumiał, że było to z powodu jej matki, lecz on starał się jak najbardziej odchodzić od jej tematu, skupiając się na nawiązaniu z Elizabeth relacji. Nie zbudowanej na aranżacji.

   — Jasne, dziękuję za wszystko — dziewczyna kiwnęła głową, po czym znów sięgnęła do klamki, a czując, że tym razem brunet jej nie zatrzymuje, otworzyła drzwi. Nie oglądała się za siebie, gdy zamykała drzwi, gdy mocniejszy wiatr zawiał wprost w jej twarz, ani też gdy usłyszała za sobą odpalany dźwięk silnika. Spuściła jedynie wzrok na zeszyt, który coraz mocniej wtulała w swoją pierś, chroniąc go przed pierwszymi kroplami deszczu. Zmierzała ku wejściu własnego mieszkania, wiedząc, że musi naprawić swój dzisiejszy błąd i zapisać choć jedną kartkę notesu.

  

◇─◇──◇─────◇──◇─◇

Ja przepraszam, że nie umiem w długie rozdziały. Serio chciałabym napisać coś dłuższego, ale no cóż

No dobrze, lecz moi drodzy, zauważmy kilka spraw

*kaszel*

Dlaczego Lizzie chciało się śmiać na cmentarzu? To raczej byłby akt bezradności, bo zrozumiała jaka sytuacja miała miejsce. Pisane było o tym, że bliscy zapomnieli o zmarłych, kiedy Elizabeth doszła do wniosku, że to nieżyjący mąż o niej zapomniał

Poza tym nie wiem dlaczego, ale tak bardzo podoba mi się dialog-monolog Beth na cmentarzu, i mean to wyczekiwanie na odpowiedź, wciąż była w stanie dać mu wystarczająco czasu, żeby uzyskać jakikolwiek znak


Ja, po napisaniu rozdziału w trzy dni, ale dokańczając go po miesięcznych poprawkach:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro