━━ prologue
W zasadzie w prologu nic się nie zmieniło, dlatego stwierdziłam, że oddam go wam z powrotem.
◇─◇──◇─────◇──◇─◇
Północny wiatr podróżował poprzez dzielnice, ale i przez obrzeża jednej z wielu metropolii. Liście nie potrafiąc się mu oprzeć żegnały się z gałęziami drzew i oddawały się w łaskę, albo niełaskę powiewu. Jedne opadały i zatapiały się w kałużach, poprzedzającej wiatr, mżawki. Inne zaś, zdecydowanie bardziej szczęśliwe, wybierały się w podróż nad miastem, mogąc zobaczyć świat z zupełnie innej perspektywy.
Wiatr miał jednak i inne zajęcia. To przewijał się pomiędzy krzakami, pojazdami czy skrzynkami pocztowymi, to dręczył swym chłodem bezdomne zwierzęta nie mające gdzie się schować, to wparowywał nieproszony do mieszkań przez nieszczelne okna.
Mimo to wciąż był niezadowolony ze swej pracy, wiedząc, że niektórym wcale on nie przeszkadzał. I jedną z takich osób była brunetka z udekorowaną piegami twarzą. Jej rozdwojone końcówki rozsypywały się na materacu łóżka. Jej powieki odmawiały posłuszeństwa wobec zmęczonego organizmu kobiety. Przykryta szczelnie kołdrą, wpatrywała się w poduszkę leżącą obok niej. Przejechała dłonią po materiale poszewki, obserwując jak ugniata się pod wpływem ciężaru jej ręki. Jeszcze jakiś czas temu poddawała się wadze pewnej ciemnej głowy.
Wiedziała, że krzywdzi samą siebie, jednak pragnienie rodzące się w jej duszy było zbyt wpływowe. Powtarzała sobie, że ostatni raz złamie sobie serce, by żyć dalej. Zrobi to ostatni raz, aby w końcu zapomnieć i dać sobie odpocząć. Jednak ten ostatni raz powtarzał się i to nie kilkakrotnie, lecz o wiele więcej razy. A kobieta niestety, bądź stety zdawała sobie z tego sprawę, a co gorsza nie miała sił, ażeby stawić temu czoła.
Wstała z łóżka, nawet nie zastanawiając się nad porą nocną. Zimne, drewniane, a także stare panele skrzypnęły pod wpływem ciężaru. Szybkim krokiem, sunęła po pustym, już, mieszkaniu, starając się nie spoglądać na, i tak mało widoczne w ciemności, zdjęcia w ramkach. Po drodze zaszła na chwilę do łazienki, gdzie sięgnęła po swój oddany szlafrok. Przed drzwiami założyła na swe bose stopy oxfordki, nie zajmując swych myśli sznurówkami. Otworzyła drzwi i od razu przywitał ją powiew chłodnego wiatru, który powiadamiał ją o swej obecności jeszcze kiedy leżała na materacu. Podeszła do stoliczka na którym stały wierne jej zapałki oraz lampion ze świecą. Zapaliła światełko, przy okazji parząc się w palec, a jakby tego było mało, spalając drobną część swego paznokcia. Potrząsnęła dłonią, wystawiając ją na zimny powiew, który w tamtym momencie okazał się przydatny. Już po chwili usadowiła się w swoim bujanym fotelu, patrząc na domki jej sąsiadów.
Kolejna noc i kolejny okres czekania. Na ulicach nie było, ani jednej żywej duszy, poza samą Elizabeth. Nawet w domkach nie świeciło się żadne, chociażby najmniejsze światło. Nie powinno to jednak dziwić kobiety. W końcu to ona nie przesypiała odpowiedniej ilości godzin.
Zmuszała się do delikatnego uśmiechu, chcąc grać sama przed sobą. Powtarzała sobie w myślach, że w końcu musi wrócić. Próbowała zdrowemu rozsądkowi wytłumaczyć, że nie mógł odejść na zawsze. Jej ukochany nie mógł jej zostawić. W końcu obiecał. A obietnic się nie łamie.
- Wrócę, kochanie - brunet wziął jej dłonie w swoje, po czym złożył na nich delikatny pocałunek przysięgi.
- Obiecujesz? - Dopytywała wpatrując się w jego zatroskane oczy. Ile to już razy widziała to pełne miłości spojrzenie.
- Obiecuję na twoją pozytywkę - z lekkim uśmiechem na ustach, spojrzał ukratkiem w stronę skrzyneczki wiążącą się z wieloma wspomnieniami. W końcu był to jeden z prezentów weselnych.
Pozytywka udekorowana wirującą z gracją baletnicą, gdy tylko cicha melodia rozpoczynała swoje zadanie, była główną ozdobą tejże pamiątki. Minimalistyczne fale namalowane żółtą farbką na drewnianej powierzchni dodawały uroku pudełeczku, a lustereczko, w którym i tak nie dało się przejrzeć, znajdowało się we wewnętrznej części wieczka .
Mimo wielu kłótni, czuła, że powinna rozpocząć kolejną, aby go powstrzymać. Czuła, że nie powinna mu na to pozwolić. Czuła, że jej obowiązkiem jest jego zatrzymanie, nim znów ją opuści. Jednak nie zrobiła nic, kiedy to zorientowała się, że mężczyzna zdążył już zamknąć za sobą drzwi.
- Obiecałeś - zdążyła tylko wyszeptać, gdy była już sama w pomieszczeniu.
Jednak tej obietnicy nie dotrzymał. Wiedziała, że nie miał wpływu na rzeczywistość, ale złamał przysięgę, którą przypieczętował pocałunkiem.
Tak samo jak przysięga skończyła i pozytywka, rzucona na ziemię, gdy Elizabeth dowiedziała się prawdy. Doskonale pamiętała trzask o podłogę wymieszany z urywanym brzmieniem utworu. Baletnica rozbiła się, lusterko zyskało wiele rys, a farba została już po części zdrapana. Jedynie muzyka wciąż wykonywała swoją rolę, co najbardziej dziwiło brunetkę. Czasami miała ochotę wyrzucić prezent do kosza. Gdy tylko usłyszała grającą melodię, nadchodził powrót bolesnych wspomnień. Mimo to, wciąż tego nie zrobiła. Wciąż coś ją powstrzymywało.
Jej uśmiech znacznie zbladł, kiedy poczuła w swym gardle gulę żalu. Przymknęła oczy, czując dreszcz przechodzący jej ciało. Nie wiedziała już czy to przez wiatr, czy jej wspomnienia. Ból rozchodzący się po jej ciele, niczym krew w żyłach, połączył się z kolejnym pragnieniem. Pragnieniem nasilającym się w jej wnętrzu. Pragnieniem, którego nie mogła zaspokoić.
Chciała go wyłącznie usłyszeć. Wyłącznie zobaczyć.
Dotknąć.
Nie potrzebowała tak wiele.
A nawet tyle nie mogła otrzymać.
- Obiecałeś - szepnęła przez zaciśnięte gardło, otwierając zaszklone już oczy.
Ostatni raz wspominała jego twarz. Ostatni raz wspominała ich wspólne życie.
Ostatni raz wspominała ich kłótnie. Ostatni raz wspominała ich pożegnania.
Ostatni raz łamała sobie serce.
Ostatni.
◇─◇──◇─────◇──◇─◇
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro